O ile samo polecenie jest bezsensowne z uwagi na to, że prąd to – jak pamiętamy z poprzednich wpisów – uporządkowany przepływ ładunków elektrycznych, toteż ma to tyle samo racji bytu, co prośba o przyniesienie dwóch wiader strumienia, o tyle istnieją urządzenia, które można nazwać takimi wiadrami na ładunki elektryczne.
Jak zapewne się domyślacie, chodzi mi o akumulatory. Czym one są i co je odróżnia od tego, co zwykło się nazywać „bateriami”? Przyznam szczerze, że nie lubię słowa „bateria”, gdyż jest ono nie do końca precyzyjne. Otóż zarówno swojski „paluszek”, jak i akumulator tego samego formatu, są bateriami. Wracając do poprzedniego wpisu O napięciu, elektrodzie i elektrolicie – to, co daje nam prąd, to ogniwo galwaniczne – dwie elektrody zanurzone w elektrolicie. Ogniwo, którego nie da się naładować, to ogniwo pierwotne; ogniwo, które taką możliwość posiada, to ogniwo wtórne. To, co potocznie nazywamy „baterią”, to bateria ogniw pierwotnych; to, co nazywamy „akumulatorem”, to bateria ogniw wtórnych.
O różnych typach akumulatorów już za chwilę, a teraz skupmy się nad tym, jak to działa. Skoro rozładowywanie akumulatora polega, tak jak w przypadku baterii, na przemianie energii chemicznej w elektryczną, to intuicyjnie w przypadku jego ładowania można założyć, że będzie ono polegało na przemianie energii elektrycznej w chemiczną – i tak jest. Reakcje chemiczne, które zachodzą na stykach elektrod i elektrolitu, są dokładnie takie same, tyle że przebiegają w odwrotnym kierunku w zależności od tego, czy są wymuszone przepływem prądu w przypadku ładowania, czy też same go generują podczas jego pracy. Oczywiście – jak każde urządzenie będące wytworem ludzkich rąk – także akumulator nie jest idealny i oprócz opisanych reakcji zachodzą w nim również inne, które mają wpływ na utratę jego właściwości. Kluczowa dla użytkownika jest jego pojemność, wyrażana w jednostkach znanych jako amperogodziny (Ah). Co oznacza ta jednostka? Czym jest godzina, to myślę, że każdy wie: 60 minut lub 3600 sekund; amper zaś to jednostka natężenia przepływającego prądu. Spójrzmy na jakiś przewód. Gdybyśmy mogli obserwować jego pojedynczy, cieniutki „plasterek”, to moglibyśmy obserwować przepływające ładunki. Jeśli przez taki przekrój w ciągu sekundy przejdzie ładunek jednego kulomba, to mówimy, że przepływający prąd ma natężenie jednego ampera. Stąd wzór 1A= 1C/s. Jedna amperogodzina oznacza w takim razie, że akumulator o takiej pojemności jest w stanie wytwarzać prąd o natężeniu 1A przez godzinę, tak więc 1 Ah = 1 C/s × 3600 s, co oznacza, że taki akumulator może wytworzyć łączny ładunek 3600 C. Czy to dużo? Sprawdźcie, jaką pojemność mają ogniwa w waszych smartfonach. W moim przypadku jest to 4510 mAh czyli 4,51 Ah. Myślę że odpowiedź nasuwa się sama. Jeśli nie, to poczytajmy, co to właściwie za rodzaj akumulatora i dlaczego akurat taki.
Ogniwa, które możemy znaleźć w smartfonach, laptopach itp. są najczęściej opisane symbolami Li-ion lub Li-Po. Pierwszy ze skrótów z pewnością obił się wam o uszy, bo chodzi o swojskie ogniwa litowo-jonowe, drugi zaś to ogniwo litowo-polimerowe.
Ogniwa litowo-jonowe, jak sama nazwa wskazuje, mają jakiś związek z litem i jonami. I jest to prawda, bo rolę elektrolitu pełni w nich ciecz, na którą składają się złożone sole litowe i rozpuszczalniki organiczne, a rolę elektrod porowaty węgiel i sole metali. Taki akumulator pozwala na skumulowanie dużych ilości energii przy względnie niewielkiej masie. Przeciętne ogniwo wykonane w tej technologii ma pojemność od 120 mAh do 190 mAh na każdy gram masy. Reakcji zachodzących w cyklach ładowania i pracy opisywać nie będę. Sam elektrolit zawiera w sobie takie chemiczne literki jak Li2SO4, LiPF6 czy też LiClO4 – siarczan litu, heksafluorofosforan litu czy jego nadchloran, a więc wspomniane wcześniej „złożone sole litowe” rozpuszczone w mieszaninie węglanów etylu i metylu oraz innych substancji. Skupmy się lepiej na tym, co z takimi akumulatorami wolno robić i jak je traktować, aby służyły nam jak najdłużej.
