Zapomniane liczebniki (2): idąc samotrzeć, zyskujesz w trójnasób

Poprzednia część serii

Zapomniane liczebniki (1): Federico Fellini, Półdziewięta

Jak pokazałem w pierwszej części tej miniserii, w języku staropolskim istniały formy proste liczebników porządkowych, odziedziczone z języka prasłowiańskiego:

liczebnikrodzaj męskirodzaj nijakirodzaj żeński
1pirzwpirzwopirzwa
2wtórwtorowtora
3trzećtrzeciétrzeciå
4cz(t)wartcz(t)wartocz(t)warta
5piętpiętopięta
6szostszostoszosta
7siodmsiodmosiodma
8osmosmoosma
9dziewiętdziewiętodziewięta
10dziesiętdziesiętodziesięta

W razie potrzeby można je było tworzyć od liczebników jeszcze wyższych, ale ograniczmy się do tych, które faktycznie można spotkać w konstrukcjach staropolskich. Trzeba wspomnieć, że nawet w tych językach słowiańskich, które zachowały zarówno prostą, jak i złożoną odmianę przymiotników, w przypadku liczebników porządkowych zdecydowanie przeważała odmiana złożona. Formy proste są tak rzadkie, że można by było wątpić w ich realne istnienie, gdyby nie fakt, że to właśnie one zostały wykorzystane do tworzenia niektórych specjalnych typów liczebników: połówkowych (już omówionych) i zespołowych, o których będzie za chwilę mowa. Ponadto zdarzało się ich użycie przysłówkowe lub rzeczownikowe. Na przykład staropolski liczebnik pirzw < prasłow. *pьrvъ jest zawarty w takich słowach współczesnych jak pierw, wpierw, najpierw, a wtór został zaadaptowany jako rzeczownik o znaczeniu ‘akompaniament’.

Ponieważ już wiemy, skąd się wzięły te dziwne liczebniki, rzućmy okiem na ich kolejne zastosowanie. Polszczyzna (podobnie jak inne języki słowiańskie) posiadała tzw. liczebniki zespołowe, informujące o tym, że rzeczownik, do którego się odnoszą, jest członkiem grupy działających podmiotów o liczebności n. Były one złożeniami przymiotnika sam (w znaczeniu ‘we własnej osobie’) z liczebnikiem porządkowym w formie prostej. Do naszych czasów najlepiej zachowały się słowa samowtór ‘on sam jako drugi’ (czyli we dwójkę z kimś innym) i samotrzeć ‘on sam jako trzeci’ (czyli w towarzystwie dwu innych osób), ale w starszej literaturze (choćby w Trylogii Sienkiewicza, gdzie język dialogów, a miejscami i narracji stylizowany jest na średniopolski) można spotkać przykłady innych liczebników tego typu. Weźmy jako przykład deklarację Onufrego Zagłoby w Ogniem i mieczem:

Dalibóg, z waćpanami i z księciem naszym na czele ruszyłbym samopięt, choćby na Stambuł.

Samopięt oznacza tu ‘sam jako piąty’ (w towarzystwie was trzech i księcia). Bez księcia, ale z Wołodyjowskim, Skrzetuskim i Podbipiętą Zagłoba ruszałby samoczwart. Liczebniki zespołowe mogły przybierać także formę żeńską (rzadko nijaką). Utrwalonym w tradycji przykładem jest święta Anna samotrzecia (z Matką Boską i małym Jezusem) jako motyw ikonografii chrześcijańskiej. O ile jednak element -trzecia jest łatwo rozpoznawalny dla współczesnego oka i ucha, to trudno to samo powiedzieć o jego męskim odpowiedniku -trzeć. Dlatego jeśli ktoś, kto mało wie o starszej polszczyźnie, natyka się w literaturze na słowo samotrzeć, rozpoznaje w nim głównie element samo- i często interpretuje go jako ‘sam, w pojedynkę’, nie zawracając sobie głowy analizowaniem reszty wyrazu. Kontekst nie zawsze wyjaśnia, że chodzi o zespół. Skutek bywa taki, że słowo zostaje przyswojone w błędnym znaczeniu: ‘samodzielnie, bez towarzystwa’. I nie jest to praktyka wyłącznie współczesna ani ograniczona do osób słabo wykształconych. Ze zdumieniem natknąłem się na kilkakrotne użycie samotrzeć ewidentnie w znaczeniu ‘w pojedynkę’ w powieści Księżna łowicka Wacława Gąsiorowskiego (1869–1939; zbieżność nazwisk przypadkowa). Na przykład jeden z bohaterów (Walery Łukasiński) mówi:

– Wybornie! Tedy, mój Jędrzejowski, stawcie czoło bryce, a ja tymczasem opłotkami samotrzeć. W razie czego, nie widziałeś mnie.

… po czym samotnie kieruje się ku furtce między opłotkami.

