Różnorodność językowa (3): Nowa Gwinea – mnogość do kwadratu. Prolog

W opisanym poprzednio przypadku Vanuatu około setki języków mieści się na obszarze 65 stosunkowo niewielkich wysp. Trzeba jednak zauważyć, że są to wszystko języki pokrewne, należące do gałęzi oceanicznej rodziny austronezyjskiej. Ich wspólny przodek istniał około 3000 lat temu. Są jednak miejsca na Ziemi, gdzie wielka jest nie tylko liczba języków, ale także ich różnorodność genetyczna: nie sposób je zaliczyć do jednej czy nawet kilku rodzin.

W odróżnieniu od archipelagu Vanuatu Nowa Gwinea jest wyspą ogromną, drugą co do wielkości na Ziemi (większa jest tylko Grenlandia). Niemcy, Polska, Dania (bez Grenladii), Holandia i Belgia zmieściłyby się na niej razem. Nie zawsze była wyspą: w późnym plejstocenie stanowiła wraz z Australią i Tasmanią część kontynentu zwanego Sahul. Łańcuchy wysp i kilka cieśnin oddzielały go od subkontynentu Sundy, stanowiącej wówczas wysuniętą na południowy wschód część Azji. Leżąca pomiędzy nimi kraina wyspiarska, Wallacea, do dziś stanowi obszar przyrodniczy, gdzie wpływy australijskie mieszają się z azjatyckimi. Na przykład na Sulawesi (Celebesie) kilka gatunków torbaczy żyje obok sporej rozmaitości naczelnych (małpy i wyraki) oraz dzikich świń i bawołów (po dwa gatunki); w plejstocenie żyły tam również trąbowce, których azjatyckim przodkom udało się pokonać wpław Cieśninę Makasarską, kilkakrotnie węższą niż dzisiaj. Nowa Gwinea była jednak zdecydowanie częścią regionu australijskiego, o czym mogą zaświadczyć żyjące tam do dziś kazuary, stekowce (więcej gatunków niż w Australii!) i ok. 70 gatunków torbaczy. Jednak 9–7 tys. lat temu ocean, którego poziom podnosił się wskutek topnienia lodowców, odciął Nową Gwineę od Australii. Już wcześniej wzbierające wody pokawałkowały Sundę, oddzielając Borneo, Jawę i Sumatrę od Półwyspu Malajskiego i Indochin.

Kiedy działo się to wszystko, Sahul był już od dawna zamieszkany przez ludzi. Homo sapiens dotarł tam 70–50 tys. lat temu (data pozostaje niepewna, bo dane są skąpe i kontrowersyjne). Na wyspach między Sundą a Sahulem nie był zresztą pierwszym gatunkiem człowieka: na Flores, jednej z wysp Wallacei, żył wcześniej karłowaty H. floresiensis, a na wyspie Luzon (Filipiny) – H. luzonensis. Wiadomo też, że gdzieś po drodze ludzie typu współczesnego kilkakrotnie krzyżowali się z denisowianami. Rdzenna ludność dawnego Sahulu zachowała najwyższą na świecie domieszkę DNA denisowian (2–6%), a jej część może pochodzić od nieznanej dotąd południowej populacji denisowiańskiej. Czy denisowianie przekroczyli linię Wallace’a (południowo-wschodnią granicę kontynentalnej Azji w plejstocenie), dotarli na Sulawesi, do Nowej Gwinei, a może nawet do Australii – to na razie pytania bez odpowiedzi. Nowa Gwinea, która jest obszarem kluczowym w tej dyskusji, bo przez nią prowadził jeden z dwóch możliwych szlaków migracji z Azji do Australii, jest słabo zbadana pod względem archeologicznym. O nieuchwytnych denisowianach wiemy głównie tyle, że istnieli, lecz jak dotąd znamy jedynie garść szczątków kostnych tego gatunku z Ałtaju, Płaskowyżu Tybetańskiego i być może Laosu. Jedno wydaje się pewne: lepiej się nie przywiązywać do tego, co dziś wiemy o wczesnych migracjach ludzkich w tej części świata, bo każde kolejne odkrycie może tę wiedzę wywrócić do góry nogami.

Świnia celebeska (Sus celebensis), najstarszy znany temat malarski świata. Foto: Brumm et al. (2021). Źródło: Sci.news.

