Stalin i Wierszynin. Dzień Czołgisty. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 51

Stalina bardzo interesowała nazistowska technika rakietowa, w szczególności metody kierowania pociskami ziemia-ziemia oraz ziemia-powietrze. W tym celu nakazał podwładnym, by ci zgromadzili jak najsilniejszy zespół niemieckich naukowców, inżynierów i techników. Wiedział, że coś takiego jak V-2, tylko wytwarzane na większą skalę, jest w stanie zapewnić mu przewagę podczas przyszłej inwazji Europy Zachodniej.

Wprawdzie ekipa Wernhera von Brauna i generała Dornbergera dostała się w ręce Amerykanów, ale to sowieckie wojsko zajęło Peenemünde i zabrało stamtąd do ZSRR dosłownie wszystko. Na celowniku ekip poszukiwawczych z Moskwy byli ludzie nie tylko wywodzący się bezpośrednio z programu V-2 (i V-1), ale także naukowcy, którzy potencjalnie mogli przejąć prowadzenie takiego programu dla Związku Sowieckiego. Nadto interesowano się ekipami, które stworzyły rozmaite pociski kierowane, w tym przeciwokrętowe i przeciwlotnicze. Zakres działalności najpierw „trofiejszczyków”, potem specjalnych ekspedycji na teren Niemiec, a następnie ośrodków i zakładów w Niemczech Wschodnich oraz w ZSRR nie jest w pełni znany, a informacje na jego temat – wyrywkowe i skąpe. Rosyjscy entuzjaści tematu zaczęli coś pisać w internecie na początku XXI wieku, ale szanse na dogłębne, uczciwe badania pod rządami Putina są zerowe. Program kosmiczny i broń rakietowa są fundamentami propagandy o samowystarczalności technicznej ZSRR i Rosji – naruszenie fundamentów rozbić może całkowicie mit potężnego mocarstwa.

Start V-2 w Peenemünde. (Bundesarchiv)

Wykorzystanie niemieckich doświadczeń, projektów i ludzi w zakresie techniki rakietowej przez Moskwę można podzielić na trzy etapy. Pierwszy to działalność batalionów zbierających trofea wojenne, drugi to praca Niemców dla Sowietów na terenie Niemiec, w latach 1945-1947 i trzeci, obejmujący pracę w ZSRR w latach 1946-1953. „Trofiejszyczki” działali formalnie od dekretu z lutego 1945 roku, ale de facto różne grupy Sowietów prowadziły podobną działalność już wcześniej. Każde dowództwo frontu na terenie okupowanej Polski i Niemiec (ale nie innych zajętych krajów; potem dołączono Czechosłowację) miało w swoim składzie komisję, której zadaniem było gromadzenie sprzętu i wiedzy. Warto wspomnieć, że montowane w ZSRR w latach 20. i 30. przez niemieckich i amerykańskich specjalistów tokarki miały prędkość roboczą tylko 600 obr./min, a to ze względu na niepewne parametry sowieckich sieci energetycznych. Ukradzione z terenów Polski i Niemiec tokarki pracowały z prędkością 3000 obr./min, co skokowo poprawiło precyzję wykonywania elementów obrabianych skrawaniem.

Borys Jewsiejewicz Czertok. (Wikimedia Commons)