Błędem bardzo pospolitym i popełnianym nawet przez historyków sztuki jest święta Anna samotrzeć, co można odebrać jako sugestię, że święta Anna była mężczyzną. Łatwo jednak zrozumieć, jak dochodzi do takich wykolejeń. Świadomość, że liczebniki zespołowe zawierają liczebnik porządkowy z końcówką wyrażającą rodzaj, zatarła się w świadomości użytkowników polszczyzny. Formy samowtór i samotrzeć (nawet poprawnie interpretowane pod względem semantycznym) wydają się współczesnym użytkownikom języka nie przymiotnikami, ale nieodmiennymi przysłówkami. Używamy ich rzadko i gdyby nawet strzeliło nam do głowy – na zasadzie „staropolszczyznę się mnie zachciało” – nadać styl archaiczny stwierdzeniu, że Marysia wracała ze szkoły w towarzystwie jednej bliżej nieokreślonej osoby, to powiemy raczej „Marysia wracała ze szkoły samowtór” niż „samowtóra”. Nawiasem mówiąc, w dawniejszej polszczyźnie trzeba było uważać, mówiąc tak o kobiecie, bo samowtora mogło oznaczać ‘ciężarna, brzemienna’.

Leonardo da Vinci, Święta Anna samotrzecia (albo raczej samoczwarta, jeśli doliczyć baranka). Muzeum Luwru, Paryż. Źródło: Wikipedia (domena publiczna).

W XV–XVI w. łatwo było tworzyć w ten sposób nawet dość skomplikowane liczebniki, na przykład samowtórnaćcie. Co to znaczy? Zacznijmy od tego, że liczebniki od 11 do 19 tworzono, dodając do liczebnika z zakresu 1–9 wyrażenie na dziesięcie (odpowiadające dzisiejszemu na dziesięciu): jeden na dziesięcie, dwa na dziesięcie itd. Z czasem wyrażenie to uległo uproszczeniu fonetycznemu, wskutek czego zatarła się jego struktura: na dziesięcie > -naćście, -naćcie, -naście. Liczebnikowi dwa na dziesięcie (dwanaćcie, dzisiejsze dwanaście) odpowiadał zatem liczebnik porządkowy w formie prostej wtór na dziesięcie > wtórnaćcie ‘dwunasty’. A zatem samowtórnaćcie to ‘sam plus jedenaście innych osób’ (razem dwanaście). Podobnie samotrzećnaćcie to ‘on sam plus dwanaście osób’ (razem trzynaście). Zapewne istniał także liczebnik zespołowy *samopirzwnaćcie (*samopierwnaście) ‘sam i dziesięć innych osób’ (razem jedenaście), ale nie jest on bezpośrednio udokumentowany w zachowanych tekstach staropolskich.

Fakt, że w liczebnikach połówkowych i zespołowych zachowały się formy proste liczebników porządkowych, niemal nieużywane samodzielnie nawet w najstarszej polszczyźnie, świadczy o ich bardzo dawnym pochodzeniu. Ponieważ komponent liczebnikowy przybierał w nich nietypową, niekiedy trudno rozpoznawalną postać, nic dziwnego, że bywały one przekształcane na różne sposoby, przybierając nieco przejrzystszą strukturę. Na przykład zamiast samodziesięt z czasem spotykamy samodziesiąt, samodziesięć, ewentualnie forma prosta mogła być zastępowana przez złożoną: samodziesiąty, samdziesiąty (podobnie samotrzeci, samoczwarty itp.). Zamiast wspomnianego wyżej samotrzećnaćcie w XVI w. widzimy wersję „unowocześnioną” samotrzynast. Takie rozchwianie strukturalne i mnożenie się nowych wariantów jest charakterystyczne dla formacji archaicznych i stopniowo wychodzących z użycia. Fani Andrzeja Sapkowskiego mogą się jeszcze od biedy natknąć na samoszóst (zamiast samoszost).

Istniała jeszcze jedna seria liczebników opartych na odmianie prostej przymiotników, mianowicie liczebniki zbiorowe. Do dziś używamy ich rodzaju nijakiego: dwoje, oboje, troje, czworo, pięcioro itd. Miały one pierwotnie także rodzaj męski (np. dwój, czwór) i żeński (dwoja, czwora) i zachowywały się jak przymiotniki. Dodane do rzeczownika oznaczały, że coś lub ktoś tworzy zbiór n elementów: dwój sposób, dziesięcioro przykazanie, pięciora księga. Wyrażenie dwój duch (podwójna dusza) widzimy jeszcze u Mickiewicza w wierszu Przyjaciele (o Leszku i Mieszku). W rodzaju męskim i nijakim  liczebniki dwój (dwoje), obój (oboje) i trój (troje) już w języku staropolskim upodobniły się do podobnie wyglądających zaimków (mój, twój, swój), przybierając w dopełniaczu formę dwojego, obojego, trojego (zamiast *dwoja, *oboja, *troja). Pod ich wpływem formy dopełniacza liczebników od czwór w górę zaczęły również wstawiać -g- do dopełniacza: czworaczworga. To „pasożytnicze” -g- zainfekowało pozostałe przypadki zależne (czworgu, czworgiem), a kolejny rzut infekcji ogarnął formy, z których -g- pierwotnie przywędrowało: zamiast dwojego mamy dziś dwojga. Czasem nawet mianownik poddawał się tej tendencji (siedmiorgo). Był to proces stopniowy, rozciągnięty na całe stulecia. Wyrażenia takie jak obojego rodzaju albo obojej płci można było spotkać sporadycznie jeszcze w XIX, a nawet XX w.

Już w XV w. pojawiła się konstrukcja alternatywna: liczebnik zbiorowy zaczął się zachowywać jak rzeczownik rodzaju nijakiego, a określany przezeń rzeczownik (dowolnego rodzaju) występował w dopełniaczu. Zamiast dziesięcioro przykazanie (dopełniacz: dziesięciora przykazania) pojawiło się dziesięcioro przykazań (dopełniacz: dziesięciorga przykazań). Stąd mamy także dziewiętnastowieczne Królestwo Obojga Sycylii (Sycylia właściwa plus Królestwo Neapolu). Nie było błędem użycie liczebników zbiorowych tego typu z rodzajem męskim (czworo rycerzy) lub żeńskim (dwoje panien). Ponieważ jednak poręczniej było w takich razach używać zwykłego liczebnika (czterej rycerze, dwie panny), zakres użycia liczebników zbiorowych był coraz bardziej ograniczany. Dziś używamy ich niemal wyłącznie z rzeczownikami rodzaju nijakiego oznaczającego istoty ożywione, zwłaszcza ludzi, ale fakultatywnie też zwierzęta (dwoje dzieci, troje piskląt), z rzeczownikami nieposiadającymi liczby pojedynczej (czworo drzwi), z takimi, których liczba mnoga jest dawną liczbą podwójną (ośmioro oczu) i dla wyrażenia liczebności zbioru ludzi różnej lub niewiadomej płci (trzydzieścioro demonstrantów, troje uczestników). Ponadto zachowało się kilka połączeń zakonserwowanych przez tradycję, jak dziesięcioro przykazań, trojga imion albo obojga płci (jako synonim obu płci).

Forma prosta liczebników zbiorowych rodzaju męskiego (dwój, trój, czwór) w zasadzie wyszła z użycia, ale widzimy ją okazyjnie w pierwszym członie złożeń  złożeń (trójkąt, trójnóg) oraz jako składnik serii liczebników „krotnych”, których drugim składnikiem jest zapomniany dziś rzeczownik rodzaju męskiego nasób ‘taka sama ilość, tyle samo’. Dosłownym znaczeniem wyrażenia dwój nasób było ‘podwojona ilość’. Stąd zachowane do dziś połączenia w(e) dwójnasób, w trójnasób, w(e) czwórnasób (czyli podwójnie, potrójnie, poczwórnie). Dawniej równie dobrze mogło być w dziesięciórnasób.

Nawet ludzie wykształceni i oczytani łatwo mylą te egzotyczne typy liczebników. Zdarza się w szczególności mylenie liczebników zespołowych z krotnymi. Jeśli już musimy się popisywać stylem archaizującym, to pamiętajmy: można coś komuś wynagrodzić w czwórnasób (poczwórnie, po czterykroć), ale jeśli na przykład ktoś podróżuje z trojgiem towarzyszy, to robi to samoczwart, a nie w czwórnasób. Wpadki zdarzają się każdemu. Profesor Jan Miodek, który przecież jest wybitnym polonistą i zna polszczyznę na wylot, w jednym krótkim felietonie podał dwie fikcyjne, błędnie utworzone formy: !samoczwór i !samopiąć (zamiast samoczwart, samopięt). Niech to pocieszy mniej utytułowanych koneserów staropolszczyzny.

Zapomniane liczebniki (1): Federico Fellini, Półdziewięta

Kolejna część serii

Zapomniane liczebniki (2): idąc samotrzeć, zyskujesz w trójnasób

Łatwo się śmiać z kogoś, kto powie półtora godziny (zamiast półtorej godziny) albo półtorej roku (zamiast półtora roku), ale trudniej wyjaśnić, dlaczego używamy takich a nie innych form liczebnika połówkowego (1½) w zależności od wyrażanego przez nie rodzaju gramatycznego. Formy półtora, półtorej nie są przejrzyste morfologicznie, nic zatem dziwnego, że użytkownicy języka niezbyt się zastanawiają nad ich pochodzeniem i logiką ich użycia. Jeśli już się zastanowią, to mogą dotrzeć do informacji etymologicznej: półtora to rezultat ściągnięcia zwrotu pół wtora, czyli ‘(jeden cały i) pół drugiego’. Ale skoro występuje tu przymiotnik wtóry ‘drugi’ (wciąż używany, choć odczuwany jako archaiczny), to dlaczego nie mówiono pół wtórego?

