Rozmówki indoeuropejskie. Część 5: Rdzenie i słowa

Pozostałe części cyklu
Część 1: Zaproszenie
Część 2: Konary, gałęzie i gałązki drzewa rodowego
Część 3: Spółgłoski sprzed tysięcy lat
Część 4: Gra samogłosek i zadziwiający sukces pewnej hipotezy
Część 6: Ach, te końcówki!
Część 7: Paleontologia językowa [w przygotowaniu]

Z czego się robi słowa

Język praindoeuropejski miał dobrze rozwinięty system reguł słowotwórczych, w którym dużą rolę odgrywały akcent i apofonia (wymiana samogłosek). Początkowo te dwa zjawiska musiały towarzyszyć sobie dość ściśle, bo jest oczywiste, że stopień zerowy morfemu (skutek zaniku samogłoski) był pierwotnie wynikiem braku akcentu. Jednak już w prajęzyku częściowo uniezależniły się od siebie; mamy zatem liczne słowa praindoeuropejskie z akcentem na spółgłosce sylabicznej (np. stare nazwy zwierząt: *wĺ̥kwos ‘wilk’, *h2ŕ̥tḱos ‘niedźwiedź’), samogłoski pełne w sylabach nieakcentowanych (*dejwós ‘bóstwo’) i słowa w ogóle pozbawione „prawdziwych” samogłosek (np. *mn̥tís ‘myśl, rozum’, *pl̥th2ús ‘rozległy’).1 Korelacja między stopniem apofonicznym a miejscem akcentu pozostawała silna w praindoeuropejskim, ale wynikała w większym stopniu z reguł zakonserwowanych w morfologii języka niż z żywych procesów fonetycznych.

Typowy wyraz indoeuropejski składał się z rdzenia (zwanego także pierwiastkiem), do którego zwykle dodawano przyrostek (sufiks), często więcej niż jeden. Rdzeń to główny morfem wyrazu, określający z grubsza jego znaczenie, natomiast przyrostki modyfikują to znaczenie lub nadają słowu funkcję gramatyczną. Mogą na przykład przekształcić jemowy w inną. Istniał też w praindoeuropejskim przynajmniej jeden wrostek (infiks) wstawiany wewnątrz rdzenia. Był to tzw. infiks nosowy, charakteryzujący jedną z klas koniugacyjnych czasowników. W środku rdzenia takiego jak *ḱlew‐ ‘usłyszeć’ można było ulokować infiks, który przybierał formę *‐né‐/*‐n­‐ w zależności od miejsca akcentu: *ḱl̥néw‐ti ‘słyszy’ (z akcentem na infiksie), ale *ḱl̥nw‐énti ‘słyszą’ (z akcentowaną końcówką osobową) – stąd staroindyjskie śr̥nóti/śr̥nvánti. Infiks umieszczany był przed ostatnią spółgłoską rdzenia. Jednym ze szczególnie przenikliwych spostrzeżeń Ferdinanda de Saussure’a było to, że tak samo się działo w rdzeniach zakończonych na spółgłoskę laryngalną. Na przykład od *pleh1 ‘napełnić’ tworzono formy z infiksem: *pl̥néh1‐ti ‘napełnia’, *pl̥nh1‐énti ‘napełniają’ (staroindyjskie pr̥nā́ti/pr̥nánti).

Obfitość przyrostków indoeuropejskich kontrastuje z ubóstwem przedrostków (prefiksów). Było ich niewiele, a ich źródłem były zwykle stare złożenia, których pierwszy element przestał być utożsamiany z samodzielnie występującym wyrazem. Na przykład partykuła *ne, wyrażająca przeczenie, mogła być dodawana do przymiotników i imiesłowów, zmieniając ich znaczenie na odwrotne. Traciła przy tym samogłoskę, czyli przybierała formę sylabicznego *, jak w *n̥‐mr̥tos ‘nieśmiertelny’ (od rdzenia *mer‐ ‘umrzeć’). Również proste przysłówki, przyimki i niektóre często występujące przymiotniki łatwo traciły samodzielność, specjalizując się w roli przedrostków. Przykładem może być para *h1su‐ ‘dobry’ i *dus‐ ‘zły’. Miały one funkcję wartościującą: *dus‐menēs znaczyło dosłownie ‘mający zły umysł’, czyli ‘źle usposobiony’ lub ‘przygnębiony’ (od rzeczownika *ménos ‘umysł’). Odwrotnością tego przymiotnika, jak łatwo zgadnąć, było *h1su‐menēs ‘przychylnie usposobiony, w dobrym nastroju’.

Od rdzenia do tematu

Łączniki, które często widzimy w rekonstrukcjach, oznaczają podział słowa na morfemy (jeśli chcemy go zaznaczyć), ale sygnalizują też, że cytowana forma jest niekompletna i trzeba ją z czymś połączyć, żeby powstał samodzielny wyraz. Na przykład rdzeń cytujemy tak: *pleh1 ‘napełnić’. Jest to morfem oznaczający czynność, a zatem czasownikowy. Nie oznacza to, że był kompletnym czasownikiem. Żeby stał się słowem, należałoby go przynajmniej uzupełnić o końcówki odmiany. W istocie od *pleh1 można było utworzyć całą rodzinę czasowników różniących się subtelnie znaczeniem lub funkcją. Oprócz wspomnianego wyżej czasownika z infiksem istniał na przykład tak zwany czasownik reduplikowany (z podwojonym nagłosem rdzenia), *pi‐pléh1/*pé‐pl̥h1, zapewne o nieco innym niuansie znaczeniowym. Można też było od tego samego rdzenia utworzyć przymiotnik odczasownikowy opisujący stan, czyli zbliżony znaczeniowo do imiesłowu biernego: *pl̥h1‐nó‐ ‘napełniony, pełny’. Zresztą właśnie od tej formy pochodzi w prostej linii polski przymiotnik pełny, litewskie pìlnas, angielskie full, staroindyjskie pūrṇás, walijskie llawn itd.

Rdzeń pouzupełniany o wszystkie elementy słowotwórcze nadal nie jest słowem. Brakuje czegoś jeszcze: końcówek odmiany. „Produkt słowotwórczy”, do którego je dołączamy, nazywamy tematem. Na to, jakie końcówki wybrać i jak będą się zachowywały w połączeniu z resztą wyrazu, ma na ogół decydujący wpływ ostatni morfem tworzący temat. Przymiotnik *pl̥h1-nó- reprezentuje szczególnie rozpowszechniony typ odmiany – tematy na *‐o‐. Język praindoeuropejski miał dwa rodzaje gramatyczne: ożywiony i nieożywiony. Ich odmiana była podobna; na przykład biernik l.poj. brzmiał w obu rodzajach *pl̥h1nóm. Jednak mianownik rodzaju nieożywionego był identyczny z biernikiem, natomiast rodzaj ożywiony miał specjalną końcówkę mianownika *pl̥h1nós. Różnica istniała także w liczbie mnogiej, gdzie mianownik rodzaju ożywionego brzmiał *pl̥h1nóes, a biernik *pl̥h1nṓms. Natomiast rodzaj nieożywiony nie tworzył zwykłej liczby mnogiej, ale używał zamiast niej formy zbiorowej (collectivum), która miała w mianowniku i bierniku tę samą postać: *pl̥h1náh2.

O końcówkach odmiany porozmawiamy jednak następnym razem. Tu chciałbym tylko zwrócić uwagę na ciekawą własność rzeczowników i przymiotników o tematach na *‐o‐: w zasadzie nie zachodziły w ich odmianie przesunięcia akcentu i wymiany samogłosek. Żeby je odmieniać przez liczby czy przypadki, wystarczyło dodawać odpowiednie końcówki. Wołacz liczby pojedynczej w ogóle nie przyjmował końcówki, za to jego „samogłoska tematyczna” przyjmowała barwę *‐e (np. *wĺ̥kwe, co odpowiada np. łacińskiemu lupe, greckiemu lúke i staropolskiemu wilcze). Podobną stabilność wykazywały czasowniki o tematach zakończonych na samogłoskę *‐e‐/*‐o‐. Samogłoska tematyczna dostosowywała swoją barwę do końcówki, natomiast reszta tematu pozostawała niezmieniona. Na przykład temat samogłoskowy *gwr̥h3‐é/ó‐ ‘żreć, pożerać’ przybierał formy czasu teraźniejszego takie jak *gwr̥h3‐é‐ti/*gwr̥h3‐ó‐nti (trzecia osoba liczby pojedynczej i mnogiej), od których notabene pochodzą prasłowiańskie *žьretь/*žьrǫtь, staropolskie żrze/żrą i ostatecznie polskie żre/żrą (z analogicznym wyrównaniem form).

