Weird, czyli drugie życie słowa

Ten wpis jest częścią cyklu
Etymologiae. O pochodzeniu słów

Funkcje i żywotność słów

Słowo ma określoną funkcję, jeśli mówiący regularnie wybierają je w celu przekazania określonego znaczenia (lub bardziej ogólnie – w celu osiągnięcia określonego efektu komunikacyjnego). Dopóki mają ku temu powód, słowo pozostaje użyteczne i istnieje duża szansa, że pozostanie w obiegu. Słowo, które jest często używane, będzie przekazywane nowym użytkownikom skuteczniej, zwłaszcza jeśli jego funkcję można łatwo odgadnąć ze sposobu, w jaki jest używane. Słowa o niskiej częstości użycia są podatne zarówno na zmiany semantyczne, jak i na wyparcie przez synonimy: nowi użytkownicy mogą przypadkowo nie usłyszeć ich w użyciu albo spotykać je tylko sporadycznie w kontekście, który nie do końca wyjaśnia ich znaczenie. Śmierć słów wynika głównie ze zbyt częstych przypadkowych przerw w przekazywaniu ich między użytkownikami języka.

Gdyby językoznawcy historyczni mieli cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie, jestem pewien, że słowa o pradawnym rodowodzie, cenne jako dowody rzeczowe w rekonstruowaniu historii języka, zostałyby otoczone specjalną ochroną i dołożono by wszelkich starań, aby zachować je dla potomności (bez względu na to, czy nadal potrzebujemy ich do codziennej komunikacji). Niestety językoznawcy nie mają takiej władzy. Tylko utrzymanie się słowa w powszechnym obiegu i ewentualnie kaprysy losu ostatecznie decydują o tym, czy słowo umrze, czy przetrwa.

Obroty fortuny, czyli zapomniane słownictwo staroangielskie

Słowo już martwe w języku mówionym może czasami powrócić do życia. A skoro mowa o losie i jego kaprysach – oto pewien dobrze znany przypadek. W języku staroangielskim istniał rzeczownik wyrd o znaczeniu ‘los, przeznaczenie, fortuna’. Związany był etymologicznie z bardzo ważnym czasownikiem staroangielskim weorþan ‘stać się, zostać, zdarzyć się’, który pełnił funkcje gramatyczne podobne jak jego niemiecki odpowiednik werden. Źródłem tych słów germańskich był dobrze znany pierwiastek praindoeuropejski *wert- ‘obracać się’. Jego polskimi refleksami są między innymi wiercić, wrócić, wrzeciono i wrota. Mimo dużej częstości występowania weorþan wyszło z użycia, zastąpione przez czasowniki takie jak get i become. Najdłużej (mniej więcej do XVI w.) przetrwało w języku scots, wywodzącym się z północnych dialektów staroangielskich. Etnolekt ten, istniejący do dzisiaj, przez kilka stuleci pełnił funkcję oficjalnego języka królestwa Szkocji, posiadającego własną tradycję literacką.

Rzeczownik wyrd (pisany też wird, werd i na kilka innych sposobów) też znikł z języka angielskiego, wyparty przez synonimy łacińsko-francuskie (np. fate, fortune, destiny). On również utrzymał się dłużej w Szkocji, gdzie używano pisowni weird. Tak się złożyło, że w roku 1536 posłużył się tym słowem John Bellenden, który na zlecenie króla Szkocji Jakuba V przetłumaczył na scots wydaną dziewięć lat wcześniej po łacinie historię Szkocji autorstwa Hectora Boece’a (znanego też jako Boyce). W historii tej opisane są między innymi dzieje jedenastowiecznego króla Dunkana I oraz jego zabójcy i następcy imieniem Makbet (Macbeth). Istotną rolę w tym epizodzie odgrywają trzy prorokujące istoty nadprzyrodzone, określone przez Bellendena jako weird sisteris, czyli dosłownie ‘siostry losu’. Jest to oczywiste wykorzystanie szeroko rozpowszechnionego motywu trzech sióstr personifikujących ludzkie przeznaczenie. Ich prototypem były greckie Mojry (Moîrai), na których wzorowane były rzymskie Parki (Parcae) i staroskandynawskie Norny (Nornir).1 Notabene jedna z tych ostatnich nosiła imię Urðr ‘Los’ (z pragermańskiego *wurdiz), co jest dokładnym odpowiednikiem staroangielskigo wyrd.

Ryc. 1.

