Gdy byłem nastolatkiem, zaczytywałem się w książkach SF. Była to genialna odtrutka na szarą codzienność. Oczywiście wybór lektur był zdecydowanie mniejszy niż dziś, ale zdarzały się perełki. Zaczynałem oczywiście od Lema, a pierwszą książką, którą przeczytałem, były „Bajki robotów”. Szybko jednak zwróciłem się w kierunku klasycznych lektur, tych bardziej science. Jedną z moich ulubionych był „Eden” – typowa podróż do gwiazd (pamiętacie, zaczyna się dramatycznie: „W obliczeniach był błąd”). Moja młodość przypadła na czas, w którym zaczął się podbój kosmosu – OK, wiem, że to była bardzo szumna nazwa, ale bardzo działała na wyobraźnię młodzieńca. Miałem 4 lata, gdy na orbitę poleciał Gagarin. Potem pamiętam pierwszy spacer kosmiczny, bezzałogowe sondy lądujące (z bardzo różnym skutkiem) na Księżycu, Wenus i Marsie. Wydawało się wtedy, że jest to tylko przygrywka do prawdziwego wyjścia w daleki kosmos. Po lądowaniu człowieka na Księżycu (1969) dla mnie, trzynastolatka, było zupełnie oczywiste, że Mars jest już na wyciągnięcie ręki. Ba, wierzyłem, że na początku XXI wieku pierwsze wyprawy załogowe bez problemu wyruszą już poza Układ Słoneczny. Cóż, mamy połowę trzeciej dekady XXI w. i nadal czekamy na to, aby człowiek ponownie stanął choćby na Księżycu.
Eksploracja kosmosu od samego początku szła dwukierunkowo. Z jednej strony budowano i wysyłano w przestrzeń bezzałogowe statki badawcze – sondy, których zadaniem było wejście na orbitę planet czy księżyców i dokonywanie badań zdalnych. Jednocześnie oczywiście celem innych bezzałogowców było lądowanie na tych ciałach niebieskich i wykonywanie badań bezpośrednio, na powierzchni oraz w atmosferze (jeśli oczywiście istniała). Były też wyprawy załogowe. Najpierw na orbitę okołoziemską, potem na najbliższe ciało niebieskie, czyli Księżyc. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że te drugie wyprawy trwały zaledwie trzy lata (1969-72), a na powierzchni Srebrnego Globu stanęło łącznie zaledwie 12 ludzi.
Tymczasem warto przypomnieć, że gdzieś tam, daleko od Ziemi, podróżują nasze sondy kosmiczne. Mamy sondy Pioneer 10 i 11, wystrzelone odpowiednio w 1972 i 1973 roku. Misje te zakończono w latach 90. XX w., teraz już lecą jako martwe obiekty (ostatnie sygnały odebrano w 2002 roku). Ale są też „żywe” dwa Voyagery, wystrzelone z Ziemi w 1977 roku. Komunikacja z nimi, aczkolwiek ze sporymi problemami, jest utrzymywana cały czas. Aktualna odległość Voyagerów od Ziemi naprawdę imponuje, wynosi 25 mld km. Jest to więc najbardziej oddalony obiekt wykonany ludzką ręką. Jeśli poczekamy cierpliwie i nic się nie wydarzy, za jakieś 40 tys. lat sonda przeleci o 1,6 roku świetlnego od gwiazdy Gliese 445, czerwonego karła w gwiazdozbiorze Żyrafy.
Przyznam, że jest to bardzo fascynujące. W latach 70., w dobie komputerów wielkości szafy, zbudowaliśmy naprawdę zaawansowane urządzenia, które działają całkiem sprawnie od pół wieku. To prawdziwy triumf nauki i inżynierii.
„Powrót z gwiazd”
Pamiętam, jakie wielkie wrażenie zrobiła na mnie powieść Lema „Powrót z gwiazd”. Jeśli ktoś nie czytał, polecam serdecznie. Opowiada ona historię dwóch astronautów, którzy wracają z wyprawy kosmicznej w pobliże gwiazdy Fomalhaut. Lecieli tam z szybkością przyświetlną – z ich punktu widzenia minęło zaledwie 10 lat, natomiast na Ziemi – 127. To już oczywiście inna Ziemia, inni ludzie, obyczaje, technologia. Bohaterowie czują się jak dziwacy, nie mogą znaleźć swojego miejsca, a świat kompletnie nie interesuje się efektami ich podróży. Dość powiedzieć, że informacja o ich powrocie znajduje się na bardzo dalekich miejscach w serwisach informacyjnych.

Przyznam, że czytając ją, byłem zszokowany. No jak to… jak może tak być? Ale po przemyśleniu stwierdziłem, że Lem otworzył mi oczy. Świat Hala Bregga jest bliższy prawdzie niż uniwersum pilota Pirxa, choć jego też kocham wielką miłością. Warto tu jako ciekawostkę dodać, że Lem po latach uważał tę powieść za dość słabą.
Stacje kosmiczne
W daleki kosmos szlakiem Hala Bregga, a już szczególnie pilota Pirxa, raczej się nie wybierzemy. Znacznie lepiej wychodzi nam latanie dookoła Ziemi. Te loty są już w zasadzie rutynowe, zwłaszcza od czasu, gdy na orbicie znajdują się stacje kosmiczne z wymienianą co jakiś czas załogą. Tu pierwsi byli Rosjanie, którzy już w 1971 umieścili tam stację Salut – aczkolwiek pierwsze próby umieszczenia na niej załogi były niespecjalnie udane. Dość powiedzieć, że pierwszej nie udało się zadokować do stacji, a druga załoga, która tam poleciała, po trwającym 23 dni pobycie, zginęła podczas powrotu na Ziemię. Trzeba też dodać, że program Salut był w zasadzie przykrywką dla wojskowego programu Ałmaz (ros. Diament). Zakończono go w 1991 r.
