Część 1: Prolog
Część 2: Każdy z nas jest mutantem
Część 3: Dobór naturalny, nasz wróg i przyjaciel
Część 4: Jak żyć z doborem?
Część 5: Inne mechanizmy zmian
Ewolucja, ale jaka?
Myślę, że po lekturze poprzednich odcinków zgodzicie się z wnioskiem, że ewolucja nadal nas dotyczy i nie może nie dotyczyć, dopóki jesteśmy bytami biologicznymi. Rozmnażamy się płciowo podobnie jak inne ssaki. Nasz genom zbudowany jest tak samo jak inne i tak samo podlega mutacjom. Pula genetyczna naszego gatunku zawiera mnóstwo konkurujących z sobą wariantów (alleli), których częstość występowania zmienia się w czasie. Jest to zjawisko nieuniknione: nie można nie ewoluować, jeśli jest się populacją istot żywych (pamiętajmy, że ewoluują populacje, nie osobniki). Ewolucja kulturalna, która bezdyskusyjnie wywiera wielki wpływ na nasze życie, ani nie „wyłączyła” ewolucji biologicznej, ani nie jest w stanie zahamować dziedzicznych zmian zachodzących w naszym DNA.
Pytanie tylko, co jest dominującym mechanizmem ewolucji u współczesnego Homo sapiens, a w szczególności, czy oprócz dryfu genetycznego i przepływu genów między lokalnymi podpopulacjami działa na nas także dobór naturalny. Jeśli nie, to ewolucja ma charakter losowego błądzenia bez wyraźnego kierunku. A ponieważ taka sytuacja sprzyja gromadzeniu się potencjalnie szkodliwych mutacji, które obniżają średnie dostosowanie całej populacji, trzeba się liczyć z groźbą narastającego obciążenia genetycznego całego gatunku. Medycyna i cywilizacja potrafią je kompensować, ale nie bez końca. Kiedyś w końcu zajrzy nam w oczy widmo „globalnego szpitala”.
Dobro jednostek a przyszłość gatunku
Jeśli dobór działa nadal i jest w stanie eliminować przynajmniej tyle defektów genetycznych, żeby powstrzymać ich kumulację, to przyszłość gatunku maluje się w nieco weselszych barwach. Czy jednak tak jest? To, co uważamy za postęp cywilizacyjny, polega w dużej mierze na tym, że skupiamy się na skutecznym pomaganiu jednostkom, niezbyt się przejmując abstrakcyjnym „dobrem gatunku”. Zakładamy przy tym, że ewentualne problemy rozwiąże za nas przyszłość. Czy zresztą mamy inne wyjście? Trudno byłoby dobrowolnie cofnąć się do warunków życia sprzed setek lub tysięcy lat, rezygnując z dobrodziejstw cywilizacji. Wiemy już, że naiwna eugenika propagowana 100–150 lat temu, czyli próba zastąpienia selekcji naturalnej przez sztuczną (albo w wersji zmodernizowanej przez inżynierię genetyczną), nie prowadzi do niczego dobrego. Nikt normalny nie miałby ochoty żyć w rzeczywistości przypominającej Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya albo Opowieść podręcznej Margaret Atwood.
Badania dowodzą, że genom ludzki był kształtowany przez dobór naturalny przez większą część swojej historii – nawet w ostatnich tysiącleciach. Trudno też sądzić, że nacisk doboru ustał całkowicie. Trzeba przy tym pamiętać, że ludzkość to nie tylko członkowie względnie bogatych społeczeństw industrialnych. Setki milionów ludzi nadal żyją w regionach, gdzie bieda, głód, choroby i niedostatek opieki medycznej nie są bynajmniej wspomnieniem mrocznej przeszłości. Ale jak widzieliśmy, nawet społeczności w pełni korzystające z osiągnięć cywilizacji nie są całkowicie chronione przed selekcją biologiczną. Być może nie powinniśmy na ten fakt narzekać, bo wszędzie tam, gdzie dobór potrafi się wcisnąć, a my jesteśmy gotowi się z nim pogodzić, groźba obciążenia genetycznego nieco się oddala.
