Kilka miesięcy temu na Ziemię powróciła próbka materii pobranej w niezwykły sposób z asteroidy Bennu. Pisałem wtedy o tej wyprawie, a też o powrocie próbki, i obiecałem, że gdy tylko będą nowe doniesienia o analizach, na pewno wrócę do tematu. I właśnie nadszedł ten czas.
Zacznę może jednak od momentu, który nastąpił tuż po lądowaniu pojemnika z asteroidowym regolitem na amerykańskim poligonie wojskowym znajdującym się na pustyni w Utah. Wielka misja przebiegła z zegarmistrzowską precyzją. Okazało się jednak, że zaraz potem zaczęły się schody, do tego bardzo niespodziewane. Problemem okazało się otwarcie pojemnika. Aby zachować maksymalną sterylność, został on przeniesiony do specjalnego pomieszczenia, gdzie przystąpiono do otwarcia, a w zasadzie próby jego otwarcia.
Z 35 śrub udało się odkręcić 33, dwie nie puściły. Można sobie wyobrazić frustrację zespołu. Próbka została pobrana w fantastyczny sposób, potem przyleciała w okolice Ziemi, przebywając ponad 6 mld km. Wylądowała bezpiecznie na powierzchni. No i nagle stop, śrubki nie puszczają, a nie ma narzędzia, którego można by użyć. Musiały minąć ponad trzy miesiące do chwili, w której ogłoszono: mamy to!
Ktoś mógłby powiedzieć: no jak to, mamy XXI wiek, a nie ma narzędzi, aby to otworzyć? Nie mieli WD-40? Otóż nie. Do operacji wewnątrz pomieszczenia na poligonie można było użyć wyłącznie narzędzi, które były wewnątrz. Reguły są jasne: żadnej zewnętrznej ingerencji, ani tym bardziej ziemskich substancji, szczególnie organicznych. Wszystko musi być wyczyszczone, wysterylizowane, maksymalna precyzja. Na szczęście po wielu próbach w końcu się udało, ale dopiero w styczniu 2024 r.
Ciekawe wyniki badań wstępnych
Naukowcy z wielką ochotą zabrali się do analiz. Mieli wreszcie coś niezwykłego – praktycznie nietkniętą garść materiału z czasów początku naszego układu. Niedawno ujawniono wyniki wstępnych badań. Bez wchodzenia w szczegóły napiszę, że najpierw próbka była badana pod mikroskopem. Okazało się, że obserwowane ziarenka są w większości ciemnego koloru, pokryte warstewką jasnej substancji. I właśnie ona skupiła na sobie zainteresowanie badaczy.
Prosta analiza chemiczna wykazała, że składa się głównie z kationów magnezu (Mg2+) oraz sodu (Na+), a także anionów fosforanowych (PO43-). Czyli mamy fosforan magnezu i sodu. Cóż w tym sensacyjnego? Przecież na Ziemi spotykamy go w wielu miejscach, w różnych formacjach geologicznych. To prawda, ale te minerały są ściśle związane z wodą, z oceanami. Wygląda więc na to, że te niepozorne szare kryształy powstały kiedyś w jakimś zbiorniku wodnym w pierwotnym świecie sprzed miliardów lat. Potem asteroida, z których jest zbudowana, została jakoś wyrwana ze swojego środowiska (które zapewne strasznie dawno temu przestało istnieć) i ruszyła w podróż po Układzie Słonecznym. Co ciekawe, wcześniejsze zdalne badania Bennu nie wykazały obecności pochodnych fosforu w tamtejszym regolicie. Jeśli dodamy do tego już posiadane dane o tym, że są tam związki węgla oraz woda, mamy już sporo składników ważnych, jeśli analizujemy to, w jaki sposób powstał nasz system planetarny. Bo tak naprawdę Bennu to jeden z odpadów, który pozostał z tej kosmicznej budowy – ot, takie pół pokruszonej cegły.
Głównymi minerałami tworzącymi regolit Bennu są jednak krzemiany, konkretnie serpentyn oraz różne smektyty (jednym z nich jest bentonit, znany zapewne miłośnikom kotów). Nic w tym dziwnego, ponieważ krzem (Si) jest jednym z najczęściej występujących w kosmosie pierwiastków, a krzemiany są wszędzie.
