Uwaga, barszcz! Część 2: Inwazja gigantów i zemsta Stalina

Pozostałe części cyklu
1. Kosmata roślina
3. Suplement: O szczecinie i Szczecinie

Różnorodność barszczy

Barszcz, z którego w dawnej Polsce przyrządzano kwas i zupę, to Heracleum sphondylium (barszcz zwyczajny) lub bardzo blisko z nim spokrewniony H. sibiricum (barszcz syberyjski), często traktowany jako podgatunek tego pierwszego. Naturalny zasięg H. sphondylium obejmuje Europę atlantycką i śródziemnomorską a także Afrykę Północno-Zachodnią i Azję Mniejszą, a H. sibiricum głównie Europę Wschodnią oraz przyległe regiony Azji. Jednak oba gatunki zostały zawleczone przez ludzi w wiele innych stron świata. W Polsce barszcz zwyczajny preferuje środowiska górskie na południu Polski, a syberyjski przeważa na pozostałym obszarze kraju.

W rodzaju Heracleum wyróżnia się ok. 90 gatunków1, z których mniej więcej 80% występuje w stanie naturalnym w Azji oraz w rejonie Kaukazu (czyli na pograniczu Azji i Europy). Oprócz wspomnianych wyżej „barszczy na barszcz” kilka innych gatunków zasiedla górzyste regiony Europy i Afryki Wschodniej, a tylko jeden – H. maximum – skolonizował Amerykę Północną. Największą różnorodność gatunków barszczu spotykamy w dwóch miejscach na Ziemi: na Kaukazie i w Chinach (zwłaszcza w górach Hengduan w prowincji Syczuan). Oba te obszary stanowiły refugia (miejsca schronienia) dla licznych grup roślin podczas plejstoceńskich huśtawek klimatycznych, jest więc prawdopodobne, że główne linie rozwojowe współczesnych barszczy wyewoluowały jako rośliny górskie i tylko nieliczne gatunki „zstąpiły na niziny” strefy umiarkowanej wskutek radiacji przystosowawczych, których źródłem były góry i wyżyny.

Kaukaskie olbrzymy

Kaukaz może się poszczycić kilkoma gatunkami barszczu o niespotykanych gdzie indziej rozmiarach. Barszcz zwyczajny i syberyjski to rośliny okazałe, o wysokości do ok. półtora metra, ale przy kaukaskich barszczach Mantegazzy (H. mantegazzianum)2 i Sosnowskiego (H. sosnowskyi)3, wyglądają jak karzełki. Europa poznała te olbrzymy w XIX w., kiedy zaczęto sprowadzać barszcz Mantegazzy z górskich łąk zachodniej części Wielkiego Kaukazu jako ciekawostkę botaniczną i roślinę ozdobną (osiągającą w sprzyjających warunkach wysokość nawet 5 m). Nie nosił on jeszcze obecnej nazwy, ale w 1817 r. Królewskie Ogrody Botaniczne w Kew otrzymały jego nasiona, a kilkanaście lat później szerzył się już w wiejskich okolicach Wielkiej Brytanii jako roślina inwazyjna. Do końca XIX w. barszcz Mantegazzy uciekł z ogrodów w kilkunastu krajach Europy. Nikt się szczególnie nie przejmował tym faktem aż do połowy XX w., kiedy zwrócono uwagę na jego działanie toksyczne. Historię tę opisuje piosenka „The Return of the Giant Hogweed” zespołu Genesis (z albumu Nursery Cryme, 1971) w sposób poetycki i nie do końca ścisły, ale w zasadzie oparty na faktach.4

Ryc. 1.

W roku 1944 opisano kolejny gatunek wielkiego barszczu, H. sosnowskyi, szczególnie pospolity na Zakaukaziu (Gruzja, Armenia, Azerbejdżan). Krótko po wojnie sprowadzono nasiona tego gatunku do instytutów badawczych w północnej Rosji (w Kirowie i Leningradzie), aby sprawdzić jego przydatność jako rośliny pastewnej − surowca na kiszonkę, którą można by karmić bydło. Pierwsze eksperymenty wyglądały obiecująco: barszcz rósł szybko nawet na niezbyt żyznych glebach, osiągając 3 m wysokości i masę nieporównywalną z tym, co oferowały rodzime gatunki barszczu. Potężny system korzeniowy zapewniał mu odporność na suszę. Co prawda wkrótce zdano sobie sprawę, że barszcz Sosnowskiego sprawia (mówiąc eufemistycznie) pewne kłopoty, bo u ludzi, którzy się z nim stykają, pojawiają się wysypki, bąble i objawy przypominające oparzenia, ale cóż – nic nie jest doskonałe i nawet najdoskonalsza roślina musi przecież mieć jakieś wady.