W sumie na terenie Polski i Niemiec rozpoczęło działalność 48 tzw. brygad roboczych „trofiejszczyków”. Większość funkcjonowała na terenie Niemiec, reszta w Polsce i Czechosłowacji. O randze tej organizacji niechże świadczy fakt, że na jej czele znalazły się takie osoby jak Malenkow i Bułganin. W ramach owych struktur powstały sowieckie ekipy, które jako pierwsze zaczęły aktywnie poszukiwać ludzi, dokumentacji i sprzętu związanych z nazistowskim programem rakietowym. Pierwszą była ekipa generała Pietrowa, która, choć teoretycznie miała szukać nowoczesnej awioniki, przyrządów pokładowych, uzbrojenia lotniczego i urządzeń radiolokacyjnych, to w swoim składzie miała niejakiego Czertoka. Borys Jewsiejewicz Czertok, urodzony w 1912 roku w Łodzi, w rodzinie rosyjskich okupantów Polski (wynika to domniemanie z faktu, iż jego ojca przeniesiono służbowo do Moskwy, gdy Borys miał trzy lata) jest opisywany w internecie jako ojciec sowieckich systemów kierowania lotem rakiet kosmicznych – oczywiście jako marksistowsko-leninowski geniusz, który sam z siebie, znienacka, nagle wszedł w posiadanie stosownej wiedzy od razu w 1946 roku. W zespole Pietrowa Czertok i jego ludzie zajmowali się poszukiwaniami śladów niemieckich programów rakietowych. Już w sierpniu 1944 roku na terenie ośrodka szkoleniowego SS w widłach Wisły i Sanu, nieopodal Dębicy (SS-Truppenübungsplatz Heidelager) sowieckie wojsko znalazło kompletne rakiety V-2 oraz zdemontowane platformy startowe. Wcześniej wojska rakietowe SS szkoliły się w odpalaniu rakiet na poligonie Blizna, tym samym, z którego wywiad Armii Krajowej elementy V-2 wysłał do Londynu.

Artillerie-Zielfeld Blizna/Poligon Blizna. (Wikimedia Commons)

Drugim zespołem był team generała Sokołowa. Złożony był po części z inżynierów, którzy mieli za sobą pracę przy wyrzutniach „Katiusza”. Jednym z pierwszych zadań zespołu było zbadanie kompleksu w Peenemünde. Sama skala przedsięwzięcia dała sowieckim delegatom do myślenia – bez wątpienia hitlerowskiej broni rakietowej należał się priorytet. Znaleziono co najmniej jeden kompletny pocisk V-2 oraz różne dokumenty, w tym projekt naddźwiękowego samolotu bombowego o napędzie rakietowym. Do Peenemünde przyjechała też inna radziecka delegacja, z resortu produkcji amunicji, w której składzie znalazł się Siergiej Korolow, autentyczny specjalista od rakiet, wcześniej więziony w obozie, a z którego potem propaganda sowiecka zrobiła samodzielnego ojca programu kosmicznego ZSRR.

Siergiej Korolow po aresztowaniu w 1938 roku. (Wikimedia Commons)

Na podstawie porozumień z Poczdamu Amerykanie przekazali Sowietom Turyngię. Ta kraina została włączona do sowieckiej strefy okupacyjnej i znajdowały się tam obiekty, które mocno interesowały Moskwę – głównie ogromny podziemny kompleks fabryczny koło Nordhausen (ten sam, któremu siły roboczej dostarczały obozy koncentracyjne Dora). Dokumentację wcześniej zabrali wysłannicy z USA, ale nagle pojawiło się sporo Niemców, którzy liczyli na to, że pracować na rzecz ZSRR będą mogli w Niemczech. W dodatku znaleziono sporo niekompletnych rakiet V-2, silników do nich i mnóstwo podzespołów. Amerykanie zabrali z Nordhausen tylko 400 ton gotowych rakiet, elementów do nich oraz urządzeń. Sowieci załadowali 717 wagonów towarowych maszynami, głowicami bojowymi i nieukończonymi rakietami o łącznej masie 5647 ton. Pod koniec 1946 roku radzieckie władze okupacyjne zmontowały jeszcze jedną falę transportów: 2270 wagonów wywiozło do ZSRR 14256 ton towaru z niemieckich fabryk broni rakietowej.

SIlniki dla rakiet V-2 w kompleksie produkcyjnym Nordhausen. (Wikimedia Commons)

Jednym z nielicznych miejsc, ważnych dla hitlerowskiego programu rakietowego, które wpadły nietknięte w ręce Sowietów, był zespół stanowisk startowych w Lehesten. Przyjechał tam Walentin Głuszko, jeden z nielicznych radzieckich inżynierów o znacznej wiedzy na temat silników rakietowych – wcześniej zajmował się rozwojem startowych silników rakietowych dla samolotów. Głuszko wraz z kolegami zadomowili się w Lehesten, gdzie pozostali aż do 1947 roku. Już we wrześniu 1945 roku udało się dokonać pierwszych uruchomień silników, w czym ważną rolę odegrał dr Karl-Joachim Umpfenbach, urodzony w Oppeln (dziś Opolu) matematyk i inżynier-mechanik.