W każdym razie H. sapiens był w Wallacei ok. 50 tys. lat temu i pozostawił na Sulawesi ślad w postaci najstarszych znanych malowideł naskalnych (o wieku datowanym na co najmniej 45,5 tys. lat) przedstawiających coś rozpoznawalnego, mianowicie endemiczną świnię celebeską (Sus celebensis) i obrysy ludzkich dłoni wykonane techniką szablonową. Przeprawa przez kolejne cieśniny morskie nie była łatwa ani bezpieczna, ale udała się prawdopodobnie kilku falom migracji. Ludzie, którzy dotarli do brzegów Sahulu, mogli dalej wędrować lądem aż do Tasmanii, ale część ich potomków pozostała w północnej części kontynentu, w tym na półwyspie, który później stał się Nową Gwineą. Także wyspy Archipelagu Bismarcka, do których trzeba było dotrzeć morzem, zostały zaludnione co najmniej 40 tys. lat temu. Warunki naturalne Nowej Gwinei były i są nadal szczególne. Już w plejstocenie był to obszar o wielkiej różnorodności ekosystemów i warunków klimatycznych. W głębi lądu dominuje potężne pasmo Gór Centralnych o skalistych szczytach, które wówczas w większym stopniu niż dziś pokryte były lodem (pomimo bliskości równika). Obfite górskie deszcze zasilają liczne rzeki. Poniżej lasów górskich rozciągają się dziś (zwłaszcza na południu wyspy) rozległe niziny pokryte tropikalnymi lasami deszczowymi, sawannami, lasami torfowymi, a wzdłuż wybrzeża – namorzynami.

Jak wyglądała dawniej roślinność Nowej Gwinej, wiemy z badań palinologicznych (czyli analizy zachowanych pyłków roślinnych). W plejstocenie klimat był chłodniejszy, lasy nizinne nieco suchsze, sawanny podchodziły bliżej podnóża gór, ale w Górach Centralnych rosły gęste, wilgotne lasy zdominowane przez drzewa takie jak bukany (Nothofagus). Nie brakowało pandanów (Pandanus) o jadalnych owocach, które mogły przyciągać ludzi poszukujących łatwo dostępnego pożywienia. Fauna była bogatsza niż dziś, bo niestety część gatunków nie przeżyła kontaktu z łowcami paleolitycznymi, którzy stopniowo zapuszczali się w głąb lądu i coraz wyżej, prawdopodobnie wzdłuż głównych rzek, w doliny górskie, polując na żyjącą tam zwierzynę. Około 35 tys. lat temu wyginęły wielkie torbacze roślinożerne, diprotodonty z gatunku Hulitherium tomasetti. Podobny lost spotkał nowogwinejskie kangury olbrzymie (Nombe nombe). Ponieważ w tym czasie nie zachodziły żadne znaczące zmiany środowiskowe, zasiedlanie górskich terenów Nowej Gwinei przez człowieka wydaje się prawdopodobną przyczyną wymierania megafauny.

Istotne jest to, że pierwotni przybysze, których najstarsze ślady zachowały się w nizinnej i z pozoru gościnniejszej południowo-wschodniej części Nowej Gwinei, po pewnym czasie zadaptowali się do życia w regionach górskich. Pozostali tam również po zakończeniu ostatniego zlodowacenia i powstaniu Cieśniny Torresa, która odizolowała ich od Australii. Do dziś ok. 40% ludności Nowej Gwinei mieszka w górach. To właśnie tam rozwinęły się we wczesnym holocenie pierwsze społeczności rolnicze, uprawiające z początku udomowione pandany, kolokazję jadalną, czyli taro (Colocasia esculenta), banany (Musa), a potem wiele innych użytecznych roślin. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale dzisiejsze banany – udomowione 10–7 tys. lat temu i prawdopodobnie uprawiane najpierw dla liści, włókien i jadalnych męskich pączków kwiatowych (bo owoce ich dzikiego protoplasty nie były atrakcyjne kulinarnie) – zawdzięczamy losowym aberracjom chromosomowym, które doprowadziły do powstania odmian triploidalnych o bardziej apetycznych owocach, oraz rdzennym Nowogwinejczykom, którzy dostrzegli te odmiany i nauczyli się je uprawiać. Notabene jadalne banany dotarły do Europy znacznie wcześniej niż Europejczycy do Nowej Gwinei.

