EM poleca (#27). Brian Clegg „Ciemna materia i ciemna energia. Tajemnicze 95% Wszechświata”

Kosmologia to nauka fascynująca. To więcej niż nauka, to opowieść.

Gdyby moim zadaniem było takie pokierowanie dzieckiem, żeby rozbudzić w nim zamiłowanie do nauki, badań i odkryć – na pewno zacząłbym mu opowiadać o Kosmosie. Kosmos, pełne nieskończoności uniwersum byłby zapalnikiem przyszłej pasji odkrywcy. Niektórzy powiedzą „Ależ skąd, powinno się zacząć od religii, ona też jest pełna niewyjaśnionych zjawisk”. Być może, ale nauka jest dynamiczna, wyjaśnia coraz więcej i stawia coraz więcej pytań, a religia stoi w miejscu, opiera się na niewzruszalnych dogmatach, nie rozwija się. Nawet wprost przeciwnie, jej zdolność objaśniania świata kurczy się, religia coraz bardziej nie ogarnia rzeczywistości, jest skostniała jak kość mamuta. Nauka wprost przeciwnie, ciągle goni króliczka prawdy.

Współczesna kosmologia mimo, że odpowiedziała już na wiele historycznych pytań, dalej zadziwia. Ciągle odkrywa nowe pytania, na które nie jesteśmy w stanie nawet w przybliżeniu odpowiedzieć. Jednym z nich jest istota ciemnej materii i ciemnej energii. Co konkretnego możemy na ten temat powiedzieć? Właściwie NIC. O ciemnej materii i energii już pisałem (Ciemna materia, czyli królowa jest naga) i przyznam, że nie jestem w stanie napisać nic więcej. „Wiedza” na ten temat sprowadza się do z kapelusza wyciągniętych hipotez. Ciekawych, ale tylko hipotez.

Dlatego do czytania książki „Ciemna materia i ciemna energia. Tajemnicze 95% Wszechświata” podszedłem „z niewielką dozą” sceptycyzmu, ale i ciekawości. O czym można pisać na 180 stronach wybierając tak karkołomny temat? Jeszcze więcej hipotez i przypuszczeń? Bo nawet nie teorii, te muszą się na czymś opierać, posługiwać się matematyką (nauka ścisła) albo jej namiastką. A ciemnej materii i ciemnej energii nawet nie zaobserwowaliśmy. Istnieją tylko poszlaki świadczące o istnieniu czegoś podobnego do materii (grawitacja) i czegoś podobnego do energii (niewytłumaczalna nadwyżka energii przyspieszająca ekspansję Wszechświata). Nawet „ciemny” człon nazwy świadczy o naszej ignorancji i bezradności w odkrywaniu tego bytu-niebytu.

Autor – wybitny popularyzator nauki poszedł swoją popularyzatorską drogą i zaczął pisać szerzej o astronomii i kosmologii. Istnienie i natura ciemnej materii i ciemnej energii to kwestie fundamentalne. A skoro fundamentalne, to ich kontekstem jest cały Kosmos. A która nauka zajmuje się całym Kosmosem? Kosmologia. Nasi bohaterowie sami się objawią, kiedy zaczniemy stawiać niewygodne pytania, na które nie ma sensownej odpowiedzi.

Brian Clegg tak zatytułował pierwszy rozdział i podrozdział: „Rzeczy nie są takie, na jakie wyglądają” i „Ukryte głębie”. Teraz już wiadomo, że ciemne: materia i energia same się wyłonią z opowieści o historii badań Kosmosu jako „białe plamy”. Historia zaczyna się od Fritza Zwicky’ego, szwajcarskiego astronoma, który prawie sto lat temu zwątpił w (dość już rozwiniętą) astronomię, gdyż natrafił na coś, czego nie umiał wytłumaczyć. Obserwując galaktyki w konstelacji Warkocza Bereniki zauważył, że ich szacowana masa i zmierzona prędkość obrotowa nie gwarantują stabilności układu. Innymi słowy galaktyki bedąc tak lekkie i tak szybko się obracając rozleciałyby się na wszystkie strony, gdyż ich zbyt mała grawitacja (wynikająca z masy) nie utrzymałaby gwiazd, z których się składają, na uwięzi. Jaki z tego wniosek? Galaktyki powinny być wielokrotnie cięższe. Zwicky nazwał to masowe manko „ciemną materią”, i tak już zostało. Brian Clegg po drodze poczynił też kilka dygresji dotyczących Zwicky’ego, gdyż astronomem był on znakomitym. Dość powiedzieć, że to on wspólnie z Walterem Baade sformułował koncepcję gwiazdy neutronowej. To także on, wykorzystując Ogólną Teorię Względności Alberta Einsteina opisał soczewkowanie grawitacyjne.

