Historia chochlika, co chciał być jednorożcem

DZIENNIK KRÓLOWEJ STWORKÓW O ZABARWIENIU LETKO EDUKACYJNYM – CZĘŚĆ KOLEJNA

„Zawsze bądź sobą, chyba że możesz być jednorożcem. Zawsze warto być jednorożcem!”. Zdradzę Wam pewną tajemnicę: uwielbiam jednorożce! Stanowią synekdochę tego, co niemożliwe i ułudne, a co najważniejsze – najczęściej są różowe:). Chociaż nie od razu tak było, początki jednorożca bardziej przypominają historię eksperymentów Victora Frankensteina niż rogatego konika. Średniowiecze kształtuje się już znacznie lepiej, choć nie wiedzieć czemu mój ulubieniec uchodzi raczej za nieobliczalnego rozpruwacza słoni, pozostając jednocześnie nieuchwytnym. Złapać i zabić można go jedynie przy pomocy dziewicy. Wisienką na torcie jest sam Jezus, którego, o ironio, symbolizuje właśnie jednorożec, róg stanowi zaś metaforę jedności Ojca i Syna. Ach, tak, róg… Ma magiczną moc, leczy wszystko, od łupieżu po cholerę, jest lepszy niż większość badań toksykologicznych, bo nie dość, że wykrywa trucizny, to dodatkowo je neutralizuje, a co najciekawsze pomaga też na potencję. Z punktu widzenia współczesnego czytelnika nie brzmi to dość wiarygodnie. Na całe szczęście przeszło 350 lat, pojawia się przeniknięty sceptycyzmem Thomas Browne, który postanowił rozprawić się z tematem w swoim dziele Pseudodoxia Epidemica. W jego wersji jednorożce wcale nie stanowiły rzadkości – one były wszędzie! Obok nich na jego liście znalazły się między innymi woły indyjskie, nosorożce, oryksy, kilka gatunków ryb oraz owady. Browne popełnił pewne błędy, ale jak na tamte czasy nie była to wcale zła lista. W świetle dzisiejszych badań widać wyraźnie, że wypowiadał się nawet nazbyt ostrożnie. Otacza nas bowiem zatrzęsienie jednorożców!

Wobec tylu możliwości wybór konkretnego przedstawiciela rogatego klanu jest bardzo trudny, zwłaszcza że występują w każdym środowisku. Skupiając się jednak jedynie na wodnym, wielu z was zdecydowałoby się zapewne na narwala jednozębnego (Monodon monoceros), który wygląda niemal równie nierealnie, co mityczny jednorożec, a jego róg naprawdę ma niezwykłe właściwości. Róg narwala to w rzeczywistości górny lewy kieł, niebywale przerośnięty i spiralnie skręcony.

rysunek własny autorki

Wbrew temu, co zakładali dawni zoolodzy, nie jest drugorzędną cechą płciową wykorzystywaną przez samce podczas pojedynków ani wynikiem adaptacji pozwalającej im szybciej pływać, a przynajmniej nie jest tylko tym! W istocie jest to hydrodynamiczny czujnik umożliwiający narwalowi wykrywanie zmian w zasoleniu, temperaturze, ciśnieniu i koncentracji różnych cząsteczek w wodzie w stopniu niespotykanym u żadnego innego Stworka. Przez jego kieł przechodzi ok. 10 milionów włókien nerwowych, co znacząco ułatwia tym ssakom polowanie na ryby (poprzez tropienie śladów zapachowych) oraz orientację w wodnym środowisku. Pamiętacie nieuchwytność jednorożców? W przypadku narwali tak wspaniale nie jest, w środowisku naturalnym zagrożeniem dla nich są przede wszystkim orki. Niestety nasze wodne jednorożce w kategorii szybkości wygrywają zaledwie nagrodę pocieszenia, za to świetnie nurkują. Przyjęły więc strategię ucieczki w głębiny, co wcale nie jest dobre dla ich zdrowia. Okazuje się, że uciekające narwale poruszają płetwami z całych sił, jednak ich tętno spada ze spoczynkowych 60 uderzeń na minutę do zaledwie 3-4 uderzeń. Samo zjawisko spowolnienia tętna jest dość powszechne u oposów, małych królików, wielu gatunków ptaków, a nawet bezkręgowców, tylko one wtedy udają martwe! Natomiast narwal aktywnie ucieka, co na logikę wymagałby maksymalnego przyspieszenia tętna. Tak sprzeczne reakcje są dla nich bardzo szkodliwe. Wiąże się to ze zmniejszonym dopływem krwi do mózgu, co sprzyja dezorientacji oraz przyczynia się do choroby dekompresyjnej (poprzez zaleganie azotu w tkankach). Los, który prawdopodobnie czeka narwala, również czyni go dobrym kandydatem do bycia mitycznym jednorożcem. Gwałtowne zmiany klimatu oraz inne perturbacje w rejonie Arktyki sprawiły, że w ciągu ostatnich 17 lat ubyło co najmniej 10% populacji w rejonach Grenlandii. Śpieszmy się podziwiać jednorożce północy, bo przyjdzie nam czytać o nich tylko w książkach!

Być może odrobinkę naciągnę zasady kwalifikacji dla następnego wodnego jednorożca, ale umówmy się, że liczy się piękno wewnętrzne, a ewentualny sprzeciw przyjmuję tylko od Pana Seweryna! Mitsukurina (Mitsukurina owstoni), czyli rekin chochlik, to Stworek o dość prehistorycznym wyglądzie.

rysunek własny autorki

Żyje tam, gdzie słońce nie dociera, setki metrów pod powierzchnią wody, w zimnej, czarnej głębi oceanu. Sami przyznacie, że to dość bajkowe otoczenie. Jego „róg” to przypominający ostrze dziób, sterczący ponad wysuwanymi szczękami pełnymi cienkich zębów w kształcie kłów. Angielska nazwa goblin shark wzięła się od rzekomego podobieństwa tego rekina do mitycznego japońskiego demona tengu, zwanego czasem górskim goblinem. Osiąga ponad trzy metry długości, co czyni go jednym z największych kręgowców żyjących w wodach poniżej wypełnionej światłem strefy eufotycznej. Kolejnym argumentem przemawiającym za jego przynależnością do jednorożców jest kolor. Jako jedyny z rekinów ma lekko różową barwę, a to za sprawą naczyń krwionośnych prześwitujących przez półprzezroczystą skórę. Można odnieść wrażenie, że to mało urodziwy Stworek – i na pierwszy rzut oka mieć wątpliwości, czy mogłaby je pokochać własna matka. Naukowcy podejrzewają, że jest jajożyworodny, co niekoniecznie musi mieć związek z jego urodą. Zupełnie jak w przypadku wielu mitycznych bestii, rekin chochlik, żywy czy martwy, to niezwykle rzadki widok. Odkąd po raz pierwszy został opisany przez naukowców w roku 1897, do roku 1985 w literaturze przedstawiono zaledwie trzydzieści trzy okazy. W największej tego typu pracy, opublikowanej w 2007 roku, opisano łącznie tylko sto czterdzieści osiem rekinów chochlików. A jednak jakimś cudem wydaje się on stworzeniem wszechobecnym i pożądanym, zwłaszcza dla naukowców. Co więcej, jego „róg” jest nie mniej wyjątkowy niż kieł narwala, chociaż różni się od niego całkowicie zarówno pod względem wyglądu, jak i pełnionej funkcji. Róg chochlika to elektroczuły dziób, dzięki któremu wykrywa drobne wahania ładunku elektrycznego wody wywoływane przez jego potencjalne ofiary. Kiedy obiadek zostanie namierzony, szczęki rekina chochlika wyskakują do przodu jak teleskopowe szczypce, chwytają go i jednocześnie ściskają, zasysając do gardła. Niewiele da się powiedzieć o tym Stworku, poza tym, że choć ze swoim rogodziobem może się nam wydawać odrobinę dziwaczny, być może nawet odpychający, jest w rzeczywistości spektakularnym dziełem ewolucji. Od milionów lat chochlik nie zmienił się prawie wcale. I tu właśnie kryje się sekret jego wewnętrznego piękna. Nie do końca jest również jasna rola, jaką pełni w ekosystemie, przyjmijmy jednak, że stanowią one istotną część swoich światów, a rola ta, podobnie jak w przypadku jednorożców, może się okazać zaskakująca i na swój sposób piękna.

