Źródło: NASA

Enterprise…

ale nie ten z filmu i serialu, tylko pierwszy orbiter (1977).

W pierwszej części poznaliśmy już najważniejsze liczby dotyczące programu wahadłowców, przejdźmy więc do kolejnych misji STS. Warto wspomnieć, że idea zbudowania statku kosmicznego, który mógłby szybko przemieszczać się na LEO (Low Earth Orbit, niską orbitę okołoziemską), nie była nowa na tamte czasy, czyli koniec lat 70. ubiegłego wieku. Pod koniec lat 50. (1957) powstał projekt Dyna-Soar Boeinga, oznaczony jako X-20, a od roku 1959 NASA z kolei eksperymentowała z X-15.

X-15 podczas jednego ze 199 lotów. Źródło: NASA. Domena publiczna.

Rozwój tych projektów wstrzymał, paradoksalnie, kosmiczny wyścig na Księżyc. Ważniejsze stało się wysłanie człowieka na orbitę Ziemi, a następnie na srebrny glob – pierwszą część tego wyścigu wygrał Związek Radziecki, wysyłając 12 kwietnia 1961 roku na orbitę Jurija Gagarina, a następnie Titowa, który spędził w kosmosie cały dzień. Zarzucono więc w USA plany tworzenia „kosmicznych samolotów” i skupiono się na tym, by chociaż na Księżycu to Amerykanie znaleźli się jako pierwsi. Warto przypomnieć sobie pełne pasji przemówienie JFK z pamiętnymi słowami: „Zdecydowaliśmy się w ciągu nadchodzących dziesięciu lat polecieć na Księżyc i dokonać innych rzeczy nie dlatego, że są łatwe, ale właśnie dlatego, że są trudne”.

Robert Knudsen, White House, John F. Kennedy/Presidential Library and Museum. Domena publiczna.

Kiedy jednak udało się z sukcesem dotrzeć na Księżyc nie tylko jeden, ale sześć razy (z załogą), nadszedł czas na dalsze podboje. Amerykanie chcieli jako pierwsi zbudować stację kosmiczną, która stanowiłaby laboratorium naukowe – jednak pojazdy używane w poprzednich misjach były albo za małe, zbyt kosztowne, lub po prostu miały za dużą moc na tak stosunkowo niedalekie loty.

Z tego powodu konieczne było powrócenie do wcześniejszych planów – tym razem konstruktorzy byli jednak mądrzejsi o wiedzę pozyskaną dzięki misjom Gemini, Apollo i budowie rakiety Saturn.

Na początku roku 1969 NASA rozpoczęła współpracę z czterema podwykonawcami (McDonnell Douglas, North American Rockwell, Lockheed i General Dynamics), której celem miał być prototyp zintegrowanego pojazdu kosmicznego pod nazwą Integrated Launch and Re-entry Vehicle (ILRV), zdolnego do wynoszenia na orbitę statku, który mógł wracać i lądować bezpiecznie wiele razy.

Jak to zwykle bywa z kontraktami rządowymi, nie obyło się bez legislacyjno-finansowej czkawki (chętnym polecam do przejrzenia propozycję firmy Grunmann), ale w końcu w 1972 rozpoczęły się prace nad STS w znanym nam obecnie kształcie: orbiter (zwany też promem kosmicznym) z własnym napędem OMS/SSME, dwie rakiety wspomagające na paliwo stałe (solid rocket boosters [SRB]) oraz zewnętrzny zbiornik na paliwo (external tank, ET). Silniki OMS (Orbital Maneuvering System) były wykorzystywane do manewrowania na orbicie okołoziemskiej, a trzy główne silniki SSME (Space Shuttle Main Engine, RS-25) służyły do wynoszenia orbitera poza Ziemię. Jeśli nazwa RS-25 coś mówi czytelnikom, to bardzo dobrze, ponieważ silniki te są podstawą systemu SLS (Space Launch System), który ostatnio zrobił ziuuuuuu! w stronę Księżyca w misji Artemis I. O tym za jakiś czas też sobie porozmawiamy.

Mała dygresja: w tym i kolejnych tekstach po podboju kosmosu znajdzie się BARDZO dużo skrótów, ale na razie musicie je zapamiętywać, bo dopiero rozwijam pomysł stworzenia słowniczka.

Projekt STS. Źródło: NASA. Domena publiczna.

Wróćmy jednak do Enterprise i pierwszego testowego lotu.

12 sierpnia 1977 roku na dobre rozpoczęła się trwająca trzy dekady era wahadłowców, choć Enterprise trudno nazwać funkcjonalnym promem kosmicznym. Orbiter nie miał silników ani osłony termicznej, a zadaniem pierwszego lotu było określenie parametrów podczas schodzenia do lądowania z wysokości nieprzekraczającej naszej atmosfery. NASA co prawda planowała z czasem przekształcić OV-101 w pełnoprawny orbiter, który miał wyruszyć w 1981 roku w kosmos, ale w międzyczasie tak zmieniono projekt promu, że w końcu po zaledwie dwóch lotach udał się on na emeryturę, a pierwszy lot wykonała Columbia.

Zaraz, zapytacie, jak to dwóch lotach, przecież podobno Enterprise poleciał tylko raz? To trochę prawda: kilka pierwszych technicznych lotów zwykle podaje się jako jeden, a „drugi” lot orbitera odbył się… stacjonarnie, w ramach testu zwanego Mated Vertical Ground Vibration Test (MGVT). Placówka testowa (na zdjęciu NASA poniżej) w centrum lotów kosmicznych Marshall Space Flight Center (MSFC) składa się bowiem z ogromnej wieży, która służy do badania odporności pojazdów i rakiet na drgania, których będą doświadczać podczas prawdziwego lotu.

Enterprise nie miał spokojnego życia: po podjęciu decyzji o braku dalszego rozwoju tego pojazdu został on najpierw umieszczony tymczasowo w muzeum, a z czasem przetransportowany do Nowego Jorku, gdzie 6 czerwca 2012 roku umieszczono go na Manhattanie, w muzeum Intrepid Museum. Na potrzeby przechowywania promu przygotowano nadmuchiwany hangar, który jednak uległ zniszczeniu podczas huraganu Katrina w październiku tego samego roku. Ciężki materiał spowodował zniszczenie części Enterprise, więc ostatecznie udostępniono go po naprawach dopiero w lipcu 2013 roku.

Źródła:

Silvoella, Davide, The Space Shuttle Program: Technologies and Accomplishments. https://doi.org/10.1007/978-3-319-54946-0