Wyjmijcie rozsądek z kieszeni – czyli  gorzka refleksja o wypadkach z chemią w roli głównej

Z zawodu jestem chemikiem i z coraz większym niepokojem czytam prasowe doniesienia (niestety coraz częstsze) o tragicznych zdarzeniach i wypadkach w Polsce, w których pojawiają się słowa: chemikalia, zatrucia, toksyny itp. W zasadzie nie ma tygodnia, żeby w mediach nie pojawiały się tego typu informacje.

Informacje medialne o tragicznych wypadkach.

To, co często łączy te wszystkie zdarzenia, to udział w nich dzieci, niestety często jako ofiar śmiertelnych oraz, co trzeba stanowczo podkreślić, ludzka bezmyślność. Oczywiście każdą sprawę osobno się bada i są specjaliści, którzy wydają potem opinie co do przyczyn i dokładnych okoliczności wypadku, ale w wielu przypadkach to właśnie brak rozsądku i odpowiedzialności dorosłych osób często stoi za wielkimi rodzinnymi tragediami. Wśród tych najczęstszych zdarzeń są zatrucia tlenkiem węgla, zatrucia grzybami (muchomorami), przypadkowe połkniecie toksycznych chemikaliów, czy (to te ostatnie przypadki w Polsce) śmiertelne zatrucia toksycznymi gazami ze środków na gryzonie.

Słuchając o tych wypadkach, w miarę poznawania dokładnych okoliczności, nierzadko mam wrażenie (nie tylko jako chemik), że tych wszystkich sytuacji można było uniknąć. Wystarczyła odrobina rozsądku i rozwagi.

Cichy zabójca, jak nazywany jest tlenek węgla, co roku zabija wiele osób. Przyczyna jest najczęściej niepełne spalanie w wyniku kiepskiej wentylacji lub zbyt szczelnych pomieszczeń. Z tego powodu warto wietrzyć łazienki (z piecykami gazowymi) i nie zasłaniać kratek wentylacyjnych. Ale podstawowym urządzeniem w domach z piecami, piecykami i kotłowniami powinien być czujnik CO! To małe „pudełko” kosztuje kilkadziesiąt złotych (najprostsza wersja) i nie ma właściwie żadnego usprawiedliwienia do oszczędzania na czymś, co może uratować życie. Kupcie, jeśli was to dotyczy! A dodatkowo przeczytajcie wpis, który już kiedyś się u nas pojawil: Czad zabija!

Polska grzybami stoi i w okresie wysypów kto żyw biegnie z koszykiem do lasu. Są wśród grzybiarzy amatorzy gatunków „blaszkowych” takich jak gąski, pieczarki, gołąbki (sam nim jestem). To grzyby, które są najczęściej mylone z muchomorem sromotnikowym, który co jakiś czas zbiera tragiczne żniwo w naszym kraju (o zatruciach polecamy wpis: „Amanityna, czyli śmierć na grzybobraniu”). Czy doprawdy trzeba w te grzybowe uczty wciągać dzieci? Ich świat nie zawali się chyba, jeśli nie zjedzą jakiegoś okazu, za którym tata i mama biegali po lesie pół dnia. Odpuśćmy dzieciom grzyby! Celowo opuszczam tu apel o rozwagę dorosłych, bo to jest raczej oczywiste – jeśli nie znamy się dobrze na grzybach, to może darujmy sobie nadmierne ryzyko. Czy wiecie, że grzyby można zanieść do najbliższego Sanepidu, żeby sprawdzili, czy są jadalne? Może warto zostawić rozpoznanie fachowcom?

