EM poleca (#14): Pisarze, detektywi i uczeni

Jeżeli przypadkiem znajdziecie się podczas wakacji w Poznaniu, gorąco polecam wizytę w Muzeum Archeologicznym (tuż obok Starego Rynku). Muzeum w ogóle jest warte zwiedzenia, ale w miesiącach letnich oferuje specjalną gratkę dla miłośników klasyki kryminału: wystawę czasową poświęconą wątkom archeologicznym w twórczości mistrzów gatunku: Agathy Christie i Arthura Conan Doyle’a. Każdy, kto kocha tych autorów, przypomni sobie zapewne, że akcja kilku powieści Agathy Christie rozgrywa się na stanowiskach archeologicznych Bliskiego Wschodu, a nawet w środowisku archeologów. W jednym przypadku (Zakończeniem jest śmierć) miejscem akcji jest starożytny Egipt (ok. 2000 r. p.n.e.). W Psie Baskerville’ów Sherlock Holmes, pojawiwszy się na wrzosowiskach Dartmooru incognito, urządza sobie chwilową kwaterę w kamiennych ruinach neolitycznego domostwa. W przypadku Doyle’a wystawa uwzględnia zresztą nie tylko archeologię, ale również paleoantropologię i paleontologię, bo jak być może pamiętacie, twórca postaci Holmesa był też autorem powieści i opowiadań fantastyczno-naukowych, w tym Zaginionego świata, którego współczesnym odpowiednikiem jest Park Jurajski.

Archeologia jako lekarstwo na miłość

Wystawa nie ogranicza się do tego, co pamięta każdy uważny czytelnik, tylko zagłębia się w fabuły dzieł Agathy Christie i Arthura Conan Doyle’a, wyławiając mniej oczywiste smaczki i aluzje dotyczące badania dalekiej przeszłości. Tutaj literatura splata się z życiem. Tak się bowiem składa, że archeologia i dyscypliny pokrewne odegrały istotną rolę w życiu prywatnym obojga autorów.

Agatha Christie przeżyła w roku 1926 poważne załamanie psychiczne wskutek rozpadu pierwszego małżeństwa i splotu innych nieszczęść osobistych, które dotknęły ją w tym samym czasie. Skutecznym antidotum na depresję okazała się zmiana środowiska: podróż do Iraku (oczywiście częściowo na pokładzie Orient Expressu) i zawarcie przyjaźni z Leonardem Woolleyem, wielkim archeologiem brytyjskim, badaczem starożytnego Ur. Ubocznym skutkiem udziału Agathy w wykopaliskach i zafascynowania archeologią było bliższe poznanie ówczesnego asystenta Woolleya, Maxa Mallowana, otwierające nowy, znacznie szczęśliwszy rozdział w biografii pisarki.

Sprawa człowieka, którego nie było (The Adventure of a Man Who Was Not There)

Arthur Conan Doyle, jak wielu wykształconych dżentelmenów w jego czasach, interesował się nauką, a także niestety pseudonauką i mętną mistyką. Na ten drugi wątek spuśćmy załonę miłosierdzia, zaznaczając tylko mimochodem, że Sherlock Holmes, jako detektyw do bólu sceptyczny i racjonalny, nie aprobowałby takich głupstw jak spirytyzm czy wiara w elfy.1

Co do poważnej nauki, Arthur Conan Doyle kolekcjonował skamieniałości i fascynował się między innymi teorią Darwina i antropogenezą, czyli kwestią pochodzenia człowieka. Pisarz mieszkał w hrabstwie Sussex, zaledwie 7 km od kamieniołomu Piltdown, gdzie w 1912 r. odkryto kompletną czaszkę tak zwanego człowieka z Piltdown, stanowiącego brytyjską odpowiedź na neandertalczyka i Homo heidelbergensis, czyli na wczesne formy ludzkie znalezione wcześniej w Niemczech. Człowiek z Piltdown miał być idealną formą przejściową między małpami człekokształtnymi a rodzajem Homo, wykazującą mozaikę cech prymitywnych i ewolucyjnie zaawansowanych. W istocie był falsyfikatem zręcznie skomponowanym z fragmentów czaszek człowieka współczesnego i orangutana.

Oszustwo potwierdzono oficjalnie dopiero w roku 1953, czyli 23 lata po śmierci Doyle’a. Wcześniej londyńskie British Museum, w którego pieczy znajdowało się znalezisko2, uparcie angażowało się w obronę autentyczności „pierwszego Brytyjczyka” wbrew narastającemu sceptycyzmowi naukowców. Spory o człowieka z Piltdown są jednym z klasycznych przykładów konfliktu krytycznego podejścia do nauki ze zbiorowym myśleniem życzeniowym (o podłożu patriotycznym) i efektem potwierdzenia.

Pisarz w kręgu podejrzanych

Kiedy fałszerstwo wyszło na jaw, oczywiście trzeba było odpowiedzieć na pytanie, kto i z jakich pobudek mógł je popełnić. Arthur Conan Doyle stał się pośmiertnie jednym z głównych podejrzanych jako ktoś, kto miał odpowiednią wiedzę jako paleontolog amator, możliwości (mieszkał blisko Piltdown i grywał w golfa w pobliskim klubie) i motywem (miał rzekomo głęboki żal do świata nauki za odrzucanie spirytyzmu). Ponadto zaś znał odkrywców czaszki3, a w Zaginionym świecie ustami bohatera powieści, profesora Challengera, wyraził opinię, że przy odrobinie sprytu każdą skamieniałość dałoby się sfałszować.

Lista potencjalnych podejrzanych obejmowała kilku innych celebrytów świata kultury i nauki, w tym Pierre’a Teilharda de Chardin, późniejszego współodkrywcę „człowieka z Pekinu” vel sinantropa, obecnie znanego jako Homo erectus. Teilhard asystował przy badaniach paleontologicznych w Piltdown, co prawda rok po odkryciu czaszki. Na rok 1912 miał trudne do podważenia alibi (był w tym czasie poza Wielką Brytanią), co jednak, jak wiedzą czytelnicy kryminałów, nie przekonuje detektywów klasy Herkulesa Poirot. Przecież każdy porządny zbrodniarz dba o alibi.

Kto to zrobił?

