Niemiecki cywil patrzy na ogromny portret Stalina na Unter den Linden w Berlinie. 3 czerwca 1945. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 42

Mocarstwo kolonialne, jakim był w istocie Związek Radziecki, karmiło się zawsze niczym pasożyt zawartością podbitych regionów i krajów – musiało, bo inaczej koślawej i niewydajnej gospodarce groziła rychła entropia. Uznanie ZSRR za jednego ze zwycięzców II wojny światowej otworzyło przed totalitarnym molochem nowe, niemal nieograniczone możliwości.

Radioodbiornik polskiej firmy Elektrit z Wilna. (Wikimedia Commons)

Przede wszystkim nikt się nie upomniał o polskie zasoby przemysłowe i naukowe, zagarnięte przez czerwoną szarańczę już w 1939 roku, takie jak np. nowoczesną fabrykę radioodbiorników Elektrit w Wilnie, zakłady szybowcowe we Lwowie (Lwowskie Warsztaty Lotnicze) i całą masę drobniejszych, specjalistycznych przedsiębiorstw. Planowo niszczono dowody pokazujące poziom rozwoju międzywojennego przemysłu w Polsce (np. nie ściągnięto do Polski znajdujących się w Rumunii przedwojennych samolotów poza kilkoma), nawet mapy i plany miast – elementem Wielkiego Sowieckiego Kłamstwa była przecież “konieczność” interwencji Armii Czerwonej w 1939 roku na ziemiach wschodnich w obronie chłopów i robotników przed emanującą złem sanacją. O niektórych przejawach technologicznego zaawansowania II RP po raz pierwszy napisano nieśmiało dopiero w latach 70. XX wieku.

Osiągnięcia sowieckiego przemysłu motoryzacyjnego. (Deutsche Fotothek/Wikimedia Commons)

Niemcy i Austria wypełnione były dobrem wszelakim, w tym fabrykami przedmiotów codziennego użytku. Wiele z nich pojechało do ZSRR wraz z personelem, którego nikt nie pytał o zgodę na wyjazd i pracę przymusową. Tak się stało np. z fabryką motocykli DKW, która po przeniesieniu do ZSRR zaczęła produkować – nie żadną “kopię”, tylko oryginał – motocykl DKW RT 125, przemianowany na “Moskwa/Mińsk M1A”. Przedwojenny Opel Kadett stał się Moskwiczem 400 (wszystkie części były wzajemnie wymienne), przy czym z zakładu Opel Brandenburg nie dało się za wiele zabrać po bombardowaniach – sporo sprzętu za to uzyskano w zakładzie w Rüsselsheim w amerykańskiej strefie okupacyjnej, stamtąd też wzięto dokumentację. Na wschód pojechała także fabryka samochodów dostawczych Framo. Niczego nie trzeba było konstruować.

Moskwicz 400. (Wikimedia Commons)

Wbrew powszechnej opinii, rozpowszechnianej do dziś przez wewnętrznie sprzeczne strony internetowe, ciężki motocykl Dniepr M-72/Ural nie został skopiowany ze zdobycznych motocykli niemieckich – w końcu lat 30. normalnie zakupiono prawa do licencji na motocykl BMW R71, narzędzia niezbędne do tejże produkcji oraz sprowadzono z III Rzeszy personel techniczny, który wyszkolił załogę fabryk w Moskwie, Leningradzie i Charkowie. Tylko dlatego zachowały się we wschodnich Niemczech zakłady w Eisenach (BMW, potem EMW i DKW/Wartburg), w Zwickau (Horch, potem P60/70/Trabant) oraz mury zakładu Framo (przed wojną Framo, potem Barkas), bo po zużyciu elementów z zapasów miały wytwarzać samochody z silnikami dwusuwowymi, przedwojennej konstrukcji DKW, a te Rada Najwyższa ZSRR uznała za nieprzydatne dla gospodarki Kraju Rad – nadto uznano, że wschodnim Niemcom trzeba zapewnić minimum wygody, by nie ośmielili się buntować.

