Czyli o tym, dlaczego bez Księżyca Ziemia byłaby zupełnie inna.
Ostatnio zastanawialiśmy się, czy Ziemia, która się nie obraca wokół własnej osi, nadal byłaby znaną nam planetą. Ale co by się stało, gdyby brakło Księżyca?
Okładka książki „O dwóch takich co ukradli Księżyc” Kornela Makuszyńskiego. Domena publiczna.
Zacznijmy od scenariusza prostszego: Księżyca nigdy nie było. Aby zrozumieć, dlaczego jest on tak ważny dla ludzi, wystarczy znać jeden ważny fakt: satelita Ziemi na średnicę 3400 km. Zaraz, powiecie, przecież są większe księżyce: taki Ganimedes ma średnicę 5270 km, a Księżyc jest dopiero piąty! Jednak musimy pamiętać, że Luna (taką nosi nazwę ziemski księżyc) jest największym księżycem w stosunku do rozmiaru planety – przynajmniej od czasu, kiedy zdegradowano Plutona do kategorii planet karłowatych. Nie pozostaje to bez wpływu na życie na Ziemi: Księżyc reguluje naszą dobę, kontroluje pływy (razem ze Słońcem), zapewnia światło w nocy i stabilizuje prędkość obrotu Ziemi wokół własnej osi. Bez niego, w dużym skrócie, nie czytalibyście naszego bloga!
Przywykliśmy tak do widoku „łysego” na naszym niebie, że bardzo nie lubimy pochmurnych nocy ani nowiu, kiedy nasz towarzysz zdaje się znikać. Ale gdyby tak zniknął nagle i na zawsze?
Zacznijmy od tego, że względnie duży księżyc trzyma naszą planetę „pod kątem”: to właśnie jemu Ziemia zawdzięcza 23,5% stopnia nachylenia, a jak mówi znane powiedzenie: „axial tilt is the reason for the season” – bez tego nie mamy szans na znane nam pory roku. Co prawda zmiana ta następowałaby bardzo wolno, ale za kilkaset lat, po osiągnięciu nachylenia od 10 do 45 stopni, niektóre części Ziemi miałyby cały czas lato, a inne z kolei – zimę. Zaburzyłoby to życie wielu gatunków, na czele z człowiekiem, a dodatkowo wpłynęłoby na pogodę i klimat.
Zniknięcie Księżyca wpłynęłoby też na obrót Ziemi wokół własnej osi, ale nie byłoby to tak dramatyczne, jak nagłe jej zatrzymanie; być może z czasem powrócilibyśmy do znacznie szybszego obrotu: wiecie, że na początku nasza planeta wirowała tak szybko, że dzień i noc trwały zaledwie cztery godziny?
Być może nie od razu wszyscy zauważylibyśmy brak naszego księżyca, ale na pewno szybko zorientowaliby się mieszkańcy nadmorskich kurortów: naukowcy uważają, że bez księżyca pływy zmniejszyłyby się o jedną trzecią, co spowodowałoby rozlanie się oceanów na lądy. Ponieważ nasza gwiazda też trzyma pływy w ryzach, efekt nie byłby dramatyczny, ale widoczny.
Z całą pewnością brak światła odbijanego przez Księżyc wpłynąłby też na życie zwierząt nocnych (i chyba wilkołaków), zaburzając przy okazji naturalny rytm umożliwiający polowanie i regulujący wiele kwestii dotyczących na przykład rozmnażania (są kraby, których cykl rozmnażania zależy od kwadr księżyca) czy migracji, zależnie od gatunku. Stracilibyśmy też okazję do romantycznych wypadów na plażę.
Czy pozostaniemy kiedyś bez Księżyca? Cóż, nasz satelita co roku oddala się od nas o niecałe 3 centymetry, więc kiedyś może po prostu odlecieć w kosmos… jest jednak spora szansa, że gatunek ludzki tego nie dotrwa.
W nowej serii ciekawostek to Wy głosujecie na tematy, a ja dostarczam odpowiedzi na intrygujące pytania.
Kolejność tematów zatem będzie taka:
Dzisiaj zaczniemy od na szczęście mało możliwego (mimo ostatnich sensacyjnych doniesień) scenariusza: co by się stało, gdyby Ziemia przestała obracać się wokół własnej osi?