Aferze człowieka z Piltdown poświęcono wieloletnie śledztwo naukowe (wykorzystując najnowocześniejsze metody, włącznie z badaniami DNA). Wyniki ogłoszono w roku 2016. Czy potwierdzono podejrzenia, czy oczyszczono Doyle’a z zarzutów i wskazano innego sprawcę? Tego nie wypada zdradzać w rekomendacji dotyczącej kryminałów, choć być może przewija się w niej nazwisko fałszerza. Każdy może na własną rękę wykonać odpowiednią pracę detektywistyczną i dokopać się odpowiedzi w dostępnych źródłach albo znaleźć ją wśród wielu innych ciekawostek na wystawie w Muzeum Archeologicznym.

Dane o wystawie

Na tropie zagadek przeszłości. Archeologia w powieściach Agathy Christie i Arthura Conan Doyle’a. Muzeum Archeologiczne w Poznaniu, wystawa czasowa (do 30 września 2024 r.). Kuratorki wystawy: dr hab. Agnieszka Mączyńska, mgr Agnieszka Krzyżaniak.

https://nowa.muzarp.poznan.pl/pl/aktualnosci/640

Ilustracja

Foto: Piotr Gąsiorowski 2024.

Przypisy

  1. Jeden z moich ulubionych cytatów z Sherlocka Holmesa pochodzi z opowiadania Wampir z Sussex: „Koncepcja wampira była dla mnie absurdalna. Takie rzeczy nie zdarzają się w angielskiej praktyce kryminalnej” (przekład: Ewa Łozińska-Małkiewicz). ↩︎
  2. Obecne Muzeum Historii Naturalnej stanowiło w tym czasie formalnie oddział British Museum. Naukowy opis skamieniałości z Piltdown był dziełem kuratora działu geologii, poważanego paleontologa Arthura Smitha Woodwarda. ↩︎
  3. Głównym odkrywcą był archeolog amator Charles Dawson, również zamieszkały w hrabstwie Sussex, na którego cześć nazwano rzekome „ogniwo przejściowe” Eoanthropus dawsoni. ↩︎

Zaginione ludy i odrodzone pismo Berberów

Inne wpisy na podobny temat
Trudna rodzina pełna nierówności, czyli języki afroazjatyckie
Imazighen, czyli Berberowie

Addendum
Orselki z Makaronezji a sprawa Guanczów

Wstęp

Omawiając poszczególne języki berberyjskie i ich wzajemne pokrewieństwa nie wspomniałem o dwóch, które zostały fragmentarycznie udokumentowane, ale nasza wiedza o nich jest skromna. Mają one jednak duże znaczenie historyczne nie tylko ze względu na rolę, jaką odegrały posługujące się nimi ludy, ale także dlatego, że świadczą o dawnej berberyjskiej tradycji posługiwania się pismem. Może nie tak starej jak w przypadku języka egipskiego i języków semickich, ale i tak starszej niż np. używanie pisma przez Germanów, nie wspominając o Słowianach.

Zacznijmy od tego, co da się powiedzieć o najdawniejszej historii Berberów. Wspominałem, że podrodzina berberyjska musiała się wyodrębnić jako osobna gałąź rodziny afroazjatyckiej wiele tysięcy lat temu, ale ostatni wspólny przodek dzisiejszych języków berberyjskich istniał stosunkowo niedawno, zapewne w I tysiącleciu p.n.e. Przodkiem większości z nich mógł być dominujący język królestwa Numidii, istniejącego przez dwa ostatnie stulecia p.n.e.

Językowi przodkowie Imazighen musieli żyć w Afryce Północnej gdzieś poza obszarami zajmowanymi przez ludy semicko- i egipskojęzyczne. Egipcjanie od XIII w. p.n.e. określali swoich zachodnich sąsiadów (z którymi łączyła ich historia wojen i najazdów) nazwą zapisywaną rbw, co odpowiada mniej więcej wymowie /lebu/. W VII w. p.n.e. Grecy z Santorynu założyli kolonię w Cyrenie (Kyrḗnē). Ludność okoliczną nazywali podobnie jak Egipcjanie Líbues (l.poj. Líbus), stąd grecka nazwa ziem na zachód od Nilu, wzmiankowana już w Odysei: Libúē, zlatynizowana później jako Libya. Libowie, podobnie jak Numidyjczycy, byli zapewne protoplastami Berberów. Mogli być nimi także jeszcze dawniejsi „mieszkańcy oaz”, których Egipcjanie już przed 3100 r. p.n.e. nazywali ṯḥn.w, a później także ṯmḥ.w.1 Wiele poszlak sugeruje taką identyfikację, ale trudno o twarde dowody, gdy mówimy o ludach, które nie pozostawiły trwałych śladów swojego języka w formie pisanej.

Fenicjanie i pochodzenie pism libijsko-berberyjskich

Sytuacja zmieniła się w I tysiącleciu p.n.e., gdy na terenie starożytnej Libii zaczęto używać pisma. Inspiracja pochodziła od Fenicjan. Zakładali oni na wybrzeżach Afryki Północnej kolonie takie jak Utyka (ʕatiq), Hadrumet (ha-Drūmīt) czy Kartagina (Qart Ḥadašt). Alfabet fenicki (a ściślej mówiąc, abdżad, czyli pismo spółgłoskowe, o którym pisałem tu wcześniej) rozwinął się w XI w. p.n.e. i szybko rozprzestrzenił się w basenie Morza Śródziemnego wraz z kolonizacją fenicką. Był łatwy w użyciu, bo w odróżnieniu od pism ideograficznych lub sylabicznych korzystał tylko z 22 znaków (liter odpowiadających spółgłoskom fenickim). Alfabet grecki i pisma paleohiszpańskie (o mieszanym charakterze sylabiczno-alfabetycznym) to przykłady wczesnych systemów pisma powstałych jako adaptacja albo twórcze przekształcenie idei przejętej od Fenicjan.

Podobnie stało się w Afryce Północnej. Ludy mieszkające w okolicy miast fenickich i kontaktujące się regularnie z Fenicjanami przejęły ideę pisma spółgłoskowego i zastosowały ją do własnego języka. Nie wiadomo dokładnie, kiedy doszło to tego transferu intelektualnego. Najdawniejsze wiarygodnie datowane teksty w tzw. piśmie libijsko-berberyjskim pochodzą z II w. p.n.e. (czyli z czasów królestwa Numidii), ale ponieważ miało ono już formę skonwencjonalizowaną i rozwiniętą, zapewne było w użyciu od pewnego czasu. Jednak trzeba traktować z rezerwą często spotykane cofanie jego początków w głęboką starożytność – po prostu nie ma realnych podstaw do spekulacji na ten temat. Można ostrożnie szacować, że pismo to opracowano gdzieś między VII a III wiekiem p.n.e. – i to raczej bliżej końca tego okresu.

