Zmiana czasu, czyli nowa świecka tradycja

Ryc. 1 Foto: Wikimedia/domena publiczna

Tytułem wstępu

Idea zarządzania czasem pojawiła się wraz z cywilizacją. Do tego czasu ludzie żyli w harmonii z rytmem dobowym narzuconym przez przyrodę. Wstawali „z kurami”, kładli się spać, kiedy robiło się ciemno. Dopiero organizacja społeczna narzuciła wspólne zasady regulujące dzienną aktywność. Uprzemysłowienie, praca najemna, a przede wszystkim pieniądz i globalizacja jego obiegu, zmusiły nas do wzmożenia wysiłków nad udoskonaleniem organizacji czasu. Użycie sztucznego oświetlenia było dużym krokiem w tym kierunku. Wymagało jednak ponoszenia wysokich kosztów, a jakość światła palących się świec nie dorównywała światłu słonecznemu.

Pomysł sztucznego wydłużenia naturalnego dnia powstał, a właściwie zaczął kiełkować pod koniec XVIII wieku, a zmaterializował się na początku XX jako jeszcze jeden środek zaradczy na chronicznie doskwierający nam brak czasu. Była to więc pierwsza próba czynnego wpływu na naturalny proces upływu czasu.

Czy zmiana czasu z zimowego na letni ma sens?

Z ekonomicznego punktu widzenia cykliczna zmiana czasu ma pewien sens, co prawda niewielki i nie wszędzie, ale ma. Z pobieżnych obliczeń wynika, że oszczędności nie przekraczają jednego procenta, i to tylko w krajach północnej Europy. Co ciekawe, obliczenia te przeprowadzono dopiero pod koniec XX wieku. Pomiary w stanie Indiana wykazały nawet wzrost zużycia energii w sezonie letnim po cofnięciu zegarów. Oznacza to, że inicjatywa wprowadzenia zmiany czasu i intuicyjnie wyobrażane korzyści były wielką pomyłką. Zawiodła intuicja. Po stronie kosztów lista jest o wiele dłuższa: koszty organizacyjne, zdrowotne, społeczne.

Ryc. 2 Pracownik stojący przy zegarze, który jest połączony kablem podziemnym z zegarem regulacyjnym w Ministerstwie Komunikacji. – 1932 r. Źródło: NAC

Rytm dobowy człowieka jest delikatnym mechanizmem. Nawet niewielkie jego zmiany powodują stres organizmu, zwłaszcza przy zmianie czasu z zimowego na letni, kiedy śpimy o godzinę krócej. Mimo, że zmiana czasu odbywa się w nocy z soboty na niedzielę, w poniedziałek i wtorek notuje się więcej wypadków przy pracy, zawałów serca i innych zdarzeń kardiologicznych. Zaburzenie, związane ze skróceniem czasu snu, mija po około dwóch-trzech dniach. Kiedy zajęto się bardziej serio negatywnymi skutkami zmiany czasu, okazało się, że czas zimowy (czyli ten przed wprowadzeniem zmiany czasu) jest bardziej dostosowany do ewolucyjnie ukształtowanego rytmu dobowego i organizm człowieka nigdy w pełni nie zaakceptuje czasu letniego, co było wnioskiem dość oczywistym.

Całemu zamieszaniu ze zmianą czasu jest winna zmienność długości dnia wynikająca z nachylenia osi Ziemi względem płaszczyzny jej obiegu wokół Słońca. Czas obiegu nie jest całkowitą wielokrotnością długości doby. Jakoś z tym sobie poradzono wprowadzając rok przestępny. Nie to jednak było największym problemem, korekty kalendarza można przecież wprowadzać co kilkaset lat. Problemem była zmienna długość dnia. Różnice są niebagatelne, bo najkrótszy dzień (przesilenie zimowe) trwa w Polsce 7-8 godzin, a najdłuższy 16-17 godzin.

Rzymianie poradzili z tym w problemem w dość oryginalny sposób. Przyjęto a priori, że dzień ma trwać 12 godzin, bez względu na porę roku. Dodatkowo ustalono (dekretem prawa rzymskiego), że to długość godziny ma być zmienna. Tak więc godzina „zimowa” trwała około 45 minut, a “letnia” 75 minut. Prosto i elegancko.

Krótko o strefach czasowych

Wprowadzenie zmiany czasu, jaką znamy obecnie, nie mogło się odbyć bez uprzednio dokonanych regulacji związanych z czasem lokalnym. Każdy kraj, ba, każde miasto, miały swój czas. Chodzi o czas uniwersalny i strefy czasowe. Oba te pojęcia zostały zaproponowane w 1878 przez Sanforda Fleminga, kanadyjskiego inżyniera i wynalazcę. Strefy czasowe wprowadzono w 1884 roku. Całą Ziemię podzielono na 24 strefy bazujące na południkach odległych o 15°, czyli o jedną godzinę. Południki są granicami stref czasowych tylko na morzach. Granice stref na lądzie dostosowano do granic państw tak, żeby małe i średnie kraje znajdowały się w całości tylko w jednej strefie czasowej, a duże obejmowały większą ich liczbę.

Od tej reguły są też ciekawe wyjątki, których nie omieszkam przedstawić. Chiny znajdują się tylko w jednej strefie czasowej mimo, że rozpiętość czasowa wynosi tam 3 godziny. Istnieją też strefy czasowe odległe od sąsiednich o pół godziny, na przykład w Iranie. W Nepalu granica strefy czasowej jest w odległości od UTC o 5:45 godziny. Nawet w Europie są odstępstwa, na przykład Francja i Hiszpania znajdują się w jednej strefie UTC+1:00, choć z racji położenia geograficznego powinny być w UTC+0:00. Wyjątków jest więcej, w większości mają one przyczyny polityczne.

Międzynarodowa linia zmiany daty przebiega wzdłuż granicy stref UTC+12:00, +14:00, UTC-12:00. Przechodzi przez Ocean Spokojny, wzdłuż południka 180°, omijając niektóre terytoria i archipelagi. Przekroczenie linii daty w kierunku wschodnim zmniejsza datę o jeden dzień, a przekroczenie linii daty w kierunku zachodnim zwiększa datę.

Historia zmiany czasu

Benjamin Franklin, wynalazca piorunochronu, napisał w 1794 roku żartobliwy artykuł o oszczędzaniu świec i przymusowym budzeniu ludzi rano za pomocą huku armat. Wszystko w kontekście optymalnego wykorzystania światła słonecznego. Żartobliwy ton artykułu oraz fakt, że ojciec Franklina był wytwórcą świec i mydła spowodowały, że czytelnikom umknęła idea dostosowywania czasu do swoich potrzeb, a temat nie został przez nikogo potraktowany poważnie. Temat utknął na prawie wiek, co nie oznacza, że w tym czasie nic się nie działo.

Ryc. 3 Benjamin Franklin, uczony, filozof, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych. Licencja Wikimedia Commons

Dopiero w 1895 roku nowozelandzki entomolog George Hudson, wiedziony potrzebą praktyczną, potrzebujący więcej czasu dziennego na obserwacje owadów, wpadł na pomysł urzędowej zmiany czasu, aby w miesiącach letnich wydłużyć aktywność dobową w świetle słonecznym. Argumentem ekonomicznym była prognozowana oszczędność sztucznych źródeł światła. Pomysł podjął Brytyjczyk William Willett, który w 1907 na własny koszt wydał broszurę „Marnotrawstwo światła dziennego”. Pomysł Willetta był bardzo zbliżony do obecnie stosowanych rozwiązań i polegał na cofnięciu zegarów o 80 minut (na raty po 20 minut w kolejnych tygodniach) w kwietniu i odwróceniu tej operacji we wrześniu. Według jego obliczeń oszczędności wyniosłyby 2,5 miliona funtów. Zyskał poparcie parlamentarzysty Roberta Pearce’a, a nawet samego Winstona Churchilla, ale z pomysłu nic nie wyszło.

30 kwietnia 1916 Niemcy i Austro-Węgry, motywowani wojennymi oszczędnościami węgla wprowadzili zmianę czasu na letni (Sommerzeit). Dołączyły do nich inne kraje (nie było wśród nich Polski). Po zakończeniu wojny niechęć społeczeństwa do tej nowinki zmusiła wszystkie rządy do rezygnacji ze zmiany czasu na długi czas. W Polsce podczas okupacji, w 1940 roku wprowadzono czas letni, którego stosowanie zostało przedłużone przez władze komunistyczne aż do 1949 roku. W 1957, pod wpływem „odwilży”, czas letni został znowu wprowadzony i tak trwał do 1964 roku. Po kilkunastoletniej przerwie zmianę czasu wprowadzono w 1977 roku i tak już jest do dnia dzisiejszego.

Nie znaczy to, że nic się nie dzieje. Referendum przeprowadzone w 2018 przez Komisję Europejską pokazało, że 84% społeczeństwa jest za likwidacją zmiany czasu, a Parlament Europejski zdecydował o wycofaniu w 2021 roku dyrektywy o zmianie czasu, pozostawiając decyzje w rękach poszczególnych państw. Ostatecznie tylko kilka państw zdecydowało o rezygnacji z dotychczas obowiązujących zasad, a pozostałe, w tym Polska, pozostały przy starych zasadach. Skończyło się na tym, że będzie tak jak było, do 2026 roku.

Atomowa piosenka i inne nadsubtelne tematy.

Często powtarzanym hasłem jest stwierdzenie, że “zegary atomowe są niesamowicie dokładne”. Zastanawialiście się może kiedyś nad tym, czym taki zegar jest, jak działa i skąd jego dokładność? No to postaram się wyjaśnić pokrótce, w czym rzecz i jaki związek z tym wszystkim ma atomowe pianino.

Tak, pianino. Brzmi to dziwnie, ale gdy rozważyć, czym jest sam zegar, to okaże się dość oczywiste. No bo co robi zegar? Jeśli powiemy, że mierzy upływ czasu, to można się z tym zgodzić, choć ja powiedziałbym, że zlicza wystąpienia pewnego cyklicznie powtarzającego się zjawiska. Przekładając na to, co każdy może zobaczyć na własne oczy: najbardziej podstawowym modelem zegara jest nasza planeta. Ponieważ nie jest płaska i obraca się wokół własnej osi z mniej więcej stałą prędkością, a na niebie mamy punkt odniesienia w postaci Słońca, to regularnie będziemy oglądać jego pozorną wędrówkę i zauważymy powtarzający się cykl składający się z pory okresu, gdy jest jasno, i takiego, gdy jest ciemno. Nazywamy go dobą i używamy go do umiejscawiania zjawisk w czasie oraz planowania – bo chyba każdy ma coś do załatwienia jutro względnie umawiał się z kimś na coś tydzień temu.

Problemem takiego zegara jest to, że pomiar jest niezbyt wygodny i mało precyzyjny. Wyobrażacie sobie rozkład jazdy pociągów podawany w dobach? Pociąg odjeżdża jutro – ale kiedy dokładnie? Szybko zaczęto dobę dzielić na bardziej praktyczne odcinki, z których największą karierę zrobiły godziny, minuty i sekundy. Choć ja nie mogę przeboleć, że pory nocnej nie dzielimy już na straże i czuwania. Podział dnia i nocy na dwanaście części był znany już w starożytnych Chinach, Sumerze i Egipcie, skąd przedostał się do Grecji i Rzymu. Podział samej godziny na sześćdziesiąt minut zaś, to trochę jak w przypadku powszechnie stosowanego systemu dziesiętnego, pozostałość z dawnych czasów. Konkretnie – z Sumeru. Liczbę 60 łatwo dzielić na równe części na wiele sposobów, np. przez 2, 3, 6, 12, 15, 30, co daje sporą wygodę w wielu zastosowaniach, jak podział pieniędzy, żywności, czasu. Od Sumerów system ten przyjęli i udoskonalili Babilończycy, a później Rzymianie; stąd mamy nazwę owej 1/60 części godziny tj. minutę. Oprócz nazwania tej części godziny “minuta prima” czyli “pierwsza mała[cząstka]” wprowadzili również pojęcie drugiej minuty, będącej 1/60 częścią pierwszej minuty, czyli “minuta secunda”. Myślę że dalszych wyjaśnień co do owej drugiej minuty nie trzeba.

Mamy więc godzinę, minutę i sekundę i poważny problem co do tego, jak to mierzyć. Niby można przy pomocy patyka wbitego w ziemię i oznaczania padającego cienia, ale słabość takiego pomiaru jest jasna chyba dla każdego. Dni mają różną długość w zależności od pory roku oraz od szerokości geograficznej; tym samym okres czasu “od południa do południa” nie będzie miał zawsze tej samej długości. Dla samego czasu nie ma to absolutnie żadnego znaczenia, bo godzina ma sześćdziesiąt minut niezależnie od pory roku. Oczywiście można wprowadzać poprawki i synchronizować zegar słoneczny na różne sposoby. Można na przykład posłużyć się, jak Grecy, świecą, gdzie porównywano czas jej spalania z długością padających cieni w najdłuższy dzień roku. Niestety zegar tego rodzaju ma istotną wadę w postaci jednorazowości użycia. Wadą zegarów wodnych jest niewygoda w transporcie, a umawianie się na spotkanie za “cztery klepsydry” powoduje problem, gdy w mieście jest więcej niż jeden ich producent, a wzory produktów nie są jednolite.