Szekspir odkopuje skamieniałość leksykalną

Historia opowiedziana przez Boece’a i przetłumaczona przez Bellendena została z kolei zaadaptowana przez angielskiego kronikarza Raphaela Holinsheda i jego współpracowników, dzięki czemu „siostry losu” trafiły do Kronik Anglii, Szkocji i Irlandii (1577). Drugie wydanie tej pracy, opublikowane w 1587 roku, było źródłem, z którego kilkanaście lat później William Szekspir zaczerpnął materiał do fabuły Makbeta. Przekazywanie opowieści z rąk do rąk nie obyło się bez nieporozumień. Holinshed zdefiniował „siostry losu” jako „boginie przeznaczenia bądź jakieś nimfy lub wróżki” (młode lub w kwiecie wieku i nieziemskiej urody). U Szekspira są to jednak groteskowe stare jędze, na dobitkę brodate, co każe Bankowi podważać ich kobiecość. Pozostaje kwestią sporną, czy sam Szekspir rozumiał, co oznacza szkockie słowo weird. W każdym razie nie zrozumieli go redaktorzy Pierwszego Folio (1623), w którym Makbet ukazał się drukiem, skoro zniekształcili pisownię na weyward lub weyard sisters przez skojarzenie z wayward ‘kapryśny, przekorny’. Wszystko wskazuje na to, że uznali omawiane słowo za przymiotnik.

Późniejsi wydawcy zmienili pisownię na bardziej erudycyjną, taką, jakiej użył Holinshed i jego szkockie źródło. Zamiast wey(w)ard wstawili do tekstu weird – formę, której zapewne nie użył sam Szekspir w zaginionym rękopisie, zważywszy, że w kilku miejscach Makbeta rytm wymaga słowa dwusylabowego2 – ale odbiorcy i tak nie mieli pojęcia, o czym właściwie jest mowa. Słowo niby na wpół ożyło, skoro padało ze sceny; ale żeby mogło wrócić do obiegu komunikacyjnego, należało tchnąć w nie pełnię życia, nadając mu jakąś funkcję. Dokonali tego spontanicznie czytelnicy i widzowie teatralni na początku XIX w. Wydedukowali znaczenie weird z kontekstu. Widząc trzy Weird Sisters sportretowane jako pokraczne, odrażające czarownice, nie mieli wątpliwości, że ten dziwny wyraz, nieznany im z języka codziennego, jest literackim przymiotnikiem określającym coś niesamowitego i demonicznego. Dedukcja była błędna, ale na swój sposób logiczna.

Nowe życie, nowe funkcje, nowe znaczenie

Nie upłynęło wiele czasu, zanim weird stało się ogólnie zaakceptowanym słowem o takim właśnie znaczeniu.3 Kluczowe dla jego dalszej kariery okazało się przeniknięcie do słownictwa potocznego, w którym zawsze panuje duży popyt na barwne słowa nacechowane emocjonalnie. Kiedy te, które były popularne w języku poprzednich pokoleń, zaczynają być odczuwane jako zużyte, trzeba je zastępować czymś nowym. A zatem funkcje czekały w gotowości, a słowo, które mogło je wyrazić, nawinęło się jak na zamówienie. W ten sposób weird zerwało związki z wróżkami, czarownicami, przeznaczeniem i Szekspirem. Ludzie, którzy nigdy nie widzieli Makbeta, zaczęli używać weird w znaczeniu ‘dziwny, osobliwy, cudaczny, ekscentryczny’ itp. Pojawiły się słowa pochodne, takie jak weirdie lub weirdo ‘dziwak, cudak’, weirdness ‘dziwactwo’ albo czasownik weird out ‘wystraszyć (kogoś) swoim dziwactwem’. Nawiasem mówiąc, także pisownia weird, przejęta z szesnastowiecznego scots, jest we współczesnej angielszczyźnie osobliwa. Oprócz weir ‘jaz’ nie ma chyba innego wyrazu, w którym -eir- wymawiano by podobnie jak -eer w słowie beer.

Ryc. 2.

These guys are weird as hell

Słowo weird nie jest, ściśle rzecz biorąc, obraźliwe, niemniej jednak ewokuje dziwnie złowieszcze skojarzenia, zapewne odziedziczone z czasów, kiedy odnosiło się do czarownic z Makbeta. Dziwak może być sympatyczny i nieszkodliwy – zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, gdzie tolerancja wobec ekscentryków ma wielowiekową tradycję, a poczet sławnych i dumnych dziwaków jest długi – ale ktoś określany jako weird to raczej dziwak podejrzany i potencjalnie niebezpieczny, knujący coś, co może nam zagrozić. O żywotności takich skojarzeń możemy się przekonać, śledząc obecną kampanię prezydencką w USA i szeroki oddźwięk wypowiedzi, w których Tim Walz opisał parę Trump–Vance oraz ich zwolenników jako weird. Trudno to uznać za wyszukaną krytykę, ale w ten zwięzły i dosadny sposób Walz trafił w jakiś czuły punkt zbiorowej wyobraźni językowej, co należy uznać za sukces retoryczny.