Kilka trudnych tematów

Natomiast tematy zakończone na spółgłoskę (wliczając w to półsamogłoski *j, *w, które w końcowym przyrostku mogły być realizowane jako samogłoski *i, *u) podlegały grze samogłosek – nieraz dość skomplikowanej – i przeskokom akcentu między rdzeniem a przyrostkiem, rdzeniem a końcówką odmiany lub przyrostkiem a końcówką. Nawet jeśli akcent był unieruchomiony np. na samogłosce rdzenia lub na przyrostku, nie zapobiegało to wymianom apofonicznym. Największa rozmaitość typów odmiany spółgłoskowej (nazywanej trochę nielogicznie „atematyczną”) występowała w rzeczownikach. Wiele z nich, zwłaszcza tych, które należały do podstawowego zasobu słownictwa, odznacza się budową sugerującą, że kiedyś dawno temu, w „praprajęzyku” rodziny indoeuropejskiej, zawierały one rdzeń i przyrostki, jednak ich struktura zatarła się tak bardzo, że nie jesteśmy już w stanie wyróżnić w nich morfemów o rozpoznawalnym znaczeniu.

Przykładem może być ‘słońce’, czyli praindoeuropejskie *sáh2wl̥ (rodzaj nieożywiony). Dopełniacz brzmiał *sh2wéns, z przesunięciem akcentu na element *‐wl̥/*‐wén-. Wygląda on na wariant rozpowszechnionego przyrostka *‐wr̥/*‐wén-, jak w rzeczowniku *páh2wr̥ (dopełniacz *ph2wéns) ‘ogień’. Tworzył on rzeczowniki nieożywione i na ogół dodawany był do rdzeni czasownikowych. Nie znamy jednak nawet zadowalającej odpowiedzi na pytanie, skąd się wzięła wymiana spółgłosek *r/n (zwana odmianą heteroklityczną). Istniała już w języku praindoeuropejskim, a jej pochodzenie ginie we mgle przeszłości, tam, dokąd nie sięga rekonstrukcja oparta na metodzie porównawczej. Nie wiemy, czy w nazwie słońca występuje na pewno ten sam przyrostek i dlaczego miałby się wyjątkowo kończyć na *l zamiast na *r. Na temat znaczenia hipotetycznego rdzenia *sah2 możemy tylko spekulować. Istniał co prawda rdzeń czasownikowy o takiej postaci, oznaczający ‘nasycić się, mieć dość’, ale trudno powiązać go znaczeniowo ze słońcem, a jeszcze trudniej zweryfikować tego rodzaju skojarzenie. Jeśli oddawano Słońcu cześć boską, to trzeba było traktować je jako byt ożywiony, co wymagało zmiany rodzaju. Przyrostek zmieniał wówczas formę i przestawał być heteroklityczny: *sáh2wōl (dopełniacz *sh2ul‐és, w którym zachodziła tzw. przestawka laryngalnej: *suh2lés).2 Istniała też forma oboczna *sh2wṓl, z akcentem przeniesionym na drugą sylabę, co powodowało zanik pierwszej samogłoski. Pełnemu omówieniu indoeuropejskich nazw Słońca (także polskiej) poświęciłem osobny wpis.

Ryc. 1.

Do tematów heteroklitycznych oprócz ‘słońca’ i ‘ognia’ należała też ‘woda’, czyli praindoeuropejskie *wód‐r̥. W tym przypadku dopełniacz brzmiał pierwotnie *wéd‐n̥‐s. Warto tu zwrócić uwagę na stały akcent na pierwszej sylabie, któremu jednak towarzyszy różnica między formą „mocną” z samogłoską *o i „słabą” z *e. Jest to apofonia innego typu niż w odmianie z ruchomym akcentem, gdzie samogłoska *e (forma mocna) alternuje z brakiem samogłoski (forma słaba). Nazwa wody tworzyła też formę zbiorową *wéd‐ōr rozumianą jako ‘masa wody, akwen’3, której mógł towarzyszyć jeszcze inny dopełniacz, *ud‐n‐és. W tym przypadku stosowano inny, ruchomy schemat akcentowania. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że odmiana ‘wody’ z jednoczesną wymianą samogłosek i końcowej spółgłoski już w języku praindoeuropejskim mogła być odczuwana jako nieregularna i kłopotliwa.

O ważnych częściach ciała

Unikatowe osobliwości widzimy w wielu innych tematach spółgłoskowych zaliczanych do słownictwa podstawowego. Rzeczowniki nieożywione bardzo rzadko składały się z jednosylabowego pierwiastka bez żadnych przyrostków. Jednak wśród najczęściej używanych nazw części ciała mamy dwa pewne przykłady: *h3okw ‘oko’ i *ḱerd‐ ‘serce’. Pierwszy z tych tematów zachował się najlepiej w postaci pradawnej formy liczby podwójnej *h3okw‐ih1 ‘dwoje oczu’; jej spadkobiercą w prostej linii jest polskie słowo oczy. Drugi miał mianownik/biernik *ḱēr, w którym zanikło końcowe *d, powodując kompensacyjne wydłużenie samogłoski. Odpowiadała mu forma słaba bez samogłoski, jak w dopełniaczu *ḱr̥dés. Ta oboczność nie powtarza się w żadnym innym znanym przypadku. Fakt, że o każdym z tych słów można długo opowiadać, analizując niepowtarzalne cechy ich odmiany, miał wielkie znaczenie dla rekonstrukcji języka praindoeuropejskiego. Jeśli mamy jakiś regularny i produktywny schemat słowotwórczy, to generowane przezeń słowa mogły z łatwością powstać niezależnie w różnych językach. Ale zakonserwowane wyjątki od reguł i dziwactwa odmiany muszą stanowić część wspólnego dziedzictwa języków, w których znajdujemy ich ślady. Są zbyt specyficzne, żeby mogły rozwinąć się niezależnie; gwarantują zatem, że mamy do czynienia ze słownictwem bardzo starym.

Oboczności te były stopniowo eliminowane w późniejszej historii języków indoeuropejskich. Na przykład język prasłowiański odziedziczył temat na stopniu redukcji *ḱr̥d-, ale rozrzerzył go o przyrostek zdrabniający: *ḱr̥d‐iko‐ > prasłowiańskie *sьrdьce > staropolskie sierce.4 W ten sposób nazwa serca została przniesiona do tematów samogłoskowych, „przyjaznych dla użytkownika”, bo pozbawionych trudnych oboczności. Stopień pełny *ḱerd‐ z zachowaną samogłoską przetrwał dzięki staremu miejscownikowi ‘w sercu’, używanemu w sensie przenośnym ‘w środku’. Opuścił on ojczystą deklinację i stał się samodzielnym przysłówkiem. Tak powstał prasłowiański morfem *serd‐, który spotykamy w słowach śród, środek, środa, średni itd. Nie odczuwamy już jednak jego związku etymologicznego ze słowem serce. Dopiero porównanie z innymi językami indoeuropejskimi dowodzi, że mamy do czynienia z rozrzuconymi pozostałościami odmiany jednego rzeczownika o bardzo starym rodowodzie.

Są także podstawowe nazwy części ciała, których pochodzenie jest mniej tajemnicze. Na przykład *pod‐ ‘stopa’, temat spółgłoskowy rodzaju ożywionego (mianownik *pṓds, biernik *pódm̥, dopełniacz *péds)5 to rzeczownik utworzony wprost od rdzenia czasownikowego *ped‐ ‘opaść’, a także ‘stąpnąć’. Do tej samej rodziny słów należy temat samogłoskowy rodzaju nijakiego *pédo‐ ‘grunt, miejsce’ (hetyckie pēdan, greckie pédon). Choć historia nazwy stopy niewątpliwie sięga prajęzyka (związek ‘opadania’ ze ‘stopą’ nie jest na tyle oczywisty, żeby założyć możliwość niezależnej ewolucji znaczenia), to jednak pozostała stosunkowo przejrzysta.