Niestety te akumulatory są dość wrażliwe na przeładowanie, przegrzanie i nadmierne rozładowanie. O ile w pierwszym przypadku da się temu zapobiec i większość urządzeń posiada odpowiednie zabezpieczenia, o tyle dwa pozostałe wymagają już pewnej uwagi ze strony użytkownika. Akumulatory tego typu należy po prostu ładować zaraz po ich pełnym rozładowaniu, a najlepiej do tego nie dopuszczać. Jeśli nie planujemy używać jakiegoś sprzętu z takimi bateriami, to najlepiej naładować je „do połowy” i tak zostawić, gdyż zapewni to największą żywotność. Najlepiej znoszą temperatury od około 8 do 28 stopni Celsjusza i w takich należy je ładować. Niska temperatura grozi uszkodzeniem ogniwa, a wysoka – pożarem. Wbrew popularnemu mitowi nie trzeba ich na samym początku formować, tj. przeprowadzić kilku cykli ładowania i rozładowania w krótkim czasie, ani nie występuje w nich „efekt pamięci”.
„Efekt pamięci” czyli zjawisko, którego objawem jest malejąca pojemność akumulatora, dotyczy akumulatorów wykonanych w technologiach Ni-Cd, czyli niklowo-kadmowych, i Ni-MH, czyli niklowo-metalowo-wodorkowych. Ogniwa poddawane kilkudziesięciu cyklom ładowania, gdy nie były rozładowywane do końca, zaczynały się zachowywać tak, jakby miały połowę swojej normalnej pojemności. Jak sprawdzono, wynikało to z nagłego spadku napięcia w trakcie poboru prądu. Przyczyną tego zjawiska okazały się kryształy i stopy. Kryształy kadmu, które powstawały z porcji metalu niewykorzystanej w trakcie rozładowywania akumulatora, i stopy kadmu oraz niklu. W jednym i drugim przypadku nie biorą one udziału w reakcjach, z których czerpiemy energię elektryczną. Zaznaczam, że to zjawisko pojawia się dopiero po wielokrotnym powtórzeniu takiego cyklu niepełne rozładowanie – nadmierne ładowanie i może zostać łatwo usunięte przy pomocy wcześniej wspomnianego formowania baterii. Ogniwa Li-ion i Li-Po nie są narażone na taki efekt tak długo, jak są ładowane w prawidłowy sposób – stąd zalecenia producentów, aby używać oryginalnych ładowarek.
Wartymi uwagi są również akumulatory kwasowe, które można znaleźć w praktycznie każdym samochodzie – praktycznie każdym, gdyż ostatnio podobno wzrosła liczba ich kradzieży. Spójrzmy na ich cechy:
Jak widać, mają o wiele wyższe napięcie niż te w smartfonach, a oprócz tego o wiele większą pojemność i masę. Elektrody w nich wykonane są z metalicznego ołowiu oraz jego dwutlenku. Rolę elektrolitu spełnia 37% roztwór kwasu siarkowego z dodatkami. Prąd elektryczny powstaje na obydwu elektrodach w wyniku reakcji ołowiu z anionem siarczanowym, co powoduje powstanie siarczanu ołowiu. Stąd pełne rozładowanie takiego akumulatora polega na całkowitym przekształceniu elektrod w siarczan ołowiu i jest to proces odwracalny. Efekt pamięci w przypadku tego typu akumulatorów polega na przekształceniu siarczanu ołowiu w jego formę krystaliczną, która jest izolatorem. Należy tego unikać, gdyż proces odsiarczania takiego akumulatora jest drogi i czasochłonny. Akumulatory tego typu nie są w pełni szczelne, co wymusza ostrożność, aby uniknąć rozlania elektrolitu. Niepełna szczelność tego typu akumulatorów wynika z tego, że należy regularnie uzupełniać w nich poziom elektrolitu poprzez dolewanie wody destylowanej. Ubytek wody następuje w nich podczas ładowania, gdy woda jest rozkładana elektrolitycznie na wodór i tlen. Gdyby wodór nie mógł ulatniać się z akumulatora, jego nagromadzenie się mogłoby doprowadzić do eksplozji.
To na koniec może sprawdźcie, na ile powinna wystarczyć bateria w waszym telefonie, wiedząc, że przeciętny pobór prądu w czasie użytkowania to od 100 mA do 500 mA 😉
(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem.
Jak się „sztyftowi” polecało przynieść dwa wiaderka prądu”, to należało dodać – tylko dobrze przykryj, bo wolty są ciężkie więc zostaną, ale ampery mogą się ulotnić. A trochę już bardziej obytego „sztyfta’ można było zapytać po co są trzy łącza w gniazdku sieciowym, a potem wytłumaczyć – bo jednym płyną wolty, drugim ampery, a trzecim cosinus fi.
A tak poważniej – bardzo powszechnym błędem jest mówienie „230 wolt”, albo „16 amper”. Powtarzam – to błąd, w języku polskim wszystkie nazwy jednostek miar odmienia się jak każdy rzeczownik. A więc „230 woltów, 16 amperów”. Przecież nikt nie powie – kupiłem 5 kilogram ziemniaków, mój pokój ma 4 metr długości, a znajomi na wsi mają 20 hektar gruntu.
Mało rzeczy mnie wkurza tak, jak to, gdy ktoś nie odmienia tego. Dwanaście wolt, siedem amper… brrr…
Wydaje mi się, że rzeczą bardziej przypominającą „wiadro na prąd” jest kondensator.
Gromadzi on elektrony i nie musi przy tym zmieniać swojego składu chemicznego.
🙂