Gdy spytać kogokolwiek, jakie jest „najbardziej polskie” miasto na Ukrainie – a więc takie, w którym proporcjonalnie żyje najwięcej Polaków – odpowiedź bywa z reguły taka sama: Lwów. Tymczasem we Lwowie, choć funkcjonują dwie polskie szkoły, nasi rodacy stanowią zaledwie 1–2 proc. mieszkańców. Podobnie jest w innych, większych miastach na zachodzie Ukrainy – a więc w regionach należących przed wojną do Polski.
Niemal cała ludność Strzelczysk w rejonie mościskim jest narodowości polskiej. Ale Strzelczyska to tylko wieś. W samych Mościskach Polacy stanowią ponad jedną trzecią mieszkańców. Natomiast miastem o największym odsetku naszych rodaków jest Dowbysz (nazywany też Dołbyszem), położony niedaleko Żytomierza. Tam około połowy spośród niecałych 5 tys. osób stanowią Polacy.
Poszarpana granica etniczna
Dziś granica etniczna między Polakami i Ukraińcami przebiega dość prosto – wzdłuż granicy państwowej między Polską i Ukrainą. Owszem, na Ukrainie są skupiska naszych rodaków, co jednak ciekawe – głównie za Zbruczem, a więc za granicą przedwojenną. Wynika to głównie z powojennej tzw. repatriacji do Polski. Ukraińcy w Polsce (mniejszość narodowa, nie migranci czy uchodźcy) są rozrzuceni od Mazur przez Pomorze po Śląsk – a jest to efekt akcji „Wisła”, czyli przesiedleń z Bieszczadów w końcu lat czterdziestych ubiegłego wieku.
Ale przed II wojną światową wszystko wyglądało inaczej. Na zachodzie Ukraińcy sięgali po Krynicę (byli to głównie Łemkowie, których część uważa się za oddzielną grupę etniczną, a część za Ukraińców), mieszkali w Przemyślu i okolicach oraz na Chełmszczyźnie. We Lwowie Polacy stanowili większość (w 1931 r. – 63,5 proc., gdy Ukraińców około 11 proc.; w Roczniku Statystycznym oddzielnie odnotowywano Ukraińców i Rusinów, ja liczę ich łącznie), ale w okolicznych wsiach byli zdecydowaną mniejszością.
Z kolei na wschód od Zbrucza, w Ukraińskiej SRR, Polacy stanowili liczący się odsetek w miastach. W Żytomierzu w 1939 r. wg. danych oficjalnych było to 8,7 proc. (a wówczas przyznawanie się do narodowości polskiej było skrajnie niebezpieczne, więc dane są z pewnością zaniżone). W Kijowie stanowili wówczas 1,4 proc., ale w 1919 r. aż 7,8 proc. W Winnicy było to 3 proc. a w Berdyczowie aż 10,1 proc.
Klasztor karmelitów w Berdyczowie
Położony 40 km na zachód od Żytomierza Dowbysz i cała jego okolica były w przeważającej mierze zamieszkane przez naszych rodaków. Stąd – w ramach tzw. korienizacji – pomysł stworzenia tam polskiego rejonu narodowego. Wypada przy tym wyjaśnić, czym była wspomniana już korienizacja. Tą nazwą określono politykę realizowaną w latach dwudziestych i na początku trzydziestych XX w. w ZSRR przez Rosyjską Partię Komunistyczną (bolszewików). Głównym powodem jej wprowadzenia była chęć umocnienia wpływów partii komunistycznej na „prowincji”. Możliwość swobodnego korzystania z własnego języka oraz zachowania i rozwijania swojej kultury miały spowodować, że nowa władza – często widziana jako narzucona– zostanie uznana za „swoją”. Wszystko to miało ułatwić szerzenie ideologii komunistycznej i pozyskiwanie zwolenników dla RKP(b).
Bolszewicka Polska
I dlatego właśnie przez dziesięć lat, tuż za polsko-sowiecką granicą, trwała mała, „bolszewicka Polska”. Polski rejon narodowy w przemianowanym na Marchlewsk Dowbyszu miał wychować Polaków – komunistów. Powstał też drugi taki rejon, w Dzierżyńsku (wcześniej Kojdanów) w Białoruskiej SRR.
Dzisiaj w dawnym Marchlewsku o przeszłości przypomina tylko przysłonięty krzakami postument z napisem literami łacińskimi – LENIN. Bo był tu jedyny chyba pomnik Lenina w przedwojennym ZSRR, na którym napis nie był wykonany cyrylicą. Ale z pomysły władz w Moskwie nic nie wyszło. Polacy nie chcieli wyzbywać się wiary, iść do kołchozów i wstępować do partii.
A nowa władza chciała zmienić wszystko: zwyczaje, wierzenia, a nawet język. Nic dziwnego, że za największych „wrogów ludu” uważano księży. Polskojęzyczna gazeta „Marchlewszczyzna Radziecka” oburzała się, że szef huty szkła w pobliskiej wsi „przyjmował udział w religijnym pogrzebie swego ojca”, a komsomolec z innej wioski „chodzi jeszcze do spowiedzi”. Relacjonowała też, jak kandydat do partii komunistycznej tłumaczył się ze świętych obrazów w swoim domu: „on by już dawno powyrzucał obrazy, tylko żona nie pozwala”…
Walczyła też z przesądami. Po wsiach działały „szeptuchy”, czyli znachorki, a także „babki” – te miały zostać zastąpione przez felczerów i lekarzy. Niektórzy gospodarze do mielenia zboża wciąż używali żaren – samodzielne mielenie miało zostać zakazane, a zboże trzeba było oddawać państwu. Wydawane w „Kijowie” polskojęzyczne pismo „Głos Młodzieży” ubolewało ze zgrozą: „jeszcze i obecnie w ZSRR można spotkać wielu włościan którzy mówią: książka i gazety tylko przewracają w głowach młodych ludzi” i dodają, że „ojcowie nasi bez nich żyli to i my żyć możemy”. Właśnie „dlatego też często widzimy włościan, że książkami nakrywają mleko, że w gazetach palą machorkę albo gazeta zasłaniają okno”.
Bolszewicy zamierzali też zmienić język. Przede wszystkim, tradycyjnie używane, ale „niesłuszne” słowa, próbowano zastąpić nowymi, „właściwymi”. I tak „pana” miał zastąpić „towarzysz“ lub przynajmniej „obywatel”. Nowe, rosyjskie skróty przekładano na polskie. Przykładem może być „ludkom” (od rosyjskiego „narkom”) czyli „ludowy komisarz” (odpowiednik ministra) albo „wykonkom” (od rosyjskiego „ispołkom“), a więc komitet wykonawczy lokalnej rady, a także „radgosp” (ros. „sowchoz“, czyli gospodarstwo radzieckie, odpowiednik późniejszego, polskiego PGR) i kolgosp (od „kołchozu”, czyli gospodarstwa kolektywnego, spółdzielni rolnej). W latach ’30 ubiegłego wieku tych słów uczyły się dzieci, korzystając z nowo wydanych elementarzy – i czytali je dorośli w polskojęzycznych gazetach.
Ale w Marchlewszczyźnie, przy całej tej bolszewickiej propagandzie, wiejskie życie w znacznej mierze toczyło się swoim, tradycyjnym torem. Na wsi bywali i chuligani, którzy – jak pisał wydawany w Kijowie „Sierp“ – „człowiekowi nie dadzą przejść”. Ludność umilała sobie czas kartami, a grywano zwłaszcza w „pocztyliona” i „morguńczyka”, czyli gry zupełnie dziś w Polsce nieznane. Rzeczą powszechną był alkoholizm. „Marchlewszczyzna Radziecka” bulwersowała się w jednym z artykułów, iż w polskim rejonie dwaj alkoholicy „urządzili sobie pijaną rozrywkę. W stanie pijanym przyszli oni do kooperatywy i tu urządzili skandal, tak, że ludzie zbiegli się. By uniknąć zbiegowiska, zarząd kooperatywy zdecydował zamknąć sklepik i nie sprzedawał wódki”.
I choć polski rejon dostawał sporo pieniędzy na organizację kołchozów czy baz maszynowych, to jednak panowała w nim bieda. „Głos Młodzieży” ubolewał nad brudem panującym w bibliotekach, czyli „chatach-czytelniach”: „w wielu wsiach chata-czytelnia swym wewnętrznym i zewnętrznym wyglądem odstręcza ludzi. Brud, puste ściany, na podłodze pełno okurków <siemieczek>”, czyli łusek nasion. Podsumowanie możemy znaleźć w jednym z artykułów „Marchlewszczyzny Radzieckiej” z 1933 r.: „Stan sanitaryjny Marchlewska pozostawia wiele do życzenia. Na podwórzach brud, ustępy zanieczyszczone. Na bazarze również stan antysanitaryjny, produkty sprzedawane są wprost z ziemi. Nie porobiono w miejscach sprzedaży nabiału odpowiednich straganów czy stołów. Stan sanitaryjny miejsc odżywiania społecznego (stołówek) również nie odpowiada wymogom sanitaryjnym. Centralnym miejscem stanu antysanitaryjnego jest Marchlewska fabryka porcelany. Na podwórzu stosy śmieci, odpadków, brudu, ustęp zanieczyszczony, iż podejść blisko nie można i zalewa on sąsiednią ulicę, łaźnia jest nieczynna”.
Biedne miasteczko
W 1935 r. polski rejon narodowy zlikwidowano, podobnie jak niemal wszystkie polskie i zarazem bolszewickie instytucje (szkoły, czytelnie, gazety), a w 1936 r. przeprowadzono masowe deportacje Polaków żyjących w szerokim pasie wzdłuż sowiecko-polskiej granicy – najpierw na wschód Ukrainy, a potem do Kazachstanu. Marchlewsk w 1939 r. przemianowano na Szczorsk, a w 1946 r. wrócił do pierwotnej nazwy Dowbysz.
Centrum Dowbysza, w tle widać fabrykę porcelany
Niestety, choć właśnie tu wciąż żyje wielu Polaków, to sytuacja miasteczka jest fatalna. Fabryka porcelany zmieniała właścicieli i kilkakrotnie bankrutowała; znakomita piekarnia (w latach dziewięćdziesiątych wypiekała „chleb krakowski”) też zbankrutowała. Funkcjonuje szkoła, w której spora grupa dzieci uczy się polskiego, a także kościół katolicki, bo połowa mieszkańców to katolicy. Ale miejscowość położona jest z dala od głównych szlaków komunikacyjnych, a pomoc z Polski zawsze docierała bardzo skąpo. Zresztą, w Polsce mało kto o Dowbyszu wie. A szkoda…
Zdjęcia: Wikipedia (klasztor w Berdyczowie), Piotr Kościński
Literatura:
Mikołaj Iwanow, Pierwszy naród ukarany: Polacy w Związku Radzieckim 1921 – 1939, Warszawa 1991
Piotr Kościński, Bolszewiccy Polacy i faszystowska Polska, Warszawa 2019
Henryk Stroński, Marchlewszczyzna 1925 – 1935. Polski rejon narodowościowy na sowieckiej Ukrainie, Warszawa 2023