Wiele wypadków związanych jest z przypadkowym (choć do uniknięcia) spożyciem substancji chemicznych przez dzieci, ale też dorosłych. Kret do rur, pozostawione opakowania z lekami, zużyte baterie itp. To tylko kilka przykładów. Przypadki z ostatnich miesięcy to zatrucia (prawdopodobnie) fosforowodorem uwolnionym ze środka na gryzonie. Bez wdawania się w dyskusje o szczegółach, to jedno jest pewne: zawsze należy zachować ostrożność przy obchodzeniu się z chemikaliami. Bez względu na to, czy mówimy o środkach do zabijania szkodników, czy o małych bateryjkach „paluszkach”. Zamiast litanii chemicznych mądrości, po prostu wypunktujmy to, co ważne:

CZYTAJCIE ETYKIETY I INSTRUKCJE – wszystkie niezbędne informacje o tym, jak obchodzić się z daną substancją i jak ją stosować oraz przechowywać, są w ulotce/pliku. Poświęćcie parę minut na zapoznanie się z charakterystyką. Poszukajcie w sieci stron z piktogramami ostrzegawczymi (to te małe obrazki ostrzegawcze na opakowaniach)– to naprawdę użyteczna wiedza.

UŻYWAJCIE PREPARATÓW/SUBSTANCJI ZGODNIE Z PRZEZNACZENIEM – jeśli trutkę trzeba umieścić na tacce w dobrze wentylowanym pomieszczeniu, to nie dawajcie tego do małego pudełka pod regałem. Nie chodźcie na skróty!

PRZECHOWUJCIE SUBSTANCJE ZGODNIE ZE WSKAZANIAMI – jeśli trzeba coś przechowywać w chłodnym miejscu z dala od światła to parapet na nasłonecznionym oknie nie jest dobrym pomysłem. Jeśli coś ma być trzymane z dala od dzieci, to niech to będzie zamykana szafka, gdzie wścibskie maluchy się nie dostaną.

ZWRÓĆCIE UWAGĘ NA DATĘ WAŻNOŚCI – to bardzo ważne. Pomijając żywność i jej datę przydatności do spożycia, to substancje chemiczne używane w domu (płyny, detergenty) też mają swój „czas życia”. W najlepszym razie płyn nie będzie się pienił lub czegoś nie zmyje, ale może się zdarzyć, że coś się rozłoży z wydzieleniem niezbyt miłego zapachu, albo krem się rozwarstwi i może nawet podrażniać skórę. Każda substancja/preparat ma swoją datę ważności – nie ignorujcie tego!

PYTAJCIE MĄDRZEJSZYCH OD SIEBIE, JEŚLI MACIE WĄTPLIWOŚCI – to chyba najtrudniejsze do realizacji, zwłaszcza w Polsce, gdzie większość ludzi „nie takie rzeczy ze szwagrem robiła”. Uwierzcie mi, że chemia jest tak samo interesująca jak niebezpieczna zwłaszcza, jeśli podejście do niej jest nonszalanckie i bezrefleksyjne.

JEŚLI W POBLIŻU SĄ DZIECI, SPRAWDZAJCIE WSZYSTKO DWA RAZY –jeśli coś jest dobrze schowane, to duża szansa, że dziecko tam zajrzy i to wyciągnie (to stara tradycja znana każdemu rodzicowi). W każdym domostwie znajdzie się coś, co może stanowić zagrożenie dla maluchów. Pomyślcie dwa razy, zanim odstawicie butelkę z Domestosem na półkę. Sprawdzajcie też „bezpieczne korki” (to te kręcące się dookoła zakrętki, które zabezpieczają otwarcie) – potrafią się zepsuć i można je z łatwością odkręcić. Dmuchajcie na zimne!

Piktogramy ostrzegawcze obowiązujące od 2015r. (Wikipedia)
Piktogramy ostrzegawcze starego typu, wycofane z użycia w 2015r. – patrz komentarz. (Wikipedia)

Na zakończenie napiszę tylko o tym, czego życzyłbym sobie jako konsument, chemik i ojciec dwójki dzieci. Chciałbym, żeby w resorcie odpowiedzialnym za szkolnictwo i edukację zaczęto w końcu myśleć przyszłościowo i pochylono się nad przedmiotami w szkołach, gdzie porusza się tematykę związaną z odpowiedzialnością i bezpieczeństwem konsumenta. Gdzie, jak nie w szkole, młodzież powinna uczyć się tego, jak postępować z różnymi substancjami, jak bezpiecznie pracować w określonych warunkach i jak identyfikować zagrożenia? To wiedza, która przydaje się potem w życiu. A jak wiadomo: czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał.