Dość nieoczekiwana jest etymologia rozpowszechnionej nazwy zęba, widocznej w takich refleksach jak łacińskie dēns (dopełniacz dentis), greckie odoús (dopełniacz odóntos), litewskie dantis, staroindyjskie dán (biernik dántam, dopełniacz datás), angielskie tooth czy niemieckie Zahn (pragermańskie *tanþ‐). Pochodzi ona od czasownika *h1ed‐/*h1d‐ ‘ugryźć’, lepiej poświadczonego pod postacią tematu wyrażającego aspekt niedokonany *h1ēd‐/*h1ed‐ ‘jeść’. Od tego rdzenia powstał przymiotnik odczasownikowy funkcjonujący jak imiesłów czynny, *h1éd‐ont‐/*h1d‐n̥t‐ ‘gryzący’. Częste w takich przypadkach przesunięcie akcentu przekształciło go w rzeczownik rodzaju ożywionego (nazwę działacza) *h1dónts (dopełniacz *h1dn̥tés) ‘ząb’. W większości języków początkowe *h1 znikło bez śladu, przez co związek nazwy zęba z jedzeniem stał się nieprzejrzysty. Nie widać go zupełnie w angielskiej parze słów eat i tooth.

Zakazane kombinacje

Zauważyliście już zapewne, że rdzenie praindoeuropejskie (podstawowe morfemy, do których dodawano przyrostki, przedrostki lub infiksy) były obowiązkowo jednosylabowe, a dokładniej – w swoim „stanie podstawowym” zawierały nbie więcej niż jedną samogłoskę. Istniała też spora liczba innych ograniczeń dotyczących ich struktury. Najprawdopodobniej nie było rdzeni czasownikowych ani rzeczownikowych zaczynających się lub kończących na samogłoskę (typu *et-, *te- lub nawet z długą samogłoską *tē‐). Zakaz ten nie dotyczył elementów gramatycznych takich jak zaimki, spójniki czy partykuły zdaniowe, które bardzo często miały formę *CV, gdzie C oznacza spółgłoskę, a V samogłoskę. W najprostszej postaci rdzeń mógł mieć zatem strukturę *CVC‐.

Istniały jednak pewne zakazane kombinacje. Rdzeń nie mógł zaczynać się i kończyć na tę samą spółgłoskę (nie było rdzeni typu *tet‐ albo *nen‐).6 Rzadko też zdarzało się, żeby spółgłoska początkowa i końcowa miały to samo miejsce artykulacji. Rdzeń nie mógł zaczynać się i kończyć na spółgłoskę dźwięczną bez przydechu (nie było rdzeni typu *deg-). Nie mógł zaczynać się na spółgłoskę bezdźwięczną, a kończyć na dźwięczną przydechową lub odwrotnie, czyli nie było rdzeni typu *tebh ani *dhep‐, aczkolwiek zakaz ten nie dotyczył spółgłoski bezdźwięcznej, przed którą stało *s, jak w *stejgh ‘ruszyć naprzód, wspiąć się’. Wydaje się, że w języku praindoeuropejskim spółgłoska *r nie występowała na początku wyrazu, natomiast częste były grupy spółgłoskowe zawierające *r (*tr‐, *bhr‐, *sr- itp.), w tym połączenia z laryngalnymi: *h1r‐, *h2r‐, *h3r‐. W wielu językach potomnych po zaniku laryngalnej pozostawało w nagłosie samo *r-, ale na przykład starogrecki utrzymał ślad pierwszego segmentu pod postacią samogłoski wstawnej zabarwionej przez utraconą spółgłoskę: er‐, ar‐, or‐. Niechęć do początkowego *r nie rozciągała się na głoskę boczną *l, która mogła występować zarówno w absolutnym nagłosie, jak i w grupach spółgłoskowych.

Na początku i na końcu rdzenia mogła się znajdować grupa spółgłosek. Jeśli tak było, to najbliżej samogłoski stały spółgłoski sonorne (półsamogłoski *j, *w, spółgłoski płynne *r, *l i nosowe *m, *n), a najdalej – obstruenty (spółgłoski szczelinowe i zwarte). Przykładem mogą być takie rdzenie jak *h2melǵ‐ ‘doić’ lub *h1rewdh ‘zaczerwienić się’. Rdzeń mógł się zaczynać na zbitki w rodzaju *wr‐, *mr‐ lub *mj‐, ale w grupie końcowej mogła się pojawić co najwyżej jedna spółgłoska sonorna. Pamiętajmy, że spółgłoski laryngalne miały artykulację szczelinową, zatem nic nie stało na przeszkodzie, żeby istniał rdzeń taki jak *kwelh1 ‘okrążyć, obejść dookoła’. Spółgłoski laryngalne i *s mogły dość swobodnie występować w kombinacjach ze spółgłoskami zwartymi na początku i na końcu rdzenia, niekoniecznie przestrzegając jednej ustalonej kolejności.

Czego jeszcze nie wiemy?

Wiele rdzeni miało warianty nagłosu ze szczelinowym *s‐ i bez niego. Mamy na przykład *teg‐ ~ *steg‐ ‘okrywać, osłaniać’, *ker‐ ~ *sker‐ ‘rozcinać, kroić’ albo *penh1 ~ *spenh1 ‘spiąć, połączyć’. Nie wiadomo, skąd się wzięło to *s zwane „ruchomym” (s-mobile) ani jaka była jego pierwotna funkcja. Istnieje na ten temat kilka hipotez; być może mamy do czynienia z jakimś przedpraindoeuropejskim przedrostkiem, którego funkcja uległa zatarciu. Istniały też rdzenie podobne znaczeniowo, ale różniące się ostatnią spółgłoską. Na przykład *ploh3, *plew‐, *plewd‐ znaczą mniej więcej ‘płynąć (biernie lub aktywnie), lać się’. Przy odrobinie wyobraźni można by było dodać do nich znany nam już rdzeń *pleh1 ‘napełnić’. Trudno rozstrzygnąć, czy mamy tu do czynienia ze skamieniałościami przedpraindoeuropejskiej morfologii (hipotetyczny, nieznany skądinąd rdzeń *pel‐ plus zrośnięte z nim różne przyrostki o zapomnianych funkcjach), czy może raczej z rodziną rdzeni, których brzmienie kojarzy się z dźwiękiem rozbryzgiwanej wody (por. polskie plusk, plum-plum, angielskie plop, splash). Byłyby to wówczas onomatopeje tworzone w dużym stopniu niezależnie.

Nie wiadomo też, co począć z rdzeniami takimi jak *gwem‐, *gwah2 i być może *gwew‐, oznaczającymi ‘pójść, ruszyć naprzód’. W nich także występuje aliteracja (ta sama spółgłoska początkowa), ale trudno im przypisać wartość onomatopeiczną. Można by podejrzewać, że zachodzi tu przypadkowa zbieżność brzmienia i znaczenia, w której nasz mózg dostrzega iluzję porządku, ale ten sam schemat powtarza się w przypadku *drem‐, *dreh2 i *drew- ‘pobiec, uciec’.

Skacząc między częściami mowy

Podobnie jak w językach znanych współcześnie, procesy słowotwórcze mogły modyfikować rdzeń czasownika, tworząc bardziej skomplikowane tematy czasownikowe. Od czasowników można było tworzyć całą gamę wyrazów pochodnych, jak rzeczowniki (nazwy działacza, czynności, instrumentu lub rezultatu działania) lub przymiotniki o znaczeniu imiesłowowym. I odwrotnie: od rzeczowników można było tworzyć czasowniki, a także rozmaite typy przymiotników i rzeczowników kolejnej generacji. Wszystkie główne części mowy mogły być dość swobodnie przekształcane jedna w drugą.

Ryc. 2.

Oto przykład: praindoeuropejski rdzeń *swep‐ oznaczał ‘zasnąć’. Można było bezpośrednio od niego (bez użycia przyrostków) utworzyć temat czasownika dokonanego o tym znaczeniu (*swép‐/*sup‐). Zostawił on ślady w kilku gałęziach rodziny indoeuropejskiej, w tym w językach anatolijskich. Obok niego tworzono tematy z przyrostkami, jak *sup‐jé/ó‐ ‘zasypiać’ (z sufiksem wyrażającym aspekt niedokonany), od którego pochodzi słowiańskie *sъpjǫ > polskie śpię. Czasownik kauzatywny (wyrażający spowodowanie czynności lub stanu) *swop‐éje/o‐ ‘usypiać, wprowadzać w sen’ zawiera charakterystyczny dla tej formy stopień *o i dwusylabowy przyrostek. Prócz tego w językach indoeuropejskich poza grupą anatolijską rozwinął się temat tzw. perfektu indoeuropejskiego z reduplikacją; wyrażał on stan wynikający ze zdarzenia: *se‐swóp‐/*se‐sup‐ ‘spać, być uśpionym’. W poszczególnych grupach języków indoeuropejskich powstawało więcej alternatywnych tematów, np. *swép‐e/o‐ (staroangielskie swefen ‘spać’) albo typowo słowiański czasownik z sufiksem nosowym *sъpnǫ ‘zasypiam’, zachowany w połączeniach z przedrostkami, jak w polskim zasnę, usnę itp. Dlaczego nie *zaspnę? Gdzie się podziało *p? Znikło wskutek regularnego uproszczenia grupy spółgłoskowej *pn > *n, które zaszło pod koniec epoki prasłowiańskiej.