Zapewne najprzyjemniej byłoby żyć w świecie, gdzie każdy człowiek cieszy się zdrowiem i długim, szczęśliwym życiem, a jednocześnie mamy solidne podstawy, by wierzyć, że cała ludzkość ma przed sobą świetlaną przyszłość. Jednak z punktu widzenia biologii i genetyki populacyjnej jest to raczej utopia. Możemy tylko próbować pogodzić sprzeczności, idąc z biologią na kompromis. Czy to się uda przyszłym pokoleniom? Nie mam pojęcia. Nie udaję też, że wiem, co powinniśmy robić. Możliwe, że należałoby się poważnie zastanowić nad biologicznymi perspektywami naszego gatunku, tak jak próbujemy przeciwdziałać skutkom katastrof ekologicznych, które sami wywołaliśmy (z globalnym ociepleniem włącznie). Można też przyjąć postawę fatalistyczną: co ma być, to będzie. Ludzie zwykle na tym poprzestają z braku lepszych pomysłów lub chęci do ich realizowania.
Jak długo możemy pozostać tacy sami?
Ewolucja kulturalna zachodzi szybko i co pewien czas przyśpiesza. Około dwunastu tysięcy lat temu pojawiły się pierwsze kultury neolityczne. Nieco ponad pięć tysięcy lat temu wynaleziono pismo. Komputery istnieją od około osiemdziesięciu lat. Pierwszego satelitę wprowadzono na orbitę 67 lat temu. 48 lat temu po raz pierwszy zsekwencjonowano cały genom (maleńki, należący do pewnego bakteriofaga i kodujący tylko cztery białka). W porównaniu z historią Homo sapiens, liczoną w setkach tysięcy lat, cała historia cywilizacji jest mgnieniem oka; a przecież w końcu jesteśmy gatunkiem bardzo młodym. W ewolucyjnej skali czasu milion lat to niewiele, nam jednak wydaje się wiecznością. Stąd złudzenie niezmienności rodzaju ludzkiego. W powieściach i filmach fantastyczno-naukowych, których akcja rozgrywa się w bardzo dalekiej przyszłości i „w odległej galaktyce”, występują bohaterowie kubek w kubek tacy jak my, tyle że dysponujący znacznie bardziej zaawansowaną technologią (umożliwiającą np. podróże międzygwiezdne bez przejmowania się barierami czasoprzestrzennymi). Zmienia się wszystko prócz ludzi.
Czy jakikolwiek gatunek może pozostać niezmienny przez czas, który można określić jako długi w skali ewolucyjnej? Owszem, jeśli jest znakomicie przystosowany do stabilnej niszy ekologicznej. Znamy przykłady „żywych skamieniałości”, które pod względem morfologicznym nie różnią się od swoich przodków sprzed, powiedzmy, stu milionów lat. To nie znaczy, że przestały ewoluować. Wręcz przeciwnie, w ich genomach dzieje się bardzo wiele. Jak Czerwona Królowa z Po drugiej stronie lustra Lewisa Carrolla, muszą biec z całych sił, żeby pozostać w tym samym miejscu. W odpowiednich warunkach dobór naturalny premiuje trzymanie się raz osiągniętego optimum adaptacyjnego mimo dynamicznych zmian ewolucyjnych na poziomie molekularnym. Gdyby nie działał intensywnie, brutalnie eliminując odchyłki od ideału, gatunek dawno podryfowałby ku nowym morfologiom.