Czas zasiedlenia gór nowogwinejskich zgadza się z genetycznym datowaniem rozejścia się genealogii większości rdzennych Australijczyków i Nowogwinejczyków (ponad 30 tys. lat temu) mimo istnienia w tym czasie pomostu lądowego między Australią a Nową Gwineą. Być może przyczyną były różne warunki ekologiczne, wymuszające specjalizację po obu stronach. W każdym razie przepływ genów po tej dacie był ograniczony i jednokierunkowy (z północy na południe). Około 20 tys. lat temu także kontakty między górską a nizinną częścią Nowej Gwinei uległy ograniczeniu. Późniejsza wymiana populacji z Wallaceą pozostawiała ślady raczej wśród mieszkańców wybrzeży i równin niż w głębi lądu. Prawdopodobnie nieco ponad 8000 lat temu przez Wallaceę dotarły do Sahulu psy, przodkowie „psów śpiewających” z Nowej Gwinei i australijskich dingo. Nie sposób zidentyfikować ludu, który je sprowadził, ale na pewno nie pokonały same barier morskich, płynąc pieskiem.

Około 3600 lat temu na Archipelagu Bismarcka pojawili się żeglarze austronezyjscy, twórcy kultury Lapita. Ich zainteresowanie Nową Gwineą było ograniczone; bardziej odpowiadały im oceaniczne wyspy małej i średniej wielkości niż duże masy lądowe, zwłaszcza zasiedlone już przez kogoś innego. Jednak w ciągu następnego tysiąca lat część Austronezyjczyków osiadła na wybrzeżach Nowej Gwinei, zwłaszcza na południowo-wschodnich krańcach wyspy. Na drugim, północno-zachodnim końcu, w pobliżu półwyspu Ptasiej Głowy, osiedlała się z kolei inna grupa austronezyjska, której przodkowie skolonizowali większą część Wallacei. Nowogwinejscy Austronezyjczycy pozostali odrębni językowo, ale zasymilowali się genetycznie z otaczającymi ich ludami, wspólnie tworząc typ antropologiczny morskiej części Melanezji. Wymiana takich osiągnięć jak, z jednej strony, uprawa bananów czy trzciny cukrowej, a z drugiej – hodowla świń i kur, miały duże znaczenie dla wszystkich kultur, które spotkały się na Nowej Gwinei.

Topografia dzisiejszej Nowej Gwinei. Widoczne pasmo Gór Centralnych o długości prawie dwóch tysięcy kilometrów. Najwyższy szczyt: Puncak Jaya (Piramida Carstensza), 4884 m n.p.m. Żródło: Wikimedia Commons. Autor: Zamonin (CC BY-SA 4.0).

Sądzę, że staje się jasne, skąd się wzięła skomplikowana sytuacja językowa Nowej Gwinei. Obecność ludzi (migrujących w kilku falach) od co najmniej 45–50 tys. lat, nieprzerwana ciągłość zaludnienia regionów górskich od 35 tys. lat, stabilne warunki środowiskowe zachęcające do osiadłego trybu życia, niewielki napływ ludności z zewnątrz aż do przybycia Austronezyjczyków, topografia pełna naturalnych barier, sprzyjająca powstawaniu niezliczonych lokalnych skupisk społeczności częściowo izolowanych od sąsiadów – wszystko to razem prowadziło do rozdrobnienia językowego. Skutkom przyjrzymy się w kolenym odcinku poświęconym już w całości współczesnym językom Nowej Gwinei.

Minibibliografia i lektura dodatkowa:

Migracje z Sundy do Sahulu i ich skutki genetyczne

https://www.pnas.org/doi/10.1073/pnas.1808385115

https://www.mdpi.com/2073-4425/13/12/2373

https://academic.oup.com/mbe/article/38/11/5107/6349182

https://www.nature.com/articles/nature18299

Warunki życia w plejstoceńskiej Nowej Gwinei (będącej jeszcze wielkim półwyspem)