Motocykl BMW R71 z 1938 roku. (BMW AG)

Zabierano wyposażenie szpitali, tory kolejowe, podkłady, linie energetyczne, transformatory. Z terenów poniemieckich przekazanych Polsce skradziono co najmniej 5000 kilometrów kompletnych linii kolejowych. O tępocie sowieckiego okupanta najlepiej świadczy fakt, że gdy w 1948 roku na Pomorzu Szczecińskim rozpoczęto rozbudowę baz wojskowych ZSRR, musiano odbudować linie kolejowe do poniemieckich lotnisk, które ten sam okupant wcześniej zdemontował i ukradł. Z tego regionu Sowieci zabrali do siebie odlewnię żelaza, fabrykę celulozy, cementownię, wspomniane wcześniej zakłady w Policach…

Czerwonoarmiści na ulicach Starogrodu w 1945 roku – obecnie Stargard. (Wikimedia Commons)

Przekazane Polsce ziemie, perfidnie opisywane jako “Odzyskane”, potraktowano jak ziemię niemiecką, z której należy zebrać reparacje – mające wynagrodzić moskiewskiej dyktaturze niepowodzenie inwazji Zachodu w 1941 roku. Na to wszystko nakładało się działanie band złożonych z czerwonoarmistów, które rabowały i zabijały polskich przesiedleńców, a czasem i własnych kolegów. Ogołocenie polskiej ziemi z zastanych dóbr, podpalanie bibliotek, pałaców, domów mieszkalnych, to wszystko sprawa Sowietów – wyniki ich działalności propaganda PRL zrzucała na “działania wojenne” i co straszne, wielu naszych rodaków nadal wierzy w to wyjaśnienie. Prawdziwej skali strat poniesionych przez Polskę wskutek działań ZSRR nie zbadano nigdy.

Niemiecki lotniskowiec Graf Zeppelin w Szczecinie. Wrzesień 1945. (Wikimedia Commons)

W tym samym czasie Rosjanie zbierali niemiecki sprzęt wojskowy, gdzie się dało. Weźmy na przykład ogromną, zajmującą prawie 3 kilometry kwadratowe, instalację łączności ELF Goliath w miejscowości Calbe an der Milde w Saksonii-Anhalt. Już przed drugą wojną światową naukowcy niemieccy, pracujący w firmie elektrotechnicznej C. Lorenz AG, dopracowali system łączności radiowej w zakresie bardzo niskich częstotliwości, pozwalający na odbieranie przez pozostające w zanurzeniu okręty podwodne prostych wiadomości. Pierwsza stacja nadawcza powstała w 1939 roku w miejscowości Nauen, nieopodal Berlina, ale lokalizacja okazała się niefortunna, albowiem osiągnięto tam niską skuteczność anten. Nową stację zbudowano w bardziej sprzyjającym terenie. Zaczęła działać w roku 1943 i funkcjonowała bez przeszkód do końca wojny. Maszty antenowe miały wysokość ok. 200 metrów, a nadajnik, z zasilaniem z niezależnych generatorów, miał moc między 1 MW i 2 MW (zależnie od źródeł). Sygnały odbierano bez problemu nawet w Cieśninie Malakka.

U-Boot Typ XXI, najnowocześniejszy okręt podwodny II wojny światowej. (Wikimedia Commons)

Amerykanie, którzy początkowo zajęli teren stacji nadawczej Goliath, prawdopodobnie nie zrozumieli znaczenia swego znaleziska i wykorzystywali miejsce jako punkt zborny jeńców wojennych. Po nich przejęli stację Sowieci, którzy metodycznie zdemontowali całość i wywieźli do ZSRR – stację zmontowano ponownie w rejonie miasta Niżny Nowgorod, gdzie według wszelkich dostępnych danych działa do dziś (na jej wzór zbudowano drugą na Białorusi, obecnie działa także trzecia, znacznie nowsza, na Półwyspie Kola). Pierwszą podobną stację Amerykanie uruchomili dopiero w roku 1982. Dziś podobnymi dysponuje kilka krajów, w tym Chiny, które całkiem niedawno uruchomiły największą na świecie. Wszystkie korzystają z tych samych niemieckich założeń konstrukcyjnych.