Podziemne zakłady produkcyjne V-2. (Bundesarchiv)

Przejmując po kolei tereny opuszczane przez Amerykanów, Sowieci zaraz po Nordhausen wybrali się do Bleicherode, gdzie znajdowała się ostatnia siedziba zespołu badawczo-rozwojowego Wernhera von Brauna. Wprowadził się tam wspomniany wcześniej Czertok, któremu udało się szybko zwerbować do pracy 12 Niemców. Jak widać, rzekoma nienawiść do faszystów zupełnie nie przeszkadzała ludziom radzieckim w realizacji planu rozbudowy wojsk rakietowych… Wprawdzie Niemcy ci nie mieli doświadczenia bezpośrednio w pracy nad rakietami, ale byli wprawnymi inżynierami i technikami. Zadaniem grupy Czertoka, pracującej w tej samej willi, którą wcześniej zajmował von Braun, było odtworzenie systemu kierowania lotem rakiety V-2 (A-4). Ośrodek nazwano „Institut Rabe”, przy czym „Rabe” to skrót od „Raketenbau” (budowa rakiet) i „Entwicklung” (rozwój). Do instytutu zaczęły ściągać grupy szukających pracy niemieckich specjalistów.

Układ sterujący rakiety V-2. (Bundesarchiv)

cdn.

Kapsuła z sondy OSIRIS-REx wróciła na Ziemię

W niedzielę 24 września, dokładnie tak, jak planowano, a nawet małe 3 minuty przed czasem, na poligonie wojskowym Utah Test and Training Range odbyło się lądowanie kapsuły w której na Ziemię zostały dostarczone próbki pobrane z asteroidy Bennu. O samej misji pisałem tutaj.

Kapsuła została szybko znaleziona i przeniesiona przy pomocy śmigłowca do specjalnie przygotowanego tymczasowego miejsca, gdzie umieszczono ją w sterylnym tzw. clean roomie, aby nie dopuścić do zanieczyszczenia materii kosmicznej ziemską. Jako ciekawostkę mogę dodać, że zanim właściwy „rescue team” podszedł do kapsuły, jako pierwszy zjawił się tam saper i sprawdził otoczenie. W sumie to nic dziwnego, ponieważ trzeba pamiętać, że cały ten teren jest od dziesięcioleci poligonem wojskowym. Na szczęście nie znaleziono żadnych niebezpiecznych obiektów i można było realizować całą operację.

źródło: screenshot z transmisji NASA

źródło: NASA

źródło: screenshot z transmisji NASA

źródło: screenshot z transmisji NASA

Jest to zwieńczenie trwającej 7 lat misji OSIRIS-REx, w ramach której sonda kosmiczna poleciała do asteroidy, w ułamku sekundy pobrała próbkę skał i pyłu i wyruszyła w podróż w kierunku naszej planety. W tym momencie nie wiemy jeszcze jaką masę ma przywieziona próbka. Wiemy tyle, że naukowcy z całego świata czekają na to, aby móc zacząć analizy tego szutru. Po co? Ano, jest to niesamowity materiał, który latał tam gdzieś przez miliardy lat, stanowiąc pozostałość po budulcu Układu Słonecznego. Analizy chemiczne, fizyczne i geologiczne dadzą nam zapewne odpowiedzi na wiele pytań dotyczących powstawania naszego układu planetarnego, ale też wszechświata jako takiego. Zapewne też zrodzą wiele ciekawych pytań, na które znowu będziemy poszukiwali odpowiedzi. Szczególnie interesujące jest to, czy w zebranym materiale znajdą się związki organiczne, a jeśli tak, to jakie. Może dowiemy się czegoś o pochodzeniu życia na Ziemi? Kto wie…

Nie spodziewajmy się uzyskania szybkich odpowiedzi. Poczekamy na nie miesiące, a zapewne nawet lata. Ważne jest to, że mamy przetrenowany system wysyłania automatycznych sond w różne odległe miejsca, a nawet dostarczania na Ziemię próbek. A wszystko wygodnie z Ziemi, bez konieczności wysyłania ludzi w wieloletnią podróż, której mogliby zwyczajnie nie przeżyć.

W ramach szeroko zakrojonej misji New Frontiers już za kilka lat wyruszy sonda Dragonfly, której celem będzie Tytan, jeden z księżyców Saturna. Start planowany jest na czerwiec 2027. Na miejsce ma dotrzeć w 2034 roku i przez 3 lata prowadzić badania na powierzchni. No cóż, musimy poczekać.

Ozyrys wraca na Ziemię

Wyprawa po garść regolitu

Od razu uprzedzam – w tym tekście nie chodzi mitologię egipską, konkretnie o boga śmierci i odrodzonego życia, który nauczył ludzi uprawiać rolę. Tym razem chodzi o coś bardziej rzeczywistego i kosmicznego – dosłownie. Sonda NASA nosząca nazwę OSIRIS-Rex (ang. Origins, Spectral Interpretation, Resource Identification, Security, Regolith Explorer – sonda do badania pochodzenia, interpretacji widm, rozpoznania zasobów, bezpieczeństwa i regolitu) jest elementem jednej z najbardziej spektakularnych misji, jaką podjęli badacze kosmosu.

Sonda OSIRIS-Rex, wizja artystyczna
źródło: Wikimedia, licencja: domena publiczna

Jeszcze do niedawna tego typu misje były domeną literatury SF. Na początku XXI wieku, po skrupulatnych analizach badaczy Układu Słonecznego zaproponowano wysłanie w kosmos sondy, której głównym zadaniem miało być dotarcie do jednej z asteroid, pobranie próbek z jej powierzchni i dostarczenie ich z powrotem na Ziemię. Kosmiczna sprawa! Dla porządku: nie jest to pierwsza misja tego typu. W maju 2003 roku Japończycy wystrzelili sondę Hayabusa (jap. sokół wędrowny), która w listopadzie 2005 roku dotarła do planetoidy 25143 Itokawa i pobrała z powierzchni próbki. 13 czerwca wylądowały one na Ziemi, a sama sonda spłonęła zgodnie z planem w atmosferze.

Ale wróćmy do OSIRIS-a. Pamiętam dokładnie start z przylądka Canaveral na Florydzie – 8 września 2016 r. Przez kolejne cztery lata sonda wędrowała przez kosmos w kierunku asteroidy Bennu.

Asteroida Bennu – filmowana przez sondę z odległości 80 km
źródło: Wikipedia, licencja: domena publiczna

Dlaczego właśnie ta asteroida? Jest to niewielki (w skali kosmicznej) obiekt, mierzący niecałe 500 m. Okrąża Słońce w ciągu nieco ponad roku, a jej orbita nie przecina orbity Marsa, natomiast co jakiś czas przecina orbitę Ziemi. Istnieje więc pewne prawdopodobieństwo, że kiedyś może trafić w Ziemię (spokojnie, nie prędzej niż za sto lat z hakiem). Bennu odkryto we wrześniu 1999 r. Przez kilkanaście lat asteroida była obserwowana z obserwatorium Arecibo oraz Deep Space Network – sieć stacji nadawczo-odbiorczych NASA, której głównym zadaniem jest komunikacja z sondami kosmicznymi.

Na orbicie asteroidy oraz krótka wizyta

W pierwszym etapie OSIRIS-Rex wszedł na orbitę Bennu. Było to bardzo precyzyjne zadanie – niełatwo jest wykonać taki manewr, ponieważ naprawdę trudno wejść na orbitę aż tak małego ciała niebieskiego. Udało się tego dokonać w sylwestra, 31 grudnia 2018 roku. Rozpoczęła się seria okrążeń i mapowania powierzchni asteroidy. Na początku odległość od powierzchni wynosiła 6,5 km, a po pewnym czasie sonda zbliżyła się do Bennu na odległość zaledwie 1 km. Pozwoliło to na bardzo dokładne zmapowanie powierzchni i wybór miejsca pobrania próbek.