https://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/00438240600813293

Psy śpiewające

https://www.pnas.org/doi/10.1073/pnas.2007242117

Najstarsza znana sztuka naskalna

https://www.science.org/doi/10.1126/sciadv.abd4648

Porozmawiajmy o języku (7): Superrodziny i prajęzyk

Z powodów wspomnianych w trzecim odcinku tej serii sądzę, że odkąd u naszych odległych przodków wyewoluowała zdolność do komunikacji językowej, zawsze istniało obok siebie wiele różnorodnych języków. Nie wyklucza to możliwości, że wszystkie współcześnie istniejące języki miały wspólnego przodka. Wyobraźmy sobie, że początkowo istniał cały las drzew rodowych języków (czyli wiele niespokrewnionych z sobą rodzin), ale z przyczyn losowych wiele z nich wymarło bezpotomnie. Sprzyjały temu naturalne dysproporcje wspomniane w poprzednim odcinku. Poniższy rysunek pokazuje to w uproszczony, schematyczny sposób. Kolorem żółtym oznaczyłem języki występujące współcześnie lub udokumentowane historycznie, kolorem zielonym – dające się zrekonstruować prajęzyki, które dały początek znanym nam rodzinom, a kolorem czerwonym – ostatniego wspólnego przodka wszystkich tych rodzin (których w rzeczywistości mamy setki, a nie kilka, jak na rysunku).

Czy istnieją jakiekolwiek szanse na udowodnienie, że do naszych czasów rzeczywiście przetrwały wyłącznie języki należące do jednej z pierwotnych rodzin? Niestety tradycyjna metoda porównawcza jest tu prawdopodobnie bezsilna. Trzeba pamiętać, że drzewo rodowe jest modelem przybliżonym. Nie uwzględnia na przykład faktu, że kontakty językowe powodują wymianę słownictwa, często na wielką skalę. Słownictwo odziedziczone zanika z czasem, zastępowane przez zapożyczenia i neologizmy. Skutkiem tego jest postępująca erozja informacji potrzebnej do rekonstrukcji porównawczej.

Głębia chronologiczna rodziny indoeuropejskiej to mniej więcej 6 tys. lat, a ponieważ obejmuje ona setki języków, w tym kilka gałęzi rodowych o udokumentowanej historii sięgającej 2 lub 3 tys. lat, rekonstrukcja wspólnego przodka jest ułatwiona. Potrafimy odtworzyć kilkaset rdzeni leksykalnych, dużą część słownictwa podstawowego, reguły słowotwórcze, odmianę różnych części mowy itp. W przypadku rodziny afroazjatyckiej, która wydaje się o wiele starsza, można się dogrzebać kilkudziesięciu wspólnych rdzeni słowotwórczych (w tym zaimków) i zbieżności systemów morfologicznych, ale nie ma mowy o takiej szczegółowości, jak w przypadku rodziny indoeuropejskiej. Łatwiej jest stosować metodę porównawczą do tych gałęzi rodziny afroazjatyczkiej, w których grupują się języki dobrze zbadane, udokumentowane na przestrzeni tysięcy lat. Dobrym przykładem jest gałąź semicka. Należy do niej choćby język akadyjski, znany z zapisów od XXIV w. p.n.e., a także języki od dawna dobrze znane i starannie badane (jak hebrajski, fenicki, aramejski, arabski czy amharski); język prasemicki był mniej więcej współczesny praindoeuropejskiemu. Choć nie znamy teoretycznego ograniczenia stosowalności metody porównawczej, ocena empiryczna wskazuje na ok. 10 tys. lat jako czas, po którego upływie trudno wyciągnąć wiarygodne wnioski z materiału zachowanego w językach potomnych. Dodajmy, że mowa tu o sprzyjających okolicznościach (wiele dobrze zbadanych języków pokrewnych, dobra dokumentacja historyczna). Dla małych i słabo poznanych rodzin językowych możliwość rekonstrukcji jest jeszcze bardziej ograniczona.