Uprawę kontynuowano, próbując − bez wielkiego powodzenia − otrzymać odmiany hodowlane wytwarzające mniej substancji, które wydawały się odpowiedzialne za przykre objawy kontaktu z rośliną. Związek Radziecki nie tylko wprowadził uprawę barszczu Sosnowskiego na terenie republik bałtyckich czy Białorusi, ale także wspaniałomyślnie podzielił się cennymi nasionami z krajami bloku wschodniego takimi jak Polska i NRD. Entuzjazm dotyczący H. sosnowskyi podtrzymywano jeszcze w latach siedemdziesiątych (w Polsce z błogosławieństwem Biura Politycznego KC PZPR, zob. ryc. 2), ale w końcu optymizm się wyczerpał i zaniechano upraw z powodu zagrożeń zdrowotnych związanych z uprawą i zbiorem „zielonej nadziei”. Jednak i ten gatunek, podobnie jak barszcz Mantegazzy, znalazł w ZSRR i krajach Europy Wschodniej dogodne warunki do ucieczki poza teren upraw i rozsiania się po łąkach i ugorach. W latach osiemdziesiątych nie był już nadzieją producentów kiszonek, tylko coraz bardziej uciążliwą rośliną inwazyjną, znaną też jako „zemsta Stalina”. Ponadto znacznie więcej było wiadomo o mechanizmie działania zawartych w nim substancji na organizm ludzki.

Ryc. 2.

Czym i jak trują barszcze

Niemal wszystkie selerowate (także takie jak pietruszka, seler, lubczyk czy dzięgiel) zawierają związki chemiczne z rodziny furanokumaryn. Zawierają je także swojskie barszcze: zwyczajny i syberyjski. To jednak, co wyróżnia barszcze Mantegazzy i Sosnowskiego to wyjątkowo duże stężenie tych związków w sokach rośliny. Furanokumaryny to pochodne kumaryny, dwupierścieniowego związku występującego np. w cynamonie i w turówce wonnej (Anthoxanthum nitens), lepiej znanej jako żubrówka lub żubrza trawka. Jeden z dwóch sześcioczłonowych pierścieni kumaryny to klasyczny pierścień benzenowy. Jeśli dołączyć do niego pięcioczłonowy pierścień furanu, powstają właśnie najprostsze fumarokumaryny (ryc. 3). Bardziej skomplikowane związki tego typu tworzone są dzięki dołączaniu do pierścieni różnych grup funkcyjnych.

Ryc. 3.

Furanokumaryny, jak widać na ryc. 3, występują w dwóch odmianach izomerycznych: liniowej (typ psoralenu) i kątowej (typ angelicyny). Łatwo rozpuszczają się w tłuszczach, co umożliwia im przenikanie w głąb ciała, do wnętrza komórek skóry i do jądra komórkowego. Toksyczność psoralenu i jego pochodnych (nazwijmy je ogólnie psoralenami) polega na tym, że wiążą się one z zasadami azotowymi, z których składają się nici kwasów nukleinowych. Powstają przy tym wiązania krzyżowe między komplementarnymi nićmi, uniemożliwiające prawidłowe działanie enzymów odpowiedzialnych za replikację DNA i transkrypcję. Cząsteczka furanokumaryny początkowo „przykleja” się do DNA lub RNA za pomocą słabych oddziaływań międzycząsteczkowych, ale do scementowania tego związku potrzebna jest cykloaddycja – reakcja fotochemiczna, która wymaga wzbudzenia cząsteczki psoralenu fotonami promieniowania elektromagnetycznego w zakresie bliskiego nadfioletu (UV-A). Tak się dzieje, gdy mamy bezpośredni kontakt z furanokumarynami, a w 15−120 minut później wystawimy skórę na działanie światła słonecznego. Takie działanie, uzależnione od aktywacji za pomocą światła, nazywamy fototoksycznością.

Pochodne angelicyny również mogą się wiązać z DNA, ale nie tworzą wiązań krzyżowych, więc wyrządzane przez nie szkody są ograniczone. Za to po aktywacji fotonami UV-A oddziałują także z białkami, a w szczególności hamują działanie cytochromów P450, które między innymi katalizują unieszkodliwianie furanokumaryn liniowych. Wielkie barszcze, w porównaniu z innymi gatunkami Heracleum, zawierają wyjątkowo dużo angelicyn w stosunku do psoralenów. Jest to prawdopodobnie ich odpowiedź ewolucyjna w wyścigu zbrojeń z roślinożernymi owadami, które nauczyły się neutralizować psoraleny, metabolizując je przy udziale cytochromów P450. Jednak inne zwierzęta, w tym człowiek, przy okazji obrywają rykoszetem.

Konsekwencją uszkodzeń DNA jest śmierć i rozpad komórek w miejscach kontaktu skóry z fototoksycznymi furanokumarynami. Po upływie od jednego do dwóch dni pojawiają się objawy dermatozy: wysypki i bolesne zaczerwienienia, a następnie reakcje zapalne, obrzęki i pęcherze, a w skrajnych przypadkach rozległa martwica skóry, wymagająca leczenia chirurgicznego. Po około tygodniu skóra ciemnieje wskutek nadmiernego wydzielania melaniny. Blizny i przebarwienia mogą utrzymywać się miesiącami, a nawet latami. Na paradoks zakrawa fakt, że psoraleny wykorzystywane są w medycynie do leczenia chorób skórnych takich jak łuszczyca czy bielactwo, ponieważ lokalnie zwiększają wrażliwość skóry na naświetlanie nadfioletem i pobudzają jej repigmentację, czyli działają jako fotouczulacze. Co innego jednak kontrolowane użycie odpowiedniej dawki w odpowiednim miejscu w solariach, a co innego – końska dawka furanokumaryn, jaką może nas poczęstować bez żadnej kontroli barszcz Mantegazzy lub Sosnowskiego, jeśli nie zachowamy ostrożności. Zresztą z furanokumarynami zawsze trzeba uważać, bo jako fototoksyny o działaniu mutagennym zwiększają prawdopodobieństwo rozwoju nowotworów skóry.