Wprost od rdzenia utworzono przymiotnik *sup-tó- ‘uśpiony’ (staroindyjskie suptá‐), a także rzeczownik będący nazwą stanu *sup‐no‐ ‘sen’. Widzimy go w greckim húpnos (patrz hipnotyczny), albańskim gjumë i słowiańskim *sъpnъ > *snъ > polskie sen (z tym samym uproszczeniem, o którym pisałem przed chwilą). Istniały także rzeczowniki o tym samym znaczeniu ze stopniem pełnym, *swep‐no‐ i *swop‐no‐. Łacińskie somnus, podobnie jak staroindyjskie svápnas ‘sen’, może pochodzić od któregokolwiek z nich, bo dalszy rozwój fonetyczny w obu językach dałby ten sam wynik. Współistnienie takich wariantów obocznych sugeruje ich wspólne pochodzenie od rzeczownika heteroklitycznego *swópr̥ (dopełniacz *swépn̥s), którego ślady zachowały się w hetyckim i w starożytnej grece. Łacińskie sopor być może pochodzi z tego samego źródła. Nie jest to jednak jedyna możliwość, bo schematów umożliwiających tworzenie rzeczowników odczasownikowych było niemało.

Formy powstałe w pierwszej kolejności mogły być źródłem kolejnych, tworzonych już nie w praindoeuropejskim, ale w językach potomnych. Na przykład od słowiańskiego rzeczownika *sъnъ można było przez dodanie odpowiednich przyrostków utworzyć przymiotnik własnościowy *sъnьnъ ‘senny’ albo czasownik *sъniti ‘śnić’. Warto zwrócić uwagę, że w odróżnieniu od spać, sypiać czy zasnąć, które są rozmaitymi modyfikacjami pierwotnego czasownika *swep‐/*sup‐ ‘zasnąć’, śnić ma pochodzenie odrzeczownikowe. Rzeczownik *supnos oznaczał ‘sen’ nie tylko jako ‘stan uśpienia’, ale także jako ‘wizję senną’ – i właśnie do tego znaczenia nawiązuje czasownik pochodny śnić. Im krętsza historia danego słowa, tym bardziej jego znaczenie mogło się oddalić od punktu wyjścia.

Złożenia i skostnienia

Na zakończenie wypada wspomnieć, że w różnych grupach języków indoeuropejskich tworzono z wielkim upodobaniem wyrazy złożone, w których skład wchodziły dwa (czasem nawet trzy) rdzenie/tematy. Odmianie podlegał tylko ostatni z nich. Złożenia były szczególnie popularne w stylu poetyckim, ale przenikały także do języka ogólnego. Praktyka ta z całą pewnością sięga czasów praindoeuropejskich. Pomnażała ona zwłaszcza zasób rzeczowników i przymiotników (a także liczebników), ale zdarzały się też czasowniki złożone. Imiona osobowe często miały formę złożeń dwuskładnikowych – także w tradycji słowiańskiej. Oprócz typowych złożeń w rodzaju *mr̥ǵhu‐gwih3wo‐ ‘krótkożyciowy’ albo *ghosti‐potis ‘gospodarz’ (dosłownie ‘gościo-pan’) istniały też zrosty – skostniałe wyrażenia, które zaczęły być odczuwane jako jedno słowo. Typowym przykładem jest *dems‐potis ‘pan domu; ktoś, kto ma władzę’ (stąd despota, zapożyczenie z greki); jego pierwszym składnikiem jest archaiczny dopełniacz od słowa *dṓm ‘dom’.7 W bardzo starej poezji (np. greckiej i staroindyjskiej) zachowało się kilka utartych formuł, które mogą sięgać czasów językowego wspólnego przodka. Często cytowanym przykładem jest prawdziwy łamaniec językowy: *ḱléwos ń̥‐dhgwhitom ‘sława niezniszczalna’, czyli to, co próbowali osiągnąć bohaterowie opowieści epickich w epoce brązu; patrz greckie kléos áphthiton i staroindyjskie (wedyjskie) śrávas ákṣitam.8

Wiemy już obecnie dość o tworzeniu słów praindoeuropejskich i o ich strukturze, żeby w następnym odcinku zająć się ich odmianą.

Przypisy

  1. W tych przypadkach przyrostki *-i-, *-u- reprezentują stopień zredukowany formy pełnej *‐ej‐, *‐ew‐, w której wskutek zaniku samogłoski jej funkcję przejmuje sylabiczny odpowiednik następującej po niej półsamogłoski. ↩︎
  2. Długa samogłoska w ostatniej sylabie mianownika *sáh2wōl to wynik tzw. prawa Szemerényiego. Wydłużenie następowało w czasach przedpraindoeuropejskich w formach z końcówką *-s (mianownik l.poj. rodzaju ożywionego) lub *-h2 (forma zbiorowa). Po niektórych spółgłoskach końcówki te zanikły w języku praindoeuropejskim, ale długa samogłoska pozostała jako ślad ich dawnej obecności. ↩︎
  3. *wédor‐h2 > *wedōr zgodnie z prawem Szemerényiego (patrz przypis 2). ↩︎
  4. Przypominam, że polski wraz całą grupą bałtosłowiańską należy do języków „satemowych” (patrz wcześniejszy odcinek tej serii) i że słowiańskie *s często kontynuuje praindoeuropejskie *. ↩︎
  5. Tu znów za wydłużenie samogłoski w mianowniku odpowiada prawo Szemerényiego, jednak końcówka mianownika utrzymała się po spółgłosce zwartej. W wymowie następowała asymilacja bezdźwięczności: *pṓds → *pṓts, ale dla uproszczenia pomijam tego rodzaju drobne komplikacje. ↩︎
  6. Istniało kilka wyjątków: rdzeń *ses‐ ‘odpoczywać, spać’ oraz szereg rdzeni zaczynających się i kończących na *h1 (np. *h1reh1 ‘wiosłować’). Nie było żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o rdzenie zaczynające się i zakończone na różne spółgłoski laryngalne, np. *h2weh1 ‘wiać, dmuchać’, *h2anh1 ‘oddychać’. *h2arh3 ‘orać’ ↩︎
  7. W języku polskim typowymi zrostami są Wielkanoc, Białystok, dobranoc, zmartwychwstać (w odróżnieniu od właściwych złożeń takich jak wielkolud, białoskrzydły, dobrobyt, uprawomocnić). ↩︎
  8. Słowiańskim refleksem rzeczownika rodzaju nijakiego *ḱléwes‐ (mianownik *ḱléwos) jest w prostej linii *slovo > polskie słowo. Rzeczownik ten pochodzi od wspomnianego wyżej rdzenia czasownikowego *ḱlew‐ ‘usłyszeć’. Zarówno ‘sława’, jak i ‘słowo’ oznaczają ‘coś, co słyszymy’. Cytowana tu formuła poetycka może nie być praindoeuropejska w ścisłym sensie, bo poświadczona jest tylko w językach grupy koronnej, ale w każdym razie greka i staroindyjski zapewne odziedziczyły ją po swoim ostanim wspólnym przodku. ↩︎

Opisy ilustracji

Ilustracja w nagłówku. Fragment Rygwedy (mandala I, hymn 9, strofa 7) i Iliady (księga IX, wiersz 413) zawierające wyróżnione na czerwono frazy wywodzące się z praindoeuropejskiego *ḱléwos ń̥‐dhgwhitom. Tekst wedyjski zawiera prośbę do Indry o sławę „długowieczną, niezniszczalną” połączoną z obfitością bydła i zdobyczy, natomiast w tekście greckim Achilles stwierdza, że pozostając pod Troją, straci szansę na powrót do domu, lecz za to zyska sławę niezniszczalną.
Ryc. 1. Wydra europejska (Lutra lutra). Foto: Diego González Dopico 2024. Lokalizacja: okolice A Coruña, Hiszpania. Źródło: iNaturalist (licencja CC BY 4.0). Nazwy wydry w językach słowiańskich (*vydra), bałtyjskich (*ūdras) czy germańskich (*utraz, por. angielskie otter) pochodzą od praindoeuropejskiego *udros ‘zwierzę wodne’ lub od późniejszego wariantu żeńskiego *udrah2 (patrz też starogreckie húdrā ‘potwór wodny, Hydra’, húdros ‘zaskroniec’). Utworzono je od tematu rzeczownika *wodōr w stopniu zredukowanym (*udr‐), dodając przyrostek *‐o‐, często tworzący przymiotnikowe pochodne od tematów spółgłoskowych.
Ryc. 2. Konwersja słowotwórcza, czyli zamiana jednej części mowy w inną; proces szczególnie łatwy w języku angielskim. Komiks Billa Wattersona (1994) z cyklu Calvin and Hobbes (fair use).