Sama procedura pobierania próbek wymagała specjalnych przygotowań. Podstawowym było ustawienie paneli słonecznych w kształt litery Y. Chodziło o to, żeby w trakcie kontaktu z powierzchnią Bennu pył, który pokrywał powierzchnię asteroidy, nie osiadł na panelach, co spowodowałoby zmniejszenie efektywności produkcji energii elektrycznej. 20 października 2020 sonda z powodzeniem dotknęła ramieniem powierzchni Bennu.

Moment pobierania próbki przez sondę – wizja artystyczna
źródło: Wikimedia, licencja: domena publiczna

Całość procedury była oczywiście transmitowana na Ziemię, dzięki czemu mogliśmy obserwować to niezwykłe wydarzenie w czasie niemal rzeczywistym (biorąc pod uwagę czas transmisji oczywiście). Próbki pobrane w czasie krótkiego kontaktu zostały wciągnięte do specjalnego pojemnika, który został następnie szczelnie zamknięty i przygotowany do lotu na Ziemię. Masa kapsuły, która właśnie podróżuje w kierunku nasze planety, wynosi ok. 46 kg. Jest wyposażona w elektronikę sterującą (awionikę) oraz spadochron. Przednia część to warstwa, której zadaniem jest ochrona całości przed nadmiernym wzrostem temperatury podczas podróży przez atmosferę. Procedura lądowania rozpocznie się na wysokości 31 km nad Ziemią, gdzie uruchomi się tzw. pilocik, natomiast na wysokości 3 km przy pomocy ładunków pirotechnicznych zostanie zwolniony główny spadochron hamujący.

Czekamy na lądowanie

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, 24 września 2023 roku nastąpi lądowanie kapsuły z próbką z asteroidy Bennu – będzie to miało miejsce na poligonie wojskowym Utah Test and Training Range, 130 km na zachód od Salt Lake City.

Naukowcy z całego świata oczekują na szczęśliwe lądowanie kapsuły. Badania próbek zapewne potrwają jakiś czas, ale dadzą nam odpowiedzi na wiele pytań dotyczących powstawania Układu Słonecznego. Materia asteroid jest bowiem bardzo stara. Można powiedzieć, że to drobiny posklejane z resztek z „placu budowy Drogi Mlecznej”. Ot, takie resztki cegieł, zaprawy, dachówek.

Naukowcy bardzo poważnie traktują ten ostatni etap podróży Ozyrysa. 30 sierpnia 2023 roku NASA testowała procedurę przejęcia próbki wracającej z kosmosu. Kopia zasobnika została zrzucona z samolotu dokładnie w tym miejscu, w którym 24 września odbędzie się prawdziwe lądowanie. Wszystko odbyło się bez żadnych problemów. Po zabraniu próbki zostanie ona finalnie dostarczona do Houston.

Lecimy dalej

A co dalej z OSIRIS-Rex? 1,5 roku temu NASA podjęła decyzję o przedłużeniu misji i jednocześnie zmianie nazwy sondy na OSIRIS-APEX (APophis Explorer). Zostanie ona skierowana w stronę asteroidy 99942 Apophis. Jest to obiekt zbliżony rozmiarami do Bennu. Dlaczego właśnie ta asteroida? Obserwacje wskazywały, że istnieje szansa, iż właśnie ona może zagrozić Ziemi 13 kwietnia 2029 roku. Dziś już wiemy, że tak nie będzie, ale… kolejne bliskie spotkanie nastąpi dokładnie 7 lat później – 13 kwietnia 2036 roku. Spokojnie – obecne wyniki badań trasy Apophis sugerują, że co najmniej przez najbliższe 100 lat zderzenie nie nastąpi. Zgodnie z planem sonda ma się zbliżyć do asteroidy i wejść na jej orbitę. Co dalej? Na razie nie postanowiono, jest jeszcze trochę czasu, aby wszystko zaplanować.