Sekcja kadłuba U-Boota Typ XXI w stoczni. (Wikimedia Commons)

Notabene Sowieci, którzy od 1934 roku budowali okręty podwodne według zakupionej w III Rzeszy dokumentacji, po wojnie wyprodukowali kilkaset nowych, opartych na konstrukcji U-boota Typ XXI (wcześniej, po zajęciu zakładów budujących moduły, z których składał się ten U-boot oraz montownię w Gdańsku, Rosjanie prawdopodobnie po prostu kontynuowali produkcję, wytwarzając w sumie nawet ponad 50 jednostek). Wykorzystując niemiecką dokumentację z prób przeprowadzonych jeszcze podczas wojny i, prawdopodobnie, niemieckich inżynierów, na ich bazie budowano pierwsze sowieckie okręty podwodne, uzbrojone w rakietowe pociski balistyczne (Niemcy przeprowadzili pierwsze próby wystrzeliwania rakiet spod wody już w 1942 roku). Zgodnie z radzieckim zwyczajem, sprawdzone bazowe konstrukcje kadłubów itp. wykorzystywano w nowych modelach jednostek podwodnych, budowanych nawet w latach 80.

Sowiecki okręt podwodny klasy Projekt 613, czyli nieco zmieniony U-Boot Typ XXI. (Wikimedia Commons)

Przejmowano także mnóstwo instalacji stacjonarnych (np. słynną centralę telekomunikacyjną Zeppelin w Zossen i kilkadziesiąt tysięcy km linii telekomunikacyjnych w Europie, całość służyła Sowietom do lat 80.), lotniska, poligony, koszary, ale także sporo sprawnego i czasem fabrycznie nowego sprzętu lotniczego. Na fabrycznym lotnisku zakładów Focke-Wulfa w Marienburgu (dziś Malbork) przejęto znaczną liczbę fabrycznie nowych myśliwców Fw-190D-9. Nie wiadomo, ile ich było – rosyjscy historycy starali się zawsze w swoich publikacjach zredukować znaczenie tej zdobyczy.

Focke-Wulf Fw-190D-9 w służbie lotnictwa sowieckiego. (Wikimedia Commons)

Według niektórych źródeł wystarczyło na wyekwipowanie dwóch pełnych pułków lotnictwa bojowego Floty Bałtyckiej oraz, być może, specjalnego pułku, który w latach 1945-46 miał bronić Moskwy. Masowe wprowadzenie do służby tych samolotów najlepiej świadczy o zaufaniu, jakim darzono własne, rzekomo znakomite, konstrukcje Jakowlewa i Ławoczkina. Notabene jesienią 1945 roku jeszcze cztery Focke-Wulfy dostarczono do ZSRR ze Szwecji – zostały tam internowane w czasie działań wojennych i przekazano je w ramach realizacji niemieckich reparacji.

Focke-Wulf Fw-190D-9. (Wikimedia Commons)

W dalszych odcinkach opowiem o innych lotniczych zdobyczach Sowietów.

cdn.

Zajęcie miejscowości Biała koło Prudnika przez Armię Czerwoną w 1945 roku. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 41

Dzięki Wielkiemu Sowieckiemu Kłamstwu Stalin dokonał cudu: nieudaną inwazję Europy przekształcił w przejście do sojuszu z krajami Zachodu. Ten majstersztyk udał się między innymi dlatego, że pomógł wygodnie zakamuflować własne niepowodzenia pozostałych Aliantów. Propaganda wmówiła światu, że bohaterscy Sowieci niemal samodzielnie obronili Europę przed nazistami i dzięki temu mogli uczestniczyć w podziale łupów po III Rzeszy i brać udział w osądzaniu hitlerowskich zbrodniarzy.

Zdjęcie z dokumentacji wykonanej po odkryciu grobów oficerów polskich zamordowanych w Katyniu. (Wikimedia Commons)

Tak naprawdę stemplem, uwierzytelniającym wobec społeczności międzynarodowej Wielkie Sowieckie Kłamstwo, stał się trybunał w Norymberdze – za zbrodnie przeciw ludzkości osądzono tam tylko Niemców i Austriaków, zaś zbrodnie sowieckie pozostały bezkarne, w tym masowy mord w Katyniu. Główny sowiecki prokurator w Norymberdze, Roman Rudenko, został potem nagrodzony stanowiskiem komendanta obozu koncentracyjnego NKWD nr. 7, mieszczącego się w Sachsenhausen, gdzie doprowadził do śmierci co najmniej 12 tysięcy więzionych osób. Ten sam Rudenko uczestniczył w eliminacji Ławrientija Berii i skazaniu pilota samolotu zwiadowczego U-2, Gary’ego Powersa, zajmował się planowaniem metod tępienia opozycji, a także był członkiem KC KPZR i posiadaczem tytułu Bohatera Związku Radzieckiego.