Weird, czyli drugie życie słowa

Ten wpis jest częścią cyklu
Etymologiae. O pochodzeniu słów

Funkcje i żywotność słów

Słowo ma określoną funkcję, jeśli mówiący regularnie wybierają je w celu przekazania określonego znaczenia (lub bardziej ogólnie – w celu osiągnięcia określonego efektu komunikacyjnego). Dopóki mają ku temu powód, słowo pozostaje użyteczne i istnieje duża szansa, że pozostanie w obiegu. Słowo, które jest często używane, będzie przekazywane nowym użytkownikom skuteczniej, zwłaszcza jeśli jego funkcję można łatwo odgadnąć ze sposobu, w jaki jest używane. Słowa o niskiej częstości użycia są podatne zarówno na zmiany semantyczne, jak i na wyparcie przez synonimy: nowi użytkownicy mogą przypadkowo nie usłyszeć ich w użyciu albo spotykać je tylko sporadycznie w kontekście, który nie do końca wyjaśnia ich znaczenie. Śmierć słów wynika głównie ze zbyt częstych przypadkowych przerw w przekazywaniu ich między użytkownikami języka.

Gdyby językoznawcy historyczni mieli cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie, jestem pewien, że słowa o pradawnym rodowodzie, cenne jako dowody rzeczowe w rekonstruowaniu historii języka, zostałyby otoczone specjalną ochroną i dołożono by wszelkich starań, aby zachować je dla potomności (bez względu na to, czy nadal potrzebujemy ich do codziennej komunikacji). Niestety językoznawcy nie mają takiej władzy. Tylko utrzymanie się słowa w powszechnym obiegu i ewentualnie kaprysy losu ostatecznie decydują o tym, czy słowo umrze, czy przetrwa.

Obroty fortuny, czyli zapomniane słownictwo staroangielskie

Słowo już martwe w języku mówionym może czasami powrócić do życia. A skoro mowa o losie i jego kaprysach – oto pewien dobrze znany przypadek. W języku staroangielskim istniał rzeczownik wyrd o znaczeniu ‘los, przeznaczenie, fortuna’. Związany był etymologicznie z bardzo ważnym czasownikiem staroangielskim weorþan ‘stać się, zostać, zdarzyć się’, który pełnił funkcje gramatyczne podobne jak jego niemiecki odpowiednik werden. Źródłem tych słów germańskich był dobrze znany pierwiastek praindoeuropejski *wert- ‘obracać się’. Jego polskimi refleksami są między innymi wiercić, wrócić, wrzeciono i wrota. Mimo dużej częstości występowania weorþan wyszło z użycia, zastąpione przez czasowniki takie jak get i become. Najdłużej (mniej więcej do XVI w.) przetrwało w języku scots, wywodzącym się z północnych dialektów staroangielskich. Etnolekt ten, istniejący do dzisiaj, przez kilka stuleci pełnił funkcję oficjalnego języka królestwa Szkocji, posiadającego własną tradycję literacką.

Rzeczownik wyrd (pisany też wird, werd i na kilka innych sposobów) też znikł z języka angielskiego, wyparty przez synonimy łacińsko-francuskie (np. fate, fortune, destiny). On również utrzymał się dłużej w Szkocji, gdzie używano pisowni weird. Tak się złożyło, że w roku 1536 posłużył się tym słowem John Bellenden, który na zlecenie króla Szkocji Jakuba V przetłumaczył na scots wydaną dziewięć lat wcześniej po łacinie historię Szkocji autorstwa Hectora Boece’a (znanego też jako Boyce). W historii tej opisane są między innymi dzieje jedenastowiecznego króla Dunkana I oraz jego zabójcy i następcy imieniem Makbet (Macbeth). Istotną rolę w tym epizodzie odgrywają trzy prorokujące istoty nadprzyrodzone, określone przez Bellendena jako weird sisteris, czyli dosłownie ‘siostry losu’. Jest to oczywiste wykorzystanie szeroko rozpowszechnionego motywu trzech sióstr personifikujących ludzkie przeznaczenie. Ich prototypem były greckie Mojry (Moîrai), na których wzorowane były rzymskie Parki (Parcae) i staroskandynawskie Norny (Nornir).1 Notabene jedna z tych ostatnich nosiła imię Urðr ‘Los’ (z pragermańskiego *wurdiz), co jest dokładnym odpowiednikiem staroangielskigo wyrd.

Ryc. 1.

Szekspir odkopuje skamieniałość leksykalną

Historia opowiedziana przez Boece’a i przetłumaczona przez Bellendena została z kolei zaadaptowana przez angielskiego kronikarza Raphaela Holinsheda i jego współpracowników, dzięki czemu „siostry losu” trafiły do Kronik Anglii, Szkocji i Irlandii (1577). Drugie wydanie tej pracy, opublikowane w 1587 roku, było źródłem, z którego kilkanaście lat później William Szekspir zaczerpnął materiał do fabuły Makbeta. Przekazywanie opowieści z rąk do rąk nie obyło się bez nieporozumień. Holinshed zdefiniował „siostry losu” jako „boginie przeznaczenia bądź jakieś nimfy lub wróżki” (młode lub w kwiecie wieku i nieziemskiej urody). U Szekspira są to jednak groteskowe stare jędze, na dobitkę brodate, co każe Bankowi podważać ich kobiecość. Pozostaje kwestią sporną, czy sam Szekspir rozumiał, co oznacza szkockie słowo weird. W każdym razie nie zrozumieli go redaktorzy Pierwszego Folio (1623), w którym Makbet ukazał się drukiem, skoro zniekształcili pisownię na weyward lub weyard sisters przez skojarzenie z wayward ‘kapryśny, przekorny’. Wszystko wskazuje na to, że uznali omawiane słowo za przymiotnik.

Późniejsi wydawcy zmienili pisownię na bardziej erudycyjną, taką, jakiej użył Holinshed i jego szkockie źródło. Zamiast wey(w)ard wstawili do tekstu weird – formę, której zapewne nie użył sam Szekspir w zaginionym rękopisie, zważywszy, że w kilku miejscach Makbeta rytm wymaga słowa dwusylabowego2 – ale odbiorcy i tak nie mieli pojęcia, o czym właściwie jest mowa. Słowo niby na wpół ożyło, skoro padało ze sceny; ale żeby mogło wrócić do obiegu komunikacyjnego, należało tchnąć w nie pełnię życia, nadając mu jakąś funkcję. Dokonali tego spontanicznie czytelnicy i widzowie teatralni na początku XIX w. Wydedukowali znaczenie weird z kontekstu. Widząc trzy Weird Sisters sportretowane jako pokraczne, odrażające czarownice, nie mieli wątpliwości, że ten dziwny wyraz, nieznany im z języka codziennego, jest literackim przymiotnikiem określającym coś niesamowitego i demonicznego. Dedukcja była błędna, ale na swój sposób logiczna.

