Dzień, w którym na Hiszpanię spadły bomby wodorowe

Nie, to nie jest opowiadanie SF – to się wydarzyło naprawdę, w 1966 roku, a skutki są odczuwane do dziś. Przeczytajcie o historii hiszpańskiej wioski Palomares.

Operacja „Chrome Dome”

Lata 60. XX wieku były szczytowym okresem zimnej wojny między USA i ZSRR. W ramach operacji „Chrome Dome” amerykańskie bombowce strategiczne B-52G pełniły dyżury bojowe między innymi w Europie. Sześć razy na dobę ze wschodniego wybrzeża USA startowały te wielkie maszyny, niosąc na pokładzie po kilka bomb termojądrowych.

Bombowiec USAF B-52 nad oceanem, źródło: Wikipedia, licencja: domena publiczna

Trasa przebiegała przez Atlantyk, nad Hiszpanią, aż do Włoch i Turcji. Tam zawracały do USA. Nie było międzylądowania, dlatego niezbędne były dwa tankowania w powietrzu dla uzupełnienia zapasu paliwa. Ze względów bezpieczeństwa tankowania (refuelling) takie odbywały się nad Morzem Śródziemnym.

Trasa lotów B-52 w trakcie operacji “Chrome Dome”,
źródło: Wikipedia, licencja CC BY-SA 2.5

Taki rutynowy lot odbywał się 17 stycznia 1966 roku. Samolot był już w drodze do USA, zbliżał się do leżącej na wybrzeżu Hiszpanii wioski Palomares w Andaluzji. Około godziny 10.22, na wysokości 9500 m, miała się rozpocząć planowa operacja tankowania paliwa wykonywana przez latającą cysternę K-135 „Stratotanker” (armia USA używa ich do dziś, czasem latają nad Polską). Nie wszystko poszło zgodnie z planem. Bombowiec zbliżył się do wypuszczonego przewodu tankującego zbyt szybko, co spowodowało uderzenie jego końcówki o kadłub i jego uszkodzenie. W efekcie oba samoloty zostały oblane paliwem lotniczym i prawdopodobnie jakaś iskra spowodowała jego zapłon. Nastąpiła gwałtowna eksplozja, a oba statki powietrzne zmieniły się w olbrzymią kulę ognia. Czteroosobowa załoga latającej cysterny zginęła w wybuchu. Stratoforteca B-52 rozpadła się na dwie części, z których jedna spadła wprost na wioskę Palomares, zaś druga uległa dalszej fragmentacji, a odłamki spadły częściowo do morza, a częściowo na wybrzeże. Z siedmioosobowej załogi bombowca B-52 czterem pilotom udało się wyskoczyć na spadochronach. Jeden wylądował na ziemi, ale razem z fotelem, ponieważ coś nie zadziałało w systemie odrzucania fotela. Szybko zabrano go do szpitala. Pozostałych trzech lądowało na spadochronach w wodzie, niedaleko brzegu.

Broken Arrow”

Szczątki dwóch samolotów spadły na tereny zamieszkałe. Nikt na ziemi nie został poszkodowany, choć największy fragment bombowca znaleziono w pobliżu miejscowej szkoły. „Broken Arrow” („Złamana strzała”) to kodowe określenie używane przez armię USA w sytuacji, gdy zostaje utracona broń jądrowa. W tym przypadku tych „złamanych strzał” było aż cztery, ponieważ tyle bomb wodorowych znajdowało się na pokładzie B-52. Na szczęście w momencie wypadku były one nieuzbrojone, co zapobiegło prawdziwej katastrofie nuklearnej w Europie. Bomby typu Mark 28 (później B28), ważące niemal 800 kg każda, to ładunki termonuklearne, czyli tzw. bomby wodorowe. Ładunek konwencjonalny uruchamia pierwszy etap reakcji, w którym rozszczepienie ciężkich jąder (uranu lub pluton) inicjuje syntezę lekkich jąder wodoru o olbrzymiej mocy niszczącej. Zgubione bomby były ładunkami o mocy ok. 1,45 megatony, czyli ponad 80 razy większej niż bomba zrzucona na Hiroszimę.

Jedna z bomb Mark 28 wydobyta po katastrofie nad Palomares,
źródło: Wikipedia, licencja: domena publiczna

Tylko w dwóch bombach uruchomiły się automatycznie spadochrony opóźniające, w dwóch pozostałych, które spadały bez rozwiniętego spadochronu, wskutek zderzenia z ziemią nastąpiły eksplozje ładunków konwencjonalnych, co spowodowało natychmiastowe rozproszenie ładunku plutonowego na obszarze około 2,6 km2. Co gorsza, jedna z bomb spadła do morza.

Władze USA i Hiszpanii starały się ukryć skalę katastrofy, jak też to, że jedna z bomb nie została odnaleziona. Jednak informacje dość szybko przedostały się do mediów, co spowodowało m.in. komentarze radia Moskwa o tym, że w całej okolicy występuje śmiertelny poziom promieniowania, co nie było prawdą. Aby pokazać, że nie ma zagrożenia, minister turystyki Hiszpanii razem z amerykańskim ambasadorem, w towarzystwie licznych reporterów, poszli popływać w morzu. Amerykańska armia dopiero po 46 dniach od katastrofy oficjalnie poinformowała, że poszukuje zgubionej bomby.

Sytuacja była do tej pory niespotykana. Oto kilka lat po kryzysie kubańskim (1962), związanym z transportem rakiet z ładunkami nuklearnymi w pobliże USA, w Europie nastąpiła katastrofa zakończona skażeniem promieniotwórczym. Bardzo ważne było też to, że jedna z bomb nadal znajdowała się w Morzu Śródziemnym. Dlatego też armia USA rozpoczęła natychmiast operację poszukiwawczą, która jest znana pod nazwą kodową „Moist Mop” („Wilgotny mop”). Okolice wioski Palomares zaroiły się od setek żołnierzy NATO wyposażonych w liczniki Geigera. Ich pierwszym zadaniem było określenie zasięgu skażenia oraz zebranie wszystkich elementów bomb i szczątków samolotów. Przez kilka kolejnych miesięcy kilkucentymetrowa warstwa ziemi była zbierana ręcznie do stalowych beczek. Tysiące takich beczek zostało wywiezionych okrętami do USA i przeniesionych do składowiska materiałów promieniotwórczych.

Beczki z ziemią zebraną w Palomares przygotowane do transportu do USA
źródło: Wikipedia, licencja: domena publiczna

Na morze ruszyły amerykańskie okręty, na których pokładach było m.in. 150 specjalistów nurków. Mogli oni jednak prowadzić poszukiwania jedynie do głębokości ok. 110 m. Tymczasem w tych okolicach głębokość morza w wielu miejscach przekracza 700 m. Dlatego też do prac skierowano także specjalny batyskaf „Alvin”, który może prowadzić eksplorację do głębokości ponad 1800 m. Ten trzyosobowy pojazd 2 kwietnia zlokalizował zgubioną bombę na głębokości 880 m. Operacja była prowadzona pod presją czasu, ponieważ Amerykanie wiedzieli, że w ten sam rejon ruszyły też sowieckie okręty podwodne, dla których zdobycie takiej bomby byłoby wielkim sukcesem.

Na szczęście dysponowano informacją hiszpańskiego rybaka, który był w stanie w przybliżeniu określić, gdzie wodowała bomba, ponieważ widział ją ze swojej łódki. Pierwsza próba wydobycia zakończyła się fiaskiem, ponieważ zerwała się lina nośna. Ponownie znaleziono ją po tygodniu i 7 kwietnia 1966 wydobyto na powierzchnię. Następnego dnia zezwolono fotoreporterom wykonać zdjęcia odzyskanej bomby – był to pierwszy przypadek w historii, gdy armia USA upubliczniła takie zdjęcia. Jako ciekawostkę można dodać, że batyskaf Alvin zatonął w 1968 roku, ale został wydobyty, przekonstruowany, a w 1986 roku badał wrak „Titanica”.

Niezakończona historia

Wypadek w Palomares po kilku miesiącach znikł z czołówek gazet i prawie wszyscy zapomnieli o sprawie. Na świecie skupiano się już na wojnie sześciodniowej, czyli konflikcie Izraela z Egiptem. Ale mieszkańcy Palomares na co dzień oglądali trzy otoczone płotem fragmenty terenu (łącznie ok. 40 hektarów), na który spadły bomby. W tych miejscach nadal znajduje się sporo rozproszonego plutonu. Nie można go zebrać w prosty sposób, ponieważ każda próba ruszenia tej ziemi może spowodować rozproszenie pyłu, co mogłoby mieć fatalne skutki – radioaktywny pluton jest groźny nawet w ilościach mikrogramowych. Jesienią 2015 roku podpisano porozumienie między rządami USA i Hiszpanii, na mocy którego sprawa ma zostać ostatecznie rozwiązana, choć tak naprawdę szanse są niewielkie. A pluton jest cierpliwy, jego okres półrozpadu wynosi 24 tys. lat.

Niemal dokładnie dwa lata po wypadku nad Palomares miała miejsce jeszcze jedna podobna katastrofa B-52, tym razem w pobliżu bazy wojskowej Thule na Grenlandii. Z niejasnych przyczyn na pokładzie bombowca wybuchł pożar. Załoga katapultowała się, samolot się rozbił, uszkodzeniu uległy cztery bomby wodorowe, zginął jeden z siedmiu członków załogi. Trzy bomby uwolniły sporą ilość plutonu, czwartej bomby nie znaleziono. Ta katastrofa była kroplą, która przelała czarę goryczy. Operacja „Chrome Dome” została natychmiast zakończona – regularne loty długodystansowe B-52 z ładunkami jądrowymi przeszły do historii.

Jeśli ktoś chce obejrzeć film „The day the fish came out”, luźno związany z tymi wydarzeniami, niech zajrzy na YouTube. Uwaga – to komedia.

Dla zainteresowanych


Długi film dokumentalny o zdarzeniu: https://www.youtube.com/watch?v=OlVA1kl7Obs

Dokument o katastrofie: https://www.youtube.com/watch?v=kEGC8M-b0Bo

Przebieg katastrofy – animacja: https://www.youtube.com/watch?v=j9jb2DMybvA

Ludwik Hirszfeld: pionier transfuzjologii i immunologii w czasach trudnych dla Polski i Europy (1)

Ludwik Hirszfeld w Szwajcarii. Źródło: Dominique Belin, Genewa, archiwum rodzinne Hirszfeldów.

Początki

Ludwik Hirszfeld urodził się 5 września 1884 r. w Warszawie w spolonizowanej rodzinie żydowskiej. Studiował medycynę w Würzburgu i Berlinie, gdzie w 1907 r. obronił doktorat na temat fizycznych aspektów aglutynacji. Studia medyczne były drogie i Hirszfeld prawdopodobnie nie byłby w stanie ich sfinansować bez wsparcia żony, Hanny Hirszfeldowej  (pobrali się w 1905 r.). Hanna pochodziła z bogatej rodziny ortodoksyjnych Żydów w Łodzi. Studiowała medycynę we Francji i Niemczech, napisała dwa doktoraty, po latach została profesorką pediatrii. Jej rola we wspieraniu kariery Ludwika Hirszfelda jest stanowczo niedoceniona, pisze o tym Urszula Glensk w znakomitej książce „Hirszfeldowie. Zrozumieć krew”.

Pierwsze odkrycia

W 1907 r. Hirszfeld podjął pracę w  Zakładzie Serologii Instytutu Badania Raka w Heidelbergu, którego kierownikiem był Emil von Dungern. W tym czasie znane już były publikacje Karla Landsteinera  z lat 1900 – 1902 na temat grup krwi u człowieka, i Hirszfeld z von Dungernem zadali sobie pytanie, czy są one cechami dziedzicznymi. Zbadali grupy krwi 348 osób z 72 rodzin pracowników Instytutu i wykazali, że grupy krwi dziedziczy się zgodnie z prawami Mendla, przy czym grupy A i B są dominujące, a grupa O – recesywna. W przypadku jednoczesnej obecności grup A i B mamy do czynienia z kodominacją. Wprowadzili też do dziś używane nazwy grup krwi: A, B, AB i O (Landsteiner oznaczał je cyframi rzymskimi). Jak pisał Hirszfeld, było tak dlatego, że grupa A w populacji niemieckiej występowała częściej, a grupa B – rzadziej. Grupa O (piszemy O, ale czytamy zero) odnosiła się do osób, których krwinki nie były aglutynowane przez przeciwciała anty-A ani anty-B. Podstawy układu grupowego ABO opisałem w innym wpisie.

Były to odkrycia o fundamentalnym znaczeniu dla genetyki, ponieważ po raz pierwszy wykazały dziedziczenie cech, które łatwo można było określić za pomocą dostępnych odczynników. Ponadto, transfuzje krwi mogły stać bezpiecznym zabiegiem medycznym. Kiedy w 1930 r. Karl Landsteiner otrzymał Nagrodę Nobla za odkrycie grup krwi, w swojej mowie noblowskiej stwierdził: „w badaniach nad dziedziczeniem grup krwi  najważniejsze wyniki uzyskali von Dungern i Hirszfeld”.

Rok później ci sami badacze zauważyli, że aglutynacja krwinek grupy A może być silna lub słaba, i na tej podstawie wyróżnili podgrupy A1 i A2. (ok. 80% ludzi w Europie ma grupę A1). Dlaczego tak się dzieje, wyjaśniono za pomocą metod biologii molekularnej wiele lat później.

Cztery lata spędzone w Heidelbergu Hirszfeld uważał za najbardziej twórcze w całym życiu. Ale kiedy w 1912 r. Hanna została lekarzem w klinice pediatrycznej w Zurychu, Hirszfeld przeniósł się na tamtejszy uniwersytet, gdzie w 1914 r. przedstawił habilitację i został docentem.

Bałkany

Hirszfeldom bardzo podobało się życie w Szwajcarii, ale kiedy 28 lipca 1914 r. rozpoczęła się I wojna światowa, oboje zgłosili się na ochotnika do armii Serbii. Dlaczego Serbii? Byli obywatelami Rosji i mogli wejść w skład armii rosyjskiej, ale nie chcieli wspomagać zaborcy. Mała Serbia bohatersko stawiała opór wojskom austro-węgierskim, ale dysproporcja w sile militarnej była olbrzymia. Brakowało zwłaszcza lekarzy, bo Serbia nie miała własnego uniwersytetu medycznego. Hirszfeldów skierowano do małego miasta Valjevo, gdzie sytuacja była szczególnie trudna. Wszystkie szpitale były pełne rannych i chorych żołnierzy, a tyfus plamisty dziesiątkował także ludność cywilną. Hirszfeldowie zdołali opanować epidemię w Valjevie, ale w całej Serbii zmarło co najmniej 100 000 żołnierzy i 300 000 osób cywilnych (Ryc. 1).

Ryc. 1. Ludwik i Hanna Hirszfeldowie w towarzystwie pułkowników armii serbskiej. Valjevo, 1914. Źródło: Dominique Belin, Genewa, archiwum rodzinne Hirszfeldów.

W tych trudnych warunkach Ludwik Hirszfeld zdołał wyizolować i opisać dwa nieznane wcześniej szczepy bakterii powodujące dur rzekomy A i dur rzekomy C. Jeden z tych szczepów nazwano później Salmonella hirszfeldii.

Przystąpienie Bułgarii do wojny po stronie państw centralnych w październiku 1915 r. spowodowało załamanie się serbskiej obrony. Armia wraz z królem i rządem wycofała się przez góry do Albanii, a Hirszfeldowie podążyli wraz z nią. Na krótko wrócili do Zurychu, aby znów pojechać na Bałkany, tym razem do Salonik jako lekarze Sojuszniczych Armii Wschodu (Armées Alliées d’Orient). Armie te, skierowane do Grecji w 1916 r. z inicjatywy premiera Francji Aristide’a Brianda, miały być zbrojnym ramieniem Ententy na Bałkanach. Służyli w nich żołnierze wielu narodowości, co skłoniło Hirszfeldów do zbadania częstości grup krwi u osób o różnym pochodzeniu etnicznym. Były zakrojone na wielką skalę (zbadano ponad 8000 żołnierzy) i wykazały, że grupa A występuje częściej u Europejczyków (Anglicy: 46% A, 10% B), a grupa B u Azjatów (Hindusi: 27% A, 48% B). Artykuł ukazał się w The Lancet w 1919 r., i był pierwszym opracowaniem wykazującym zróżnicowaną częstość występowania grup krwi w różnych populacjach. Prawdopodobną przyczyną tych różnic jest presja ze strony patogenów, takich jak zarodziec malarii czy przecinkowiec cholery, pisałem o tym we artykule o układzie grupowym ABO (Ryc. 2).

Ryc. 2. Laboratorium bakteriologiczne w Salonikach (Hirszfeld stoi pośrodku). Źródło: Dominique Belin, Genewa, archiwum rodzinne Hirszfeldów.

Powrót do Polski

Kiedy w 1918 r. powstała odrodzona Polska, Hirszfeldowie po 17 latach pobytu w różnych krajach Europy zdecydowali się na powrót. Ludwik argumentował, że w ojczyźnie ma się przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, a na emigracji tylko teraźniejszość. Hanna była bardziej sceptyczna, ale nie protestowała. Wrócili pod koniec 1919 r. Początki nie były łatwe.  Przywiezione franki szwajcarskie wymienili na polskie marki, które wkrótce straciły jakąkolwiek wartość. Stać ich było jedynie na wynajęcie małego mieszkania przy ul. Marszałkowskiej 49 z widokiem na podwórko-studnię (obecnie jest w tym miejscu hotel MDM). Ich jedyna córka Maria urodziła się w Warszawie 12 sierpnia 1920 r., w krytycznym momencie sowieckiej ofensywy. Hanna podjęła pracę w Uniwersyteckiej Klinice Chorób Dziecięcych przy ul. Litewskiej 16 (budynek istnieje do dziś). Ludwik zajmował się organizowaniem Zakładu Badania Surowic i Szczpionek, który został wkrótce przekształcony w Państwowy Zakład Higieny (PZH). Jego pierwszym dyrektorem był kuzyn Hirszfelda, Ludwik Rajchman, późniejszy współzałożyciel UNICEF. Rozbudowa i organizacja Zakładu, zlokalizowanego w Warszawie przy ulicy Chocimskiej 24, była możliwa dzięki Fundacji Rockefellera i innych funduszy amerykańskich. Monitorowano tam zagrożenia epidemiologiczne (zwłaszcza ogniska duru i czerwonki), produkowano też surowice i szczepionki. Pod koniec lat dwudziestych PZH wytwarzał ponad 80 preparatów, w tym insulinę, szczepionkę przeciw gruźlicy BCG czy szczepionkę przeciw błonicy (dyfterytowi).

A sytuacja epidemiologiczna w Polsce, z zwłaszcza na wschodzie, była fatalna. Epidemie duru brzusznego i czerwonki były na porządku dziennym. Po wizycie w Ławrze Poczajowskiej na Wołyniu słynnej z prawosławnego klasztoru i ikony Matki Boskiej, Hirszfeld napisał: “Do Ławry przybywa rocznie 80 000 pątników, a w całej wsi nie ma ani jednej ubikacji. 80 000 ludzi załatwia się dosłownie pod płotem. Ludność zacofana, zabobonna, zwalcza epidemie za pomocą wypędzania diabła” (Ludwik Hirszfeld, Historia Jednego Życia).

Będąc de facto dyrektorem Zakładu (Ludwik Rajchman przebywał przeważnie w siedzibie Ligi Narodów w Genewie), Hirszfeld nie zaniedbywał pracy naukowej, w tym badań nad grupami krwi: wspólnie z Wandą Halberówną i Janem Mydlarskim prowadzili badania nad częstością występowania grup krwi w populacji polskiej i wykazali, że jest ona różna się w różnych województwach. Grupa A występowała z częstością od 32,2% w województwie lubelskim, do 46% w województwie krakowskim; grupa B z częstością od 16,9% (nowogródzkie) do 23,7% (krakowskie) (Ryc. 3).

Ryc. 3. Ludwik Hirszfeld w swoim  gabinecie w Państwowym Zakładzie Higieny. Lata międzywojenne. Źródło: Dominique Belin, Genewa, archiwum rodzinne Hirszfeldów.

Sprawa Gorgonowej

Ludwik Hirszfeld oraz jego współpracownice z PZH: Róża Amzelówna i Wanda Halberówna byli pionierami zastosowań analizy grup krwi w medycynie sądowej. Najbardziej spektakularnym przykładem takich badań była bardzo głośna w tamtych czasach sprawa Gorgonowej: w nocy z 30 na 31 grudnia 1931 r. w Brzuchowicach koło Lwowa zamordowano córkę lwowskiego architekta Henryka Zaremby znaną jako Lusia. Zdarzenie miało miejsce w zamkniętej willi, a o morderstwo oskarżono guwernantkę (a także kochankę Zaremby), Ritę Gorgonową. Kluczowym dowodem była plama krwi znaleziona na chusteczce należącej do Gorgonowej. Początkowe analizy przeprowadzone w Krakowie sugerowały, że jest to krew Lusi, która miała grupę A (Gorgonowa miała grupę O). Ale Hirszfeld wraz ze współpracownikami wykazali, że chusteczka była dotykana przez wiele osób w czasie śledztwa, jest przesycona antygenami grupowymi i grupy krwi nie można precyzyjnie ustalić. Hirszfeld przedstawił tę opinię jako biegły sądowy w procesie przed Sądem Okręgowym w Krakowie w kwietniu 1933 r. Nie było więc twardych dowodów, ale sąd uznał Gorgonową za winną zabójstwa „pod wpływem ogromnego wzruszenia” i skazał ją na 8 lat pozbawienia wolności (wyszła na wolność we wrześniu 1939 r. w ramach amnestii z powodu wybuchu wojny). Nigdy nie przyznała się do zabójstwa.

Konflikt serologiczny

W 1926 r. Ludwik Hirszfeld jako pierwszy na świecie zaproponował, że niezgodność grup krwi między matką i płodem może być przyczyną konfliktu serologicznego i prowadzić do uszkodzenia płodu (dziś nazywanego chorobą hemolityczną płodu i noworodka). Dotyczyło to układu grupowego ABO, gdzie taki konflikt występuje rzadko. Zdarza się o wiele częściej w obrębie układu grupowego Rh, który został odkryty w 1940 r:  jeżeli kobieta o grupie krwi Rh- ma dziecko o grupie Rh+, to druga ciążą może być zagrożona. Dlaczego tak się dzieje, wyjaśniłem w moim wpisie. Rolę antygenu Rh w konflikcie serologicznym wykazano w r. 1953.

Nadchodzi wojna

Lata trzydzieste XX wieku były szczęśliwe dla Hirszfeldów. W 1930 r. zamieszkali w pięknym domu na Saskiej Kępie, przy ul. Obrońców 27 (został zniszczony w czasie wojny). Ludwik nie został wprawdzie dyrektorem PZH (władze mianowały na to stanowisko pułkownika Gustawa Szulca), ale był był powszechnie szanowanym szefem Działu Bakteriologii i Medycyny Doświadczalnej. Został profesorem Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego, a jego wykłady z mikrobiologii cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. W 1937 r. pojechał na konferencję transfuzjologiczną do Paryża; powołano tam Międzynarodowe Towarzystwo Transfuzji Krwi (International Society of Blood Transfusion, ISBT), a Hirszfeld był jednym z założycieli. Hanna była powszechnie szanowanym ordynatorem Kliniki Pediatrii. Ich córka Maria zdała maturę w maju 1938 r. i podjęła studia historii na Sorbonie. Ostatnie wakacje spędzili w Jadwisinie i Wiśle, wrócili w ostatnich dniach sierpnia 1939. „A to, co później przyszło, było już otchłanią rozpaczy. Bogowie są zazdrośni. Nie wolno być zbyt szczęśliwym.” (Ludwik Hirszfeld, Historia Jednego Życia).

W następny wpisie napiszę, co działo się w czasie wojny i po niej.

Literatura dodatkowa

Ludwik Hirszfeld: Historia Jednego Życia. Wydawnictwo Literackie 2011 r. (Pierwsze wydanie 1946 r.). ISBN 9788308047897.

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/239241/historia-jednego-zycia

Urszula Glensk: Hirszfeldowie. Zrozumieć krew. Wydawnictwo Universitas, 2019 r. ISBN 9788324235988.

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4873895/hirszfeldowie-zrozumiec-krew

Film TVP o Ludwiku Hirszfeldzie z serii „Geniusze i marzyciele”. Scenariusz i reżyseria: Paweł Wysoczański.

https://vod.tvp.pl/programy,88/geniusze-i-marzyciele-odcinki,318794/odcinek-5,S01E05,299930

“Mikroskopów nie trzyma się w szafie”. O dokonaniach Ludwika Hirszfelda. Marcin Czerwiński, Urszula Glensk, Kosmos 2019, 68: 145-156.

https://kosmos.ptpk.org/index.php/Kosmos/article/view/2564

Ludwik Hirszfeld: A pioneer of transfusion and immunology during the world wars and beyond. Marcin Czerwiński, Radosław Kaczmarek, Urszula Glensk. Vox Sanguinis 2021, 117: 467-475.

https://onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1111/vox.13214

Doktorze, słabo mi! Dużą medyczną brandy proszę!