UWAGA! Podstawowe informacje powodziowe

Moi drodzy – ten wpis jest specjalny, bo i sytuacja jest specjalna.
Nie wiadomo ile dni jeszcze potrwa zagrożenie powodziowe na południu. Miejscami sytuacja jest dramatyczna, a wiedza o podstawowych procedurach ratunkowych znikoma. Zacznijmy od tego, jakie są sygnały ratunkowe, którymi można się posługiwać w sytuacjach kryzysowych. Najprościej zobaczycie to na poniższym obrazku. Uprzedzam, nie znam pierwotnego źródła, podejrzewam, że jest rządowe.

Zwróćcie uwagę na flagi – one nie muszą wyglądać tak, jak flaga Polski. W sytuacji awaryjnej wystarczy jakiś kawał materiału na kiju, tak aby był dobrze widoczny ze śmigłowca lub łodzi ratunkowej. Może nawet być jakiś ciuch, byle jego kolor mógł być zinterpretowany jednoznacznie.
Bardzo ważne są sygnały – Y (yes, potrzebuję pomocy) i N (no, pomocy nie trzeba). W ten sposób bardzo ułatwimy pracę służbom.
Absolutnie nie należy machać rękoma w kierunku łodzi/śmigłowca. Żadnego przywoływania ręką czy odganiania. Sygnały muszą być jednoznaczne – Y/N.

Jeśli dostaniesz sygnał do ewakuacji, nie wahaj się. Zabezpiecz wcześniej dom, wyłącz prąd i gaz, zamknij krany z wodą (jeśli jeszcze jest). Zabierz dokumenty, przyjmowane na stałe leki, jeśli się uda – choćby minimalny zapas wody i jedzenia. Latarkę, telefon, trochę odzieży na zmianę, ew. jakiś koc.
Oczekuj na komunikaty, które będą nadawane w lokalnym radiu. Postaraj się nie ulegać panice (wiem, łatwo mówić).
Zadbaj przede wszystkim o osoby starsze i dzieci, a także o zwierzęta domowe. Oni sami sobie nie poradzą.

Piłsudski i Petlura wraz z oficerami polskimi oraz ukraińskimi. Wikimedia Commons.

WSPÓLNOTA CZERWIENI – addendum #1

Trafiłem ostatnio na niezmiernie ciekawe źródła, dzięki którym jestem w stanie wypełnić luki merytoryczne we wcześniejszych odcinkach mojego historycznego cyklu. Nowe treści zostaną zintegrowane w treści książki, którą na bazie niniejszego cyklu planuję wydać, ale tymczasem zachęcam do zapoznania się z nimi poza chronologią serii.

Czy sąsiedzi Republiki Weimarskiej i Rosji Sowieckiej zdawali sobie sprawę ze współpracy dwóch rzekomo wrogich krajów? Nie mogę wypowiadać się na temat wszystkich krajów z nimi graniczących, ale Polska akurat dość wcześnie wykryła, co się święci. Oficer polskiego wywiadu, kpt. kawalerii Karol Dubicz, dowodzący placówką „Dwójki” w Gdańsku, zdobył informacje na temat założeń współdziałania planowanego przez Niemców i Sowietów podczas wojny polsko-bolszewickiej. Otóż Niemcy planowali aktywnie wesprzeć komunistyczne natarcie od momentu zajęcia przez armię bolszewicką polskiej stolicy. 17 lutego 1919 roku odbyła się wspólna narada przedstawicieli sztabów obu rzekomych wrogów i poczyniono na niej szczegółowe ustalenia.