Prokurator Roman A. Rudenko w Norymberdze. (TASS/Wikimedia Commons)

O ile w latach 30. Stalin musiał kupować licencje i zlecać cudzoziemcom budowę fabryk, w 1945 roku mógł po prostu zabrać kompletne fabryki i, wraz z nimi, tysiące niemieckich specjalistów, których można było zaprząc do uruchamiania produkcji oraz działalności badawczo-rozwojowej. Tak jak industrializację późnych lat 20. i wczesnych 30. Związek Sowiecki w całości zawdzięczał kapitalistycznemu Zachodowi, tak wtórną industrializację w okresie po zakończeniu drugiej wojny światowej zawdzięczał splądrowaniu Niemiec i ziem niemieckich przyznanych Polsce, a także ściągnięciu rzeszy niemieckich specjalistów do Rosji Sowieckiej. Rodzimy wkład w ten proces ograniczał się do wyznaczania “słupów”, firmujących biura konstrukcyjne i nadających im propagandowo akceptowalny charakter. Umowy z Jałty i Poczdamu przyznawały formalnie ludobójcy Stalinowi, sojusznikowi Hitlera, połowę wszystkich oficjalnych reparacji wojennych ze strony Niemiec.

Sowieccy fizylierzy na amerykańskim czołgu M4A2 Sherman, otrzymanym bezpłatnie w ramach dostaw Lend-Lease. Terytorium Niemiec, rok 1945. (Wikimedia Commons)

Tuż za falami formacji frontowych, które w końcowej fazie wojny atakowały Niemców i ich sojuszników, posuwały się jednostki tzw. “trofiejszczyków”, które gromadziły wszelkie zdobyczne dobra o charakterze militarnym (resztę kradli lub bezmyślnie niszczyli czerwonoarmiści już na własną rękę). Zbierano broń, pojazdy, narzędzia, wszelką dokumentację. Już na tym etapie także wywożono do ZSRR techników czy innych specjalistów, których udawało się ująć – operacja ta nie miała zorganizowanego charakteru i odbywała się żywiołowo. Losy tych Niemców nie są znane.

Czerwonoarmiści w Austrii, rok 1945. (Wikimedia Commons)

Kapitulacja Niemiec i stworzenie radzieckiej strefy okupacyjnej oznaczały nowe realia i nowe możliwości. Głodny i pozbawiony środków do życia personel wszelkich zakładów przemysłowych o charakterze zbrojeniowym, znajdujących się we wschodnich Niemczech, niezwłocznie zapędzono do pracy w tych samych zakładach i ośrodkach badawczych. Nie zawsze konieczny były przymus – obietnica otrzymania żywności miała ogromną wartość (a żywność i tak pochodziła w większości z bezpłatnych dostaw amerykańskich – słynna sowiecka “tuszonka” to po prostu puszki amerykańskiego produktu mięsnego o nazwie “Spam”; łącznie Stany Zjednoczone wysłały do ZSRR 3 miliony ton żywności).

Cincinnati w stanie Ohio: produkcja wieprzowiny w puszkach dla ZSRR w zakładach spożywczych Krogera. (Wikimedia Commons)

Wszelkie obiekty przemysłowe, przejmowane w czasie działań wojennych, były opróżniane ze sprzętu, który natychmiast wywożono koleją do ZSRR. Ten los spotkał wszystkie niemieckie zakłady przemysłowe na ziemiach pierwotnie polskich, a także na terenach poniemieckich, teoretycznie przyznanych Polsce jako “Ziemie Odzyskane”. Z pozoru to nielogiczne – skoro Polska wchodziła w sferę wpływów Moskwy i otrzymała ziemie historycznie niemieckie, to zniszczona pożogą wojenną powinna była w ramach reparacji dla siebie zatrzymać wyposażenie hitlerowskich fabryk, by móc pracować w nich na chwałę bratniego Związku Sowieckiego, prawda? Nieprawda. Stalin nigdy bowiem nie wybaczył Polsce 1920 roku i porażki swojego pierwszego planu inwazji Europy. Wydał polecenie, aby na przejmowanych przez rząd lubelski terenach poniemieckich “została goła ziemia”. Służalcze pseudowładze nowej Polski, z niewielkimi i rzadkimi wyjątkami, nie ośmieliły się odezwać w tej kwestii.

Hydrierwerk Pölitz, zakłady produkcji benzyny syntetycznej w Policach. (Wikimedia Commons)

Tak straciliśmy mnóstwo zakładów chemicznych, w tym fabrykę Anorgana w Dyhernfurth (Brzegu Dolnym, produkującą broń chemiczną) czy zakłady produkcji benzyny syntetycznej w Policach i Blachowni, fabryki samolotów Focke-Wulf w podpoznańskich Krzesinach i w Malborku, stocznię w Elblągu, wyposażenie zakładów lotniczych w Mielcu, mnóstwo zakładów na Dolnym Śląsku i Pomorzu, w tym fabrykę samochodów Stoewer w Szczecinie. Ta ostatnia znajdowała się w nieskazitelnym stanie, część sprzętu ewakuowano, ale transport przejęła Armia Czerwona – przechodząca spod niemieckiej pod sowiecką okupację Polska mogłaby niemal natychmiast uruchomić produkcję samochodów nowocześniejszych pod względem technicznym od komicznie archaicznej Pobiedy, ale Stalin na takie ekstrawagancje nie miał zamiaru pozwalać. Polska, w jego założeniu, miała być biednym, niewolniczym, posłusznym krajem, zdanym całkowicie na łaskę ZSRR.

Samolot LWD Zuch 2, konstrukcji Tadeusza Sołtyka, napędzany zdobycznym niemieckim silnikiem Siemens-Bramo Sh.14. (Wikimedia Commons)

Fabryk benzyny syntetycznej państwo sowieckie oczywiście nie potrzebowało – ale zabierając je z Polski odbierało jej możliwość produkcji własnych paliw ciekłych z węgla kamiennego, którego ta miała w nadmiarze. Ciągłe upokarzanie “bratniego” państwa trwało aż do śmierci komunistycznego dyktatora, objął ten proces zmuszenie Polski do nabycia licencji na samochód Pobieda i samolot Po-2 czy zebranie niemieckich silników lotniczych ze składnic na ziemiach polskich – aby Polacy tacy jak Sołtyk nie ośmielali się budować własnych samolotów.

Prezydent Truman podczas inspekcji 3. Dywizji Pancernej Armii USA na terenie Niemiec. Stoi w samochodzie Stoewer Arkona, wyprodukowanym w Stettinie/Szczecinie. (NARA/Wikimedia Commons)

Co najstraszniejsze z punktu widzenia odbudowy naszego kraju, większość wyposażenia niemieckich zakładów z przejmowanych przez administrację polską obszarów nigdy nie została przez Sowietów wykorzystana przemysłowo – albo stała się złomem hutniczym, albo stoi do dziś zapomniana na zarośniętych krzakami, zardzewiałych bocznicach kolejowych. Małpia złośliwość Stalina sprawiła, że skradziono więcej fabryk, aniżeli była w stanie przetrawić prostacka gospodarka jego totalitarnego kraju.

W dalszych odcinkach opowiem o konkretnych przykładach pozyskanej przez Sowietów niemieckiej technologii, o programach budowy bomby atomowej, broni rakietowej, samolotów odrzutowych, broni strzeleckiej, akcji przemieszczenia niemieckiego personelu do ZSRR i wielu innych mało znanych zagadnieniach.

cdn.

Demonstracja poparcia dla Czerwonego Terroru. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 40

Zestaw mitów, które do dziś są wytaczane przez tradycyjnych historyków tudzież autorów powieści i filmów, a które mają usprawiedliwiać totalną klęskę sowieckiej armii w 1941 roku, zawiera także mit szpiegowski. Opiera się on na promowanej ad nauseam radzieckiej legendzie o nieustraszonym agencie wywiadu nazwiskiem Sorge.

Mit szósty

Richard Sorge to postać pod wieloma względami ważna dla sowieckiej i rosyjskiej narracji dotyczącej drugiej wojny światowej. Przede wszystkim jego życiorys ma stanowić dowód przewagi ZSRR nad pozostałymi światowymi mocarstwami w zakresie działalności wywiadowczej. W tę narrację wpisują się także liczne dzieła literackie i filmowe, w tym także serial “Siedemnaście mgnień wiosny”, traktujący o fikcyjnym agencie Stirlitzu, a nadto – nie da się tego ukryć – polski serial “Stawka większa niż życie”, którego bohater, znany jako Kloss, był przecież podwładnym struktur wywiadu Armii Czerwonej.