Sytuacja ludzi jest inna, bo nie jesteśmy wąskimi specjalistami trzymającymi się konkretnej niszy, a choćby nawet świat dokoła nas przestał się zmieniać, nie działa na nas (przynajmniej obecnie) dostatecznie silna presja selekcyjna, żeby zapewnić nam stabilność ewolucyjną. Gdyby chociaż zmiany, jakim możemy w przyszłości ulegać, miały charakter przystosowawczy! Nie mamy jednak żadnej gwarancji, że nasze cechy biologiczne pozostaną na dłuższą metę dobrze dostrojone do warunków, w jakich żyjemy, tym bardziej że te warunki sami zmieniamy w szaleńczym tempie. Istnieje całkiem realna możliwość, że w końcu nasz gatunek zacznie się kurczyć, nękany przez choroby genetyczne i cywilizacyjne, pandemie i zmniejszającą się płodność, a medycyna wyczerpie wszelkie sposoby, żeby temu zaradzić. W końcu Homo sapiens wygaśnie całkowicie. Bezpotomne wymarcie to nic niezwykłego – taki jest naturalny los większość linii ewolucyjnych.
Eksperymentujmy!
Pozostawiam Czytelnikom dalszą refleksję nad kondycją i przyszłością ludzkości. Niezależnie od tego, czy jesteśmy optymistami, czy pesymistami, nic nie wiemy na pewno poza tym, że procesów ewolucyjnych nie da się zatrzymać, chyba że nasz gatunek podzieli los trylobitów lub tyranozaurów. Możemy jednak (jak przystało na nasz portal) przeprowadzać eksperymenty myślowe oparte na tym, co wiemy o mechanizmach ewolucji, dlatego zachęcam do dyskusji w komentarzach. W końcu jesteśmy podobno gatunkiem rozumnym. Im więcej myślimy o przyszłości, tym większa szansa, że z tego myślenia wyniknie coś konstruktywnego.
Opisy ilustracji
Ryc. 1. Wizja Ziemian kolonizujących planetę w odległej galaktyce, w bardzo dalekiej przyszłości. Sztuczna inteligencja (MS Copilot) zakłada, że koloniści niczym szczególnym nie różnią się od ludzi współczesnych (podobnie jak w uniwersum Diuny albo Gwiezdnych wojen).
Ryc. 2. Tak, zdaniem sztucznej inteligencji, mogą wyglądać ludzie za miliard lat. Przedstawiona tu istota wygląda na nieco scyborgizowaną i posiada owadzie skrzydła (trudno powiedzieć, jakiego pochodzenia). Poza tym jednak jest zdecydowanie człowiekiem (płci żeńskiej). Pomysł, że nasz gatunek mógłby przetrwać bez większych zmian przez miliard lat (tyle czasu dzieli nas od ameboidalnych jednokomórkowców, od których się wywodzimy), jest oczywiście biologicznym absurdem.
Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi! 😉
Mimo wszystko byłoby szkoda, abyśmy wyginęli. Choć, jako gatunek rozumny jesteśmy jeszcze bardzo prymitywni, to kumulujemy wiedzę. Szkoda by było to zaprzepaścić, heh.
Świetna seria. Doskonale się czytało. Dzięki!
Dzięki za miłe słowa. Oczywiście z biologicznego punktu widzenia część naszych kłopotów wynika właśnie z tego, że kumulujemy wiedzę i ewolucja kulturalna nieco “wymknęła się spod kontroli”, podczas gdy nasza biologia pozostała, jaka była. Nikt nie wie, co przyniesie przyszłość, ale moim zdaniem powinniśmy więcej się nad tym zastanawiać, zamiast liczyć na to, że cywilizacja, medycyna i nowe technologie zawsze nas uratują i “jakoś to będzie”.
Fajnie, że mamy wyobraźnię i możemy sobie pogdybać. Ciekawe, czy może nas dotknąć ten rodzaj ewolucji, w którym na przykład urosną mam stopy, ale zmaleje mózg. Czyli według naszego dzisiejszego poglądu – uwstecznienilibyśmy się. Ciekawe, czy jest gatunek, któremu mózg zmalał?