Pojęcie ciemnej energii także powstało jako listek figowy dla białej plamy wiedzowej i pytania bez odpowiedzi. Zaczęło się od Edwina Hubble’a, także astronoma, który na podstawie obserwacji odległych galaktyk doszedł do wniosku, że Wszechświat się rozszerza, a barwy widmowe galaktyk wykazują „poczerwienienie”, czyli przesunięcie w stronę czerwonej części widma (zjawisko Dopplera). Wtedy, czyli w 1929 roku jedynym pytaniem, jakie postawiono było „Jakie jest tempo spowalniania ekspansji Wszechświata?”, bo przecież im Wszechświat rzadszy, tym powinien wolniej puchnąć. Ale… W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego (czyli dwudziestego) wieku, dysponując dokładniejszymi metodami pomiaru odległości dalekich galaktyk, dwie rywalizujące grupy badaczy w mniej więcej tym samym czasie opublikowały badania, z których zgodnie wynikało, że Wszechświat rozszerza się coraz szybciej. Co u licha? Jak to możliwe? To tak, jakby istniała nieznana energia „rozpychająca” Wszechświat. I to niebagatelna, bo, po przeliczeniu na masę (wzór Einsteina E równa się emcekwadrat), równa czternastokrotności udokumentowanej masy Wszechświata. Nowy byt nazwano, a jakże, ciemną energią.

Autor opisuje wszystkie w miarę sensowne hipotezy i ich wytłumaczenie na gruncie współczesnej nauki. Niestety każda z tych teorii ma jeden podstawowy mankament: nie ma poparcia w bezpośrednich obserwacjach i więcej w nich fantazji i dobrych chęci niż wartości naukowej. Dlatego w każdej z nich, jak z pudełka, wyskakuje diabeł i mówi „A kuku, to ja jestem tym, którego szukacie! Jam jest ten ciemny”.

Prawie każda z omówionych teorii powołuje do życia nowe, fantastyczne byty: nowe cząstki elementarne, nowe oddziaływania, co jest dla Briana Clegga pretekstem do przekazania rzetelnej, sprawdzonej wiedzy z dziedziny mechanikimkwantowej, astronomii, astrofizyki i kosmologii. Clegg nie krytykuje tych teorii wprost, ale widać, że traktuje je trochę z przymrużeniem oka. Nie można inaczej, bo nawet istnienie ciemnej materii i energii to tylko jedno z wielu możliwych wytłumaczeń zaobserwowanych anomalii. Przecież nawet słuszność i kompletność Modelu Standardowego, obowiązującego, bywa kontestowana.

W ostatnim rozdziale autor, sfrustrowany brakiem dowodów na istnienie lub nieistnienie ciemnej materii (i energii) zagłębia się w rozważania filozoficzne dotyczące uprawiania nauki jako takiej. Warto zacytować fragment tych rozważań:

„[..] jest całkowicie możliwe, że jeśli wystarczająca liczba eksperymentów, które powinny być w stanie wykryć cząstki ciemnej materii, zakończy się niepowodzeniem, będzie można zasugerować, że prawdopodobnie one nie istnieją. Podobna sytuacja miała miejsce pod koniec XIX wieku, kiedy amerykańscy naukowcy Albert Michelson i Edward Morley wykazali, że eter – wyobrażony ośrodek, przez który miały się poruszać fale świetlne – najwyraźniej nie istnieje. Ich eksperyment wykazał brak dowodów na istnienie eteru. Kiedy powtórzono go w kolejnych doświadczeniach, które zostały szeroko potwierdzone przez innych badaczy, przyjęto, że eter nie istnieje.”.

Problem w tym, że nie mamy pojęcia JAK udowodnić jedno albo drugie. Próbowano nawet zaprząc do tego bozon Higgsa, którego produktami rozpadu mają być cząstki ciemnej materii, a do udowodnienia tej tezy zbudować Wielki Zderzacz Kołowy o obwodzie 100 kilometrów. Hipoteza oparta na hipotezie to już chyba objaw paranoi, tylko pieniądze są konkretne – przewidywany koszt urządzenia to okrągłe 20 miliardów dolarów. Dlatego posłużę się jeszcze jednym cytatem, filozofią nauki wg. Thomasa Kuhna:

„Kuhn opisuje postęp naukowy jako proces składający się ze sporadycznych całkowitych zmian perspektywy, nazwanych zmianami paradygmatu (terminu tego nie wymyślił, ale go spopularyzował), przeplatanych okresami, w których obowiązuje powszechnie akceptowany punkt widzenia. Przed zmianą paradygmatu, zasugerował Kuhn, pojawia się coraz więcej dowodów wskazujących na to, że status quo jest nie do utrzymania, ale ponieważ obecne pokolenie naukowców ma zbyt wiele do stracenia, utrzymują oni status quo tak długo, jak to możliwe, zanim nastąpi zmiana paradygmatu.”