Języki indoeuropejskie i uralskie (ugrofińskie + samojedzkie) uchodzą za przykład pary rodzin, między którymi dalekie pokrewieństwo jest prawdopodobne (tzw. hipoteza indouralska). Wrażenia takie powstaje, kiedy spojrzymy na ich systemy zaimków (pojawianie się spółgłoski *m w formach pierwszej osoby i *t w drugiej osobie zaimków osobowych, uralski zaimek wskazujący *tä- wobec indoeuropejskiego *so-/*to-, uralskie zaimki pytajne *ke-/*ku- i indoeuropejskie *kʷi-/*kʷo-). Zdarzają się sporadyczne zbieżności w systemie odmiany, np. biernik l.poj. rzeczowników z końcówką *-m. Na tym jednak podobieństwo właściwie się kończy. Uderzający jest brak zgodności leksykalnych w słownictwie podstawowym. Grupy znaczeniowe wyrazów, w których oczekiwalibyśmy ujawniania się takich zgodności nawet po kilku tysiącach lat osobnego rozwoju (np. podstawowa terminologia rodzinna, nazwy części ciała lub powszechnie spotykanych elementów środowiska naturalnego, niskie liczebniki, czasowniki oznaczające elementarne czynności) nie wykazują śladów regularnych odpowiedniości wskazujących na wspólne pochodzenie. Na przykład indoeuropejskie *dwo-/*dwi- ‘2’ i *tri- ‘3’ nie dają się powiązać z uralskimi *kakta/*kektä ‘2’ i *kolmi/*kurmi ‘3’. Jedyną nazwą członka rodziny, w której widać podobieństwo, jest prauralskie *käliw ‘siostra lub brat męża’ zastanawiająco zbliżone do praindoeuropejskiego *ǵl̥h₂-u- ‘siostra męża’, ale spodziewalibyśmy się raczej zgodności nazw najbliższych krewnych (ojciec, matka, syn, córka, brat, siostra), a nie określeń dalszego powinowactwa. Izolowane podobieństwa, jak prauralskie *weti ‘woda’ i *nimi ‘imię’ wobec praindoeuropejskich *wod-r̥/*wed-n- i *h₁noh₃-mn̥, nie wystarczają do identyfikacji regularnych odpowiedniości i wykluczenia przypadkowej zbieżności brzmienia. Sytuację komplikuje fakt, że na wczesnych etapach swojej historii języki uralskie wchłonęły wiele zapożyczeń z języków indoeuropejskich, czego skutkiem może być iluzja pokrewieństwa silniejsza niż ewentualne dowody na pokrewieństwo rzeczywiste.

Jeśli tak wyglądają próby łączenia rodzin, które istniały w bliskich sobie geograficznie regionach Eurazji i wykazują choć cień zbieżności, to trudno się dziwić, że większość językoznawców historycznych zachowuje sceptycyzm wobec jeszcze dalej idących propozycji – np. hipotezy nostratycznej lub konkurencyjnych wobec niej hipotez – eurazjatyckiej lub transeurazjatyckiej. Każda z nich proponuje połączenie w jedną superrodzinę od kilku do kilkunastu rodzin Azji i Europy (z ewentualnym dodatkiem niektórych języków Ameryki Północnej i północnej Afryki). Dowolność, z jaką proponuje się skład każdej z tych mgławicowych superrodzin, i brak wiarygodnych podstaw do solidnej rekonstrukcji proponowanych prajęzyków nie pozwalają na ich zgodną akceptację przez językoznawców.

Podobnie ma się rzecz z hipotezą amerindiańską, postulującą pokrewieństwo większości rdzennych języków obu Ameryk. Zaproponował ją Joseph H. Greenberg na podstawie „metody masowego porównania” słownictwa wielu języków, niewymagającej ustalenia systematycznych odpowiedniości; wystarczy intuicyjne „wrażenie podobieństwa”. Subiektywizm tej metody i jej podatność na błędy wynikające choćby z niemożności wyeliminowania zapożyczeń i przypadkowych podobieństw nie pozwalają na weryfikację wyników jej stosowania. Oczywiście „ogólny rzut oka z lotu ptaka” na zbiory danych jest często potrzebny dla oceny, czy w ogóle warto próbować ustalać pokrewieństwo jakiejś grupy języków, ale nie posiada wartości dowodowej, jaką odznacza się rygorystycznie stosowana metoda porównawcza. Zatem także hipoteza amerindiańska jest dość zgodnie odrzucana przez specjalistów od języków Nowego Świata.

Mówimy tu o próbach tworzenia „superrodzin”, których głębia czasowa mogłaby się mieścić w zakresie 10–20 tys. lat. Jednak gdybyśmy chcieli znaleźć dowody na pokrewieństwo wszystkich języków świata, trzeba by było włączyć do porównania np. Australię, zasiedloną już 65–45 tys. lat temu, i Afrykę, z którą przodkowie pozaafrykańskich populacji Homo sapiens pożegnali się ok. 70 tys. lat temu. Jeśli wszystkie współczesne języki mają wspólnego przodka, zdrowy rozsądek podpowiada, że główna migracja naszego gatunku poza Afrykę wyznacza jego minimalny wiek. Nie znamy żadnej wiarygodnej metody, która potrafiłaby sięgnąć w tak daleką przeszłość. Nie wiemy również, czy języki Afryki subsaharyjskiej dają się sprowadzić do wspólnego przodka ani czy wyjście z Afryki oznaczało dostatecznie wąskie gardło dla populacji i ich języków, żeby można było mówić o jednej superrodzinie wyodrębnionej w ten sposób.

Czasem trzeba się pogodzić z niewiedzą wynikającą z nieuniknionych ograniczeń poznawczych, choć oczywiście należy też mieć nadzieję, że z czasem dopracujemy się ulepszonych obiektywnych metod ustalania bardzo odległego pokrewieństwa. Trzeba w tym celu wyłowić słabnący niemal do zera „sygnał genetyczny” z szumu nagromadzonego przez tysiące lat zmian językowych i wykazać, że sam sygnał nie jest złudzeniem – produktem losowych fluktuacji. Eksperymentalne symulacje komputerowe i analiza wielkich zbiorów danych na razie nie przyniosły przełomu w porównaniu z metodami stosowanymi „ręcznie”. Naiwne przenoszenie algorytmów filogenetycznych opracowanych na potrzeby biologii nie ma wielkiego sensu bez uwzględznienia specyficznych cech ewolucji językowej. Komputerowe językoznawstwo historyczno-porównawcze dopiero raczkuje i wypracowuje własne metody. Czy skuteczne, tego – jak to w nauce – dowiemy się, kiedy badania wyjdą poza okres pionierskich eksperymentów.

To już ostatni odcinek tej serii, ale oczywiście nie koniec językoznawczych wpisów na blogu Naukowy 2022.

Porozmawiajmy o języku (4): Oś czasu i niewidzialna historia

Wróćmy jeszcze na chwilę do naszych przodków. Przeprowadzone w ostatnich latach analizy genomów sugerują, że linia rodowa Homo sapiens oddzieliła się od swoich najbliższych krewnych o wiele wcześniej, niż dawniej szacowano: 700 tys lat temu lub nawet nieco wcześniej. Przyczyną podziału była migracja części populacji H. heidelbergensis poza Afrykę. Część, która pozostała w kolebce gatunku, wyewoluowała w H. sapiens. Emigranci natomiast po dość krótkim czasie, mniej więcej 3000 pokoleń (czyli ok. 100 tys. lat), podzielili się na dwie kolejne linie: neandertalską i denisowiańską. Neandertalczycy zaludnili Europę, Bliski Wschód, a w rozproszeniu także Azję Centralną i część południowej Syberii aż po Ałtaj. Denisowianie prawdopodobnie zajęli całą Azję Południowo-Wschodnią, choć jedyne skamieniałości, które na pewno można z nimi powiązać (zęby i kilka ułamków kości), pochodzą z Ałtaju i zachodnich Chin.

Tyle genetyka. Datowanie na podstawie skamieniałości wydaje się z nią sprzeczne. Najstarsze znane dotąd szczątki H. sapiens pochodzą z Maroka i mają 315 tys. lat. Wiek najdawniejszych neandertalczyków był do niedawna szacowany na mniej niż 300 tys. lat, ale badania DNA ludzi sprzed 430 tys. lat z hiszpańskiej jaskini La Sima de los Huesos dowiodły, że byli oni bliżej spokrewnieni z neandertalczykami niż denisowianami, stanowili zatem archaiczną populację (pra)neandertalską. Dosłownie kilka tygodni temu ogłoszono wyniki badań porównawczych skamieniałości z Boxgrove w Anglii (480 tys. lat temu), które okazały się tak zbliżone do hiszpańskich, że także uznano je za wczesnych przedstawicieli linii neandertalskiej, choć wcześniej klasyfikowano je jako H. heidelbergensis. Denisowian znamy głównie z ich DNA, a należące do nich kości mają nie więcej niż 160 tys. lat. Gdzie byli i co robili ci wszyscy ludzie przez kilkaset tysięcy lat między rozejściem się ich linii ewolucyjnych a pojawieniem się na scenie poszczególnych gatunków?