Przede wszystkim musimy pamiętać, że obrót wokół własnej osi to naturalna cecha charakteryzująca obiekty w kosmosie: obracają się planety (Ziemia około 1670 km/h, co daje jeden obrót mniej więcej na 24 godziny; Jowisz obraca się najszybciej z naszych planet, raz na niecałe 10 godzin; Wenus z kolei najwolniej – raz na około 234 dni), gwiazdy, czarne dziury, galaktyki – w kosmosie wszystko wiruje swoim tempem, Słońce też: jeden obrót zajmuje mu średnio 27 dni (prędkość zależy od położenia danego miejsca pomiaru).
Ziemia oczywiście nie zawsze obracała się w tym samym tempie – na początku wirowała znacznie szybciej, by zwolnić z czasem dzięki wpływowi jej księżyca, Luny. Ponieważ w przestrzeni kosmicznej nie ma tarcia, które nas spowalnia, obrót wokół własnej osi to proces, który będzie trwał aż do naszego końca jako planety. Nasz księżyc oczywiście też się obraca wokół własnej osi, o czym często zapominamy, bo przecież cały czas widzimy jego jedną stronę: jeden obrót trwa 27 dni, 7 godzin, 43 minut i 11 sekund, czyli tyle samo, ile jego okrążenie naszej planety; w astronomii nazywamy to tidal locking, czyli obrotem synchronicznym.
Jesteśmy tak przyzwyczajeni do dnia, nocy, zmian temperatury, pływów, wiatru i wielu innych związanych z obrotem Ziemi wokół własnej osi kwestii, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, że ruch ten, którego nie odczuwamy fizycznie ze względu na rozmiary naszej planety, jest jednym z kluczowych elementów życia. A co by się stało, gdyby Ziemia nagle się zatrzymała?
Cóż, aby sobie to wyobrazić, najlepiej jest zakręcić globusem: zauważycie wtedy, że podczas obracania naszej miniaturowej Ziemi bieguny zdają się stać w miejscu, a najszybciej pędzi równik: efekt zatrzymania się planety byłby zatem odczuwalny inaczej w różnych szerokościach geograficznych, ale ogólnie rzecz biorąc w pierwszym momencie wszystko na powierzchni poza biegunami „wędrowałoby” (a raczej zostałoby wyrzucone z ogromną prędkością) dalej na wschód w tempie obracania się Ziemi, tylko że oczywiście Ziemia już by się nie obracała. Nic nie wyleciałoby w przestrzeń kosmiczną, bo siła grawitacji by na to nie pozwoliła, ale bezwładność to nie żarty.
Kiedy już dzięki tarciu zatrzyma się większość poruszających się z rozpędu obiektów, wcale nie zrobi się spokojniej. Ziemia może i stanie w miejscu, ale atmosfera nadal będzie się obracać, co doprowadzi do powstania wichury obejmującej planetę na niespotykaną skalę, z podmuchami do grubo ponad 1500 km/h (i znowu, czym bliżej biegunów, tym spokojniej). Takich wiatrów w zasadzie nie wytrzyma żaden budynek ani drzewo.
Jednak wiatr szybko by ustał… na zawsze. Obrót planety wokół własnej osi powoduje tzw. efekt Coriolisa: ze względu na przesunięcie toru poruszania się przy obrocie na półkuli północnej wiatr ma tendencję do skręcania w prawo, a na południowej – w lewo. Siła Coriolisa powoduje powstawanie cyklonów, tajfunów i huraganów: bez tej siły zapadłaby w końcu niemal całkowita złowroga cisza, choć nadal trwałby przepływ powietrza. Zmieniłby on się tak bardzo, że gdyby nie fakt, że większość planety została pozbawiona wszystkiego, co na powierzchni, z czasem zauważylibyśmy zmiany klimatu podobne do tych, które obserwujemy obecnie, ale w przyspieszonym tempie, chociaż najpierw musielibyśmy przetrzeć oczy ze zdumienia, bo oceany, morza, jeziora i rzeki mogą znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Na krótki czas w zasadzie cała Ziemia zamieni się w wizję z opowieści o Noem, tylko że nie będzie szans na zbudowanie arki ani wypłynięcie nią na przestwór oceanu (wiatr i ruch masy wody spowodują potężne tsunami).
To jednak nie wszystko! Nagłe zatrzymanie się obrotu planety zaburzy również ruch płyt tektonicznych, powodując wybuchy wulkanów i wypływ lawy, co z kolei doprowadzi do zawieszenia w atmosferze ogromnych ilości różnych cząstek (a nie mamy już w tym momencie silnego wiatru, który by nam pomógł).