Alfabet libijsko-berberyjski, podobnie jak fenicki, używał liter odpowiadających spółgłoskom. Dopasowano go do języka, którego system fonologiczny był zbliżony do fenickiego, ale nie we wszystkich szczegółach. Kilka liter prawie nie zmieniło kształtu, inne przekształcono graficznie albo w ogóle zastąpiono nowo opracowanymi znakami. Pismo libijsko-berberyjskie rozwinęło się w wiele wariantów lokalnych. Największe różnice – dotyczące około połowy znaków – istnieją między wschodnią a zachodnią odmianą alfabetu. Tę pierwszą rozumiemy znacznie lepiej dzięki inskrypcjom dwujęzycznym, w których ta sama treść zapisana jest również pismem fenickim po punicku (dialekt języka fenickiego używany w koloniach). Porównując częste w inskrypcjach imiona własne, można bez trudu ustalić wartość fonetyczną prawie wszystkich spośród 24 liter tej odmiany pisma libijsko-berberyjskiego.

Ryc. 1.

Alfabetem tym pisano albo tak jak po fenicku, czyli od prawej do lewej w każdym wierszu (czym wiersze układały się z góry na dół), albo w bardzo oryginalny sposób, pionowymi kolumnami od dołu do góry (przy czym kolumny układały się od lewej do prawej). Ten drugi styl był znacznie częstszy, zwłaszcza w napisach naskalnych. Pierwszy natomiast występuje na przykład w dwóch dość długich (kilkuzdaniowych) numidyjskich inskrypcjach upamiętniających z Thuggi (północna Tunezja), których sens znamy dzięki równoległemu tłumaczeniu tekstu na punicki. Były to napisy monumentalne, starannie wykonane; jeden zdobił mur mauzoleum, drugi – świątyni.

Niektóre litery miały różny kształt w zależności od tego, czy pisano wierszami, czy kolumnami. Napisy nagrobkowe należą do najczęstszych, ale choć potrafimy je zrozumieć, niewiele z tego wynika, bo zwykle są typu „X, syn Y”. Zdarzają się też napisy o innej treści, np. „Ja, X, kocham Y”, ale większości spośród tysięcy krótkich, często niekompletnych inskrypcji po prostu nie rozumiemy, bo po pierwsze są zbyt krótkie, żeby coś się dało wydedukować z ich struktury, a po drugie – nie znamy kontekstu sytuacyjnego, jaki towarzyszył ich powstaniu.

Dające się zinterpretować imiona własne i pojedyncze wyrazy wykazują dość nawiązań berberyjskich, żeby uprawdopodobnić hipotezę, że pismem libijsko-berberyjskim pisano po berberyjsku. Nie mamy jednak dość materiału, żeby ustalić związki genetyczne języka napisów z językami i dialektami współczesnymi. Możliwe, że pismo libijsko-berberyjskie było stosowane także przez inne ludy, używające języków niespokrewnionych z berberyjskimi, ale o zasięgu pokrywającym się częściowo z obszarem, na którym spotykamy inskrypcje (w grę wchodzą np. języki saharyjskie i z rodziny songhaj).

Tifinagh – pismo Tuaregów

Pismo libijsko-berberyjskie powoli wyszło z użycia po podporządkowaniu sobie Numidii przez Rzymian i wprowadzeniu alfabetu łacińskiego. Pozostałoby tylko ciekawostką historyczną, gdyby nie Tuaregowie. Ich migracja na południe spowodowała, że nie ulegli asymilacji i zachowali własne tradycje, w tym system pisma. Śladem jego pierwotnie oficjalnej funkcji są częściowo zachowane napisy w monumentalnym grobowcu tuareskiej królowej Tin Hinan w południowej Algierii (IV w. n.e.). Tę znacznie zmodyfikowaną, późną odmianę pisma libijsko-berberyjskiego nazywamy alfabetem tifinagh. Wciąż było to pismo spółgłoskowe. Co ciekawe, tradycyjny przekaz kulturowy Tuaregów był par excellence ustny. Pisma używali ubocznie w rozmaitych nieformalnych funkcjach – do zapisu krótkich prywatnych notatek i wiadomości, formułek magicznych, w liścikach miłosnych, jako formę gry językowej lub po prostu w celach dekoracyjnych (gdzie liczyła się forma liter, a nie treść napisu). Kultura Tuaregów była matrylinearna (oparta na linii żeńskiej), jeśli chodzi o system pokrewieństwa rodów i dziedziczenia. Kobiety także częściej niż mężczyźni posługiwały się pismem tifinagh. Aczkolwiek z czasem zakres jego używania ulegał redukcji, nigdy nie zostało do końca zapomniane i pozostało elementem tradycyjnego pakietu kulturalnego, a którym opiera się tożsamość tuareska.

Tifinagh współczesny – pismo Imazighen

O piśmie tifinagh przypomniano sobie, kiedy na fali odrodzenia etniczno-kulturalnego Imazighen pojęto próby standaryzacji języka berberyjskiego (tamazight). Najpierw (około roku 1970) współczesną wersję tifinagh (neotifinagh) opracowała Akademia Berberyjska, organizacja działająca w środowisku francuskiej diaspory Kabylów. W pierwszych latach XXI w. pałeczkę przejął Królewski Instytut Kultury Amazigh w Maroku. Opracowany ostatecznie alfabet służy (z niewielkimi modyfikacjami) do zapisu różnych oficjalnych wersji tamazight, zarówno marokańskiej, jak i kabylskiej. Natomiast Tuaregowie preferują własny, tradycyjny system (tifinagh tuareski).

Ryc. 2.

Między starym a nowym tifinagh istnieje kilka znaczących różnic. Neotifinagh jest pełnym alfabetem – uzupełniono go litery oznaczające samogłoski. Zmieniono także kierunek zapisu: obecnie od lewej do prawej. Nie jest to rekonstrukcja systemu „klasycznego” ani jego kontynuacja w prostej linii, ale system stworzony od nowa, choć inspirowany przez dawne pisma Berberów. Na obszarach, gdzie używa się języków berberyjskich, normą jest występowanie w przestrzeni publicznej napisów informacyjnych w dwóch, a często w trzech językach (arabskim, tamazight i francuskim) i trzech systemach pisma (arabskim, tifinagh i łacińskim). Nie każdy wie, że wszystkie one mają w ostatecznym rachunku te same korzenie historyczne: wywodzą się nieco krętymi drogami ze spółgłoskowego alfabetu Fenicjan.

Wyspy Kanaryjskie i tajemnica Guanczów

Starożytne napisy libijsko-berberyjskie spotyka się także w dość nieoczekiwanym miejscu: na Wyspach Kanaryjskich. Wyspy znajdują się niezbyt daleko od atlantyckiego wybrzeża południowego Maroka. Najbliższą, Fuerteventurę, dzieli od Afryki 97 km. Z pewnością bywały sporadycznie odwiedzane przez starożytnych żeglarzy i rybaków, ale przez długi czas nie były trwale kolonizowane. Jednak gdy na początku XV w. rozpoczął się ich krwawy podbój przez Hiszpanów (a właściwie przez ekspedycje pod wodzą dwóch francuskich konkwistadorów na żołdzie królestwa Kastylii), wyspy miały liczną ludność tubylczą, zasiedziałą tam od wieluset lat i znakomicie zaadaptowaną do lokalnych warunków. Część ludności (zwłaszcza męska) zginęła wskutek walk i represji albo padła ofiarą deportacji; część została zasymilowana przez najeźdźców. Nazywamy ich zbiorowo Guanczami, choć nazwa ta odnosiła się pierwotnie tylko do mieszkańców Teneryfy. Rdzenni Kanaryjczycy dysponowali jedynie bardzo prymitywnymi substytutami łodzi morskich, toteż kontakty między wyspami były bardzo ograniczone. Stąd różnice, które zdążyły się rozwinąć wskutek wielowiekowej izolacji. Styl życia, tradycje i dialekty poszczególnych wysp ewoluowały niezależnie w różnych lokalnych warunkach.

A jednak Guanczowie jakoś dostali się na Wyspy Kanaryjskie. Co więcej, wraz z nimi dotarły zwierzęta hodowlane – kozy, świnie i owce (obecne na wszystkich głównych wyspach archipelagu), nie wspominając o psach, kotach i myszach domowych. Dotarły też rośliny uprawne – przede wszystkim jęczmień, ale też pszenica, soczewica, bób i groch. Guanczowie byli zatem ludem rolniczo-pasterskim. Nie używali żadnych metali, bo archipelag pozbawiony jest rud miedzi czy żelaza. Z konieczności zatem ich kultura stała się neolityczna (a na niektórych wyspach z upływem czasu zaczęła ewoluować wstecz ku łowiectwu–zbieractwu). Otacza ich aura tajemniczości, wzmocniona wspomnieniem zaciętego i – przynajmniej przez pewien czas – skutecznego oporu, jaki stawili Europejczykom (podbój Teneryfy zakończył się dopiero w roku 1496). Stąd krążące w literaturze pseudonaukowej i po internecie opowieści, według których Guanczowie – rzekomo odznaczający się nadludzką posturą – byli ocalałymi potomkami olbrzymów z Atlantydy. Inne romantyczne koncepcje przedstawiają Guanczów jako spadkobierców atlantyckich kultur megalitycznych, ewentualnie starożytnych Egipcjan lub Fenicjan z domieszką krwi wikingów. Jednak już we wczesnych opisach kronikarzy europejskich podkreślane było podobieństwo fizyczne i kulturowe tubylców do ludów północno-zachodniej Afryki, a szczątkowa dokumentacja języka Guanczów, utrwalona przed jego wymarciem (liczebniki, listy słownictwa), wyraźnie wiąże ich z Berberami. Często cytowanym przykładem jest słowo oznaczające świnię, zapisane przez Hiszpanów jako ilfe, odpowiadające północnoberberyjskiemu iləf (o tym samym znaczeniu).

Pochodzenie Guanczów nie zostało dotąd wyjaśnione w szczegółach, ale archeologia Wysp Kanaryjskich kilka rzeczy ustaliła z dużą dozą pewności. Jeśli odrzucić datowania wątpliwe lub ewidentnie błędne, nie ma dowodów na jakiekolwiek stałe osadnictwo na wyspach przed II w. n.e. Wiadomo natomiast, że na przełomie er na wyspach bywali Rzymianie; archipelag był zresztą dobrze znany rzymskim geografom. Pliniusz Starszy opisał go dość dokładnie w I w. n.e. jako Insulae Fortunatae ‘Wyspy Szczęśliwe’.2 Badania genetyczne zarówno zachowanych szczątków Guanczów sprzed podboju kastylijskiego, jak i ich współczesnych potomków, wskazują na migrację z Afryki w co najmniej dwóch falach w pierwszych stuleciach naszej ery.3

Można się natknąć na spekulacje, że  przodkowie Guanczów byli więźniami lub jeńcami wojennymi skazanymi na przymusowe osiedlenie się na wyspach przez Rzymian lub królów Numidii i Mauretanii, ale byłaby to praktyka niepodobna do niczego, co notuje historia. Migracja z kontynentu na archipelag była zapewne dobrowolna i miała jakiś cel, być może po prostu ucieczkę przed kryzysami politycznymi i anarchią trapiącymi Afrykę Północną. Okazało się, że była to podróż z biletem w jedną stronę, bo choć niewątpliwie wymagała użycia statków, to osadnicy sami nie potrafili lub nie chcieli ich budować na miejscu, stopniowo izolując się nawet od sąsiednich wysp. Możliwe, że tylko część osadników była berberyjskojęzyczna, bo wiele słów zanotowanych przez kronikarzy hiszpańskich nie ma ani wyraźnych odpowiedników berberyjskich, ani w ogóle przekonującej etymologii.

Przodkowie Guanczów nie byli analfabetami. Znali pismo i pozostawili po sobie wiele napisów naskalnych. Używali zarówno jednej z zachodnich odmiany pisma libijsko-berberyjskiego (przed jego przekształceniem się w tifinagh), jak i rozpowszechnionej w Afryce Północno-Zachodniej odmiany kursywnego pisma łacińskiego. Przy tym inskrypcje libijsko-berberyjskie – z reguły zapisywane kolumnami z dołu do góry – spotyka się w różnych częściach archipelagu (przy czym różne wyspy stosowały nieco odmienne warianty alfabetu), a zapisy pismem łacińskim – tylko na Lanzarote i Fuerteventurze. Podobnie jak gdzie indziej, teksty są krótkie i trudne do zinterpretowania. Nie udało się w nich wyodrębnić berberyjskich końcówek fleksyjnych ani innych elementów, które pomogłyby w odczytaniu. Większość z nich jest także niedatowalna metodami bezpośrednimi.

Podsumowanie

Widzimy zatem, że współczesny alfabet (neo)tifinagh, choć utworzony współcześnie na nowo, nawiązuje do bardzo długiej, barwnej i w dużym stopniu tajemniczej historii pism berberyjskich. Gorąco zachęcam do zapoznania się z nim choć na tyle, żeby móc odczytywać nazwy miejscowości na marokańskich lub algierskich drogowskazach. Na tym w zasadzie kończę przegląd zagadnień związanych z językami i pismami Berberów/Imazighen, ale planuję jeszcze nieduży dodatek do tej serii. Wyjaśnię w nim, jak pewien porost skłonił pewnego szlachcica z Normandii do zbrojnej ekspedycji i czynów, które dziś nazwalibyśmy ludobójstwem. A także – co ma z tym wspólnego papierek lakmusowy.

Ryc. 3.

Przypisy

1)  Spółgłoska transkrybowana była wymawiana jako palatalne /tʲ/ lub /c/, a jako bezdźwięczne gardłowe /ħ/; dokładna rekonstrukcja samogłosek nie jest niestety możliwa. Konwencjonalnie używa się przybliżonej wymowy T(i)ehenu, T(i)emehu.
2) Jedną z nich nazwał Canaria Insula ‘Wyspa Psia’ (dzisiejsza Gran Canaria), dając w ten sposób początek dzisiejszej nazwie całego archipelagu.
3) Choć z drugiej strony np. kozy na wszystkich siedmiu głównych wyspach pochodziły z tej samej małej populacji założycielskiej, czyli zostały sprowadzone na wyspy jednorazowo.

Opisy ilustracji

Ilustracja w nagłówku: Gumersindo Robayna y Lazo (1829–1898), Pierwsza bitwa w Acentejo (domena publiczna). Miejskie Muzeum Sztuk Pięknych, Santa Cruz de Tenerife. 31 maja 1494 r., dwa lata przed zakończeniem konkwisty kanaryjskiej, ekspedycja hiszpańska poniosła druzgocącą klęskę w bitwie ze sprzymierzonymi plemionami Guanczów z Teneryfy. Straty Hiszpanów wyniosły ok. 80% (prawie tysiąc zabitych). Było to ostatnie wielkie zwycięstwo rdzennych Kanaryjczyków, nie zapobiegło jednak całkowitemu podbojowi wysp.

Ryc. 1. Dwujęzyczny napis na ścianie świątyni w Thugdze (138 r. p.n.e.), upamiętniający króla Numidii Masynissę. Górna część napisu w języku punickim, dolna – w języku staroberberyjskim. Jest to najdłuża znana inskrypcja zapisana pismem libijsko-berberyjskim. Odlew gipsowy oryginału, przechowywany w Muzeum Luwru (domena publiczna).
Ryc. 2. Oficjalna wersja współczesnego alfabetu tifinagh dla marokańskiego standardu języka tamazight (33 litery). Autor: Serg!o. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 3.0).
Ryc. 3. Przykład współczesnej inskrypcji dwujęzycznaj: nowa marokańska wersja znaku drogowego STOP. Na górze napis po arabsku: qif (od prawej do lewej). Na dole napis w standardowym marokańskim tamazight (od lewej do prawej): bedd [bədd]. Oba oczywiście oznaczają to samo: ’zatrzymaj się!′ (domena publiczna).

Lektura dodatkowa

Inskrypcje libijsko-berberyjskie: https://africanrockart.britishmuseum.org/thematic/written-in-stone/
Historia współczesnego ruchu Amazigh: Vorbrich 2020.
Najnowsze ustalenia archeologii kanaryjskiej: Mitchell 2023.

Wszystkie nasze kolebki. Część 7. Tam i z powrotem: neandertalczycy, denisowianie i my

Pozostałe wpisy z tej serii:
Część 0. Wstęp i spis treści
Część 1. Kolebka naczelnych: Laurazja/Ameryka Północna
Część 2. Kolebka małpiatek i małp: Afryka
Część 3. Navigare necesse est: emigranci
Część 4. Kolebka człekokształtnych i człowiekowatych: Eurazja
Część 5. Kolebka goryli, ludzi i szympansów: Afryka po raz drugi
Część 6. Długie i niezupełne pożegnanie z Afryką

Wpisy na podobne tematy:
Porozmawiajmy o języku (1). Wstęp: Człowiek mówiący
Porozmawiajmy o języku (2): Geny języka
Porozmawiajmy o języku (3): Od prajęzyka do języka

Jak powstają bariery między gatunkami

Myśląc o powstawaniu gatunków w przeszłości, często utożsamiamy podział geograficzny z tzw. specjacją allopatryczną, czyli taką, w której główną rolę odgrywa istnienie bariery geograficznej utrudniającej kontakt między rozdzielonymi populacjami. Z dystansu wielu milionów lat łatwo zignorować fakt, że biologiczna bariera reprodukcyjna powstaje ze sporym opóźnieniem w stosunku do barier fizycznych. Kiedy na przykład przodek małp szerokonosych przepłynął Atlantyk i wylądował w Ameryce Południowej, był jeszcze przez dość długi czas tym samym gatunkiem, co afrykańska populacja, z której się wywodził. Jedynym powodem, dla którego ustał przepływ genów, było istnienie trudno przekraczalnej bariery w postaci oceanu. Dopiero po wielu tysiącach pokoleń skutki separacji stały się nieodwracalne, ale nawet wówczas dwa gatunki siostrzane pochodzące od wspólnego przodka – afrykański i południowoamerykański – pozostawały bardzo do siebie podobne i zapewne potencjalnie zdolne do hybrydyzacji. Dopiero nagromadzenie się różnic genetycznych, morfologicznych i behawioralnych przez setki tysięcy i miliony lat zrobiło z małp wąskonosych i szerokonosych dwie całkiem osobne grupy taksonomiczne. My jednak przeprowadzamy skrót myślowy i utożsamiamy migrację z podziałem małp na dwa wielkie klady.