Sprzeczność jest pozorna. H. heidelbergensis zaczął migrować poza Afrykę przez Bliski Wschód, niosąc z sobą z sobą charakterystyczną kulturę paleolityczną, którą rozwinął już w Afryce – tzw. aszelskie narzędzia kamienne. Jego wygląd, cechy biologiczne ani kultura nie zmieniły się tylko dlatego, że zmienił miejsce zamieszkania. Jednak przepływ genów między populacją afrykańską a emigrantami osłabł lub zanikł. Następnie rozeszły się drogi dwu populacji zasiedlających Eurazję. Nie byli to jeszcze w sensie morfologicznym neandertalczycy, denisowianie ani ludzie typu współczesnego: nadal wyglądali z grubsza jak „klasyczny” H. heidelbergensis. Stanowili natomiast odrębne (choć nie do końca izolowane) pule genetyczne dzięki dzielącym je barierom geograficznym. Po jakichś 200–300 tys. lat różnice morfologiczne między nimi zaczęły być wyraźne, a proces specjacji (rozdzielania się gatunków) znacznie posunął się naprzód. Dopiero wówczas, jak gdyby wyczarowane znikąd, pojawiają się w zapisie kopalnym trzy nowe formy ludzkie, które wg danych genetycznych były już od dawna rozdzielone. Ewolucja jest zwykle procesem stopniowym. Nie powinno nas dziwić, że podziały na gatunki nie powstają z pokolenia na pokolenie.

Jeżeli już wspólny przodek tych zaawansowanych przedstawicieli Homo używał języka mówionego, to początki języka trzeba datować na co najmniej 700 tys., a może nawet milion lat temu. Niestety nie zachowały się z tych pradawnych czasów żadne zapisy ani nagrania, możemy więc tylko spekulować na podstawie danych pośrednich, jakimi cechami język mógł się odznaczać w tym okresie. Około 70 tys. lat temu, po kilku eksperymentalnych migracjach, które nie wyszły poza Bliski Wschód i być może Grecję, także H. sapiens śladem kuzynów opuścił macierzysty kontynent i zaczął zaludniać najpierw Azję Południową i Australię, nieco później Europę, a w końcu także obie Ameryki. Warto sobie zdać sprawę, że globalna kariera H. sapiens stanowi tylko 10% jego historii jako osobnej linii ewolucyjnej. Gdyby historię rozwoju naszego gatunku porównać do jednego roku, to wyjście poza Afrykę nastąpiłoby mniej więcej 26 listopada, a dotarcie do Europy – ok. 5 grudnia. 

A teraz zmieńmy perspektywę: przenieśmy się we współczesność i spójrzmy wstecz. Początki języka giną gdzieś we mgle prehistorii. Mamy natomiast bezpośrednie, dotykalne dowody na istnienie dawnych języków w postaci pisma. Już wiele tysięcy lat temu używano znaków materialnych, żeby utrwalać informację poza umysłem i wspomagać w ten sposób zawodną pamięć ludzką. Nacięcia na kościach lub kijach, używane już w paleolicie, mogły służyć jako prymitywny kalendarz księżycowy, rejestr lub kalkulator. W neolitycznej Mezopotamii w administracji i transakcjach handlowych posługiwano się glinianymi żetonami o różnych kształtach do księgowania ilości produktów rolnych, towarów, dniówek robotników albo pogłowia zwierząt domowych. W wielu starożytnych kulturach stosowano znaki graficzne – umowne figury lub uproszczone obrazki odpowiadające pojęciom (ideogramy i piktogramy) – jako pomoc mnemotechniczną, często uzupełniającą rysunki lub malowidła. W końcu ktoś wpadł na pomysł, że symbol może reprezentować nie tyle pojęcie, co odpowiadające mu słowo, a ciąg takich symboli – zapis zdania, naśladujący strukturę języka. Następnie zauważono, że zamiast używać tysięcy symboli, po jednym dla każdego z tysięcy słów, można słowo wielosylabowe rozłożyć na ciąg symboli odpowiadających słowom jednosylabowym, jak w rebusie. Po dopracowaniu pomysłu okazało się, że wystarczy kilkaset fonogramów na oznaczenie sylab, uzupełnionych w razie potrzeby ideogramami i znakami specjalnymi, aby zapisać każde słowo, każde zdanie i każdą dłuższą wypowiedź w sposób jeśli nie całkiem wierny fonetycznie, to na tyle jednoznaczny, żeby intencja autora dała się bez trudu odczytać. Tak powstały pierwsze systemy pisma.