Znaczek pocztowy ZSRR z wizerunkiem Bohatera Związku Radzieckiego, Richarda Sorge. (Wikimedia Commons)

W latach 60. XX wieku w ZSRR miała miejsce eksplozja mody na Richarda Sorge, pisano o nim książki, kręcono filmy, nazywano ulice jego imieniem. Wydawano znaczki pocztowe i projektowano pomniki. Był synonimem sowieckiej zaradności i zarazem dowodem na rzekomą tępotę hitlerowców. To samo działo się w NRD, gdzie zrobiono z Sorgego bohatera narodowego, co pasowało do mitu, mówiącego, że źli Niemcy, faszyści, to mieszkańcy wyłącznie NRF, zaś antyfaszyści zawsze stanowili trzon narodu komunistycznego nowotworu, powstałego na bazie sowieckiej strefy okupacyjnej. W Polsce w latach 70. nawet wydano komiks o agencie z Tokio, który mgliście pamiętam.

Rok 1969, Berlin Wschodni: nadanie ulicy nazwy Richard-Sorge-Straße – tablicę pamiątkową odsłania Max Christiansen-Clausen, radiotelegrafista Sorgego, wraz z żoną Anną. (Bundesarchiv)

W owym okresie, okresie szalonej popularności sowieckiego szpiega, ujawniono, że do wywiadu zwerbował go Jan Bierzin, twórca i szef tak zwanego Zarządu Czwartego w sztabie generalnym Armii Czerwonej, który później przekształcił się w GRU. Kim był Bierzin? Jan Karłowicz Bierzin to naprawdę Łotysz, który dosłużył się w sowieckim wojsku stopnia generalskiego dzięki wyjątkowej skuteczności w epoce leninowskiego Czerwonego Terroru – podobnie jak Tuchaczewski wypracował metody brania zakładników i ostentacyjnego ich mordowania na terenach, gdzie tlił się sprzeciw wobec wprowadzanego siłą komunizmu. Całkowity brak skrupułów i determinacja w eksterminacji wrogów czerwonej zarazy sprawiły, że to jemu powierzono dowodzenie Zarządem Czwartym, zalążkiem wywiadu wojskowego ZSRR.

Jan Bierzin, już po aresztowaniu w 1937 roku. (Wikimedia Commons)

Bierzin pojechał na wojnę domową w Hiszpanii jako dowódca zespołu doradców wojskowych. Dziwny wybór, bo na taktyce znał się jak Tuchaczewski na trygonometrii. A może wcale nie dziwny? Stalin wprawdzie liczył na to, że wojna wywoła otwarty konflikt między Wielką Brytanią i Francją z jednej strony, a Niemcami i Włochami z drugiej, ale miał także plany B i C. Plan B – bo kontakty gospodarcze z III Rzeszą i krajem Mussoliniego wcale nie zostały zerwane (mimo pozorów), zaś plan C to działania stricte wywiadowcze, którymi realnie na miejscu kierował bezwzględny Bierzin. Kilka tysięcy dzieci hiszpańskich zwolenników komunizmu zabrano do ZSRR, rzekomo dla ich ochrony – poddano je potem wieloletniemu szkoleniu i zrobiono z nich zawodowych zamachowców, wykorzystywanych potem przez kilka dekad do akcji specjalnych na rzecz ZSRR, w tym do ochrony Fidela Castro (autorzy powieści o Jasonie Bourne i Orphan X nie wszystko wyssali z palca…).

Żołnierze wojsk republikańskich przebrani w stroje księży katolickich, zamordowanych przez siebie. (Wikimedia Commons)

Daleko większym przedsięwzięciem sieci podwładnych Bierzina było pozyskiwanie dokumentów od ochotników z 54 krajów, którzy w ideowej naiwności przybywali na Półwysep Iberyjski, by walczyć w Brygadach Międzynarodowych. Wszystkie dokumenty, w tym paszporty, zabierano im rzekomo w celu bezpiecznego przechowania. Dziwnym trafem miejsca, gdzie podobno magazynowano dokumenty, zawsze szły z dymem lub ulegały zniszczeniu wskutek wrogiego ostrzału. W ten sposób autentyczne, bezcenne dokumenty, nieodzowne przy tworzeniu tzw. legend dla agentów wywiadu czy grup dywersyjnych, trafiały do ZSRR i zasilały aktywne archiwa wydziałów dokumentacji sowieckiego wywiadu. Używano ich jeszcze w latach sześćdziesiątych.