Powody są następujące:

Z formalnego punktu widzenia liczebnik porządkowy jest przymiotnikiem. Przymiotniki słowiańskie (i staropolskie) miały podwójną odmianę. Przypominały pod tym względem przymiotniki bałtyjskie i germańskie. Jeden typ odmiany nazywamy prostym, a drugi – złożonym. Weźmy jako przykład przymiotnik ‘zdrowy’, którego prasłowiańska forma prosta wyglądała tak: *sъdorvъ. Odmieniał się on tak samo jak rzeczowniki o podobnej budowie, z tą jedną różnicą, że jako przymiotnik mógł przybierać także rodzaj nijaki, *sъdorvo, lub żeński *sъdorva. Te formy w języku staropolskim przybrały postać: zdrōw, zdrowo, zdrowa (pozioma kreska, czyli makron nad samogłoską oznacza wzdłużenie, które w tym przypadku kompensowało zanik końcowej sylaby ze słabą samogłoską, czyli tzw. jerem).

Nie będę was zanudzał szczegółami odmiany, ale muszę wspomnieć przynajmniej o dopełniaczu (kogo? czego?), który dla rodzaju męskiego i nijakiego miał formę zdrowa (tak jak np. Krakowa albo drzewa), a dla żeńskiego zdrowy (tak jak mowy albo krowy). Formy te znikły w języku nowopolskim, ale pozostawiły po sobie trochę reliktów. Rodzaj nijaki zdrowo został przekwalifikowany na przysłówek. Kiedy dziś mówimy: „Chodzę na spacery, bo to zdrowo” – to używamy dawnej formy prostej rodzaju nijakiego. Mianownik rodzaju męskiego zdrów nadal funkcjonuje jako orzecznik: jestem zdrów, bywaj zdrów itd. Dawniej można było również powiedzieć: dziecko jest zdrowo. Zachowało się kilka innych form prostych tego typu używanych jako orzeczniki: gotów, godzien, pełen, winien, wesół, żyw, rad, łaskaw, wart, a niektóre mogą także pełnić funkcję przydawki: sam (samo), jeden (jedno), żaden, pewien. Jednak straciły one swój pierwotny system odmiany: zachował się tylko odrębny mianownik liczby pojedynczej w rodzaju męskim (wyjątkowo też w nijakim).

Forma złożona przymiotnika ‘zdrowy’ wyglądała tak: *sъdorvъ-jь, *sъdorvo-je, *sъdorva-ja. Sylaba doczepiona na końcu to odpowiednia forma rodzajowa zaimka *. Był to zaimek anaforyczny (odsyłający do rzeczownika określanego przez przymiotnik). We współczesnym języku polskim zanikł jego mianownik, ale pozostałe formy deklinacyjne zostały przejęte przez zaimek osobowy on, ono, ona. Dlatego na przykład dopełniacz zaimka trzeciej osoby brzmi dziś jego, jej, ich, a nie onego, onej, onych. W języku prasłowiańskim w odmianie złożonej zarówno przymiotnik, jak i towarzyszący mu zaimek przybierały końcówki przypadków. Dopełniacz brzmiał zatem: *sъdorva-jego (rodzaj męski i nijaki), *sъdorvy-jejě (rodzaj żeński w dialektach północnosłowiańskich).

Zaimek z czasem utracił samodzielność i zaczął być odczuwany jako część końcówki przymiotnika. Końcówki te stały się wskutek tego dwu- lub trzysylabowe. Nikt nie lubi nadmiaru komplikacji w odmianie, więc pomiędzy rozpadem języka prasłowiańskiego a początkami języka polskiego zaszły w nich procesy uproszczenia. Polegały one przede wszystkim na zaniku słabej spółgłoski *j między samogłoskami, a następnie ściągnięciu następujących po sobie samogłosek w jedną sylabę. Efekt (widoczny w języku staropolskim) był następujący: zdrowy, zdrowē, zdrowā, a w dopełniaczu zdrowēgo i zdrowē.