Z kolei datowania molekularne mogą wskazywać na rozejście się obu grup na długo przed rejsem transatlantyckim, co w jakimś stopniu odpowiada prawdzie. Po pierwsze – gatunek założycielski małp szerokonosych nie był jednocześnie przodkiem dzisiejszych małp wąskonosych, tylko jego bliskim kuzynem (również afrykańskim) – jednym z wielu, jacy żyli w tym czasie. Prawdziwy ostatni wspólny przodek wszystkich małp żył o wiele wcześniej gdzieś w Afryce. Po drugie – datowanie molekularne informuje nas, kiedy rozeszły się drogi ewolucyjne odpowiadających sobie sekwencji DNA, a nie organizmów zawierających to DNA, a to bynajmniej nie to samo, biorąc pod uwagę, że neutralne polimorfizmy (warianty DNA niemające znaczenia dla doboru naturalnego) mogą się utrzymywać w puli genetycznej przez dziesiątki tysięcy pokoleń. Wszystko to ma niewielkie znaczenie, kiedy rozważamy procesy rozciągnięte na wiele milionów lat, bo ewentualne błędy chronologii wynikające z uproszczonego opisu zdarzeń nikną w tej skali. Ale historia powstania Homo sapiens mieści się w ostatnim milionie lat – a w takiej skali błędy mogą być bardzo istotne, dlatego lepiej nie mylić pojęć.

Nasza najbliższa rodzina

Homo heidelbergensis (w szerokim sensie, obejmującym afrykańskie i europejskie odmiany znane czasem pod innymi nazwami) dał początek trzem gatunkom: człowiekowi współczesnemu (H. sapiens), neandertalczykowi (H. neanderthalensis) i denisowianinowi (na razie bez formalnej nazwy łacińskiej). Z istnienia denisowian zdano sobie sprawę dopiero w  roku 2010. Gatunek ten przypomina ducha: wiemy o nim całkiem dużo, ponieważ udało się uzyskać i zsekwencjonować jego DNA oraz zbadać próbkę proteomu; natomiast „dotykalnych” szczątków kostnych odnaleziono jak na lekarstwo – i to wcale nie tam, gdzie powinno ich być najwięcej.

Z badań molekularnych wynika, że drogi ewolucyjne ludzi współczesnych oraz kladu, do którego należą wspólnie neandertalczycy i denisowianie, rozeszły się ok. 700 tys. lat temu, po czym bardzo szybko w ewolucyjnej skali czasu – po ok. 3000 pokoleń, czyli nieco ponad 600 tys. lat temu – dokonał się podział na neandertalczyków i denisowian. Tymczasem w zapisie kopalnym widzimy obecność H. heidelbergensis w Afryce i Europie w czasie, kiedy powinny go już były zastąpić nowe gatunki; w Azji nie widzimy prawie nic. Neandertalczyk pojawia się ok. 400 tys. lat temu; jego szczątki znajdujemy w Europie, na Bliskim Wschodzie oraz tu i ówdzie w Azji Zachodniej oraz Środkowej aż po Ałtaj, na terenach nie objętych zlodowaceniem. Po denisowianach została garść zębów i kości z Ałtaju i Chin datowanych na 160–30 tys. lat temu (jeden z osobników jest hybrydą neandertalsko-denisowiańską w pierwszym pokoleniu). Ludzie typu współczesnego pojawiają się w Afryce dopiero ok. 300 tys. lat temu. Jak pogodzić te dane paleontologiczne z genetycznymi?

To w gruncie rzeczy proste. Pomijając pierwszy eksperyment migracyjny (H. antecessor), H. heidelbergensis zaczął migrować poza Afrykę ok. 700 tys. lat temu przez Bliski Wschód. Przyniósł z sobą charakterystyczną kulturę paleolityczną, którą rozwinął już w Afryce – tzw. aszelskie narzędzia kamienne. Przepływ genów między populacją afrykańską a emigrantami w Eurazji osłabł lub zanikł. Wkrótce później rozeszły się drogi populacji zajmującej zachodnią i centralną Eurazję oraz drugiej, która zajęła Azję Południową, w tym ówczesny półwysep Sundy (w holocenie częściowo zatopiony; jego lądowymi resztkami są Półwysep Malajski i wyspy: Sumatra, Borneo, Jawa i Bali). Granica między obiema populacjami przebiegała w Azji Środkowej. Nie byli to jeszcze ludzie współcześni, neandertalczycy ani denisowianie w sensie morfologicznym: nadal wyglądali zapewne jak „klasyczny” H. heidelbergensis. Stanowili natomiast odrębne (choć nie do końca szczelne) pule genetyczne dzięki barierom geograficznym. Po jakichś 200–300 tys. lat różnice zaczęły być widoczne, a proces specjacji zaszedł na tyle daleko, że trudno by go było powstrzymać i odwrócić. Dopiero wówczas, jak gdyby wyczarowane znikąd, pojawiają się trzy gatunki, które wg danych genetycznych powinny były być już od dawna rozdzielone.

Ryc. 1.

Podobieństwa między nimi są bardziej uderzające niż różnice. Wszyscy potomkowie H. heidelbergensis mają identyczny zestaw chromosomów, czyli kariotyp: ich chromosom 2 odpowiada dwóm chromosomom szympansów i innych wielkich małp. Nie wiemy, kiedy w linii H nastąpiła fuzja dwóch chromosomów odziedziczonych po dalekich przodkach, zmniejszająca liczbę ich par z 24 do 23, ale na pewno ostatni wspólny przodek ludzi współczesnych, neandertalczyków i denisowian – czyli H. heidelbergensis sprzed 700 tys. lat – miał już zredukowaną liczbę chromosomów. Wszystkie trzy gatunki potomne mają także – na przykład – te same „unikatowo ludzkie” niesynonimowe mutacje w FOXP2, który uchodzi za jeden z genów warunkujących prawidłowy rozwój zdolności do używania i rozumienia języka. A skoro mają je wszyscy potomkowie, to można sądzić, posiadał je także wspólny przodek.