Uwagi końcowe

Do zatrucia furanokumarynami potrzebny jest zwykle kontakt z sokiem wydzielanym przez uszkodzone części rośliny, ale w upalne dni olejki eteryczne zawierające te związki mogą parować z powierzchni liści, unosić się w powietrzu i osiadać na skórze kogoś, kto po prostu nadmiernie zbliżył się do kępy barszczu. Mogą także powodować dolegliwości oddechowe i podrażnienia oczu. Ogólnie rzecz biorąc, barszcze olbrzymie najlepiej omijać z daleka, a walkę z nimi zostawić odpowiednio wyposażonym specjalistom.

Gdyby zaś rozwinęły się objawy poparzenia, powinien się nimi zająć dermatolog. Właściwą diagnozę może utrudnić fakt, że objawy występują z opóźnieniem, a nie każdy poszkodowany ma świadomość, z jakimi roślinami miał kontakt np. w czasie letniego spaceru po łące.

Ryc. 4.

Oba barszcze, o których wspomniałem, szerzą się w wielu krajach − także w Polsce − często na tym samym obszarze. Ich inwazyjność wynika między innymi z faktu, że dojrzała roślina produkuje ok. 20 tysięcy łatwo rozprzestrzeniających się nasion. Badania molekularne potwierdzają odrębność barszczu Mantegazzy i Sosnowskiego, ale różnice morfologiczne nie są wielkie; ponadto oba gatunki odznaczają się znaczną zmiennością (np. jeśli chodzi o pokrój liści), co dodatkowo utrudnia ich identyfikację bez szczegółowych badań. Tu i ówdzie, szczególnie w Skandynawii, występuje też trzeci olbrzymi gatunek, barszcz perski (H. persicum), niepodawany oficjalnie z terenu Polski. Jego ojczyzną jest pogranicze Turcji, Iranu i Iraku. On także dostał się do Europy przez Królewskie Ogrody Botaniczne w Kew na początku XIX w. i wymknął się na wolność wskutek nieostrożności hodowców, którzy sprowadzili jego nasiona do Norwegii. Różnice między wymienionymi gatunkami są interesujące dla botaników, ale z punktu widzenia laika jest to kwestia akademicka. Wszystkie barszcze olbrzymie mają podobny zestaw furanokumaryn i wszystkie są niebezpieczne dla ludzi i zwierząt domowych.

Przypisy

  1. Różne źródła podają różne liczby, od ok. 65 do ponad stu. Wątpliwości są tu zrozumiałe, bo dotyczą grupy młodej i dynamicznie ewoluującej. Ponadto wiele gatunków barszczu może tworzyć mieszańce. Więcej o problemach z wyodrębnianiem gatunków można przeczytać tutaj. Badania genetyczne wskazują zresztą, że rodzaj Heracleum nie jest monofiletyczny i prędzej czy później trzeba go będzie „naprawić” albo przez przeniesienie niektórych gatunków do osobnych rodzajów, albo przez włączenie do Heracleum kilku pokrewnych selerowatych. ↩︎
  2. Używana powszechnie w literaturze polskiej nazwa „barszcz Mantegazziego” jest niepoprawna, bo włoski uczony, którego upamiętnia epitet gatunkowy, nazywał się Paolo Mantegazza, a nie „Mantegazzi”. ↩︎
  3. Mimo polskiego brzmienia nazwiska patronem tego gatunku jest z kolei rosyjski botanik Dmitrij Iwanowicz Sosnowski (1886−1953), wybitny badacz flory Kaukazu. ↩︎
  4. Według Genesis barszcz olbrzymi został sprowadzony do Wielkiej Brytanii przez pewnego wiktoriańskiego badacza, jednak wiadomo, że ogrody w Kew posiadały jego nasiona przed narodzinami Wiktorii. ↩︎

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Barszcz Sosnowskiego rosnący dziko na łące nad strumykiem w Czerwonaku (Wielkopolska). Foto: Piotr Gąsiorowski 2024 (licencja CC BY-SA 4.0).
Ryc. 2. Nagłówek długiego wywiadu opublikowanego w tygodniku Perspektywy 13 sierpnia 1976 r., gdy zalety barszczu Sosnowskiego jako rośliny pastewnej wciąż budziły w Polsce nadzieję i planowano jego uprawę na dużą skalę w PGR-ach. Wywiad z Reginą Lutyńską przeprowadził Jan Czuła. Za udostępnienie artykułu dziękuję Marcinowi Czerwińskiemu.
Ryc. 3. Struktura najprostszych furanokumaryn (izomery kątowy i liniowy). Adaptowane z Mahendra et al. 2020 (domena publiczna).
Ryc. 4. Liście barszczu Sosnowskiego. Czerwonak, Wielkopolska. Foto: Piotr Gąsiorowski 2024 (licencja CC BY-SA 4.0).