W 1973 roku Amerykanie wynieśli w przestrzeń stację Skylab, która działała do 1979 r, a po niej nad Ziemią mieliśmy rosyjską staję Mir (ros. Pokój – 1986-2001). W tej chwili mamy na niebie dwie stałe stacje: Międzynarodową Stację Kosmiczną ISS (od 1998) oraz chińską Tiangong 2 (chiń. Pałac Niebiański – od 2016). ISS ma być utrzymana na orbicie do 2030 roku, ale ostatnie zawirowania wokół finansowania NASA mogą termin deorbitacji przyśpieszyć. Co do planów Chińczyków – niewiele wiadomo na pewno. Szacuje się, że popracuje ona jeszcze 10-15 lat. Niezależnie od działania państw istnieją też plany umieszczenia na orbicie komercyjnych stacji budowanych przez konsorcja prywatne.
Warto pamiętać, że nawet na orbicie bliskiej Ziemi można prowadzić bardzo ciekawe eksperymenty naukowe, wykorzystując warunki mikrograwitacji.
Zmiana paradygmatu?
Obserwując aktualną scenę kosmiczną, jasno zdajemy sobie sprawę z tego, że w ciągu kilku dekad dokonała się całkowita zmiana paradygmatu, jeśli chodzi o kwestię eksploracji kosmosu. Co prawda istnieją plany wyprawy na Marsa, ale daty są co chwilę przesuwane, więc nie wiadomo, kiedy jest szansa na to, aby człowiek stanął na Czerwonej Planecie. Zarówno NASA, jak i SpaceX, mają swoje pomysły w tej kwestii, ale prawdopodobnie nie zostaną one zrealizowane przed rokiem 2030.
Trzeba bowiem pamiętać, że przez lata dowiedzieliśmy się sporo o tym, jak na organizm człowieka wpływa długotrwałe przebywanie w przestrzeni kosmicznej. Okazało się, że jest ono bardziej niszczące, niż wcześniej przypuszczano. Brak grawitacji, a do tego wszechobecne promieniowanie kosmiczne, które wpływa na ludzi negatywnie, nawet pomimo tego, że ludzie są osłonięci obudową statku kosmicznego. Są to olbrzymie wyzwania, które stoją przed ludźmi projektującymi kolejne wyprawy. Na Księżyc można dolecieć w kilkadziesiąt godzin, ale wyprawa na Marsa to już długie miesiące.
Zapewne na stację kosmiczną będziemy nadal regularnie wysyłać ludzi, ale nic nie słychać o planach dalszych wypraw. Wydaje się, że eksploracja kosmosu będzie teraz opierać się na sondach automatycznych, bezzałogowych. Ma to oczywiście sens. Dzięki takiej koncepcji nie będą niepotrzebnie narażeni astronauci. Wszystko będą wykonywać automaty, prawdopodobnie z coraz większym udziałem AI.

Tu warto wspomnieć, że Polska także włączyła się w program kosmiczny. Oczywiście nie zbudowaliśmy żadnego kosmodromu, ponieważ tak naprawdę go nie potrzebujemy. Nasze niewielkie satelity już od 2012 roku są wynoszone na orbitę jako ładunek komercyjny przez firmy/organizacje wyspecjalizowane w tego typu działaniach (ESA, SpaceX). Prowadzą zarówno badania typowo naukowe, jak też służą do obrazowania Ziemi do celów gospodarczych oraz (przede wszystkim) wojskowych. Temat ten jest na tyle ciekawy i dość mało znany, że poświęcę mu osobny wpis.
Czasami słyszę pytanie: a po co w ogóle wysyłać sondy kosmiczne na krańce Układu Słonecznego? Kosztuje to przecież bardzo dużo. To prawda, ale… trzeba pamiętać, że rozwój technologii kosmicznej walnie przyczynia się także do rozwoju technologii ziemskiej. Garść takich urządzeń to np. bezprzewodowe urządzenia akumulatorowe, odporne na zarysowania szkła okularowe, efektywne filtry do wody, a nawet kostiumy pływackie dla zawodowców. Nie zapomnijmy też o systemie GPS czy (nie)zwykłej folii NRC. No i oczywiście nie możemy zapominać o sprawie bardzo ważnej, a mianowicie o samych badaniach kosmosu. Po co go badamy? Pamiętacie, co odpowiedział George Mallory, gdy spytano go przed ekspedycją, dlaczego chce się wspiąć na Mount Everest? Krótko: bo on tam jest.
No właśnie – kosmos tam jest, więc nic dziwnego, że ludzie chcą go badać. Nie możemy zapominać, że wszyscy jesteśmy dziećmi Wszechświata, zbudowani z pyłu kosmicznego, a każdy nasz atom powstał gdzieś tam, w gwiazdach dawno, dawno temu. W pewnym sensie badamy więc samych siebie.
Jestem bardzo ciekawy opinii czytelników. Czy powinniśmy wysyłać ludzi na Marsa czy księżyce planet Układu Słonecznego? A może powierzyć te misje wyłącznie automatom wyposażonym w sztuczną inteligencję?
__________________________________________
Obrazy w niniejszym wpisie wygenerowano przy pomocy Copilota firmy Microsoft