Przyznacie chyba, że to dziwna kariera jak na słowo, które już spoczywało na cmentarzysku form wymarłych.

Przypisy

  1. Mniej prawdopodobna jest możliwość, że motyw trzech „prządek przeznaczenia” ma korzenie praindoeuropejskie i że Germanie odziedziczyli go niezależnie od Greków i Rzymian. Tak czy owak, germańskie *wurdi- wywodzi się z dawniejszego *wr̥t-í- i posiada nienaganny rodowód indoeuropejski. ↩︎
  2. Stąd używana czasem w wydaniach Makbeta pedantyczna pisownia weïrd. Dziś wszyscy wymawiają weird jednosylabowo jako rym do beard. ↩︎
  3. W tej „literackiej” funkcji weird oznacza ‘niesamowity, wywołujący grozę’. Gatunek literacki, który po polsku można określić jako opowiadania grozy lub opowieści niesamowite, po angielsku nosi nazwę weird fiction, nadaną jeszcze w XIX w. ↩︎

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Duński malarz Johan Ludwig Lund, Trzy Norny (1844). Germańskie boginie losu przy źródle Urðarbrunnr ‘źródło przeznaczenia’ u stóp jesionu Yggdrasill, stanowiącego centralny punkt świata w uniwersum mitologii germańskiej. Pierwsza od lewej – Urðr. Państwowe Muzeum Sztuki w Kopenhadze (domena publiczna).
Ryc. 2. Satyryczny komentarz do przedwyborczej „wymiany ciosów”. Autor: Clay Bennett, Chattanooga Times. Źródło: X.

Gżegżółka, czyli skąd się biorą słowa (3)

Jedną z zasad morfologii indoeuropejskiej jest to, że typowe rdzenie czasownikowe (oznaczające stan lub czynność) zawierają szkielet spółgłoskowy i gdzieś w środku jedno miejsce na samogłoskę. Za podstawową (kanoniczną) formę rdzenia uważa się postać, w której samogłoską jest *e, ale istnieją też inne warianty (tzw. stopnie apofoniczne), w których zamiast *e występuje *o albo samogłoska całkowicie zanika (co często, choć nie wyłącznie i niekoniecznie) zdarza się w pozycji nieakcentowanej. Jeśli w rdzeniu w sąsiedztwie samogłoski występuje spółgłoska nosowa (*m, *n), płynna (*l, *r) albo półsamogłoska (*j, *w), to przy braku samogłoski właściwej spółgłoska staje się sylabiczna. W przypadku *j lub *w w stopniu zredukowanym rdzenia pojawia się ich samogłoskowy odpowiednik, czyli *i lub *u. Rdzeń, który po redukcji wygląda tak: *gʰuǵʰ-, w stopniu pełnym powinien mieć postać *gʰweǵʰ- lub *gʰewǵʰ- (co można też zapisać *gʰeuǵʰ-, jeśli chcemy podkreślić, że grupa *ew fonetycznie tworzy dyftong).

Jeśli zatem próbujemy wyjaśnić, dlaczego dawna bałtosłowiańska nazwa kukułki zawiera sekwencję *gʰuǵʰ-, warto sprawdzić, czy istnieje niezależnie zrekonstruowany czasownik indoeuropejski o podstawowej formie rdzenia *gʰweǵʰ- lub *gʰewǵʰ-. Można to sprawdzić np. w dość opasłym, starannie opracowanym leksykonie czasowników indoeuropejskich (LIV, czyli Lexikon der indogermanischen Verben), którego drugie, poszerzone wydanie ukazało się w roku 2001 pod redakcją Martina Kümmela i Helmuta Rixa. Znajdujemy tam jeden rdzeń odpowiadający opisowi: *g(ʷ)ʰewǵʰ-. Symbol w nawiasach oznacza labializację, czyli wymawianie dźwięku * z zaokrągleniem warg: *gʷʰ. Dane porównawcze nie pozwalają na ustalenie, czy pierwszą spółgłoską było zwykłe *, czy labializowane *gʷʰ, bo wg LIV rdzeń jest bogato poświadczony tylko w językach indoirańskich, w których labializacja zanikła i obie spółgłoski uległy utożsamieniu. Nie ma to wielkiego znaczenia dla naszej analizy, bo języki bałtosłowiańskie również nie zachowały tego kontrastu. Dla uproszczenia przyjmijmy, że formą podstawową było *gʰewǵʰ- (możliwość z góry bardziej prawdopodobna, bo spółgłoska labializowana i dyftong *ew bardzo rzadko występują razem w jednym rdzeniu).