Lektura dodatkowa

Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska − inwazyjne gatunki obce:

Obszernie o furanokumarynach: Bruni et al. 2019.

Ilustracja muzyczna: Genesis

Uwaga, barszcz! Część 1: Kosmata roślina

Pozostałe części cyklu
2. Inwazja gigantów i zemsta Stalina
3. Suplement: O szczecinie i Szczecinie

Czy lubicie barszcz? Bo ja bardzo – zarówno czerwony z ukiszonych buraków, jak i ukraiński z botwinką. Niektórzy nazywają białym barszczem także żurek, który zresztą też uwielbiam. Ale przyznam, że nigdy jeszcze nie jadłem barszczu etymologicznie poprawnego, czyli barszczu z barszczu.1 Mimo że w naszej części Europy wszelkie „barszcze” cieszą się wielką popularnością, prawdopodobnie większa część ludności nie wie nawet, jak wygląda roślina, która przez setki lat była ich podstawą i której zawdzięczają nazwę.

Zacznijmy zatem od samej nazwy i jej wybitnie słowiańskiego brzmienia z trudną grupą spółgłosek na końcu. Polskiemu słowu barszcz odpowiadają podobne słowa w innych językach słowiańskich: wschodniosłowiańskie boršč, słowackie bršt, czeskie bršť, łużyckie baršć i słoweńskie bršč. Nie wszędzie są to nazwy zupy, ale praktycznie wszędzie oznaczają barszcz zwyczajny (Heracleum sphondylium) z rodziny selerowatych (Apiaceae). Na dziko rosnące selerowate trzeba uważać, bo do rodziny tej, oprócz szeregu cenionych roślin jadalnych, należą też śmiertelnie trujące, jak szalej jadowity (Cicuta virosa) albo szczwół plamisty (Conium maculatum). Na szczęście trudno je pomylić z barszczem ze względu na odmienny kształt liści. Ale do rośliny jeszcze wrócimy, a na razie kontynuujmy analizę nazwy.

Jej rekonstrukcja słowiańska nie nastręcza wielkich trudności. Wszystkie powyższe formy można wyprowadzić z prasłowiańskiego *bъrščь. Pojawia się tylko pytanie, jak wyglądała wcześniejsza postać tego wyrazu, bo słowiańskie *šč może pochodzić albo od *sk zmiękczonego przed samogłoską bądź półsamogłoską przednią, albo od *st, po którym następowała półsamogłoska *j. W tym drugim przypadku mielibyśmy dawniejsze prasłowiańskie *bъrstjь. Jak rozstrzygnąć, która możliwość zachodzi? Najlepiej poszukać wyrazów pokrewnych poza grupą słowiańską.

Niestety języki bałtyjskie nie są tu zbyt pomocne. Po litewsku barszcz-roślina nazywa się barštis, a liczba mnoga barščiai oznacza barszcz-zupę, dziś buraczaną; jest to jednak dość ewidentne zapożyczenie z języka polskiego, o czym świadczy grupa ar, reprezentująca typowo polski rozwój prasłowiańskiego *ъr (oczekiwanym litewskim odpowiednikiem byłoby ur). Możliwe, że poszukiwane formy pokrewne zanikły w językach bałtyjskich. Szukajmy zatem dalej. Obiecujący odpowiednik widzimy w języku staroindyjskim: bhṛṣṭí- ‘kolec, ostrze, szpic’ itp. Barszcz nie jest wprawdzie kolczasty, ale jego łodyga i nerwy u spodu liści pokryte są sztywnymi, szorstkimi szczecinkami, a same liście są ostro ząbkowane. Co ciekawe, słowo staroindyjskie ma dokładny odpowiednik germański, *bursti- ‘szczecina’, stąd np. staroangielskie byrst. Współczesne angielskie bristle o tym samym znaczeniu jest z pochodzenia zdrobnieniem tego wyrazu (stąd także czasownik bristle ‘jeżyć się, stroszyć się’). Wspólny przodek indoeuropejski musiał wyglądać tak: *bhr̥sti-. Wystarczy dodać do niego przyrostek *-o- (tworzący m.in. nazwy właściwości), żeby otrzymać słowo *bhr̥stjo- ‘szczeciniasty’, od którego już łatwo wywieść prasłowiańskie *bъrstjь > *bъrščь.