Nowe życie, nowe funkcje, nowe znaczenie

Nie upłynęło wiele czasu, zanim weird stało się ogólnie zaakceptowanym słowem o takim właśnie znaczeniu.3 Kluczowe dla jego dalszej kariery okazało się przeniknięcie do słownictwa potocznego, w którym zawsze panuje duży popyt na barwne słowa nacechowane emocjonalnie. Kiedy te, które były popularne w języku poprzednich pokoleń, zaczynają być odczuwane jako zużyte, trzeba je zastępować czymś nowym. A zatem funkcje czekały w gotowości, a słowo, które mogło je wyrazić, nawinęło się jak na zamówienie. W ten sposób weird zerwało związki z wróżkami, czarownicami, przeznaczeniem i Szekspirem. Ludzie, którzy nigdy nie widzieli Makbeta, zaczęli używać weird w znaczeniu ‘dziwny, osobliwy, cudaczny, ekscentryczny’ itp. Pojawiły się słowa pochodne, takie jak weirdie lub weirdo ‘dziwak, cudak’, weirdness ‘dziwactwo’ albo czasownik weird out ‘wystraszyć (kogoś) swoim dziwactwem’. Nawiasem mówiąc, także pisownia weird, przejęta z szesnastowiecznego scots, jest we współczesnej angielszczyźnie osobliwa. Oprócz weir ‘jaz’ nie ma chyba innego wyrazu, w którym -eir- wymawiano by podobnie jak -eer w słowie beer.

Ryc. 2.

These guys are weird as hell

Słowo weird nie jest, ściśle rzecz biorąc, obraźliwe, niemniej jednak ewokuje dziwnie złowieszcze skojarzenia, zapewne odziedziczone z czasów, kiedy odnosiło się do czarownic z Makbeta. Dziwak może być sympatyczny i nieszkodliwy – zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, gdzie tolerancja wobec ekscentryków ma wielowiekową tradycję, a poczet sławnych i dumnych dziwaków jest długi – ale ktoś określany jako weird to raczej dziwak podejrzany i potencjalnie niebezpieczny, knujący coś, co może nam zagrozić. O żywotności takich skojarzeń możemy się przekonać, śledząc obecną kampanię prezydencką w USA i szeroki oddźwięk wypowiedzi, w których Tim Walz opisał parę Trump–Vance oraz ich zwolenników jako weird. Trudno to uznać za wyszukaną krytykę, ale w ten zwięzły i dosadny sposób Walz trafił w jakiś czuły punkt zbiorowej wyobraźni językowej, co należy uznać za sukces retoryczny.

Przyznacie chyba, że to dziwna kariera jak na słowo, które już spoczywało na cmentarzysku form wymarłych.

Przypisy

  1. Mniej prawdopodobna jest możliwość, że motyw trzech „prządek przeznaczenia” ma korzenie praindoeuropejskie i że Germanie odziedziczyli go niezależnie od Greków i Rzymian. Tak czy owak, germańskie *wurdi- wywodzi się z dawniejszego *wr̥t-í- i posiada nienaganny rodowód indoeuropejski. ↩︎
  2. Stąd używana czasem w wydaniach Makbeta pedantyczna pisownia weïrd. Dziś wszyscy wymawiają weird jednosylabowo jako rym do beard. ↩︎
  3. W tej „literackiej” funkcji weird oznacza ‘niesamowity, wywołujący grozę’. Gatunek literacki, który po polsku można określić jako opowiadania grozy lub opowieści niesamowite, po angielsku nosi nazwę weird fiction, nadaną jeszcze w XIX w. ↩︎

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Duński malarz Johan Ludwig Lund, Trzy Norny (1844). Germańskie boginie losu przy źródle Urðarbrunnr ‘źródło przeznaczenia’ u stóp jesionu Yggdrasill, stanowiącego centralny punkt świata w uniwersum mitologii germańskiej. Pierwsza od lewej – Urðr. Państwowe Muzeum Sztuki w Kopenhadze (domena publiczna).
Ryc. 2. Satyryczny komentarz do przedwyborczej „wymiany ciosów”. Autor: Clay Bennett, Chattanooga Times. Źródło: X.

Tabu językowe (3). Co warto wiedzieć o umieraniu i zdychaniu

Inne części tego cyklu
1. Dziki, kosmaty miodożerca
2. Fizjologia i seks, czyli ***** zakazy

Patrz też: Etymologiae. O pochodzeniu słów.

Zagajenie

Mamy w polskim dwa czasowniki, umrzeć i zdechnąć, o podobnym znaczeniu (‘zakończyć życie’). Skąd się wzięły i dlaczego przyjęło się uważać, że „zwierzę zdycha, a człowiek umiera”? Oczywiście od tej zasady istnieją wyjątki, bo zdechnąć w stylu potocznym może dotyczyć także człowieka i nie musi być wcale nacechowane pejoratywnie (zdechnę od tego upału); z kolei pszczelarze rezerwują dla pszczół czasownik umrzeć. Najzagorzalszym tradycjonalistom nie przeszkadza stwierdzenie, że drzewo umiera (bo trudno powiedzieć, że zdycha). Zgódźmy się jednak, że konserwatywny uzus w języku polskim podkreśla przede wszystkim odrębność śmierci ludzkiej i zwierzęcej, mimo iż chodzi przecież o ten sam proces fizjologiczny. Nie ma podobnego rozróżnienia w przypadku takich czasowników jak żyć albo rodzić (się). Tylko śmierć zwierzęcia (innego niż człowiek) – czyli końcówka życia, a nie jego początek lub przebieg – została objęta tabu: zdaniem części Polaków nie należy mówić o zwierzęciu, że umarło, bo nie wypada zrównywać wartości jego życia z wartością życia ludzkiego.

Na wszelki wypadek przypominam, że człowiek (Homo sapiens) jest zwierzęciem należącym do typu strunowców, a w jego obrębie do gromady ssaków, rzędu naczelnych i rodziny człowiekowatych. Kiedy umiera, dzieje się z nim to samo, co z każdym innym zwierzęciem: jego procesy życiowe (w tym funkcje mózgu) nieodwracalnie ustają i zaczyna się rozkład martwych tkanek. Jest to zjawisko nieprzyjemne, ale stare jak życie na Ziemi, naturalne i nieuniknione. Wiele języków (zapewne zdecydowana większość, choć nie badałem dokładnie tej kwestii) używa tego samego czasownika dla wszystkich istot żywych i nikomu nie przychodzi do głowy, żeby miało to oznaczać deprecjację ludzkiego życia i ludzkiej śmierci. Po angielsku mówi się my cat died podobnie jak the Queen died bez żadnej ujmy dla królowej lub kota. Czy w polskim obecne rozróżnienie istnieje „od zawsze”? Wrócimy do tego pytania, ale najpierw przyjrzyjmy się pochodzeniu obu słów.

*mer- i śmierć

W języku praindoeuropejskim istniał pierwiastek czasownikowy *mer- oznaczający ‘zakończyć życie/istnienie’. Mógł on się odnosić do wszystkiego, co żyje, a także do rzeczy nieożywionych, które znikają lub odchodzą w zapomnienie. Wśród jego licznych pochodnych mamy prasłowiańskie *merti (formy osobowe *mьretь, *mьrǫtь) > polskie mrzeć (mrze, mrą), dziś zazwyczaj używane z przedrostkami: umrzeć, zemrzeć, wymrzeć itp. Oprócz tego prasłowiański miał też formę oznaczającą proces rozciągnięty w czasie: *mirati, stąd staropolskie umirać, zamirać > współczesne umierać, zamierać.

Ale na tym nie koniec. Już w epoce praindoeuropejskiej tworzono causativum, czyli czasownik przechodni *mor-éje- ‘spowodować, że ktoś lub coś umrze, zabić’, stąd prasłowiańskie *moriti > polskie morzyć. Coś, co powodowało śmierć (np. choroba), mogło być określane jako *mor-o-s > prasłowiańskie *morъ > polskie mór, pomór (patrz też nazwa muchomor, o której pisałem przy innej okazji). Osobnik, który umarł, był *mr̥-tó-s, ale pod wpływem kontrastującego przymiotnika *gwih3wos ‘żywy’ niektóre języki indoeuropejskie dodały do tej formy *w (*mr̥twos), stąd łacińskie mortuus i prasłowiańskie *mьrtvъ > polskie martwy. Podobne było znaczenie słowiańskiego imiesłowu *mьrlъ, od którego pochodzi polski czas przeszły marł i przymiotniki takie jak zmarły, umarły, wymarły.