Badanie regolitu z Bennu da nam zapewne nieco odpowiedzi na pytania dotyczące tego, jak się tworzył Układ Słoneczny. Warto jednak uświadomić sobie, że jednocześnie pojawi się dużo nowych pytań, na które będziemy musieli znaleźć odpowiedzi.
Analizy skałek z Bennu uświadamiają nam też inną rzecz. Prawdopodobnie nieprędko (jeśli w ogóle) człowiek zapuści się na tyle daleko w kosmos, aby osobiście pobierać próbki i je badać. Kilka krajów pokazało jednak, że możemy to wszystko osiągnąć, wykorzystując urządzenia automatyczne – zaprogramowane wcześniej i same odbywające nawet długie podróże, bez narażania ludzi na promieniowanie kosmiczne oraz niewygody związane z wielomiesięczną podróżą w ograniczonej przestrzeni.
Stąd nie może dziwić, że misje związane z pobieraniem kosmicznych próbek i przewiezieniem ich na Ziemię w najbliższych latach będą dość liczne. Poza USA i ZSRR (dziś Rosją) do klubu eksploratorów kosmosu dołączyły Chiny, Japonia oraz Indie, jak też ponadnarodowa Europejska Agencja Kosmiczna. Plany obejmują pobieranie próbek z Księżyca, Marsa (oraz jego księżyca, Fobosa), rozmaitych asteroid oraz komet. Na wyniki nieco poczekamy.
I taka refleksja osobista: od dzieciństwa jestem fanem Lema i klasycznej literatury SF. Marzyłem wtedy o tym, że może kiedyś sam polecę gdzieś tam, daleko. Ot, fantazje małolata. Dziś już nie mam złudzeń. Być może człowiek w ciągu kilkudziesięciu lat poleci na Marsa. I tyle, dalsza podróż praktycznie nie jest możliwa. Jesteśmy zbyt kruchymi organizmami, aby odbyć dalsze wędrówki, nawet w naszym układzie planetarnym. A podróże do gwiazd… no cóż, pozostaną w literaturze SF raczej na zawsze.
Oj tak – Stanisław Lem i jego wizja podboju kosmosu! Prawdziwego podboju, a nie takiego raczkowania które z nadmierną pychą podbojem nazywamy. Jak to bowiem dotychczas wygląda. No porównując do „podboju oceanu” to mamy tak oto: Wypływa z portu wielki statek. Przytłaczająca większość jego masy to paliwo. Płynie na ocean, ale zaraz po opuszczeniu portu paliwo się prawie całe wyczerpuje. No to statek pozostaje w dryfie zaśmiecając morze, a dalej płynie dziesięć razy mniejsza barka. Dopływa do docelowej wyspy (która nazywa się Księżyc), naukowcy w paskudnych niewygodnych pancerzach prowadzą przez bardzo krótki czas badania, po czym wracają. Nie, nie statkiem (on nadal dryfuje gdzieś tam), nie barką, bo ją porzucają na wyspie. Powracają w szalupie. Och, jaki sukces !!! A jak to u Lema? Startuje rakieta przewożąca wielesettonowy fracht. Paliwo owszem jest – wsad w reaktorze jądrowym i wodór (dziś w świetle najnowszej wiedzy był by pewnie z dodatkiem np. oparów cezu, żeby łatwo się zmieniał w plazmę rozpędzaną w przyspieszaczu MHD, ale Lem jeszcze takich szczegółów nie opisywał). Zawozi gdzie trzeba, kilka dni na wyładunek i załadunek frachtu w drugą stronę (opłaty portowe są wysokie, nie można marudzić) i powrót. Tu na Ziemi w porcie kosmicznym też kilka, no może kilkanaście dni i następny rejs. Po paru setkach takich rejsów remont generalny i dalej w kosmos. Złomowanie po wielu latach eksploatacji. Kiedy do tego dojdziemy? Na razie nawet wczesnych tego symptomów nie widzę.