Do różnic można zaliczyć strukturę populacji, o której także można wnioskować z danych genetycznych. Odłam H. heidelbergensis, z którego rozwinęli się neandertalczycy i denisowianie, był początkowo niezbyt liczny, czyli stanowił wąskie gardło ewolucyjne. Następnie obie populacje powiększyły się znacznie i objęły zasięgiem praktycznie całą wolną od lodu Eurazję; składały się jednak z niewielkich, silnie rozproszonych grup. Wymiana genetyczna między nimi zachodziła, ale była niezbyt częsta, czego skutkiem były znaczne różnice regionalne i być może negatywne skutki kojarzenia krewniaczego i dryfu genetycznego w skali lokalnej.

Inaczej niż większość naczelnych H. heidelbergensis i wywodzące się z niego gatunki potrafiły sobie poradzić zarówno w tropikach, jak i w surowym klimacie Eurazji na obrzeżach północnego lądolodu (choć jeszcze w Afryce ich przodkowie stracili większość owłosienia ciała). Pomiędzy 800 a 500 tys. lat temu trwało jedno z najrozleglejszych zlodowaceń plejstocenu, pokrywające okresowo m.in. 90% obecnej powierzchni Polski. Wynalazki takie jak ogniska i okrycia ze skór zwierzęcych umożliwiały radzenie sobie z zimnem. Żyjąc w Eurazji przez setki tysięcy lat lat, neandertalczycy i denisowianie rozwinęli liczne przystosowania do życia w warunkach trudnych dla przybyszów z Afryki.

Pogmatwane rodowody

Pierwotny odłam H. heidelbergensis pozostał w afrykańskiej kolebce o wiele dłużej. Prawdopodobnie rozwinął w tym czasie zdolność do tworzenia większych grup społecznych, utrzymujących regularne kontakty z innymi grupami, co zapobiegało negatywnym skutkom rozdrobnienia populacji choćby dzięki regularnemu praktykowaniu egzogamii. Około stu tysięcy lat po tym, jak zaczął przypominać nas fizycznie (co pozwala zaetykietować go formalnie jako H. sapiens), podjął kolejne próby eksplorowania innych kontynentów. Najwcześniej pojawił się na Bliskim Wschodzie i być może na Bałkanach (jeśli identyfikacja szczątków z jaskini Apidima w Grecji jest poprawna), ale większe migracje nastąpiły dopiero w ciągu ostatnich 100 tys. lat. H. sapiens najpierw poszedł śladem denisowian: zajął południe Azji i ok. 60 tys. lat temu dotarł do Australii; następnie (50–45 tys. lat temu) skolonizował Europę i Syberię. Przez długi czas żył na terenach zamieszkanych także przez neandertalczyków i denisowian. Dochodziło przy tym – mówiąc eufemistycznie – do przepływu genów między sąsiadami. Dzięki temu genomy Europejczyków są w mniej więcej 1,8–2,4% neandertalskie, genomy mieszkańców dużej części Azji są w 2,3–2,6% neandertalskie i w 1% denisowiańskie, natomiast w Azji Południowo-Wschodniej, Australii i Oceanii domieszka neandertalska spada, a denisowiańska wzrasta do 4–6%. Zresztą neandertalczycy również uzyskali domieszkę DNA „sapiensowego”.

Sądząc po śladach genetycznych, wygląda na to, że denisowianie dotarli aż do linii Wallace’a, a może nawet poza nią, np. do Nowej Gwinei. Ponieważ w tym okresie Nowa Gwinea była połączona pomostem lądowym z Australią, trudno wykluczyć możliwość, że pierwsi  Australijczycy byli denisowianami. Na razie jednak brak jakichkolwiek lokalnych śladów acheologicznych ich obecności – i to nie tylko tam, ale także na terenach, gdzie musieli być szczególnie liczni. Warto jednak pamiętać, że dla nauki nie istnieli jeszcze 15 lat temu. Przyszłe odkrycia mogą uczynić ten gatunek mniej widmowym. Ostatnie badania genetyczne sugerują, że w regionie nowogwinejskim dochodziło do hybrydyzacji H. sapiens i denisowian jeszcze 30–15 tys. lat temu. Jeśli te wyniki zostaną potwierdzone, będzie to oznaczało, że denisowianie przeżyli najdłużej spośród „przedsapiensowych” populacji Homo, jako że neandertalczycy wymarli wcześniej, ok. 40 tys. lat temu. Istnieją podejrzenia, że wiele szczątków kostnych „wczesnych ludzi” z południowej Azji – jak wielkomózgi H. longi z północno-wschodnich Chin (146 tys. lat temu) oraz kilka innych skamieniałości sprzed 300–200 tys. lat o dyskusyjnej przynależności systematycznej – w rzeczywistości reprezentuje denisowian.

Sytuację komplikuje fakt, że denisowianie musieli być grupą dość zróżnicowaną populacyjnie i genetycznie. Nieliczne szczątki kostne, jakie znamy, pochodzą od „denisowian północnych”, podczas gdy domieszka genetyczna u ludów Melanezji czy Australii pochodzi od „denisowian południowych”, praktycznie nieznanych w stanie kopalnym. Denisowiański jest z dużym prawdopodobieństwem pojedynczy ząb sprzed ok. 150 tys. lat znaleziony w 2022 r. w Laosie – i to właściwie na razie wszystko. Cierpliwie zbierane dane zawierają wewnętrzne sprzeczności. Na przykład proteom szkliwa zębów żuchwy znalezionej w Xiahe na Płaskowyżu Tybetańskim (prowincja Gansu, Chiny) wyraźnie wskazuje na denisowianina (sprzed 160 tys. lat). Z kolei kompletna czaszka z Hualongdong (300 tys. lat temu), też uważana za potencjalnie denisowiańską, należy do osobnika o innej budowie żuchwy. Autorzy analizy opublikowanej zaledwie 4 dni temu (patrz linki poniżej) kwestionują związki tej czaszki z denisowianami i proponują wyodrębnienie kolejnego gatunku czy podgatunku w i tak już sporej grupie bliskich krewnych człowieka współczesnego. Dopóki nie dysponujemy materiałem do badań molekularnych (czyli DNA lub białkami pozyskanymi z kości), jesteśmy skazani na niepewne hipotezy i spory specjalistów. Trzeba się pogodzić z tym, że historia rodzaju Homo jest wielowątkowa, pogmatwana i nadal pełna „duchów”.

Ryc. 2.