Różnych zegarów na przestrzeni dziejów powstało całkiem sporo, ale ich zasada działania była zawsze taka sama – rejestracja jakiegoś cyklicznie występującego zjawiska i przekazanie tego w przyjaznej dla oka formie, czasem z sygnałem dźwiękowym, a nawet kukułką! Weźmy dla przykładu zegar z kukułką, który najczęściej ma formę szafy zawierającej mechanizm wahadłowy. Ruch wahadła ma tę właściwość że jest cykliczny – od punktu maksymalnego wychylenia przez punkt równowagi do maksymalnego wychylenia po przeciwnej stronie. Dokładnie tak samo jak poruszamy się nad huśtawce. Jest to prosty proces zamiany energii kinetycznej w potencjalną i na odwrót.

Ciekawe obserwacje na ten temat prowadził Galileusz – jeśli wierzyć anegdocie, w kościele – obserwując zawieszone pod sufitem kandelabry, które poruszały się na wietrze hulającym po świątyni. Słuchając z uwagą kazania, porównywał ich ruch z rytmem, w którym biło jego serce. Prowadząc dalsze obserwacje, zauważył, że okres drgań wahadła ma związek z jego długością: jest proporcjonalny do pierwiastka kwadratowego tej wielkości. Zresztą skonstruował później jedno z pierwszych urządzeń do pomiaru pulsu, w którym czas był zliczany za pomocą wahadła.

Pierwszy zegar, w którym wykorzystano to zjawisko, skonstruował zaś holenderski uczony C. Huygens już w XVIII wieku. Jego działanie polega, jak zapewne wiecie, na ruchu kół zębatych, które poruszają się w rytm otwierającej i zamykającej się zapadki. Jej pozycja zależy od ruchu wahadła, stąd swojskie “tik – tak”. Zanim wynaleziono baterie i inne źródła energii, takie wahadło było napędzane grawitacyjnie. Ciężarki zawieszone w szafie zegara opadają, przekształcając zmagazynowaną energię potencjalną w kinetyczną. Sam mechanizm był wielokrotnie udoskonalany i przerabiany, gdyż jest wrażliwy na dosłownie wszystko: prędkość ruchu wahadła nie może się zmieniać, a ma na nią wpływ ciśnienie atmosfery, jej skład, związany z tym opór, materiał z którego wykonano wahadło, temperatura, drgania zewnętrzne itp. itd.

Na podobne problemy narażony jest mechanizm, w którym energia pochodzi ze sprężyny. Z czasem zegar “chodzi” coraz wolniej. Tymczasem upływ czasu musimy mierzyć dokładnie, bo bez tego nie działałby internet ani GPS. Jak widać, musiano znaleźć zjawisko, które powtarza się cyklicznie, bez zakłóceń, a najlepiej co 1/86400 część doby (jak definiowano sekundę do 1960). Pewnym rozwiązaniem tej kwestii okazało się sięgnięcie po kryształy kwarcu, które pobudzone prądem elektrycznym drgają z dobrze określoną częstotliwością. Tak długo, jak dostarczamy prąd o odpowiednim napięciu, otrzymujemy dość dokładny pomiar czasu. Zaletą tego mechanizmu jest jego poręczność i niewrażliwość na wiele czynników zewnętrznych. Wadą zaś to, że baterie z czasem się wyczerpują, generując coraz słabsze napięcie, co ma wpływ na drgania kryształu kwarcu. Kolejnym problemem jest to, że nie ma dwóch idealnie takich samych kryształów – zawsze będą się subtelnie różnić. Skoro mowa o kryształach, to może warto zajrzeć poziom niżej, mianowicie na tworzące taki kryształ atomy i rządzące nimi prawa znane pod nazwą mechaniki kwantowej.

Obecnie sekundę definiujemy jako “okres równy 9192631770 okresom promieniowania odpowiadającego przejściu między dwoma poziomami struktury nadsubtelnej stanu podstawowego atomu cezu-133.”

Brzmi to paskudnie i podejrzewam, że dla czytelnika niewiele znaczy. Postarajmy się więc sobie to jakoś zobrazować i odnieść do tego, co wiemy. Mamy tu izotop cezu w stanie podstawowym, czyli mówimy o atomie pierwiastka, w którym elektrony zajmują poziomy energetyczne zgodnie z regułą Hunda i zakazem Pauliego (wspominałem o nim w tekście pt. Zakaz Pauliego!). Mowa też o przejściu pomiędzy poziomami czegoś, co nazwano “strukturą nadsubtelną stanu podstawowego”. Wyjaśnijmy to sobie jakoś bardziej obrazowo. Atom pomimo tego, że jest obojętny elektrycznie jako całość, to nie posiada równomiernie rozłożonego ładunku jego składowych. Można powiedzieć, że jeśli przyjrzeć się dokładniej, to plamy ładunku dodatniego i ujemnego tworzyłyby wzór przypominający umaszczenie krowy. Jest to efekt bardzo słabo widoczny, a jego oddziaływanie jest subtelne, skąd zresztą nazwa.