Richard Sorge w szpitalu podczas pierwszej wojny światowej. (Wikimedia Commons)

Ten właśnie Bierzin, rozstrzelany w 1938 roku na fali usuwania oficerów pochodzących z republik bałtyckich i/lub będących okrutnymi rzeźnikami, to pierwszy oficer prowadzący niemieckiego komunisty z uprzywilejowanej rodziny, daleko spokrewnionej z Karolem Marksem, Richarda Sorge. Legenda Sorgego, jak to zwykle bywa u Sowietów, jest niespójna wewnętrznie. Raz się twierdzi, że został komunistą pod wpływem horroru wojny światowej, kiedy indziej znowu okazuje się, iż już podczas tejże wojny przyjaźnił się z wiernymi Moskwie komunistami, którzy po drugiej wojnie trafili do władz NRD.

Sowieckie czołgi w służbie armii republikańskiej w Hiszpanii. (Wikimedia Commons)

Tak czy owak, niemieckiej narodowości agent, pracujący dla Moskwy w latach 1920-1933 i badający działalność partii komunistycznych w różnych krajach (w tym w Wielkiej Brytanii), który okresowo jawnie mieszkał w Moskwie i w dodatku pisał do jakichś gazet – jakoś nie wzbudzał zainteresowania niemieckiego kontrwywiadu. Jego swoboda działania, brak oficjalnego źródła utrzymania powinny były uruchomić czujność Niemców – dlaczego to się nie wydarzyło? Oficjalne biografie omijają ten temat szerokim łukiem. Zapisał się do NSDAP i w równie tajemniczy sposób tak wkupił się w łaski naiwnych pobratymców, że został korespondentem wpływowego dziennika Frankfurter Zeitung w Chinach i Japonii. Mnie to śmierdzi pracą na dwie strony, zwłaszcza w okresie ścisłego współdziałania Moskwy i Berlina. Cudów w służbie wywiadowczej bowiem nie ma.

Richard Sorge. Zdjęcie z archiwum rodzinnego, upowszechnione przez propagandę NRD w 1985 roku. (Bundesarchiv)

W Tokio Sorge podrywał coraz to nowe kobiety i sypiał z nimi, pił też sporo alkoholu i przyjaźnił się z Niemcami z miejscowej ambasady. Według sowieckiej legendy z tych osobowych źródeł informacji czerpał ważką wiedzę, którą jako agent “Ramzai” (radziecka transkrypcja “Ramsay”) dzielił się w szyfrogramach z Centralą w Moskwie. Problem tylko w tym, że od 1938 roku Centrala żądała, by Sorge powrócił do Moskwy na “wypoczynek”. Agent odmówił. Potem jeszcze wielokrotnie Centrala domagała się jego powrotu i zawsze odmawiał – wiedział naturalnie, że Bierzin, podobnie jak wszyscy jego najbliżsi współpracownicy, został już rozstrzelany. Pobierający nadal gażę z Frankfurter Zeitung Sorge zaczął więc… opłacać swoich informatorów z własnych pieniędzy i nadal wysyłał – niechciane – raporty do Moskwy. Co to może oznaczać? Ano tylko tyle, że istnieje spore prawdopodobieństwo, że agent tak wystraszył się perspektywy powrotu do ZSRR i podzielenia losu Bierzina, że oddał się do dyspozycji albo Niemców, albo japońskiego Kempeitai. Depesze wysyłał do dawnych szefów, by zebrać kapitał dobrych uczynków, który w przyszłości mógł ocalić mu życie.

Rzekomy radioszyfrogram Richarda Sorge z maja 1941 roku, ostrzegający przed niemieckim atakiem. (Wikimedia Commons)

Apologeci Związku Radzieckiego chętnie wspominają o radioszyfrogramie, który były agent GRU Sorge wysłał do Moskwy i w którym podawał termin niemieckiej inwazji. Czy ten “dokument”, traktowany niemal jak relikwia, w ogóle jest prawdziwy? Nawet jeśli jest, to niedługo wcześniej ten sam Sorge wysłał do tej samej Centrali inny szyfrogram, w którym skwapliwie potwierdzał opinię, że Niemcy zaatakować ZSRR nie mogą dopóty, dopóki finalnie nie rozprawią się z Wielką Brytanią. Jeśli nawet ktoś czytał w kierownictwie GRU jego depesze i jeśli nie powstały one poniewczasie jako elementy propagandy, musiał realnie uznać byłego agenta za niegodnego zaufania idiotę.