Co prawda regularnym refleksem sylabicznego * jest bałtosłowiańskie *ir i pochodzące od niego słowiańskie *ьr, ale zdarza się też rozwój alternatywny *ur > *ъr (mniej więcej w 20% przypadków, z przyczyn nie do końca jasnych). Wokalizm *ъr mógłby wskazywać na zapożyczenie z języków germańskich (gdzie sylabiczne * zawsze dawało *ur), ale brak innych powodów, żeby zakładać obce pochodzenie słowa *bъrstjь, tym bardziej że germańskie *bursti- nie oznacza rośliny. Choć zatem ten jeden szczegół trzeba uznać za niedostateczne wyjaśniony, z dużym prawdopodobieństwem słowo *bhr̥stjo- > barszcz utworzono z myślą o nazwaniu ‘kosmatej rośliny’. Możliwe, że germańskie koneksje ma francuska nazwa barszczu, berce, izolowana i niejasna (zapożyczenie z języka starofrankijskiego?).

Ryc. 1.

W języku angielskim rodzaj Heracleum nazywany jest hogweed, czyli mniej więcej ‘wieprzowe ziele’. Etymolodzy rutynowo podają następujące wyjaśnienie: barszcz traktowano jako paszę gorszego rodzaju, dobrą dla świń, ale nie dla bardziej wymagających konsumentów. Możliwe są jednak i inne motywacje, np. swoisty, intensywny zapach barszczu, przywodzący na myśl wiejską zagrodę z chlewikiem i oborą. Ponadto szczeciniastość rośliny mogła się kojarzyć ze szczeciną świńską. Wszystkie te skojarzenia mogły zresztą działać jednocześnie. W wielu językach (np. w niemieckim, niderlandzkim, duńskim, szwedzkim, hiszpańskim, węgierskim) nazwy barszczu zawierają nawiązanie do niedźwiedzi  (‘niedźwiedzi pazur’, ‘niedźwiedzia łapa’, ‘niedźwiedzia stopa’ itp.). Niedźwiedzie rzeczywiście w różnych regionach Europy, Syberii i Ameryki Północnej objadają się barszczem na wiosnę, preferując łodygi i ogonki liści.

Gatunek Heracleum sphondylium znany był jako bārszcz > bårszcz w polszczyźnie XV−XVI w.2 Pisarze ówcześni nie byli botanikami, dlatego nazwę przenoszono czasem na inne rośliny powierzchownie podobne, choć niekoniecznie pokrewne (np. ostróżkę czy akant). Co najmniej od XVI w. tą samą nazwą określano zupę gotowaną na bazie kiszonego barszczu. Łodygi, liście i baldachowate kwiaty siekano, zalewano ciepłą wodą, tak aby je przykryła, i zostawiano na kilka dni gdzieś przy piecu. Zalewa nabierała silnie kwaśnego smaku i mogła zostać wykorzystana jako surowiec na zupę, a także jako napój leczniczy (trudno jednak powiedzieć, czy na coś realnie pomagała).

Barszcz-zupa pozostał jednym z podstawowych dań kuchni polskiej polskich przez kilka stuleci. Już w XVI w. sporadycznie przenoszono nazwę bårszcz na inne kwaśne zupy, jak bårszcz żurowy na zakwasie z mąki żytniej3, ale jeszcze nie kojarzono jej z burakami. Nawiasem mówiąc, nie istniało wówczas nawet słowo burak, wprowadzone do użytku dopiero w XVIII w. Wcześniej zwykłą nazwą buraka była ćwikła, a od XVII w. nać buraka znana była jako botwina/boćwina (wyraz zapożyczony z języków wschodniosłowiańskich, a utworzony od prasłowiańskiego *bъty/*bъtъv- ‘pęd, źdźbło, łodyga’). Buraki interesują na tu jednak tylko o tyle, że w XVIII w. zaczęły wypierać barszcz pospolity jako podstawa kwaśnej zupy. Odtąd barszcz-roślina i barszcz-zupa wzięły rozwód semantyczny, a barszcz w sensie kulinarnym stał się czerwony.

W drugiej części tej serii zapoznamy się z innymi gatunkami Heracleum oraz przyczynami, dla których rodzaj ten przypomniał laikom o swoim istnieniu, a jego nazwa zabarwiła się odcieniem grozy.

Przypisy

  1. Jeśli ktoś z Czytelników jadł, będę wdzięczny za podzielenie się doświadczeniami w komentarzach. ↩︎
  2. Samogłoska była tu wymawiana jako staropolskie długie ā, które następnie rozwinęło się w tzw. pochylone å (samogłoska tylna, wymawiana z lekkim zaokrągleniem warg). W XVIII w. kontrast między pochylonym i zwykłym a zanikł w wymowie wykształconych Polaków. ↩︎
  3. Słowo żur pochodzi od średnio-wysoko-niemieckiego sūr (współczesne sauer) ‘kwaśny’. ↩︎

Ilustracja

Ryc. 1. Spodnia strona liścia barszczu pospolitego z widocznymi szczecinkami na ogonku i nerwach. Foto: eyekosaeder 2024. Lokalizacja: Hagen, Nadrenia Północna−Westfalia (Niemcy). Źródło: iNaturalist (licencja CC0 1.0).

Sprawa dwóch goździków. Historia detektywistyczna

Zlecenie przyjęte

Spytała mnie żona, dlaczego słowo goździk ma w języku polskim dwa całkiem różne znaczenia. To niebezpieczne pytanie: wiedziałem, że odpowiedź nie będzie prosta, a jeśli jej nie udzielę, stracę twarz jako językoznawca. Podjąłem się zatem wyjaśnienia. Coś tam kojarzyłem, ale nie wszystko było dla mnie jasne, więc zacząłem kopać. Oto, co znalazłem.