Jednym słowem książkę szczerze polecam. Jest ładnie wydana, brawurowo napisana, dobry papier, twarda oprawa i znakomity przekład (co nieczęsto się zdarza) Tomasza Lanczewskiego. To książka, do której się zagląda chociażby po to, żeby przeczytać o pierwszych sekundach po Wielkim Wybuchu albo dowiedzieć się, czym jest świeca standardowa i dlaczego jest tak ważna dla kosmologów.

Brian Clegg „Ciemna materia i ciemna energia”, Wydawnictwo Helion, 2025

Notka o autorze:
Brian Clegg jest autorem wielu książek popularnonaukowych. Dice World oraz A Brief History of Infinity znalazły się na liście nominacji do nagrody Towarzystwa Królewskiego (Royal Society) za książki naukowe. Brian, oprócz pisania książek, popularyzuje też naukę w wielu mediach, w tym The Wall Street Journal, Nature, BBC Focus, Physics World, The Times, The Observer, oraz Playboy (paradoksalnie jest to nobilitujące dla autora). Jest członkiem Królewskiego Towarzystwa Sztuk, redaktorem popularscience.co.uk.

.

6 thoughts on “EM poleca (#27). Brian Clegg „Ciemna materia i ciemna energia. Tajemnicze 95% Wszechświata”

  1. O ciemnej materii wiemy przynajmniej tyle, że prawie na pewno istnieje. Wiemy to z obserwacji astronomicznych – „konwencjonalnych”, jak te Zwicky’ego, a przede wszystkim z danych pochodzących z mikrosoczewkowania grawitacyjnego. Jest, ale nie wiemy, czym jest. Nazywamy ją „ciemną” nawet nie tyle dlatego, że nic o niej nie wiemy, ale ponieważ nie oddziałuje elektromagnetycznie (oddziaływania elektromagnetyczne to światło); gdyby oddziaływała elektromagnetycznie, to już byśmy ją zapewne zbadali, a tak widzimy tylko jej wpływ grawitacyjny.

    Z ciemną energią jest znacznie gorzej: moim zdaniem nie ma *jednoznacznego* dowodu potwierdzającego jej istnienie. Jest tylko seria bardzo subtelnych obserwacji supernowych typu Ia w odległych galaktykach. Sądzimy, że dobrze rozumiemy ten rodzaj supernowych, a tymczasem z obserwacji wynika, że są one słabsze, niż być powinny, ba, tym słabsze, im są dalej od naszej Galaktyki. Narzucającym się, choć nie jedynym możliwym wytłumaczeniem tego fenomenu jest to, że ekspansja Wszechświata przyspiesza. A skoro ekspansja Wszechświata przyspiesza, musi być coś, co Wszechświat rozpycha. I tu wchodzi ciemna energia, cała na biało 🙂 wywierająca ujemne ciśnienie. Innych dowodów na istnienie ciemnej energii nie mamy, są za to inne, co prawda znacznie mniej eleganckie, hipotezy wyjaśniające obserwacje tych supernowych.

    Ale prawdziwy problem z ciemną materią, a zwłaszcza ciemną energią, jest taki, że współczesna kosmologia i współczesna teoria cząstek elementarnych są pozbawione nowych, dostatecznie ważnych danych obserwacyjnych, wobec czego całe tabuny wygłodniałych teoretyków rzucają się na te nieliczne dane kosmologiczne, które są i na tej podstawie tworzą nowe modele. Jest to zajęcie bezkarne w tym sensie, że przy braku danych nie sposób ich zakwestionować, więc hulaj dusza, piekła nie ma! Byle tylko te modele były spójne i w jakimś sensie eleganckie. A, owszem, są, mało tego, pozwalają na generowanie chwytliwych nagłówków prasowych: model ze stałą kosmologiczną pozwala pisać o „największej pomyłce Einsteina”, model z kwintesencją nawiązuje do dawnej filozofii, lekko ezoterycznej, a jeśli ekspansja będzie narastać dostatecznie szybko, możemy się zastanawiać, czy nastąpi Big Rip, Wielkie Rozdarcie. No i tak się ten biznes toczy. Wszyscy ci bystrzy, pomysłowi i pracowici ludzie tworzący te modele z czegoś w końcu muszą żyć.