Żołnierze Reichswehry podczas Puczu Kappa. (Bundesarchiv)

Po zajęciu Warszawy przez Armię Czerwoną zachodnią granicę Polski miały przekroczyć siły Freikorpsu w liczbie 75 tysięcy żołnierzy. Niemcy przygotowali dwa kutry torpedowe, by wspomogły ewentualne działania sowieckie na Bałtyku. Warunkiem udostępnienia jednostek niemieckich było pokrycie ich żołdu przez Sowietów. Jednocześnie obydwa kraje prowadziły w czasie wojny bolszewicko-polskiej ścisłą współpracę w zakresie wywiadu, a Niemcy dodatkowo udostępniali Sowietom nadwyżki broni i sprzętu wojskowego. Niemieccy i sowieccy szpiedzy pomagali sobie nawzajem na terenie Wolnego Miasta Gdańska, w tym w werbunku agentury oraz rozpowszechnianiu antypolskiej propagandy. Na wypadek interwencji francuskiej ćwiczono współdziałanie okrętów wojennych, rozmawiano o budowie okrętów dla sowieckiej marynarki wojennej w niemieckich stoczniach. Tuż po podpisaniu traktatu z Rapallo zintensyfikowano wspólne szkolenia, w tym w stosowaniu nowych szyfrów, których polski wywiad nie znał – wiedział za to, że Sowieci wspólnie z Niemcami trenowali na Bałtyku taktykę marynarki wojennej podczas wspólnych ćwiczeń w 1923 i 1924 roku.

Wolne Miasto Gdańsk w latach 20. XX wieku. (Wikimedia Commons)

Co najciekawsze, w latach 1920-1921 Niemcy intensywnie pomagali ZSRR w propagowaniu komunizmu – który we własnym kraju militaryści niemieccy oficjalnie uznawali za wraży ruch. W Berlinie działało specjalne biuro, kierowane przez sowieckiego agenta, niejakiego Koppa, które rekrutowało ludzi, chętnych do walki z Polską po stronie bolszewików. Dodatkowo militaryści niemieccy zapewnili pomoc rodzimych banków, które godziły się na zakładanie w nich depozytów bolszewickich środków finansowych, wykorzystywanych na rekrutację cudzoziemców do planowanego kolejnego natarcia na Polskę. Polscy komuniści także otrzymywali – pozornie wbrew logice – wsparcie niemieckie. Niemiecki korpus oficerski ułatwiał rosyjskim oficerom, gotowym wrócić do Rosji i przyłączyć się do bolszewików, przedostawanie się tam przez Gdańsk i Konstantynopol.

Defilada Armii Czerwonej w Charkowie w roku 1920. (Wikimedia Commons)

Trzeba tu wspomnieć, że podczas wojny polsko-bolszewickiej administracja portu gdańskiego i dokerzy tego samego portu w Wolnym Mieście Gdańsku prowadzili sabotaż dostaw zaopatrzenia wojskowego dla Polski, dostaw, które z konieczności musiały docierać do tego portu, dostęp do którego Polska uzyskała w Wersalu. Stocznia gdańska, w której Polska otrzymała 20-procentowe udziały od zwycięskich mocarstw, sabotowała polskie zamówienia – na przykład dwa monitory rzeczne OORP „Horodyszcze” i „Pińsk” opancerzono nie stalową blachą pancerną, lecz zwykłą, konstrukcyjną – można je było przebić strzałem z karabinu (co odkryto znacznie później). Brytyjczycy, sprawujący pieczę nad Gdańskiem, również utrudniali Polsce dostęp do morza – najpierw zadbali o to, by Rzeczpospolita otrzymała w ramach reparacji tylko cztery rozbrojone, praktycznie bezużyteczne okręty poniemieckie, a potem o to, by generałowi Hallerowi jak najtrudniej było dotrzeć do Pucka – liczono na to, że pomoc udzielona przez Londyn Niemcom zrównoważy postrzegany przez angielskich polityków jako wrogi sojusz Francji z Polską.