Warto jeszcze wspomnieć rzeczownik abstrakcyjny *mr̥-tí-s ‘śmierć’, od którego pochodzi np. łacińskie mors (dopełniacz mortis) i litewskie mirtis. W języku prasłowiańskim dodano do niego przedrostek *sъ- oznaczający coś pozytywnego (z praindoeuropejskiego *h1su- ‘dobry’); stąd mamy *sъ-mьrtь > staropolskie śmirzć > śmierć. Być może był to eufemizm mający udobruchać śmierć (żeby nie przyszła przedwcześnie), a może określano w ten sposób pierwotnie jakiś pożądany rodzaj rozstania się ze światem (np. śmierć naturalną „we własnym łóżku” bądź przeciwnie – zaszczytną śmierć na placu boju) – tego zapewne już się nie dowiemy.

Zauważmy, że choć wiele osób razi mówienie o dowolnym zwierzęciu, że umarło, nie dotyczy to niektórych wyrazów pokrewnych, także pochodzących od pierwiastka *mer-. Chyba nikt (nawet profesor Jerzy Bralczyk) nie zaprzeczy, że zwierzę może być martwe, że jakiś gatunek może wymrzeć albo nawet jest już wymarły, że zwierzęta można morzyć głodem, ani że pewien groźny wirus powoduje afrykański pomór świń. Nie spotkałem się też z opinią, że to, co spotyka w końcu każdy organizm z człowiekiem włącznie, należy określać jakoś inaczej niż śmierć. Każde zwierzę można oczywiście uśmiercić. Oddam zresztą głos samej Śmierci, która w słynnej Rozmowie tak to wyjaśniała Mistrzowi Polikarpowi w połowie XV w.:

Nikt się przede mną nie skryje,
Wszytkiem żywem utnę szyje:
Sama w lisie jamy łażę,
Wszytki liszki w zdrowiu każę;
Za kunami łażę w dzienie,
Łupieże dam na odzienie;
Ja dawię gronostaje
I wiewiorkam się dostaje;
Jać też kosą siekę wilki,
Sarny łapam drugiej filki;
Przez płoty chłopie
Gonię żorawie i dropie;
Z gęsi też wypędzam duszki,
Pierze dawam na poduszki –
Zwierzęta i wszytki ptaki
Ja posiekę nieboraki.
Co koli martwym niosą,
Ci byli pod mą kosą.

Tabu nie dotyczy zatem rdzenia *mer-, ale głównie jednej z jego pochodnych – czasownika umrzeć i form blisko z nim związanych. Brak w tym logiki, ale w końcu nikt nie wymaga od języków naturalnych, żeby były do końca logiczne. W każdym razie dla autora Rozmowy było jasne, że śmierć nas łączy z resztą świata żywego i że nie ma istotnej różnicy między śmiercią lisa, wiewiórki, dropia czy człowieka.

Ryc. 1.

*dhwes-: zdychanie, dech i dusza

Drugi interesujący nas rdzeń to praindoeuropejskie *dhwes- ‘tchnąć, zrobić wdech lub wydech’. Jest on nieco słabiej poświadczony, ale jego status prajęzykowy nie budzi zastrzeżeń. Jak każdy pierwiastek indoeuropejski miał on kilka możliwych wariantów, w tym tzw. stopień redukcji *dhus-, w którym samogłoska *e zanikała, a półsamogłoska *w była realizowana jako samogłoska *u. Od niego można było utworzyć przymiotnik *dhews-ó- ‘oddychający’ za pomocą procesu słowotwórczego opisanego tutaj. Fakt, że pełna samogłoska była wstawiana nie tam, gdzie teoretycznie było jej miejsce, nie przeszkadzał Indoeuropejczykom. Przymiotnik oznaczał ‘oddychający’, a zdolność do oddychania była utożsamiana z życiem. Dlatego na przykład w językach germańskich *dhews-ó- zostało zaadaptowane jako rzeczownik rodzaju nijakiego *deuza- o znaczeniu ‘coś, co oddycha, zwierzę’.1 Stąd pochodzi staroangielskie dēor ‘dzikie zwierzę (zwłaszcza jeleń)’. We współczesnym angielskim znaczenie deer uległo zawężeniu do ssaków jeleniowatych, ale wyrazy pokrewne w innych językach germańskich (gockie dius, niemieckie Tier, niderlandzkie dier czy szwedzkie djur) oznaczają ogólnie ‘zwierzę’.

Języki słowiańskie odziedziczyły pierwiastek czasownikowy na stopniu redukcji, *dhus-. Gałąź bałtosłowiańska wraz z indoirańską odznacza się kilkoma wspólnymi zmianami fonetycznymi, w tym tzw. regułą RUKI, o której można przeczytać więcej w tym wpisie. Wskutek działania tej reguły końcowe *s zmieniło się w *š, które w językach słowiańskich zachowało się przed samogłoskami przednimi lub *j, a w pozostałych pozycjach przeszło w *x (polskie ch). Stary czasownik dokonany *dhus-new- zmienił się w prasłowiańskie *dъxnǫti, od którego pochodzi staropolskie dchnąć. Po asymilacji spółgłoski dźwięcznej do bezdźwięcznej zrobiło się z tego tchnąć. Istniała też utworzona od tego samego pierwiastka forma niedokonana *dyxati > polskie dychać. Jak zwykle w językach słowiańskich, do czasownika podstawowego można było dołączać rozmaite przedrostki, otrzymując różne odcienie znaczenia: odetchnąć/oddychać, westchnąć/wzdychać.

Jednym ze słowiańskich przedrostków, które mogły się łączyć z czasownikiem *dъxnǫti był *jьz- (występujący także jako samodzielny przyimek) o znaczeniu ‘z’, a ściślej ‘ze środka na zewnątrz’. Połączenie *jьz-dъxnǫti oznaczało ‘wydać z siebie tchnienie’, a metaforycznie ‘umrzeć’ (zakładając, że tchnienie było ostatnie).2 W języku staropolskim, w epoce eliminowania słabych samogłosek, czyli jerów *ъ i *ь (o których więcej pisałem tutaj), nastąpiło wbrew etymologii utożsamienie dwóch przedrostków, *jьz i *sъ(n)-. Ten drugi oznaczał wspólne wykonanie czynności albo wykonanie jej do końca, a jako przyimek miał znaczenie ‘razem z’. Z tego pomieszania narodził się hybrydowy przedrostek z(e)- (pisany też s- lub ś- zależnie od kontekstu), łączący funkcję obu przodków. Tak samo oba przyimki połączyły się we wspólne z(e).

Co się zatem stało z czasownikiem *jьz-dъxnǫti? Wyewoluował w staropolskie zedchnąć > zetchnąć, nadal o tym samym znaczeniu ‘wydać ostatnie tchnienie’; był zatem nieco eufemistycznym synonimem starszego czasownika umrzeć. Miał do pary formę niedokonaną zdychać. W czasie przeszłym odmieniał się zgodnie z tzw. prawem Havlíka, opisującym zanik lub wzmocnienie jerów: on (jest) zdechł, ona (jest) zetchła. Istniał też przymiotnik zetchły. Dopiero po pewnym czasie nastąpiło wyrównanie odmiany przez uogólnienie formy zdech- wyizolowanej z męskiej formy czasu przeszłego. Po ujednoliceniu odmiana zaczęła przypominać dzisiejszą: zdechnąć, zdychać, zdechł, zdechła, zdechły.

Rzeczownik *dhusos ‘oddech, tchnienie’ rozwinął się w prasłowiańskie *dъxъ, a następnie w staropolskie dech, dopełniacz dchu > tchu (znów wskutek rozszerzenia bezdźwięczności na całą grupę spółgłosek). Do dziś zachowaliśmy tę starą odmianę, choć gdy rzeczownik poprzedzony był przedrostkiem, następowało wyrównanie przez analogię: zamiast dawnego wydech/wytchu mamy dziś ujednolicone wydech/wydechu, mimo że pokrewny czasownik brzmi nadal wytchnąć (a nie np. *wydechnąć).

