Do tego wpisu zainspirowała mnie dyskusja na portalu X (d. Twitter). Jedna z dyskutantek poprosiła nas o to, abyśmy napisali, jakie książki nas w młodości zainspirowały do wyboru drogi do nauki. Takiej okazji nie mogłem przepuścić, bo od bardzo wczesnej młodości maniacko kocham książki. Niespecjalnie mi odpowiadały te, które czytali rówieśnicy. Może wynika to z tego, że zamiast nudnych baśni Andersena czytałem intrygujące „Bajki robotów” Lema.
No to zaczynam, oczywiście od chemii. Tu akurat wybór jest oczywisty. Na początku lat 70. XX wieku ukazała się książka, która sprawiła, że zostałem chemikiem. Stefan Sękowski – „Moje laboratorium”.
Zaczytana w zasadzie na śmierć. Dzięki niej stworzyłem własne laboratorium i zainteresowałem się taką prawdziwą chemią. Po niej przyszły różne inne książki tego autora, a każda kolejna tylko potwierdzała mój wybór. Dziś laboratorium w wersji pana Sękowskiego wyglądałoby nieco staromodnie (zbudowanie chłodnicy z klosza do lampy naftowej to duże wyzwanie), ale nadal niezwykle cenne są jego uwagi co do bezpieczeństwa, oznakowania pojemników z chemikaliami czy prowadzenia dziennika laboratoryjnego.
Mniej więcej w tym samym czasie trafiłem na inną, niezwykłą pozycję. „Księga pierwiastków” Ignacego Eichstaedta. Tu nie ma nic o doświadczeniach, ale jest sporo informacji. Wracam do niej co jakiś czas. Wiele fajnych opowieści o historii pierwiastków i dawnej chemii. Inną pozycją opisującą domowe laboratorium i doświadczenia jest „Z chemią za pan brat” – autorzy to Grosse i Weissmantel.
Dziś jednak głównym źródłem inspiracji laboratoryjnych jest oczywiście Internet – można tam znaleźć nie tylko opisy doświadczeń, ale także filmy.
Wróćmy do książek – bardzo ciekawą pozycją jest też „Krótka historia chemii” Isaaca Asimova (tak, TEGO Asimova). A w drugiej (chyba) klasie liceum kupiłem sobie za dużą kasę „Chemię organiczną” Robertsa i Caserio. To już była wyższa szkoła jazdy.
Ale nie ograniczałem się oczywiście do chemii. Fascynowała mnie wtedy też matematyka, a to za sprawą dwóch książek. Jedną z nich był „Kalejdoskop matematyczny” Hugona Steinhausa, a drugą „Lilavati” Szczepana Jeleńskiego. Obie nadal serdecznie polecam!
Oczywiście była też fizyka. Pamiętam niesamowitą fascynację książką „Mister Tompkins w Krainie Czarów” George’a Gamowa. Czytało się to jak bajkę. Książka została wydana w nieodżałowanej „Bibliotece »Problemów«”. Co ciekawe, została napisana w 1938 roku, a nadal czyta się ją z ciekawością. Tu trzeba dodać, że stosunkowo niedawno ukazała się nowa wersja, zatytułowana „Nowy świat pana Tompkinsa”. Polecam!
Kolejna to „Ewolucja fizyki” autorstwa Alberta Einsteina i Leopolda Infelda. Podchodziłem do niej kilka razy, bo była dla mnie, 12-latka, trudna, ale w końcu zrozumiałem. Ciekawostka – Infeld przez kilka lat (w latach 20. XX w.) był nauczycielem i dyrektorem w konińskim gimnazjum żydowskim, które mijałem niemal codziennie, chodząc w Koninie do szkoły w latach 70.
A skoro już o fizyce, to parę wspomnień astronomicznych. Dwie fascynujące książki – jedna malutka, wydana w serii „Omega”. Jest to książka Włodzimierza Zonna „Kosmologia współczesna”. Oczywiście dziś jest to już książka historyczna (wyd. 1968, niemal wszystko w kosmologii się zmieniło), ale wtedy był to hit. Drugim autorem książek o astronomii był Michał Heller. Jego książka „Wobec Wszechświata” była fascynująca. Kolejne („Spotkania z nauką”, „Początek świata” itp.) też były niesamowicie ciekawe.
Chciałbym też wspomnieć książkę napisaną przez Laurę Fermi, żonę wielkiego Enrico Fermiego „Atomy w naszym domu”. Niesamowicie ciekawe spojrzenie z zewnątrz – wejrzenie w świat nauki Fermiego i jego zespołu – od czasów włoskich do amerykańskich. Serdecznie polecam, bywa na Allegro i w antykwariatach. I jeszcze jedna postać – Richard Feynman i jego niesamowite „Wykłady z fizyki”. Chyba nie trzeba przedstawiać i rekomendować.
Jest też książka, którą polecił nam nauczyciel chemii w liceum. Mowa o „Dziejach świecy” Michaela Faradaya. Oryginalny tytuł to: „The chemical history of the candle”. Pamiętam, że ta cienka książeczka zrobiła na mnie duże wrażenie. Serdecznie polecam. Znajdziecie ją tutaj.
Jest też książka, przez którą się przedzierałem z mozołem, ale w końcu przeczytałem ze zrozumieniem. „Cybernetyka i społeczeństwo” Norberta Wienera, dziś już chyba zupełnie zapomniana. Trudna rzecz, ale ciekawa. Wydanie, które mam, z 1960 roku, jest opatrzone kuriozalnym posłowiem, w którym sowiecki profesor próbuje krytykować poglądy Wienera, dumnie podpierając się marksizmem.
W zasadzie mógłbym kontynuować tę opowieść, bo jest naprawdę wiele książek, które w jakiś tam sposób wpłynęły na moje widzenie świata. Tak czy inaczej czytajcie, namawiajcie wasze dzieci czy wnuki do czytania. Tylko w taki sposób można odnaleźć swoją drogę.
No dobrze, ja się ujawniłem – teraz wasza kolej. Napiszcie tu, w komentarzach, czy są jakieś książki, które zrobiły na was wrażenie. A może jakaś sprawiła, że wybraliście swoją ścieżkę zawodową czy życiową.