Po pierwsze: goździk (Dianthus) to rodzaj roślin z rodziny goździkowatych, liczący blisko 400 opisanych gatunków, występujących dziko w Eurazji i dużej części Afryki (jeden gatunek azjatycki, D. repens, przekroczył Cieśninę Beringa i skolonizował również Alaskę i Jukon). Niektóre z nich, zwłaszcza goździk ogrodowy (D. caryophyllus), a także mieszańce międzygatunkowe, uprawiane są od średniowiecza jako rośliny ozdobne. Wrócimy jeszcze do goździka w tym sensie, ale na razie włóżmy go do wazonu i odstawmy na bok.

Śladami przyprawy − drogą morską i lądową

Goździk to także przyprawa korzenna, która z punktu widzenia botaniki z tym pierwszym goździkiem nie ma wiele wspólnego. Goździki to wysuszone pączki kwiatowe czapetki pachnącej (Syzygium aromaticum), drzewa z rodziny mirtowatych. Gatunek ten rósł pierwotnie tylko na niektórych wyspach archipelagu Moluków (Maluku), należącego obecnie do Indonezji (patrz ryc. 3 i opis ilustracji). Moluki nazywano kiedyś Wyspami Korzennymi, bo słynęły jako źródło przypraw. Z tego samego archipelagu, położonego między Sulawesi a Nową Gwineą, pochodzą gałka muszkatołowa i kwiat muszkatołowy, wytwory innego tamtejszego drzewa, muszkatołowca korzennego (Myristica fragrans).

Domniemane uwęglone pozostałości goździków znaleziono w Syrii (ok. 10 tys. km od Moluków) na stanowisku datowanym na 1720 r. p.n.e., ale ani data, ani identyfikacja gatunku nie są pewne, a znalezisko jest całkowicie izolowane. Należy je zatem traktować z rezerwą, dopóki archeolodzy nie dostarczą więcej danych. Faktem jest jednak, że żeglarze austronezyjscy, skolonizowawszy „ziemiomorze” między Azją a Australią, około połowy II tysiąclecia p.n.e. zaczęli tworzyć sieć wymiany handlowej z Azją Południową, między innymi z ludami południowych Indii i Cejlonu, używającymi języków z rodziny drawidyjskiej. Stamtąd szlaki handlowe prowadziły lądem do Mezopotamii i dalej ku Morzu Śródziemnemu. W I tysiącleciu p.n.e. do handlu włączali się stopniowo kolejni gracze: Indoariowie, Persowie, hellenistyczni Seleucydzi, mieszkańcy Arabii i Rzymianie.

Dwa tysiące lat temu Rzym regularnie handlował z Indiami drogą morską przez Morze Czerwone i Arabskie. Nieco wcześniej powstał słynny Jedwabny Szlak, którym egzotyczne towary z Dalekiego Wschodu wędrowały na zachód drogą lądową. Trudno ustalić dokładnie, kiedy goździki dotarły do Europy, ale wiemy, że w pierwszych wiekach naszej ery zaczęli się nimi interesować Grecy i Rzymianie. Wcześniej (II w. p.n.e.) wspominają o nich źródła chińskie.

Ryc. 1.

Goździe i goździki

Tyle na temat przyprawy. Teraz przyjrzyjmy się jej nazwie. Słowo goździk to zdrobnienie od góźdź, obocznego wariantu słowa gwóźdź. Już w XV w. (czyli w epoce staropolskiej) występowały obok siebie pary synonimów: góźdź i gwóźdź (oznaczające oprócz metalowego gwoździa także kołek lub szpunt – coś, co można było wbić młotkiem) oraz goździk i gwoździk. Przyprawę sprowadzaną z na poły bajkowych krajów na wschodnich krańcach Ziemi nazywano zarówno goździkiem, jak i gwoździkiem. Ta druga forma była częstsza w okresie staro- i średniopolskim. Była też starsza, bo przodkiem słowa g(w)óźdź było prasłowiańskie *gvozdь o tym samym znaczeniu. Użytkownicy języka często odczuwają pokusę, żeby słowo mające dwa warianty i dwa znaczenia posegregować w dwie jednostki słownikowe dla uniknięcia wieloznaczności. Dlatego współcześnie nastąpiło zróżnicowanie znaczeń gwoździka i goździka – przynajmniej w polszczyźnie standardowej, bo oboczne góźdź i goździk ‘mały gwóźdź’ są nadal żywe np. w gwarze poznańskiej (i nie tylko).