Atom nawet w stanie podstawowym nie zamiera, a jego składowe pozostają w stanie ciągłych drgań i oscylują. Gdyby porównać atom do pianina, które gra samo z siebie jakąś melodię, to przejście w owej strukturze nadsubtelnej można porównać do delikatnej zmiany tonu wygrywanych dźwięków, tak jakby ktoś delikatnie dotykał strun wewnątrz instrumentu. Podobnie można dotykać składowych atomu przy pomocy zewnętrznego pola magnetycznego, które delikatnie zmienia częstotliwość tych oscylacji, a więc wygrywaną melodię (gdyby atom był pianinem). W zegarach atomowych takie pole pozwala nam precyzyjnie dostroić częstotliwość tych drgań i utrzymać ich stabilność co umożliwia właśnie ten dokładny pomiar czasu.

Wracając do analogii z pianinem. Atom cezu potraktowany w ten sposób zachowuje się jak pianino, które gra sekwencję 9 192 631 770 równych dźwięków w ciągu sekundy. Oczywiście jest to wyłącznie metafora, bo próba zagrania takiego utworu jest po prostu niewykonalna fizycznie. Zawsze, gdy urządzenie rejestrujące doliczy się tej liczby, sygnalizuje to zmianą na wyświetlaczu.

Zegary wykonane w tej technologii są bardzo dokładne i ewentualny błąd najczęściej wynika z niewłaściwego oprogramowania, które nieprawidłowo zlicza owe przejścia, z błędów w konstrukcji samego zegara i koniec końców z tego, że – co odkrył Einstein – czas jest względny i zależy od prędkości, z jaką się poruszamy, lub pola grawitacyjnego, w którym się znajdujemy. Przyczyny tego zjawiska opisuje szczególna teoria względności, o której innym razem. Zjawiska takie jak paradoks dziadka i ukrywane przez korporacje sposoby na podróże w czasie zasługują na osobne omówienie.

Jak więc sprawić, żeby pomiar był jeszcze dokładniejszy? Porównuje się wskazania różnych zegarów, co pozwala krzyżowo wychwycić błędy i podać wskazanie znane pod skrótem UTC, czyli uniwersalny czas koordynowany. By jeszcze bardziej doprecyzować pomiar, można by sięgnąć po zjawisko, które precyzją dorównuje atomowej piosence wygrywanej przez cez. I jest takie coś! Gwiazdy! Bardzo szczególne gwiazdy – pulsary. Więcej z pewnością może wam o nich opowiedzieć Tatiana (@cosmicfavoreq); ja pozwolę sobie tylko powiedzieć że zachowują się jak latarnie, których sygnał pojawia się i zanika z niesamowitą dokładnością w powtarzających się cyklach. Pulsary raczej ciężko zepsuć, znamy ich sporo, więc jeśli tylko podłączyć odpowiednio zaprogramowany komputer do radioteleskopu, to możemy skorzystać z zegara, który stukrotnie poprawił dokładność wskazań zegarów atomowych.

Pierwszy taki zegar na świecie został zainstalowany w Gdańsku – na dachu kościoła zamontowano odpowiednie anteny, które zbierają sygnał “nadawany” przez sześć pulsarów, przekształcany następnie na system sekundowy. Zegar pulsarowy otwiera również możliwość stworzenia systemu nawigacji niezależnego od satelitów GPS, których sygnał można blokować, a same satelity zniszczyć. Blokowanie sygnału pochodzącego z takiej gwiazdy jest mało wykonalne, a zniszczenie takiego obiektu grubo przekracza możliwości nie tylko naszej cywilizacji, ale również tych, które znamy z powieści sci-fi.

Czy z czasem pojawią się jeszcze dokładniejsze sposoby pomiaru czasu? Zapewne tak. Choć mam wrażenie, że sama natura czasu jeszcze długo pozostanie dla nas tajemnicą. Jej rąbka starają się uchylić naukowcy w CERN, bo jak się okazuje, z samym czasem i jego upływem wydaje się mieć związek fenomen masy i bozon Higgsa. Jak wspominałem wcześniej, fizyka ma to do siebie, że im dalej tym prościej, ale za to co raz bardziej dziwnie, bo jakie znaczenie dla czasu ma to, czy mowa o fotonie, czy o bozonie Z? Godzina to godzina, a sekunda to sekunda, i co ma do tego Higgs? O tym oczywiście kolejnym razem.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.