Golikow. (Wikimedia Commons)

Stalin nie potrzebował Sorgego, miał bowiem lepszych agentów. Bodaj najskuteczniejszym był Kim Philby, który treść rozszyfrowanych w Bletchley Park niemieckich depesz (kodowanych przy pomocy Enigmy) przekazywał Stalinowi wcześniej niż zdołał je zobaczyć Winston Churchill. Przereklamowany Sorge przez wiele lat skutecznie odwracał uwagę świata od prawdziwych, bardzo niebezpiecznych sowieckich szpiegów, którzy działali swobodnie do lat 70. XX wieku w krajach Zachodu. Generał Golikow, który w 1940 roku dowodził GRU, poinformował Stalina w grudniu tegoż roku, że agentura doniosła, jakoby Hitler podpisał plan ataku na ZSRR. Wiadomość ta powinna była zaniepokoić Stalina, który planował swoje własne uderzenie w plecy Niemców – ale nie zaniepokoiła.

Wehrmacht na defiladzie w okupowanym Oslo, 1940 rok. (Wikimedia Commons)

Było tak, albowiem Golikow użył całego zakresu możliwości GRU, by wykryć niezależne dowody przygotowań III Rzeszy do ataku na ZSRR. I nie znalazł ich – Niemcy ani nie szyli ciepłej odzieży dla wojska, ani nie przygotowali specjalnych smarów dla broni, pojazdów i samolotów, ani nie pracowali nad benzyną syntetyczną bardziej odporną na niskie temperatury. Stalin był pewien, że zaatakuje skutecznie jako pierwszy. Dlatego też Golikowa nigdy nie ukarał, a nawet go awansował kilkakrotnie aż do stopnia marszałka. Żadna depesza od byłego agenta, próbującego wkupić się w łaski dawnych przełożonych nie mogła mieć większej wagi od ustaleń szefa GRU.

Niemieccy żołnierze oglądają porzucony sowiecki czołg ciężki KW-2. Rok 1941. (Wikimedia Commons)

Skonstatować trzeba, że rzekome “ostrzeżenie” agenta Sorgego o ataku Niemiec na ZSRR to raczej tylko propagandowa bajka, wpisująca się w system łgarstw, składający się na Wielkie Sowieckie Kłamstwo, rozpowszechniane powszechnie do dziś także w Wikipedii. Milczące przyzwolenie na rozpowszechnianie przez Moskwę Wielkiego Sowieckiego Kłamstwa, obejmującego także zbrodnie takie jak katyńska, wyrazili najpotężniejsi alianci. Mieli swoje po temu powody. W otoczeniu Roosevelta znajdowało się wpływowe gremium, złożone z ludzi, którzy kosmiczne pieniądze zrobili na budowie przemysłu zbrojeniowego ZSRR. Nadto początki wojny w wykonaniu wojsk amerykańskich były nieporadne – wspomnieć należy choćby tchórzostwo oddziałów pancernych na Przełęczy Kasserine w Afryce Północnej, o Pearl Harbor nie mówiąc.

Nieuszkodzony amerykański czołg M3 Stuart, zdobyty na przełęczy Kasserine i wcielony do Afrika Korps. (Wikimedia Commons)

Z kolei Brytyjczykom odpowiadał taki stan rzeczy dlatego, że mit przeważających, nowoczesnych, niemal niezwyciężonych wojsk niemieckich rozgrzeszał skutecznie fiasko Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego i hańbę Dunkierki. Poza tym dawało to szansę Churchillowi na wzmacnianie mitu o triumfie RAF w Bitwie o Anglię – milczeniem pomijano naturalnie fakt, że Dorniery, Heinkle i Messerschmitty w zbiornikach paliwa miały podczas tej kampanii benzynę lotniczą, zrobioną z ropy z sowieckiego Baku.

Ucieczka wojsk brytyjskich z Dunkierki, 1940 rok. (Wikimedia Commons)

W kolejnych odcinkach zajmę się skrótowo tematyką potajemnego sprowadzenia do ZSRR po wojnie całej rzeszy niemieckich naukowców, inżynierów i techników – Stalin nauczył się, że sama dokumentacja bez rozumiejących jej genezę ludzi nie wystarczy do budowy niezwyciężonej armii.

cdn.