Inne derywaty pierwiastka *dhwes- odziedziczone przez języki słowiańskie to *dhowsos > prasłowiańskie *duxъ i *dhowsjah2 > prasłowiańskie *duša. Ich kontynuacją są oczywiście polskie duch i dusza. Oznaczały one mniej więcej to samo: siłę, dzięki której to, co żyje, oddycha. Jeśli coś przestawało oddychać, wyobrażano to sobie jako ucieczkę siły życiowej przez usta (stąd wyrażenie wyzionąć ducha). Zauważmy, że w słowach tchnąć, oddychać, dech, duch, dusza nie ma nic pejoratywnego. Oddychać może zarówno człowiek, jak i dowolne inne zwierzę. Żaden konserwatysta językowy nie będzie chyba się upierał, że stwierdzenie człowiek oddycha odbiera nam godność, ponieważ krowa, mrówkojad i zaskroniec też oddychają. Z punktu widzenia naszych dalekich przodków duch i dusza, jako pojęcia ściśle związane z oddychaniem, również nie podlegały ograniczeniom gatunkowym. Dopiero chrześcijaństwo nadało im nowy abstrakcyjny sens teologiczny, zrywający związek semantyki z etymologią.

Kość niezgody

I tu bierzemy byka za rogi: przechodzimy do sedna sporu, który od czasu do czasu rozgrzewa internet. Kto zdycha, a ko umiera? Otóż różnie to bywało w historii. W tekstach z XV w. czasowniki zetchnąć i zdychać zachowywały jeszcze swój pierwotny sens etymologiczny i zapewne nie miały odcienia pejoratywnego. Nie oznaczały śmierci „gorszego sortu”, tylko po prostu „wyzionięcie ducha”, czyli śmierć. Pojawiały się w odniesieniu do człowieka w poważnych tekstach religijnych, jak przekłady Biblii. Na przykład w Biblii królowej Zofii (lata pięćdziesiąte XV w.) czytamy w księdze Rodzaju:

Rzekł k niemu Bóg: Zdechniesz, przeto iżeś wziął żonę, boć ma męża.

No, skoro sam Bóg tak mówił, to chyba nie wypada polemizować. Zdechniesz (już z wyrównaniem morfologicznym zamiast starszego zetchniesz) jest tu tłumaczeniem łacińskiego moriēris, słowa znaczącego po prostu ‘umrzesz’, bez żadnego nacechowania emocjonalnego. Mój ulubiony przykład pochodzi z Rozmyślania przemyskiego, zapisanego w pierwszej połowie XVI w. Wśród wielu apokryficznych opowiastek o życiu Jezusa mamy tam między innymi Czcienie (czytanie) 106:

Czcienie o dziecięciu, ktore sie swaliło z skały i zdechło, a to miły Jesus wskrzesił z martwych
Jednego dnia dziecię miły Jesus wyszedł na pole, a za nim dzieci naśladowały, wielika tłuszcza. Tako są weszli na jednę gorę wielmi przykrą i poczęli igrać każdy swoję igrę, ktora sie komu widziała, a Jesus siedział niedaleko, ich przyglądając. Bieżąc jedno dziecię nieopatrznie i zwaliło sie z onej gory, to jest z skały, padnie na ziemię i zdechnie.

Z drugiej strony mamy w staropolszczyźnie przykłady użycia czasowników mrzeć, umrzeć, zemrzeć w odniesieniu do zwierząt, choćby w protokołach sądowych takich jak poniższy (z roku 1404).3

Jako przy tem był, kiedy Staszek dzielił s kmieciem skot, kiedy się Staszkowi dostała krowa, a kmieciewi wół, a trzecie umarło.

Z kolei w opisie potopu w Biblii królowej Zofii mamy, co następuje:4

I z gorami wszytko stworzenie, csoż jest było na ziemi, ptacy i źwierzęta, i wszytko płożące, jeż to płozi po ziemi, zmarło jest.

Konkluzja

Nacechowanie pejoratywne słowa zdechnąć nie jest zatem w języku polskim odwieczne. Rozwijało się stopniowo. Zaczęto unikać go w stosunku do ludzi przynajmniej w stylu oficjalnym. Jednocześnie ograniczano użycie umrzeć, zemrzeć, gdy mowa była o zwierzętach. Podobny proces zachodził równolegle w kilku językach słowiańskich. Jeśli wyrażało się w tym postrzeganie zwierząt w naszym zakątku Europy jako istot z zasady „gorszych” i niezasługujących nawet na to, żeby ich śmierć opisać czasownikiem niezabarwionym negatywnie, to moim zdaniem nie wystawia to dobrego świadectwa Słowianom sprzed kilkuset lat.

„Tradycyjny uzus” utrwalił ten stan rzeczy, a wraz z nim stereotypowy obraz świata, w którym człowiek jest czymś z zasady lepszym od wszystkich swoich kuzynów, bliższych i dalszych. A jako superistota stojąca ponad światem zwierząt i przepełniona niekoniecznie uzasadnionym samozadowoleniem nie jest zobowiązany do empatii wobec innych żywych istot choćby na poziomie formułowania myśli w języku polskim. Pies umarł ma nas razić jako nadające psiej śmierci nienależną godność (choć jakoś nie razi martwy pies, śmierć psa ani wymarła rasa psów). Takie symboliczne deprecjonowanie zwierząt (z wyjątkiem pszczół, za co chwała pszczelarzom) powinno należeć do przeszłości, ale stereotypy mają twardy żywot.

Ryc. 2.

Jak już wykazałem powyżej, uzus to nic świętego ani zakonserwowanego na wieki wieków. To tylko tymczasowy zwyczaj, w którym odbija się językowy obraz świata charakterystyczny dla danej epoki. Nie żyjemy obecnie w XVII w. i nie musimy się kurczowo odwoływać do dawnych systemów wartości. Argumenty typu „uważam, że tak należy mówić, bo tak się dotąd mówiło” nie tylko opierają się na błędnym kole logicznym, ale są także małostkowe i krótkowzroczne. Zmienia się nasza wrażliwość i wiedza o świecie, a w ślad za tymi zmianami ewoluuje język. Tak było zawsze i tak będzie w przyszłości. To, co „rozumiało się samo przez się” w pojęciu pokoleń minionych i odchodzących, może się okazać żenująco anachroniczne dla pokoleń wkraczających w życie i przyszłych. Pies umarł to – jak w Rozmowie mistrza Polikarpa ze Śmiercią – trzeźwiące przypomnienie, że w kwestii cierpienia i śmierci nie różnimy się od innych gatunków. Biologia wygrywa tu z cywilizacją, choćbyśmy stawali na rzęsach. Przy czym akurat w przypadku psa chodzi konkretnie o zwierzę, które od około 25 tys. lat jest naszym najwierniejszym towarzyszem i przysłowiowym „najlepszym przyjacielem”. Pytanie tylko, czy z wzajemnością.

Przypisy

  1. Analogicznym przykładem jest łacińskie określenie zwierzęcia jako animal, pochodzące od animus lub anima ‘oddech, siła życiowa, życie, dusza’, z praindoeuropejskiego *h2anh1-mo- od pierwiastka *h2enh1 ‘oddychać’. Ściśle pokrewnym słowem jest greckie ánemos ‘wiatr, podmuch’. ↩︎
  2. Tak samo w łacinie exspīrō (pisane też expīrō) znaczyło zarówno ‘wydycham’, jak i ‘umieram’. ↩︎
  3. W razie, gdyby ktoś nie wiedział, skot oznacza ‘bydło’. ↩︎
  4. Uwaga! Słowo jeż to w tym przypadku zaimek względny o znaczeniu ‘które’, nie nazwa kolczastego ssaka z rzędu owadożerów; płozi znaczy ‘pełza’. ↩︎

Dodatkowa lektura

Opinia prof. Mirosława Bańki, wyważona, ale z mocną konkluzją, z którą się zgadzam: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/umrzec-zdechnac;14051.html

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Karta tytułowa drukowanego wydania Rozmowy mistrza Polikarpa ze Śmiercią z roku 1542, odkrytego przez prof. Wiesława Wydrę (UAM) w 2017 r. Żródło: Wikipedia (domena publiczna).
Ryc. 2. Rzymski nagrobek psa z Praeneste (dzisiejsza Palestrina), II w. n.e. Epitafium głosi:
AEOLIDIS TVMVLVM FESTIVAE
CERNE CATELLAE,
QVAM DOLVI INMODICE
RAPTAM MIHI PRAEPETE
FATO.
[Patrzcie, oto nagrobek Aeolis, wesołej suczki, której porwanie przez skrzydlaty los sprawiło mi niezmierny ból]. Już w paleolicie zdarzało się, że psom urządzano pochówki równie pieczołowicie jak ludziom. Źródło: Epigraphik-Datenbank Clauss/Slaby (fair use).

Uzupełnienie multimedialne

Skecz Monty Pythona o papudze, która umarła, zdechła, wyzionęła ducha lub wącha kwiatki od spodu.