ORP Pińsk i ORP Horodyszcze na Wiśle przy moście Kierbedzia w Warszawie. (Wikimedia Commons)

W 1921 centrala polskiego wywiadu zdobyła informacje o szkole agitatorów, założonej za zgodą Niemców przez Sowietów w Düsseldorfie – 50 agentów miało przeniknąć do polskich regionów przemysłowych i tam agitować za bolszewikami. Grupy militarystów z Republiki Weimarskiej rozważały organizację grup, które mogłyby wtargnąć na terytorium Polski z Prus Wschodnich. W rozpoznawaniu sytuacji w Polsce Niemcy swobodnie korzystali z sowieckich siatek agentów, brali nawet udział w rozprowadzaniu fałszywych polskich banknotów.

Wojna polsko-bolszewicka. (Wikimedia Commons)

W drugiej połowie listopada 1921 roku przedstawiciel Polski w Wolnym Mieście Gdańsku alarmował Warszawę, że Niemcy, którzy nie potrafili się pogodzić z utratą terytorium na rzecz Polski, postawili na bolszewików jako partnerów do wspólnej kampanii przeciw nowo powstałemu państwu polskiemu. Według depeszy, ze Stettina (dziś: Szczecina) wypłynęło do Piotrogrodu w sumie sto statków, których ładownie wypełniał niemiecki sprzęt wojskowy, opisany w fakturach jako „lokomotywy”. Polski dyplomata widział, że wobec braku innych sojuszników, niemieccy militaryści liczyli na wspólne zmiażdżenie Rzeczypospolitej z bolszewikami, i w efekcie odzyskanie spornych ziem. Notabene Sowieci sprzedali Niemcom na złom trzy niewykończone kadłuby okrętów liniowych, których budowę rozpoczęto przed rewolucją, a także jakieś nadające się do remontu okręty wojenne – to wszystko działo się PRZED podpisaniem traktatu w Rapallo.

Siedziba Sztabu Generalnego w Pałacu Saskim w Warszawie. (NAC)

W tym samym czasie czujny polski kontrwywiad wojskowy zdołał udaremnić działalność kilku grup bolszewickich agentów, a wywiad Oddziału II zdobywał nowe źródła informacji na Wschodzie i Zachodzie. Już w styczniu 1921 roku Polacy wiedzieli, że Niemcy dokonują z Sowietami transakcji rozliczanych w złocie, między innymi za pośrednictwem jednego ze szwedzkich banków (w Szwecji zresztą do niemieckich pieniędzy odnoszono się bardzo przychylnie – działała tam fabryka Junkersa oraz zakłady lotnicze Arado, przy czym z tych ostatnich wywodzi się w prostej linii marka SAAB). Polski wywiad działał skutecznie.

Józef Piłsudski. (NAC)

17 stycznia 1922 roku polski attaché wojskowy przy Poselstwie Polskim w Moskwie wysłał do Oddziału II Sztabu Generalnego pismo, w którym informował o istnieniu w Moskwie tajnego niemieckiego przedstawicielstwa wojskowego, niezależnego od ambasady – tego przedstawicielstwa, którego istnienie skutecznie ukrywano przed mocarstwami zachodnimi. Polski oficer zidentyfikował dwóch niemieckich oficerów, którzy kontaktowali się na Kremlu bezpośrednio z Trockim.

Trocki na Placu Czerwonym. (Wikimedia Commons)

Oficerowie ci pracowali wraz z kolegami z Armii Czerwonej nad dwoma planami strategicznymi: jeden dotyczył przygotowania sowieckiego wojska do zbrojnej interwencji innego państwa, drugi zaś był planem wspólnego sowiecko-niemieckiego ataku na państwa sąsiednie – w tym Polskę. Ten sam przedsiębiorczy oficer meldował w lutym o bezspornym potwierdzeniu faktu istnienia regularnych transportów niemieckich materiałów wojennych do komunistycznej Rosji. W połączeniu z rozpoznanym przez polski wywiad współdziałaniem komunistów niemieckich z ośrodkami w ZSRR, mającym miejsce z aprobatą władz niemieckich, przynajmniej milczącą, daje to obraz bezpośredniego zagrożenia Drugiej Rzeczypospolitej w owym czasie.

Plakat z okresu wojny polsko-bolszewickiej. (Wikimedia Commons)

cdn.