Załóżmy jednak, że gdzieś tam, na biegunach, udało się przetrwać te wszystkie kataklizmy kilku gatunkom oraz naukowcom stacjonującym w obiektach badawczych. Nie udałoby im się długo nacieszyć lokalizacją, ponieważ obrót planety powoduje, że woda w oceanach „zbiera się” bliżej równika. Bez obrotu woda po prostu się rozleje po planecie, wędrując we wszystkie wolne miejsca, a znane nam kontynenty staną się jednym wielkim równikowym lądem rozdzielającym dwa oceany na biegunach. Niezamieszkałym lądem, dodajmy od razu (choć życie jest uparte i na pewno ewolucja zaczęłaby pchać je z powrotem naprzód).
Ale gdyby udało nam się zachować jakąś kolonię na Księżycu czy w kosmosie i z oddali przyglądać się temu, co dalej dzieje się z Ziemią? Mimo zatrzymania ruchu obrotowego planeta nadal będzie krążyć wokół Słońca, co oczywiście nie pozostanie bez wpływu na dzień i noc: tylko teraz jeden dzień będzie jednym rokiem, czyli każdy dzień i każda noc będą trwać sześć miesięcy, znacząco utrudniając życie wszelkim znanym nam obecnie organizmom. Będzie się to wiązało nie tylko z zaburzeniem rytmu dobowego, ale przede wszystkim temperatury: znamy doskonale efekt nocy tropikalnych, kiedy brak nam wytchnienia od upału – w tej sytuacji wytchnienia nie będzie przez pół roku, a kiedy już wszystko się ugotuje w temperaturze dochodzącej do stu stopni Celsjusza, nadejdzie sześciomiesięczna noc (i oczywiście odwrotnie).
Nocne niebo też uległoby drastycznej zmianie: będziemy mieć cały czas ten sam widok, ponieważ ruch gwiazd i konstelacji jest ruchem pozornym, zależnym od obrotu planety; będziemy mogli tylko obserwować ruch naszych planetarnych sąsiadów, Merkurego, Wenus i Marsa.
Kolejnym wynikiem zatrzymania się obrotu Ziemi będzie zatrzymanie jej wnętrza, o którym ostatnio trąbiły gazety (co oczywiście nie jest prawdą), a w konsekwencji – utrata chroniącego nas pola magnetycznego. Niedziałające kompasy byłyby najmniej poważnym wynikiem braku tego pola: czeka nas bombardowanie kosmicznym promieniowaniem i narażenie na efekty burz słonecznych.
Kiedy obudzicie się więc jutro rano po długim śnie, spójrzcie w niebo i cieszcie się porankiem!
czyli opowieść o tym, jak polski i angielski różnią się w ważnym punkcie (z kosmosem w tle).
Każdy tłumacz angielskiego, zwłaszcza techniczny i medyczny, zna to uczucie, kiedy dostaje do ręki tekst naszpikowany dziesiątkami akronimów, które polskiemu czytelnikowi należy przybliżyć, wyjaśnić i sprawić, by zapadły mu w pamięć. Oczywiście wszyscy znamy LOL, LMAO, TL;DR – wkradają się w nasze codzienne życie w mediach społecznościowych, choć polszczyzna nadal dzielnie się broni: do tej pory najchętniej używamy akronimów do oznaczania znanych osób (PJK, PDT, PAD) czy czasami zjawisk (RiGCz).
W angielskim jednak od dawna akronimy są powszechne, chętnie używane i oczywiście niejednokrotnie są swego rodzaju reklamą przyciągającą czytelnika. Nie ma chyba branży bardziej „zakronimizowanej” niż branża kosmiczna (w ogólnym ujęciu). Każda nowa misja, każda nowa agencja rządowa, teleskop, sprzęt, element łazika, zjawisko, konferencja, tytuł pracy naukowej: wszystko dostaje akronim, czym dziwniejszy, tym lepiej. Przyjrzyjmy się najdziwniejszym (a te z tytułu możecie wyszukać sami, dajcie znać, czy się udało)!
Mamy więc „tango w Paryżu” – TANGOinPARIS (Testing Astroparticle with the New Gev/tev Observations Positrons And electRons : Identifying the Sources); „wombata” – WOMBAT (Wavelength-Oriented Microwave Background Analysis Team); „zebrę” – ZEBRA (Zurich Extragalactic Bayesian Redshift Analyzer), SMOG (Spitzer Mapping of the Outer Galaxy), PROSAC (PROtostellar Submillimetre Array Campaign), „tusz do rzęs” – MASCARA (Multi-site All-Sky CAmeRA) czy projekt „awokado” – AVOCADO (A Virtual Observatory Census to Address Dwarfs Origins).