Pod koniec XV w. kontrast długości zanikł w języku polskim, a zamiast tego pojawił się kontrast barwy samogłoski. Dawne krótkie e, o, a (tzw. samogłoski „jasne”) wymawiane były mniej więcej tak jak dzisiaj, czyli [ɛ], [ɔ], [a], natomiast ich długie odpowiedniki ē, ō, ā zmieniły się w é, ó, å (tzw. samogłoski „pochylone”), wymawiane [e], [o], [ɒ]. Powstały zatem formy zdrowy, zdrowé, zdrowå, a w dopełniaczu zdrowégo i zdrowé (do tej ostatniej formy w XVI w. dodano końcowe -j: zdrowéj). Były one niemal identyczne z dzisiejszymi z tą różnicą, że aż do XVIII w. samogłoski é, ó, å były odrębnymi fonemami. Dopiero w ciągu ostatnich 300 lat w języku warstw wykształconych é i å uległy utożsamieniu z e i a, natomiast ó utożsamiło się fonetycznie z u. Jednym ze skutków tego uproszczenia systemu samogłosek był całkowity zanik różnicy między formą prostą zdrowa < *sъdrova a formą złożoną zdrowå < *sъdrovaja w rodzaju żeńskim.*

Za często pouczamy, jak „się mówi”, za rzadko tłumaczymy, dlaczego tak się mówi. Grafika: KŻ/Polityka.

Teraz możemy wrócić do liczebników połówkowych.

Podwójną odmianę miały także liczebniki porządkowe. Obok form złożonych: pirzwy (pirzwé, pirzwå)**, wtory (wtoré, wtorå), trzeci (trzecié, trzeciå), cz(t)wårty (cz(t)wårté, cz(t)wårtå), piąty (piąté, piątå), szosty (szosté, szostå) itd., istniały także formy proste: pirzw (pirzwo, pirzwa), wtór (wtoro, wtora), trzeć (trzecié, trzeciå)***, cz(t)wart (cz(t)warto, cz(t)warta), pięt (pięto, pięta), szost (szosto, szosta). I właśnie od tych form prostych tworzono liczebniki połówkowe. W rodzaju męskim i nijakim dopełniaczem od wtór ‘drugi’ było wtora (jak wór | wora); dopełniacz rodzaju żeńskiego brzmiał wtory (jak zmora | zmory). Stąd wyrażenia (bardzo stare, pochodzące z czasów, gdy odmiana prosta była jeszcze w pełni żywa):

  • pół wtora > półwtora > półtora
  • pół wtory > półwtory > półtory

Żeńska forma półtory pozostawała w użyciu aż do początku XX w., kiedy częstszy stał się wariant półtorej, istniejący już od pewnego czasu i szerzący się pod wpływem odmiany złożonej (mianownik wtorå, dopełniacz wtoréj, a w nowszych czasach wtóra, wtórej). Jednak w XIX w. częściej pisano „weź półtora funta cukru i półtory szklanki wody”, a nawet i po I wojnie światowej część gramatyków protestowała przeciwko „błędnej” formie półtorej.

Podobne pary istniały dla kolejnych liczebników:

  • 2½ – półtrzeciå, półtrzecié (w staropolskim także -éj, później półtrzeci, w XX w. półtrzeciej)
  • 3½ – półcz(t)warta, półcz(t)warty (półczwartej)
  • 4½ – półpięta, półpięty (z wariantami: półpiąta, półpiąty ~ półpiątej)
  • 5½ – półszosta, półszosty (z wariantami: półszósta, półszósty ~ półszóstej)

Warianty brały się między innymi stąd, że na przestrzeni stuleci Polacy zdążyli całkiem stracić orientację, gdzie powinny pojawiać się samogłoski jasne, a gdzie ich odpowiedniki pochylone. Nie winiłbym ich za to, bo iloczas samogłosek staropolskich, często zależny od prasłowiańskiego akcentu melodycznego, potrafi konfundować nawet językoznawców. Z dość oczywistych powodów im wyższy liczebnik, tym rzadziej używano pochodzących od niego form połówkowych, ale jeszcze w pierwszej połowie XX w. dużą żywotność zachowywały nawet formy w rodzaju półdziewięta (= osiem i pół, stąd tytuł niniejszego wpisu). Po II wojnie światowej większość z nich wyszła z użycia; tylko najczęściej używane półtora | półtorej pozostały w obiegu potocznym. A może ktoś jeszcze pamięta nieco okryty kurzem liczebnik półtorasta, czyli półtorej setki (150)? Liczebniki połówkowe nie są jednak całkiem martwe. Nawet w XXI w. zdarza się, że jakiś erudyta, smakosz języka i miłośnik barokowego stylu napisze półtrzynasta wieku, ryzykując być może, że mniej wyrobieni czytelnicy nie zrozumieją, iż chodzi o około 1250 lat.****

Błędne z historycznego punktu widzenia użycie półtora z rzeczownikiem w rodzaju żeńskim albo półtorej (dawniej półtory) z rodzajem męskim lub nijakim nie jest niczym nowym. Zdarzało się dość nagminnie w XIX w., czego liczne ślady widać w literaturze z tego okresu oraz w ostrzeżeniach gramatyków, że „tak się nie mówi” (a dobrze wiemy, że jeśli ostrzegają, to niewątpliwie ktoś tak jednak mówi). Wyrażenia takie jak półtora mili bywały określane jako „powiatowszczyzna Wschodniéj Galicji” (nie wiem, czy słusznie, czy tylko na podstawie jakiegoś ówczesnego stereotypu).