Eurocentryzm i sapienscentryzm

Wczesne badania nad pochodzeniem H. sapiens skupiały się głównie na Europie i na regionalnych populacjach takich jak „ludzie z Cro-Magnon” (czyli wczesny europejski typ człowieka). Przywiązywano dużą wagę np. do faktu, że z terenów nadatlantyckich (Francja, Hiszpania) znane były najstarsze przykłady figuratywnych malowideł jaskiniowych (sprzed ok. 35–30 tys. lat). Nie znajdowano tak starej sztuki naskalnej w innych częściach świata, mogło się zatem zdawać, że Europa „przewodziła” światu jako intelektualna elita ludzkości. Jednak w ostatnich latach odkryto równie stare, a nawet starsze malowidła przedstawiające zwierzęta i ludzi w Azji Południowo-Wschodniej, a być może także w Australii (tu datowanie nie jest pewne). Obecny rekordzista to portret świni celebeskiej (Sus celebensis) z Sulawesi, liczący sobie co najmniej 45,5 tys. lat. Powodem, dla którego zabytki tego typu są skrajnie rzadkie, jest fakt nietrwałości malowideł, o ile szczęśliwym trafem nie znajdą się w miejscu, w którym lokalne warunki nie dopuszczają do ich degradacji przez dziesiątki tysięcy lat. Wiadomo zresztą, że i neandertalczycy zostawiali po sobie rysunki naskalne, tyle że niefiguratywne (przynajmniej wg obecnego stanu wiedzy).

Warto podkreślić, że neandertalczycy i denisowianie nie byli jaskiniowymi „małpoludami” zapowiadającymi nadejście „stuprocentowych” ludzi, tylko siostrzanymi odłamami wywodzącymi się od tego samego przodka, co my. Nie byli naszymi poprzednikami na Ziemi, lecz ewoluowali równolegle z nami. Prawdopodobnie H. sapiens zawdzięcza im pewną liczbę przystosowań pomagających przeżyć poza Afryką, przekazanych dzięki hybrydyzacji.  Nawiasem mówiąc, na ałtajskim pograniczu denisowianie i neandertalczycy również się krzyżowali. W regionie sundajskim denisowianie współistnieli najpierw z H. erectus, a później nie tylko z H. sapiens, ale też z reliktowymi populacjami wyspiarskimi, takimi jak H. floresiensis. Dopiero od niedawna jesteśmy jedynym na Ziemi gatunkiem Homo. Sami siebie nazwaliśmy „rozumnymi”, ale nic nie wskazuje na to, żeby rozumu brakowało naszym wymarłym kuzynom. Zdarza się, że kiedy wytworom kultury materialnej (jak narzędzia czy ozdoby) nie towarzyszą kości, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, który z siostrzanych gatunków jest ich wytwórcą. Gdyby nie chodziło o nasz własny gatunek i mniej lub bardziej świadomą potrzebę akcentowania swojej wyjątkowości, to według kryteriów czysto biologicznych zapewne mówilibyśmy o jednym „chronogatunku” H. sapiens, który powstał w Afryce około miliona lat temu i przez większą część swojej historii był podzielony na kilka podgatunków, rozgraniczonych niezbyt szczelnymi barierami reprodukcyjnymi. Sądzę zresztą, że w miarę jak rozwija się paleoantropologia, taksonomia rodzaju Homo będzie ewoluowała w tym kierunku.

Ryc. 3.

W czasie, gdy znikli neandertalczycy, H. sapiens miał jeszcze przed sobą kolejne przygody. Prawdopodobnie już ok. 35 tys. lat temu zaczęła się penetracja obu Ameryk. Najpierw ludzie paleolityczni pojawili się w wolnej od lodu Beringii (włącznie z Alaską i Jukonem), skąd w późniejszym czasie mogli przenikać na południe przez powstające w pewnych okresach naturalne korytarze w lądolodach lub drogą morską wzdłuż wybrzeża. Wiele tysięcy lat później ludzie dotarli także do Grenlandii, Madagaskaru, Islandii, wysp Polinezji, Nowej Zelandii i wreszcie Antarktydy, gdzie ssaki w pełni lądowe nie postawiły stopy od czasu wyginięcia tamtejszej fauny eoceńskiej. Populacje eurazjatyckie wracały też wielokrotnie do Afryki. Ale to już całkiem inna historia, podobnie jak loty na Księżyc.

Lektura dodatkowa

Poziom rozwoju kulturalnego neandertalczyków: https://johnhawks.net/weblog/neandertal-visual-culture-art/
Wczesna historia neandertalczyków i denisowian: https://www.pnas.org/doi/10.1073/pnas.1706426114
Rodzaj Homo a „geny języka”: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4766443/
Hybrydyzacja i przepływy genów między gatunkami Homo: https://journals.plos.org/plosgenetics/article?id=10.1371/journal.pgen.1007349
Czaszka z Hualongdong: doi.org/10.1016/j.jhevol.2023.103411, https://phys.org/news/2023-08-china-human-lineage.html
Kto to zrobił? Czasem po prostu nie wiemy: https://www.scientificamerican.com/article/cave-that-housed-neandertals-and-denisovans-challenges-view-of-cultural-evolution/
Kolonizacja Beringii: wstęp do podboju półkuli zachodniej: https://royalsocietypublishing.org/doi/10.1098/rspb.2022.2246

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Rekonstrukcja wyglądu Homo longi z Chin (146 tys. lat temu) na podstawie kompletnej czaszki odkrytej w 1933 r., ale formalnie opisanej dopiero w 2021 r. Puszka mózgowa o archaicznym kształcie, ale objętości wielkiej jak u H. sapiens lub H. neanderthalensis (ok. 1420 cm³), uprawdopodabnia hipotezę  – na razie trudną do zweryfikowania – że mamy do czynienia z denisowianinem. Rekonstrukcja: Chuang Zhao. Źródło: Ni, Ji et al. 2021 (licencja CC BY-NC-ND).
Ryc. 2. Zawartość neandertalskiej „skrzynki z narzędziami” i „kasetki z biżuterią”. Źródło: Carron, d’Errico et al. 2011 (fair use).
Ryc. 3. Artystyczna wizja północnoamerykańskich Paleoindian polujących na mastodonta (Mammut americanum). Większość megafauny obu Ameryk wymarła wkrótce po pojawieniu się większych grup łowców paleolitycznych. Autor: Ed Jackson. Źródło: Christopher R. Moore 2023, The Conversation (licencja CC BY-NC).