Prawdopodobnie każdy czytelnik bloga podobnie reaguje na słowo „bernardyn”. W filmach dla dzieci ten urokliwy włochaty pies często jest przedstawiany z obrożą na szyi, do której przymocowana jest niewielka beczułka. Zawiera ona niedużą porcję brandy, której zadaniem jest pobudzenie układu krążenia nieszczęsnego turysty, który zbłądził w górach. Od razu uprzedzę – nawet jeśli gdzieś w Alpach spotkacie te piękne psy, nie próbujcie szukać beczułek. Jest to legenda, która nigdy nie została potwierdzona. Faktem natomiast jest, że ta rasa psów została wyhodowana w XVII wieku przez zakonników żyjących w klasztorze na Wielkiej Przełęczy św. Bernarda w Alpach. Początkowo były to psy stróżujące i pociągowe, z czasem zostały przewodnikami górskimi.

Obraz Johna Emmsa (przed 1913), licencja: domena publiczna

Ale ja nie o psach chcę napisać, lecz o zawartości tych beczułek. Brandy, znana u nas też jako winiak, to mocny alkohol uzyskiwany w procesie destylacji wina. Ma zwykle od 35 do 60% etanolu, charakterystyczny smak i zapach. Alkohole mocne były często stosowane przez lekarzy m.in. jako środek wzmacniający. Na przełomie XIX i XX wieku był on na tyle powszechnie używany, że trafił nawet do oficjalnej „Farmakopei Brytyjskiej” (także do amerykańskiej USP) jako „Spiritus Vini Gallici”. W uznanym czasopiśmie medycznym „Lancet” w jednym z artykułów pisano, że brandy z medycznego punktu widzenia uznaje się za najlepszy środek medyczny. Zauważano też, że działanie tego środka wynika nie tylko z zawartości etanolu, ale też innych obecnych w brandy substancji, głównie o charakterze eterów. Innym rodzajem mocnego alkoholu opisywanym przez pismo jest oczywiście whisky (w farmakopeach: „Spiritus frumenti”).

Zarówno brandy, jak i whisky były szeroko reklamowane w czasopismach medycznych. Podczas amerykańskiej prohibicji (1920-1933) lekarze mieli prawo zapisywać medyczną whisky albo brandy na wiele różnych schorzeń. Ochoczo korzystali z tego prawa, zarabiając miliony dolarów. W szpitalu św. Bartłomieja w Londynie pojemniki do podawania pacjentom whisky / brandy były jeszcze w użyciu w 1963 roku!

Powszechnie wiadomo, że alkohol ma działanie stymulujące. Zazwyczaj był podawany doustnie, ale nie tylko. Procedury medyczne opisywane w literaturze zalecały w niektórych przypadkach podawanie go dożylnie albo w formie wlewów doodbytniczych. Znany jest przypadek pacjentki z ciążą pozamaciczną zakończoną krwawieniem, gdzie resuscytacja polegała na podaniu dożylnie sporej ilości roztworu fizjologicznego soli z uncją brandy. Mocny alkohol był też stosowany jako środek pobudzający w przypadku hipotermii. Tu trzeba dodać, że chociaż brandy czy whisky powodują szybkie rozszerzenie naczyń krwionośnych i przyspieszenie rytmu serca, co skutkuje odczuciem ciepła, jednak na dłuższą metę mamy do czynienia z utratą ciepła przez organizm. Właśnie dlatego mocny alkohol podawano też w przypadku zapalenia płuc czy tyfusu przebiegającego z gorączką – rozszerzenie naczyń krwionośnych powodowało spadek temperatury. Jako środek mający sporą wartość energetyczną był też używany jako element diety u pacjentów mających problemy z odżywianiem. Zastosowania brandy były różnorakie. Choć jest ona stymulująca, ma także działanie uspokajające. W 1920 roku lekarze zalecali ją do uspokajania niemowląt i małych dzieci. Mocne alkohole stosowano też w anestezji, podając go przez inhalację jako środek pomocniczy przed znieczuleniem chloroformem.
Tak naprawdę mocne alkohole w praktyce lekarskiej przestano stosować dopiero w połowie XX wieku, wraz z poszerzaniem się wiedzy o negatywnym wpływie etanolu na organizm człowieka.

LITERATURA DODATKOWA

Alkohol jako środek terapeutyczny

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2152039/

Alkohol jako środek dietetyczny

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2318579/?page=1

Krwawienie po usunięciu migdałów

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2420419/?page=1