Celem tego wpisu było przygotowanie gruntu pod szerszą dyskusję kilku kategorii liczebników, które – choć nieco zapomniane i rzadko dziś używane – nadal funkcjonują w polszczyźnie. W drugiej części zobaczymy, że wiedza przyswojona w celu zrozumienia budowy liczebników połówkowych może się jeszcze na coś przydać. Jednak już obecnie mam nadzieję, że jeśli ktoś w starym tekście znajdzie zwrot typu „półczwarta łokcia bez ćwierci”, to błyskawicznie zrozumie, że chodzi o 3¼ łokcia (czyli 2 m ± margines niepewności wynikający z faktu, że w Polsce używano kilku różnych lokalnych długości łokcia).

Przypisy

*) Dla ścisłości – to uproszczenie dotyczy polszczyzny ogólnej, „standardowej”, ale nie większości gwar regionalnych, gdzie dawne é, ó, å często zachowują refleksy inne niż e, u, a (np. w wyrażeniu młodå żona przymiotnik i rzeczownik mają różne końcówki). Osobnym zagadnieniem jest oboczność ę i ą, również odzwierciedlająca dawne różnice długości, której poświęciłem wcześniej specjalny wpis.

**) Forma pirzw(y) rozwinęła się następnie w piérzw(y), pierw(y). Współczesne pierwszy zawiera przyrostek stopnia wyższego.

***) Prasłowiańską formą prostą liczebnika ‘trzeci’ w rodzaju męskim było *tretьjь, a formą złożoną – *tretьjь-jь. Obie rozwinęłyby się regularnie w staropolskie trzeci, ale ponieważ we wszystkich innych liczebnikach porządkowych forma prosta była o jedną sylabę krótsza od złożonej, w języku staropolskim polskim (i kilku innych językach słowiańskich) utworzono przez analogię wariant skrócony trzeć. Oczywiście staropolski dopełniacz każdej z tych form był inny: w odmianie prostej trzeciå < *tretьja, a w odmianie złożonej trzeciégo < *tretьja-jego.

****) Co prawda po staropolsku 12½ wyrażano raczej jako półtrzeciånaście (ściągnięcie zwrotu pół trzeciå na dziesięcie), a w rodzaju żeńskim półtrzeciénaście (pół trzecié na dziesięcie), ale wyrażenia półtrzecianaście wieku już na pewno nikt by nie zrozumiał prócz znawców historii języka.

Tydzień i jego dni (2): z tydnia na tygodzień

Poprzedni odcinek miniserii
Tydzień i jego dni (1): dlaczego wtorek nie jest trzećkiem, a piątek szostkiem

Słowianie od IX w. mieli trzy określenia tygodnia. Pierwszym była *sedmica od liczebnika *sedmь ‘7’. Przetłumaczono w ten sposób greckie hebdomás lub późnołacińskie septimāna ‘tydzień’ (zob. nowogreckie evdomáda, włoskie settimana, francuskie semaine itd.). Drugim była *nedělja, nazwa pierwszego dnia tygodnia przeniesiona na cały tydzień. Te dwa słowa faworyzowane były przez ludy słowiańskie, które przyjęły chrześcijaństwo w obrządku wschodnim, a po wszystkich mniejszych i większych schizmach stały się tradycyjnie prawosławne.

Trzecie określenie kojarzone było głównie (choć nie bez wyjątków) z obrządkiem zachodnim, czyli współcześnie z katolicyzmem lub protestantyzmem. Było ono połączeniem zaimka wskazującego * ze słowem *dьnь, przy czym zaimek mógł być rozszerzany za pomocą przyrostków emfatycznych, nadających mu znaczenie ‘ten sam, tenże’. Jeśli dziś jest wtorek, a chcemy się z kimś umówić na przyszły wtorek, to możemy czas spotkania określić jako „tenże dzień” w kolejnym cyklu siedmiodniowym.