    Na zakończenie, w recenzji pada sformułowanie, że „nawet słuszność i kompletność Modelu Standardowego, obowiązującego, bywa kontestowana”. Nic mi na ten temat nie wiadomo. Model Standardowy jest słuszny (w sensie: doskonale zgodny z dostępnymi danymi eksperymentalnymi) aż do bólu. Jest wręcz nudny w swojej słuszności. Jest za to „brzydki”, gdyż występuje w nim kilkanaście parametrów mogących przybierać arbitralne wielkości. My umiemy zmierzyć, ile te parametry wynoszą (w naszym Wszechświecie), ale nie widzimy żadnych przyczyn, dla których miałoby to być akurat tyle, ile jest. Próby rozszerzenia Modelu Standardowego tak, aby tę brzydotę choć częściowo usunąć, na przykład przez wprowadzenie supersymetrii (co, nawiasem mówiąc, wyjaśniałoby też naturę ciemnej materii), nie udały się: Takie rozszerzenia Modelu Standardowego przewidują istnienie cząstek, które, wedle naszej obecnej wiedzy, nie występują w przyrodzie.

    1
    • Podstawą do kontestowania MS jest jego niekompletność i niezdolność do wytłumaczenia pewnych zaobserwowanych zjawisk, np. masy neutrina. Nie tłumaczy też nierównowagi materii i antymaterii we Wszechświecie ani grawitacji. Poza tym jest zwyczajnie brzydki (aczkolwiek do bólu dokładny). A przecież fizyka, zwłaszcza ta najniższego poziomu, powinna być piękna. Jeszcze jedno, MS nie tłumaczy stałej struktury subtelnej 1/137, a przecież stała ta wywodzi się z empirycznych zależności MS. Dlatego podejrzewa się, że istnieje 'nadteoria’, np. GUT, teoria strun czy jakaś inna, niemająca jednak szans na potwierdzenie eksperymentalne.

      2
      • @Wiesław Seweryn – ale ja przecież o tym właśnie (poza grawitacją) piszę. Model Standardowy jest brzydki i/gdyż nie tłumaczy dlaczego różne wielkości, które umiemy bardzo dokładnie zmierzyć, mają wartości takie, jakie mają. Stąd próby rozszerzenia Modelu Standardowego o coś więcej (nb, GUT już chyba ostatecznie umarło). Jak dotąd nieskuteczne, bo niezgodne z doświadczeniem. Tu muszę się wypowiedzieć ortodoksyjnie: Jeśli coś „nie ma szans na potwierdzenie eksperymentalne”, to to nie jest fizyka ( w sensie klasycznym; w sensie socjologicznym być może jest).

        2
    • Dowodów na „ciemną energię”, czy też jakiś inny składnik domykający bilans masy-energii Wszechświata (typu „stałej kosmologicznej” z równań Einsteina) jest więcej niż to, co mamy z supernowych. Od lat rutynowo (SDSS, teraz DESI) mierzymy historię ekspansji Wszechświata przy użyciu tzw. barionowych oscylacji akustycznych (BAO) i one jednoznacznie wskazują na przyspieszającą ekspansję w ostatnich kilku miliardach lat. Do tego jest mikrofalowe promieniowanie tła, pokazujące że Wszechświat jest przestrzennie płaski, a wiemy skądinąd (np. z obserwacji słabego soczewkowania grawitacyjnego), że materii – nawet tej ciemnej – jest dużo za mało, by tą płaskość uzyskać. To jest dowód pośredni, ale jednak, że do bilansu masy-energii potrzebne jest coś, co nie jest materią.

      I z tym jest właśnie kłopot współczesnej kosmologii, bo nijak nie da się tych ciemnych składników wyrzucić, wręcz przeciwnie, coraz lepsze obserwacje coraz silniej na nie wskazują. No chyba że nie rozumiemy niczego, począwszy od opisu grawitacji w największych skalach, czyli ogólnej teorii względności. Która świetnie działa w skalach „planetarnych” i na Ziemi, ale i dla ekstremalnych obiektów typu czarne dziury.

      Zgadzam się, że może to oznaczać konieczność zmiany paradygmatu. Nie zgadzam się jednak, że społeczność kosmologiczna specjalnie utrzymuje status quo. Wręcz przeciwnie, wysyłamy coraz droższe teleskopy w kosmos, jak Euclid za miliard euro, budujemy coraz większe teleskopy naziemne, i niejeden chciałby obalić współczesny model kosmologiczny, zastąpić ciemne składniki czymś innym, a przy okazji pewnie dostać Nobla. No ale nikogo takiego, ani odpowiednich teorii, jakoś na horyzoncie nie widzę.

      2

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *