Ewidencjalność (2): Ucieczka w „miał”

Minęło już kilka dni, odkąd pisałem o ewidencjalności. Kto nie czytał albo nie pamięta pierwszego odcinka, może go znaleźć TUTAJ. Ogólnie chodzi o to, że w wielu językach mówiący ma możliwość – a często nawet obowiązek – użycia form gramatycznych, które informują odbiorcę, czy przekazywana informacja pochodzi od mówiącego jako naocznego świadka, czy została uzyskana za pomocą zmysłów innych niż wzrok, wydedukowana, zasłyszana itp.

W języku polskim nie mamy obowiązku deklarowania źródła informacji. Jeśli powiemy: „Kierowca, który spowodował wypadek, był nietrzeźwy”, to nie precyzujemy, czy widzieliśmy na własne oczy osobnika tłumaczącego się bełkotliwie i zionącego wonią akoholu, czy wyciągamy wnioski z faktu, że samochód przed kolizją jechał zygzakiem, czy wiemy z raportu policyjnego, jakie były wyniki testu na „zawartość w wydychanym”, czy może po prostu dajemy wiarę krążącym plotkom. Wyobraźmy sobie jednak, że pragniemy uniknąć konsekwencji wypowiadania się w sposób kategoryczny. W końcu może się okazać, że kierowca był trzeźwy jak sam prezes Ligi Wstrzemiężliwości i nie spowodował żadnego wypadku, natomiast padł ofiarą niesprawdzonych pomówień. Potrzebę takiej asekuracji odczuwają często dziennikarze, którzy z jednej strony, przekazując news na gorąco, nie zawsze mają czas na jego weryfikację, z drugiej strony nie chcą się wstrzymać z publikacją, żeby nie ubiegły ich konkurencyjne media, a z trzeciej strony nie uśmiecha im się odpowiedzialność za ewentualne powielanie fałszywej pogłoski.

Istnieją różne sposoby na okazanie dystansu wobec informacji, którą przekazujemy. Możemy na przykład użyć przysłówka w rodzaju rzekomo lub podobno. Ale czy uchodzi, żeby dziennikarz zajmował czymś rzekomym? Można się wobec tego powołać na źródło: „Według policji kierowca, który spowodował wypadek, był nietrzeźwy”. Jeśli się okaże, że nie był, to cóż, proszę winić policję, nie dziennikarza. Ale co, jeśli informacja była nieoficjalna, a policja zaprzeczy, jakoby ją przekazywała? Może lepiej nie wskazywać konkretnego źródła? Gramatyka polska oferuje pewien wybieg, który pozwala sprawić wrażenie, że przekazujemy fakty, a jednocześnie zdejmuje z nas odpowiedzialność za słowo. Jest to użycie czasownika mieć w funkcji ewidencjalnej: „Kierowca, który spowodował wypadek, miał być nietrzeźwy”. Wersja dla szczególnie ostrożnych: „Kierowca, który miał spowodować wypadek, miał być nietrzeźwy”.

Jeśli ktoś myśli, że przesadzam, polecam lekturę prasy codziennej. Manieryczne używanie mieć szerzy się od dłuższego czasu, zapewne przez mimowolne naśladownictwo, bo nie sądzę, żeby ktoś celowo szkolił adeptów dziennikarstwa w używaniu tej konstrukcji, Została ona bezrefleksyjnie przejęta z języka protokołów sądowych, w którym stosowano ją od dawna przy relacjonowaniu zeznań: „Według świadka między małżonkami miało dojść do rękoczynów”. Oto kilka charakterystycznych przykładów:

  • Poseł miał mieć dwa promile alkoholu w organizmie. Kompletnie pijany miał zostać przewieziony do izby wytrzeźwień.
  • To tam miał molestować swoje uczennice. Ofiarami miało być pięć dziewczynek w wieku siedmiu i ośmiu lat. […] Do molestowania miało dochodzić przez około pół roku.
  • Wówczas z osobówki mieli wybiec dwaj mężczyźni. Jeden z nich miał wybić przednią szybę samochodu, dostać się do środka i tam miał pięściami uderzać po twarzy 23-latka.

Spójrzmy na te same zdania napisane prostym stylem narracyjnym bez mieć:

  • Poseł miał dwa promile alkoholu w organizmie. Kompletnie pijany został przewieziony do izby wytrzeźwień.
  • To tam molestował swoje uczennice. Ofiarami było pięć dziewczynek w wieku siedmiu i ośmiu lat. […] Do molestowania dochodziło przez około pół roku.
  • Wówczas z osobówki wybiegli dwaj mężczyźni. Jeden z nich wybił przednią szybę samochodu, dostał się do środka i tam pięściami uderzał po twarzy 23-latka.

Przy takiej konstrukcji wypowiedzi czytelnik oczyma wyobraźni widzi żywą sytuację, zamiast wysłuchiwać suchego, beznamiętnego sprawozdania. Dla dziennikarza może to jednak być niezręczne, bo pisząc, jakby widział wszystko osobiście, przyjmuje na siebie pełną odpowiedzialność za relację. Próbuje zatem jakoś zaznaczyć, że jest tylko niezaangażowanym w sytuację pośrednikiem, a nie źródłem informacji. Konstrukcja z mieć pojawia się nie tylko w prasie brukowej, gdzie granica między relacjonowaniem a zwykłym plotkowaniem nie istnieje, ale także w mediach pragnących uchodzić za poważne i rzetelne. Już w samych nagłówkach (patrz ilustracje) jest gęsto od „miał… miał…”, jak gdyby zalęgły się w nich koty.

Niezamierzona wieloznaczność nagłówka.

Kłopot z mieć polega na wieloznaczności. Zdanie „Franek miał wyprowadzić psa na spacer” można tradycyjnie zinterpretować na co najmniej dwa sposoby:

1) Franek zamierzał wyprowadzić psa na spacer (ale coś mu przeszkodziło).
2) Franek dostał polecenie, żeby wyprowadzić psa na spacer.

A do tego dochodzi interpretacja ewidencjalna:

3) Franek podobno wyprowadził psa na spacer (ale uwaga, zastrzegam, że nie widziałem tego osobiście, tylko przekazuję informację).

Kontekst, nawet obszerny, niekoniecznie ujednoznacznia interpretację. Oto przykład użycia mieć w funkcji tradycyjnej, gdy czasownik ten wyraża zamiar lub plany, a nie coś, co (według świadków) rzeczywiście się wydarzyło (źródło: Stołeczna Komenda Policji, 2016):

  • Stołeczni policjanci zatrzymali dwóch mężczyzn, którzy są zamieszani w planowanie zaatakowania kwasem solnym kobiety. Pokrzywdzona miała doznać poważnych obrażeń twarzy. Jeden z mężczyzn usłyszał zarzut nakłaniania do spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, drugi zaś utrudniania postępowania. Decyzją sądu obaj mężczyźni trafili do aresztu. Czyn ten jest zagrożony karą do 10 lat pozbawienia wolności.
    Do zdarzenia miało dojść na przełomie lipca i sierpnia 2014 roku na terenie powiatu grodziskiego. Według zamiaru sprawców kobieta miała zostać oblana kwasem solnym, który miał spowodować u niej obrażenia twarzy, wzroku, a w efekcie trwałe oszpecenie.

Gdybyśmy natknęli się na drugi akapit we współczesnym doniesieniu prasowym, zapewne zinterpretowalibyśmy go domyślnie jako informację o tym, że do oszpecenia twarzy i uszkodzenia wzroku doszło faktycznie, tylko ten, kto nam o tym opowiada, odruchowo zastrzega, że przekazuje wiadomość z drugiej ręki i osobiście nie ręczy za jej ścisłość. Nawet pierwszy akapit nie do końca rozwiewa niepewność co do tego, czy zamach rzeczywiście został wprowadzony w życie. Dopiero lektura całej reszty dłuższego tekstu pozwala dojść do wniosku, że na szczęście skończyło się na niegodziwych zamiarach i na nakłanianiu do popełnienia przestępstwa.

Dziennikarska rezerwa prawdziwościowa staje się nawykiem.

Choć konstrukcja z mieć w języku polskim jest tylko ubogą namiastką tego, co oferują języki z obowiązkowymi wykładnikami kilku odcieni ewidencjalności, powyższe przykłady pokazują, że ewidencjalność nie uniemożliwia manipulacji językowej (tak jak nie gwarantuje prawdomówności). Natomiast „ucieczka w ewidencjalność” może świadczyć o nie do końca czystym sumieniu autora wypowiedzi, który pogodził się z tym, że sprzedaje czytelnikom komunikaty sporządzone na chybcika, niestarannie zredagowane i nie do końca zweryfikowane, ale robi to pod presją konieczności „produkowania newsów”, asekurując się, jak potrafi.

Ewidencjalność (1): „Po śladach wnoszę, że pies zjadł mi pracę domową”

W każdym języku istnieją sposoby na to, żeby podać źródło (albo przynajmniej typ źródła) informacji zawartej w zdaniu. Jeżeli powiemy po polsku „padał deszcz”, to nie precyzujemy, że wiemy o tym, ponieważ staliśmy w tym deszczu, moknąc; a może nie widzieliśmy deszczu, ale słyszeliśmy krople bębniące o szyby; a może wnioskujemy, że padało, bo na ulicy widać kałuże; a może nie ma kałuż, ale trawa jest świeża, a ziemia niezbyt sucha; a może różni ludzie powiadają, że padało; a może zakładamy, że padało, na podstawie zasłyszanego komunikatu meteorologicznego. Możemy oczywiście zasugerować którąś z tych możliwości, mówiąc: „słyszałem, jak padał deszcz” albo „widać, że padał deszcz”, albo „musiał padać deszcz”, albo „podobno padał deszcz”, albo „mówili w wiadomościach, że padał deszcz”. Ale nie mamy takiego obowiązku, a przede wszystkim samo zdanie „pada deszcz” nie wskazuje źródła naszej wiedzy.

Są jednak języki, w których zdanie obowiązkowo wskazuje źródło informacji za pomocą wykładników gramatycznych – zwykle morfemów fleksyjnych, partykuł towarzyszących czasownikowi albo określonych konstrukcji składniowych. Jeśli ich brakuje, to zdanie jest niekompletne i niegramatyczne, a jeśli użyjemy ich w sposób niewłaściwy, to możemy (z punktu widzenia odbiorcy komunikatu) skłamać, choć podajemy fakt zgodny z rzeczywistością. Taką kategorię gramatyczną nazywamy ewidencjalnością. Obowiązkowo wyrażana ewidencjalność jest rzadka w językach Europy (a także Afryki i Australii), ale szeroko rozpowszechniona w rdzennych językach obu Ameryk, częsta w Azji Północnej i Centralnej, w językach tybetańsko-birmańskich, w rejonie Kaukazu oraz w niektórych częściach Nowej Gwinei. Co najmniej jedna czwarta języków świata posiada gramatyczne wykładniki ewidencjalności, które muszą być użyte w każdej wypowiedzi. Liczka takich języków może nawet być niedoszacowana, bo pojęcie ewidencjalności wprowadzono do językoznawstwa dopiero w XX wieku, a dokładniejsze badania nad tą kategorią rozwinęły się w ostatnich dziesięcioleciach.

W przypadku najprostszym odróżniane są dwa poziomy ewidencjalności. Zwykle odróżnia się „bycie naocznym świadkiem” (wiem, bo sam widziałem) od wszelkich innych źródeł informacji. W przypadkach bardziej skomplikowanych możemy mieć nawet do sześciu odcieni ewidencjalności zilustrowanych w pierwszym akapicie tego wpisu:

1) jestem naocznym świadkiem,
2) polegam na własnych zmysłach, ale innych niż wzrok,
3) wnioskuję z widocznych śladów materialnych,
4) dedukuję z danych pośrednich,
5) polegam na pogłoskach, które do mnie docierają,
6) powołuję się na określone źródło.

Największe zagęszczenie złożonych systemów obowiązkowo wyrażanej ewidencjalności gramatycznej spotykamy w Ameryce Południowej – w językach Amazonii i przyległych częściach Andów. Dotyczy to także wszystkich rdzennych języków regionu Vaupés, o którym pisałem tu wcześniej, omawiając jego wielojęzyczność. Język desano z rodziny tukanoańskiej należy do rekordzistów: używa wszystkich sześciu odcieni. Pięć z nich wyrażana jest za pomocą przyrostków obowiązkowo dodawanych do czasownika. Jeden – oznaczający pochodzenie wypowiedzi od naocznego świadka – wyrażany jest przez brak przyrostka. Jeżeli zatem w języku desano ktoś mówi:

ĩgʉ̃ pea tabegʉ imĩ

(on drewno rąbie [+ czasownik posiłkowy wyrażający niedokonaność]), to opisuje sytuację, którą widział na własne oczy. Jeśli natomiast mówca przebywał w chacie, ale słyszał rąbanie drewna na zewnątrz, to powie:

ĩgʉ̃ pea tabegʉ ikʉmĩ

z przyrostkiem -ku- [kʉ] dodanym do czasownika posiłkowego przed końcówką osobową i wyrażającym „poleganie na własnych zmysłach, ale innych niż wzrok”.* Gdyby użył pierwszej wersji, to dopuściłby się kłamstwa, bo nie widział opisywanej sytuacji. Biada temu, kto tak robi, bo ludy Vaupés ze śmiertelną powagą traktują precyzję wypowiedzi i ktoś, kto lekceważy ewidencjalność, ryzykuje opinię człowieka, któremu nie można ufać.

Wyobraźmy sobie, że misjonarz chrześcijański, który opanował podstawy lokalnego języka, zaczyna opowiadać o tym, że „na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”, zapominając o właściwym przyrostku ewidencjalnym. Słuchacze zaczynają szeptać: „Dedukuję z danych pośrednich, że gość wciska nam jakiś kit. Twierdzi, że był tam i widział wszystko na własne oczy, a przecież sam powiedział, że nie było jeszcze wtedy ludzi”. Nie jest to sytuacja czysto hipotetyczna, tylko coś, co naprawdę wielokrotnie się zdarzyło. Hiszpański i portugalski nie wyrażają ewidencjalności obowiązkowo, dlatego ich użytkownicy mogą wśród mieszkańców Amazonii uchodzić za patologicznych kłamców, którzy o wszystkim mówią tak, jakby widzieli to na własne oczy. W języku tariana z rodziny arawackiej, który uwzględnia pięć odcieni ewidencjalności, ktoś, kto nie potrafi ich właściwie wyrazić, opisywany jest przymiotnikiem mdite (l.mn. mdi-peni), co można przetłumaczyć jako ‘nic niewart, beznadziejny’.**

Łatwo zrozumieć, że na obszarze wielojęzycznym chęć uniknięcia piętnowania i zachowania wiarygodności może być źródłem presji powodującej przenoszenie ewidencjalności z języka do języka. Dlatego ewidencjalność jest „zaraźliwa” jako skutek kontaktów językowych. Języki, które poprzednio nie posiadały jej wykładników gramatycznych, mogą je wytworzyć, ponieważ ich użytkownicy nie chcą tracić twarzy w kontaktach z sąsiadami. Stąd też się bierze rozmieszczenie ewidencjalności na mapie językowej świata: decyduje o nim raczej sąsiedztwo geograficzne i sieć kontaktów między językami niż związki genetyczne (przynależność języków do rodzin pochodzących od wspólnego przodka).

W językach Europy, jak wspomniałem, ewidencjalność wyrażana gramatycznie jest rzadkością, choć istnieje np. w języku bułgarskim, gdzie rozróżnia się ni mniej, ni więcej, tylko aż cztery odcienie ewidencjalności za pomocą różnych konstrukcji czasownikowych („czasów”), jak w następującym podręcznikowym przykładzie:***

1) kučeto izjade ribata (pies zjadł rybę – sam widziałem!),
2) kučeto e izjalo ribata (pies musiał zjeść rybę – poznaję po śladach),
3) kučeto izjalo ribata (pies podobno zjadł rybę – tak słyszałem),
4) kučeto bilo izjalo ribata (pies rzekomo zjadł rybę, w co powątpiewam).

Pies zjadł mi pracę domową, ale czy widziałem to na własne oczy? A może pies jest niewinny? Niepoprawnie: Kučeto mi izjade domašnoto. Poprawnie: Kučeto mi e izjalo domašnoto. Źródło: New York Post (domena publiczna).

Język polski nie wyraża ewidencjalności obowiązkowo, co nie oznacza, że nie posiada potencjalnych środków jej wyrażania. Niektóre z nich robią okresowo karierę, służąc np. subtelnemu uchylaniu się od odpowiedzialności za słowo pisane: „Nie twierdzę, że tak było; powtarzam tylko, co słyszałem”. Ale o tym będzie więcej w części drugiej.

Przypisy

*) Przykłady z języka desano zaczerpnięte z ropzprawy doktorskiej: Wilson de Lima Silva. 2012. A descriptive grammar of Desano. University of Utah. https://core.ac.uk/download/pdf/276267176.pdf

**) Alexandra Y. Aikhenvald. 2013. The value of language and the language of value: A view from Amazonia. HAU: Journal of Ethnographic Theory 3/2. https://www.journals.uchicago.edu/doi/full/10.14318/hau3.2.005

***) https://en.wikipedia.org/wiki/Bulgarian_verbs#Evidentials