Zaimek * w swojej pierwotnej wersji (zachowanej np. w staro-cerkiewno-słowiańskim) zawierał jer, czyli samogłoskę, która po rozpadzie wspólnoty prasłowiańskiej stała się fonetycznie słaba i wykazywała tendencję do zaniku. Chętnie zatem wzmacniano go na różne sposoby, żeby uniknąć zredukowania zaimka do samego *t: przez reduplikację (podwojenie) *tъ-tъ (jak w rosyjskim tot ‘ten’) lub przez dodanie jakiejś „podpórki” fonetycznej, na przykład *tъ-nъ (jak w polskim ten) bądź *tъ-že (zachowane w partykule też i jej staropolskich wariantach teże, teżeć, teżeż). W przypadku * plus *dьnь oznaczającego ‘tydzień’ widzimy co najmniej trzy warianty regionalne: *tъdje-dьnь, spotykany na południu Słowiańszczyzny (chorwackie tjedan, słoweńskie teden), północno-zachodnie (czeskie, górno- i dolnołużyckie, polskie, kaszubskie, a także białoruskie) *tъjь-dьnь, oraz jeszcze bardziej rozszerzoną wersję tego ostatniego, *tъjьže-dьnь, widoczną w słowackim (týždeň), ukraińskim (tyždenʹ), a poświadczoną także w zabytkach staroruskich, czyli staro-wschodnio-słowiańskich (tyižьdьnь). Zajmiemy się bliżej wariantem drugim, bo formy polskie są produktami jego ewolucji.

Mianownik/biernik liczby pojedynczej *tъjь-dьnь nie sprawiał kłopotów: rozwinął się regularnie, zgodnie z oczekiwaniami w polskie tydzień, kaszubskie tidzéń, czeskie týden, górnołużyckie tydźeń, dolnołużyckie tyźeń, białoruskie týdzjenʹ (być może zapożyczone z polskiego). Trudniejszym orzechem do zgryzienia są przypadki zależne. Określenie tygodnia było pierwotnie raczej utartym wyrażeniem niż złożeniem, a zatem oba jego człony były odmieniane. Przy tym nic nie wskazuje na to, żeby rozszerzenie *-jь dodane do zaimka wpływało na jego odmianę przez przypadki inne niż mianownik i biernik. Tak samo zachowuje się polski zaimek ten: wszystkie pozostałe formy odmiany (tego, temu, ci itd.) odziedziczone są po prasłowiańskim *, bez dodatkowego przyrostka. Pierwotna odmiana wyglądała zatem następująco: dopełniacz *togo-dьne, celownik *tomu-dьni, mianownik liczby mnogiej *ti-dьne, biernik liczby mnogiej *ty-dьni, dopełniacz liczby mnogiej *těxъ-dьnъ itp.

Biorąc pod uwagę, że po pierwsze odmiana zaimków jest prastara, a przez to nieregularna, a po drugie wyraz *dьnь ‘dzień’ także miał nietypowy schemat odmiany z trudno przewidywalnymi końcówkami (do dziś się wahamy, czy lepiej powiedzieć noce i dnie, czy noce i dni), nie dziwota, że Słowianie mówiący po praczesku czy prapolsku gubili się w tych komplikacjach. Nieuniknioną konsekwencją takiego zagubienia jest tendencja do uproszczenia odmiany. Można to było osiągnąć, traktując *tъjьdьnь jako skostniałe złożenie o zatartej budowie wewnętrznej, w którym odmienia się tylko ostatni człon. Przypomina to przejście od Rzeczypospolitej do Rzeczpospolitej albo od Wielkiejnocy do Wielkanocy.

Takie uproszczenie zaszło w większości języków i dialektów używających określenia, o którym mowa. Na przykład czeskie týden ma dziś dopełniacz liczby pojedynczej týdne, celownik týdnu lub týdni, mianownik/biernik liczby mnogiej týdny itp. W języku staroczeskim wciąż istniały takie formy jak dopełniacz tého-dne i celownik tému-dni, ale widoczna już była skłonność do rezygnacji z odmieniania pierwszego członu. Tymczasem język polski poszedł nieco inną drogą.

W polskim, podobnie jak w czeskim, prasłowiański dopełniacz *togo (widoczny już tylko śladowo w najstarszych tekstach polskich) został wcześnie zastąpiony przez formę analogiczną tego, utworzoną na wzór dopełniacza jego. W niektórych dialektach (zwłaszcza na Mazowszu) mamy także formę tégo z „pochylonym” (pierwotnie długim) é przeniesionym z końcówek przymiotnikowych. W XV w. staropolski dopełniacz liczby pojedynczej od rzeczownika tydzień brzmiał tegodnia, czyli przypominał dzisiejsze tygodnia. Ale na przykład biernik liczby mnogiej brzmiał tydni (co było kontynuacją starej formy *ty-dьni), a nie, jak dzisiaj, tygodnie.

Formy piętnastowieczne znamy wyrywkowo, bo nie wszystkie zachowały się na piśmie. Ale widać, że niektóre wykazują już skutki wyrównania. Na przykład dopełniacz liczby mnogiej brzmiał tydniów, czyli różnił się od oczekiwanej kontynuacji dawnej formy *těxъ-dьnъ (która brzmiałaby *ciechdzien, więc trudno się dziwić naszym przodkom, że z niej zrezygnowali), podobnie jak od jej ewentualnego przekształcenia zgodnie z tendencjami staropolskimi (*tychdni lub *tychdniów), a także od formy współczesnej (tygodni). Można wątpić, czy przetrwały inne formy regularnie kontynuujące stan prapolski, jak choćby mianownik liczby mnogiej *ti-dьne > *cidnie. Raczej zdarzyła się rzecz następująca: zachowano formy mianownika liczby pojedynczej tydzień, biernika liczby mnogiej tydni i dopełniacza liczby pojedynczej tegodnia, a pozostałe formy przypadków dopasowano do nich przez wyrównania analogiczne.