Motywacja dla nazwania przyprawy g(w)oździkami wydaje się dość oczywista: suszone goździki przypominają małe gwoździe. Ale sprawa ma drugie i trzecie dno. Francuską nazwą goździka-przyprawy jest clou de girofle, co dosłownie oznacza ‘gwóźdź rośliny zwanej girofle’. Girofle pochodzi od ludowego łacińskiego gariofilum, a to z kolei stanowi zniekształcenie greckiego karuóphullon (w wersji zlatynizowanej caryophyllum), będącego nazwą egzotycznej rośliny rodzącej goździki. Francuskie słowo clou w tym sensie spotykamy już w XIII w. Język angielski zapożyczył je jako clow lub clow-gelofre, przekształcone w dzisiejsze clove ‘goździk-przyprawa’, ale np. język średnio-dolno-niemiecki, funkcjonujący jako lingua franca imperium handlowego Hanzy, przetłumaczył je i zdrobnił jako negelken ‘mały gwóźdź, gwoździk’, stąd niemieckie Nelken ‘goździk-przyprawa’. Polacy najwyraźniej zaadaptowali je w podobny sposób, tłumacząc na własny język, a nie zapożyczając w oryginalnej formie.

Zawikłanym tropem starych nazw

Ale dlaczego karuóphullon? Dosłownie znaczy to coś w rodzaju ‘orzecholist’. Jednak po pierwsze – czapetka pachnąca nie ma liści podobnych jak orzech (czy to włoski, czy leszczyna, czy jakikolwiek inny), a po drugie – Grecy nie mieli bladego pojęcia, jak wygląda roślina dostarczająca goździków, choć oczywiście zakładali jej istnienie. Skąd więc taka nazwa? Najprawdopodobniej Grecy zracjonalizowali sobie na zasadzie etymologii ludowej krążące po Azji słowo oznaczające ‘goździk’ (przyprawę), które dotarło do nich przez ciąg zapożyczeń. Za jego prawdopodobne pierwotne źródło uchodzi jedno ze staroindyjskich określeń goździków, *kalikā-phala-, dosłownie ‘pąk-owoc’, które pozostawiło wiele słów potomnych w językach Indii, np. marathi kaḷāphūl.

Arabska nazwa goździka-przyprawy, qaranful, często bywa uważana za zapożyczenie z greckiego, ale trudno wykluczyć inne źródła – na przykład niezależny import z Indii. Z arabskiego słowo to przeniknęło do wielu innych języków, między innymi do perskiego i do tureckiego (karanfil). Podobne słowa występują w językach drawidyjskich, np. tamilskie kirāmpu ~ karāmpu, ale nie są one znane z okresu przedkolonialnego, więc ich historia jest niepewna. Same mogą być zapożyczeniami – może arabizmami. W tym natłoku nazw o niejasnej etymologii, podobnych do siebie fonetycznie (zacytowałem ich tylko kilka dla ilustracji), panuje galimatias, wobec którego nawet specjalistom opadają ręce. Tak to bywa z nazwami handlowymi: szerzą się jak wirusy, a rekonstrukcja ich transmisji bywa trudna.

Ryc. 2.

Wątek austronezyjski i zapach eugenolu

Pierwotną nazwą goździka (przyprawy) w Indiach było importowane z Moluków słowo lawan, które za pośrednictwem języka staromalajskiego i języków drawidyjskich dotarło do sanskrytu jako lavaṅga- (stąd hindi lauṅg, paszto lawong itd.). Ta austronezyjska nazwa zakończyła wędrówkę na subkontynencie indyjskim i otarła się o Afganistan, nie podbijając jednak świata zachodniego. Warto zauważyć, że słowo molukańskie odpowiada zachodnio-malajsko-polinezyjskiemu *laBaŋ ‘gwóźdź’. Stąd wyrażenie malezyjskie bunga lawang (etymologicznie: ‘kwiat-gwóźdź’), oznaczające obecnie inną wonną przyprawę, anyż gwiazdkowy (badian), a w przeszłości gałkę muszkatołową, ale pierwotnie odnoszące się do goździków. W innych językach regionu malajskiego i w językach drawidyjskich lawang i słowa pokrewne mogą też oznaczać cynamon.

Jak widać, skojarzenie ususzonych pąków czapetki pachnącej z gwoźdźmi pojawiało się niezależnie w różnych kulturach. Widać też skłonność do przenoszenia nazwy goździków na inne rzeczy o „korzennym” zapachu. Nieprzypadkowo cynamon i gałka muszkatołowa zawierają eugenol, główny składnik olejku goździkowego, odpowiedzialny za jego łatwo rozpoznawalną, charakterystyczną woń.

Ryc. 3.

Powrót do ogrodu

I tu wracamy do goździka jako rośliny ozdobnej. Dzicy protoplaści goździka ogrodowego pochodzą z południowej Europy (Grecja, Włochy). Grecki uczony Teofrast, zwany „ojcem botaniki” (IV–III w. p.n.e.), nadał goździkowi nazwę diòs ánthos ‘boski kwiat’, stąd nazwa rodzajowa Dianthus, zaproponowana w XVIII w. przez Linneusza, który dodał goździkowi ogrodowemu nazwę gatunkową caryophyllus (nawiązującą do goździka-przyprawy). Ale kiedy i dlaczego powstało to skojarzenie?