Czasownik ten oznaczał ‘schować, ukryć’. Rzeczownik pochodny typu *gʰé-gʰuǵʰ-o- powinien oznaczać coś, co albo samo stale się chowa, albo ma zwyczaj coś ukrywać. Obie możliwości pasują do kukułki, która jest ptakiem skrytym, płochliwym, dobrze się kamuflującym i rzadko widywanym, aczkolwiek często słyszanym (to dotyczy kukających z ukrycia samców), a zarazem ukrywającym swoje jaja w gniazdach innych ptaków (to z kolei dotyczy samic). Nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć, której okoliczności gżegżółka zawdzięcza swoją nazwę, ale przynajmniej możemy wskazać konkretny czasownik „pasujący do układanki”. Choć LIV nie wspomina o jego występowaniu poza grupą indoirańską, prawdopodobnie ten sam rdzeń pojawia się w języku litewskim w postaci gūž- w czasownikach z przedrostkami: pri-si-gūžti ‘czaić się, tulić się’ i su-gūžti ‘brać pod swoje skrzydła’, a także w rzeczowniku gūžta ‘gniazdo, schronienie’. Zwraca uwagę jego „ornitologiczna” semantyka. Również w językach germańskich istnieje kilka słów potencjalnie dających się wyprowadzić z tego samego rdzenia. Jednym z nich jest – uwaga! – pragermańska nazwa kukułki, *gaukaz, która teoretycznie może pochodzić od dawniejszego *gʰowǵʰ-nó-s, co byłoby derywatem innego typu od tego samego czasownika. Od *gaukaz pochodzi staroangielskie słowo ġēac (wymawiane [jæːɑk]). W późniejszym okresie zostało ono, podobnie jak polska gżegżółka, zastąpione przez onomatopeję cuckoo, choć niektóre brytyjskie dialekty zachowały odziedziczone yeek. W niemieckim także dawniejsze Gauch ‘kukułka’ zostało zastąpione przez Kuckuck; podobna zmiana zaszła w niderlandzkim; natomiast języki skandynawskie zachowały wiernie starą nazwę: duńskie gøg, islandzkie gaukur, szwedzkie gök, norweskie (bokmål) gjøk. Możliwe zatem, że polska (i bałtosłowiańska) gżegżółka ma kuzynów germańskich.

Rękopis średnioangielskiej piosenki Sumer is icumen in (ok. 1300 r.), w której po raz pierwszy w literaturze angielskiej zamiast staroangielskiego ġēac występuje onomatopeiczne cuccu. Źródło: Wikipedia Commons (British Library).

Tyle możemy wycisnąć z danych językowych. Być może staranna analiza ewentualnych słów pokrewnych mogłaby ujawnić jeszcze jakieś drobne szczegóły, ale raczej nie wpłynęłaby na ogólny obraz. Nadal pozostają pytania, na które nie potrafimy odpowiedzieć, np. dlaczego wczesnoindoeuropejski czasownik o znaczeniu ‘ukryć’ brzmiał *gʰewǵʰ-. Nie ma żadnego koniecznego związku między formą słowa a jego znaczeniem, więc trzeba poprzestać na konstatacji, że tak było i już. Jak napisał wielki polski językoznawca, Jerzy Kuryłowicz (The inflectional categories of Indo-European, 1964): „One cannot reconstruct ad infinitum. We must be satisfied with the reconstruction of stages bordering the historical reality” [Nie da się rekonstruować w nieskończoność. Musimy się zadowolić rekonstrukcją stadiów zbliżonych do rzeczywistości historycznej]. Dlatego na tym zakończę historię o gżegżółce. I tak sporo wydusiliśmy z niepozornego ptaszka o dziwacznej nazwie.

Przypis:

Jeśli kogoś dziwi przymiotnik indogermanisch w tytule LIV, to trzeba wyjaśnić, że językoznawcy niemieccy pozostali wierni nazwie „języki indogermańskie”. Nie jest to objaw niemieckiego szowinizmu, bo nazwy tej (langues indo-germaniques) nie nadał Niemiec, ale duński geograf działający we Francji, Conrad Malte-Brun, w roku 1810. W tym czasie przynależność języków celtyckich do nowo odkrytej rodziny nie była jeszcze pewna, więc języki indyjskie i germańskie uznawano za jej geograficznie najbardziej odległych przedstawicieli. Trzy lata później angielski fizyk, językoznawca i egiptolog Thomas Young (jeden z pionierów odczytania hieroglifów staroegipskich i ogólnie polihistor, znany jako „ostatni człowiek, który wiedział wszystko”) użył nazwy „języki indoeuropejskie” (Indo-European languages), która ostatecznie przyjęła się wszędzie poza krajami niemieckojęzycznymi. Ta nazwa też nie jest zbyt szczęśliwie utworzona i może prowadzić do nieporozumień, ale przez dwieście lat utarła się na tyle, że nikt nie ma ochoty jej zmieniać. Być może wrócę jeszcze kiedyś do tych skądinąd ciekawych problemów terminologicznych.