Analogia proporcjonalna w działaniu.
przechodnia : przechodzień = tygodnia : X.
Rozwiązanie:
X = tygodzień.

W XV w. proces ten zachodził mniej więcej tak jak w języku czeskim: wariant ty- szerzył się w obrębie odmiany, wypierając inne formy przypadków. Jedynie dopełniacz tegodnia oparł się działaniu analogii, prawdopodobnie dlatego, że miał oparcie w często używanych zwrotach takich jak do tegodnia ‘tygodniowo, na tydzień’. W XVI–XVII w. przestano identyfikować wariant tego- z funkcją dopełniacza i skojarzono go ogólnie z dowolnymi przypadkami zależnymi dowolnej liczby gramatycznej (pojedynczej, podwójnej bądź mnogiej). Innymi słowy – wszędzie z wyjątkiem mianownika/biernika liczby pojedynczej zaczęto uogólniać formę tego-, ewentualnie tégo- lub tygo-. Ten ostatni wariant powstał być może jako kompromis między ty- a tego-, ale mogła się do jego popularności przyczynić także tendencja do wymowy pochylonego é jako y. Formy takie jak liczba mnoga tydnie, miejscownik w tydniu, a nawet analogiczny dopełniacz tydnia można jeszcze spotkać w tekstach siedemnastowiecznych, ale zdecydowanie dominują tam już formy takie jak tegodnie lub tygodnie.

Kiedy forma tego-/tygo- (przypominam: mająca pierwotne źródło w dopełniaczu liczby pojedynczej) opanowała większą część odmiany rzeczownika, zaczęła kolonizować także słownictwo pochodne. W XV w. od słowa tydzień tworzono przymiotnik tydniewy lub tydniowy. W XVI w. zastąpiła go forma tegodniowy, a w okresie nowopolskim tygodniowy. Współcześnie wypłaca się tygodniówkę, a nie, jako to drzewiej bywało, tydniówkę. Czasopismo wydawane raz w tygodniu (albo do tegodnia, jak by powiedziano 600 lat temu), to dziś tygodnik, a nie np. *tydnik, co byłoby notabene formą historycznie poprawną . Takie czasopismo nazywa się po kaszubsku tidnik lub tidzenik, a po czesku týdeník.

Szerzenie się wariantu tygo- dotyczy „głównego nurtu” języka polskiego, lecz niekoniecznie gwar regionalnych, dialektów i etnolektów lub języków blisko spokrewnionych z polszczyzną. W języku kaszubskim wyrównanie zachodziło nieco podobnie jak w czeskim: dwa tidzenie, rôz w tidzeniu (tyle tylko, że samogłoska drugiej sylaby została przywrócona na wzór mianownika tidzéń). Po śląsku mamy tydziyń, tydnia, w tydniu, dwa tydnie. Wpływ czeski jest tu niewykluczony, ale podobne formy rozpowszechnione są np. w Polsce północno-wschodniej, czyli daleko od Czech. W gwarze podhalańskiej przypadki zależne od słowa tydziyń brzmią: tyźnia (dopełniacz), tyźniy (liczba mnoga), zapewne nie bez wpływu słowackiego (týždňa, týždne).

Wyjątkowo zdarza się uogólnienie analogiczne tego-/tygo- nawet w mianowniku liczby pojedynczej. Formę tegodzień można spotkać w tekstach z XVI w. Wariant tygodzień nie jest nieznany współczesnym gwarom, ale muszę przyznać, że zaskakuje mnie jego występowanie w polszczyźnie „oficjalnej” w kontekstach, które nie wyglądają na żartobliwe. Na przykład skrupulatnie zanotowano tę formę w stenogramie sejmowym z roku 2003 (głos zabiera podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa; podkreślenie moje):

Jeszcze raz potwierdzam, że zapasy agencji wynoszą 110 tys. ton, są sprzedawane co tygodzień na przetargach, które organizuje Agencja Rynku Rolnego.

Drugi przykład (patrz ilustracja) pochodzi z miejscowości oddalonej o 2 km od miejsca, gdzie piszę te słowa. Niezależnie od tego, czy chodzi o przejęzyczenia, czy o autentyczne formy gwarowe bądź idiolektalne (należące do czyjejś „gramatyki osobistej”), przykłady te pokazują, jak działa analogia – jeden z ważniejszych mechanizmów produkujących innowacje językowe.