Nastąpiło to ok. XIV w. i wydaje się, że inicjatywa wyszła od ogrodników perskich, którzy na poważnie zaczęli hodować goździki jako kwiaty ozdobne, otrzymali ich odmiany o dużych, silnie pachnących kwiatach i nadali im nazwę gul-i qaranful ‘róża goździkowa’, wskutek czego znaczenie nazwy goździka-przyprawy rozszerzyło się na goździki ogrodowe. Wśród licznych składników bukietu zapachowego tych drugich jest i eugenol, występujący w dostatecznym stężeniu, żeby w zapachu goździków-kwiatów dało się wyczuć silną nutę goździka-przyprawy.

Identyczne rozszerzenie znaczenia zaszło w arabskim qaranful i tureckim karanfil, a wkrótce potem w językach romańskich, bo nowinki ogrodnicze szerzyły się szybko. Niektóre języki używające jako nazwy przyprawy pochodnych późnołacińskiego gariofilum przeniosły je na kwiat (stąd np. włoskie garofano i francuskie giroflée). Ze średnioangielskiego gelofre ‘drzewo goździkowe’ przeniesionego na goździk-kwiat etymologia ludowa zrobiła gillyflower (nazwa dziś przestarzała, zastąpiły ją oficjalne carnation i potoczne clove pink).

Clou – tu tkwi gwóźdź

W innych językach, gdzie utożsamiono słownikowo goździki-przyprawę z gwoźdźmi (lub zdrobniale gwoździkami), to samo słowo przeniosło się na goździki ogrodowe. Stąd mamy katalońskie clavell (poświadczone już w XV w.), hiszpańskie clavel i portugalskie cravo. W języku niemieckim także kwiat nazwano tak jak przyprawę. Zapożyczone z dolnoniemieckiego zdrobnienie Nelken (pierwotnie liczba pojedyncza rodzaju nijakiego) wyglądało jak liczba mnoga, więc wstecznie dorobiono do niej liczbę pojedynczą rodzaju żeńskiego Nelke ‘goździk-kwiat’. W języku polskim już w XV w. nazywano g(w)oździkami niektóre wonne rośliny, zwłaszcza kukliki (Geum urbanum). W ich przypadku goździkami-przyprawą pachnie nie kwiat, ale świeżo wykopany korzeń. Jednak w XVI w. Polacy podążyli za szerzącą się ogólnoeuropejską modą i nazwa g(w)oździk zaczęła oznaczać (oprócz małego gwoździa i przyprawy) także nowe kwiaty wyhodowane w ogrodach Persji.

Czesi mają i hvozdík (jak Polacy), i karafiát (jedną z dalekich pochodnych caryophyllum). Tu można wspomnieć, że i w dawniejszej polszczyźnie alternatywną nazwą goździka-kwiatu było karafioł, karafior lub karofiał. Pierwszy wariant przetrwał na Śląsku Cieszyńskim ze zmienionym znaczeniem (jako nazwa fiołka). Z Polski nazwa goździka powędrowała na wschód, stąd litewskie gvazdikas ‘goździk-kwiat’ i gvazdikėlis ‘goździk-przyprawa’ oraz wschodniosłowiańskie nazwy zarówno kwiatu, jak i przyprawy: ukraińskie hvozdýka, białoruskie hvazdzík i rosyjskie gvozdíka.

Ryc. 4.

Epilog

Oto zatem rozwiązanie zagadki. Celowo pominąłem pochodzenie angielskiej nazwy carnation, bo choć ciekawa, nie ma z naszymi goździkami bezpośredniego związku. Pominąłem także historię olejku goździkowego i właściwości chemicznych oraz zastosowań medycznych eugenolu, bo także nie należą do sprawy, a wśród autorów bloga mamy chemików, którzy mogą to zrobić lepiej.

Opowiedziałem to wszystko żonie, ale być może będę musiał powtórzyć jeszcze raz, bo za pierwszym podejściem niewiele da się spamiętać.

Opis ilustracji

Ryc. 1. Suszone pączki kwiatowe Syzygium aromaticum. Foto: Piotr Gąsiorowski (licencja CC BY-SA 3.0).
Ryc. 2. Czapetka pachnąca (Syzygium aromaticum), czyli „drzewo goździkowe″, z owocami. Foto: Forest & Kim Starr 2009. Lokalizacja: Maui, Hawaje (licencja CC BY-SA).
Ryc. 3. Moluki (Maluku). Naturalną ojczyzną czapetki pachnącej był łańcuch niewielkich wysp na zachód od Halmahery (od Ternate do grupy wysp Bacan). Te same wyspy obejmuje zasięg naturalny muszkatołowca korzennego (Myristica fragrans), ale gatunek ten wyewoluował pierwotnie na wyspach Banda w południowych Molukach. Autor: Lencer. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 3.0).
Ryc. 4. Tulipany, goździki, róża i inne kwiaty w szklanym naczyniu na parapecie. Jacob van Hulsdonck (1582−1647), malarz flamandzki z Antwerpii, jeden z prekursorów „martwej natury z kwiatami″. Zarówno tulipany, jak i goździki należały wówczas do najmodniejszych kwiatów ozdobnych. Źródło: Wikipedia (domena publiczna).