Siedzący skryba (Sakkara, Egipt, IV/V dynastia, środek III tysiąclecia p.n.e.). Muzeum Luwru, zdjęcie własne autora.

Kluczowe etapy tego procesu zaszły równolegle w Sumerze (Dolna Mezopotamia) i w starożytnym Egipcie w okresie 3400–3100 p.n.e. W pierwszych wiekach III tysiąclecia p.n.e. sumeryjskie pismo klinowe i staroegipskie pismo hieroglificzne przybrały formę dojrzałą: zaczęły powstawać długie teksty zapisywane za ich pomocą. Możemy zatem datować początki pisma na mniej więcej 5400–4700 lat temu, biorąc pod uwagę kilkusetletni okres stopniowego przechodzenia od „prapisma” do pisma właściwego. Takich prób mogło być więcej. Nie ma zgody specjalistów co do statusu symboli używanych np. w kulturze Vinča nad dolnym Dunajem w V tysiącleciu p.n.e. albo w miastach doliny Indusu w czasie, gdy kształtowały się pisma Mezopotamii i Egiptu. W każdym razie nie potrafimy ich rozszyfrować i nie wiemy, jakimi językami mówili ich użytkownicy. Natomiast teksty sumeryjskie i egipskie potrafimy odczytać i zrozumieć; znamy gramatykę obu języków, ich słownictwo oraz przynajmniej zarys fonetyki. Zatem ok. 5 tys. lat temu język przestał być tylko ulotną falą dźwiękową przekazującą myśli: zaczął pozostawiać trwałe skamieniałości. Oczywiście język językowi nierówny. Na przykład język grecki ma historię pisma zaczynającą się ok. 1400 r. p.n.e., natomiast piśmiennictwo polskie jeszcze pod koniec XIII w. sprowadzało się do „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Wiele języków do dziś nie uzyskało formy pisanej, czyli ich historia nie została bezpośrednio udokumentowana choćby na przestrzeni kilkuset lat.

Hieroglify Majów. Pismo sylabiczno-logograficzne niezależnie wynalezione w Ameryce Środkowej ok. III w. p.n.e. (Źródło: Diane Davis, https://www.mayaarchaeologist.co.uk/public-resources/maya-world/maya-writing-system/)

Pięć tysięcy lat to zaledwie 0,7% historii linii rodowej H. sapiens. W naszej poglądowej skali roku pismo pojawiłoby się 29 grudnia około 12:00. Reszta dziejów języka (prawdopodobnie co najmniej 99,3%) jest dla nas niewidzialna, co nie oznacza, że jesteśmy wobec niej całkowicie bezradni. Język jest dziedziczony z pokolenia na pokolenie. Nieuchronnie ewoluuje i z czasem zmienia się nie do poznania, ale przekazywana w ten sposób informacja nie wyparowuje całkowicie wskutek zmian. Można ją częściowo odzyskać. W kolejnym odcinku niniejszej serii pokażę, w jaki sposób rekonstruujemy języki niezachowane w formie pisanej. Jest to możliwe, o ile nie wymarły one bezpotomnie, ale dały początek grupom języków pokrewnych, wywodzących się od wspólnego przodka. Trzeba będzie jednak zadać sobie pytanie, co dokładnie oznacza pokrewieństwo języków i na jakiej podstawie decydujemy, czy dane języki są z sobą spokrewnione.

Lektura dodatkowa dla dociekliwych

O trudnościach z odróżnieniem neandertalczyków od heidelberczyków (zrozumiałych z ewolucyjnego punktu widzenia):

https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S0047248422001130

Początki pisma sumeryjskiego i staroegipskiego:

https://www.archaeology.org/issues/213-1605/features/4326-cuneiform-the-world-s-oldest-writing

https://academic.oup.com/edited-volume/43506/chapter/364131674

https://naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C414718%2Cnajwczesniejsze-i-najwieksze-hieroglify-odnaleziono-w-egipcie.html