licencja: standardowa Shutterstock

licencja: standardowa Shutterstock

Udostępnij wpis

10 thoughts on “Historia chochlika, co chciał być jednorożcem

  1. Do ewentualnego przyszłego odcinka, poświęconego jednorożcom niewodnym zaproponuję tego, zupełnie nowego, bo odkrytego ledwie 30 lat temu: https://en.wikipedia.org/wiki/Asian_unicorn
    Jak na jednorożca przystało, jego pozycja systematyczna pozostaje tajemnicą. Wykazuje też typową cechę wielu jednorożców w antropocenie – dopiero co odkryty, a już krytycznie zagrożony.

    2
    • Też go lubię. Mam szczególną słabość do gatunków, których stanowisko systematyczne pozostaje uparcie niepewne mimo starannych badań. Prawdopodobnie próbują nam powiedzieć coś ciekawego na temat ewolucji własnej i swoich kuzynów.

  2. Tak się zastanawiałem kiedy będą jednorożce. Bo kto jak nie Królowa zna się na nich najbardziej. Fajnie się to czyta 😍

    1
  3. Tekst Królowej jak zwykle na najwyższym poziomie. Oby jak najwięcej tekstów bo czyta się to fenomenalnie. Uwielbiam pióro Królowej. Z niecierpliwością czekam na kolejny tekst.

    1
  4. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak by to było, gdyby wszystkie zęby mi wypadły poza jednym, ten zacząłby rosnąć i skręcać się wokół własnej osi w coś na kształt świdra, a następnie przejąłby funkcje nosa, wrosła by weń opuszka węchowa, rozrosła się do nieludzkich rozmiarów i tym wystającym zębem wąchałbym następnie kto czym pali w piecu, na jakim paliwie przejeżdżają kolejne samochody, gdzie rozkłada się jakieś martwe ptaszysko, albo że ktoś właśnie wyrzucił do kubła resztki ryby. A na dodatek, pozmieniałyby mi się inne rzeczy, tak że w momencie największego zapotrzebowania na mobilizację organizmu, na wysiłek energetyczny, na aktywację układu współczulnego w stresie i podczas ucieczki od tych wszystkich smrodów, nagle włączał by mi się układ przywspółczulny i to podkręcałby się na maksa, zwężając drogi oddechowe, redukując akcję serca, tak że z niewydolnością oddechowo-krążeniową padałbym trupem. Albo doświadczał niedokrwienia mózgu. Doprawdy, ciężki musi być los tego biednego narwala jednozębnego. Wygląda jak wymarzony dowód kreacjonistów, tyle że świadczyłby o innych cechach dokonującego kreacji, niż to się powszechnie domniemywa i wyśpiewuje. Całe szczęście, że innego życia ten zwierz nie zna a los poskąpił mu mózgu zdolnego do wyobrażania sobie abstrakcyjnych treści.

    Rekin ma może los lżejszy, lecz gdy sobie wyobrażę, jak mi z czoła wyrasta antena, która jest tak potwornie czuła, że wykrywa te mikrowolty na powierzchni czaszki i klatki piersiowej, będące echem zmian boelektrycznych mózgu oraz pracy mięśnia sercowego, każdego przechodnia, psa, kota, szczura, wróbla, kruka, gołębia, mewy w promieniu ilśnastu metrów – oby tylko tyle – to doznałbym chyba ciężkiego uszczerbku na moim systemie uwagi. Bo po cóż taki detektor, jeśliby ewolucja nie sprzęgnęła wykrywania tych bodźców z kierowaniem ku nim uwagi, jak to ma miejsce, kiedy w skrajnym polu widzenia pojawi się coś ruchomego i czerwonego, albo gdy ktoś inny w miejscu, w którym się jest, zacznie rozmawiać, choć wcześniej nie miało się pojęcia, że tam w ogóle jest. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by było z tak potwornie czułą anteną, powiązaną z własnym mózgiem i umysłem, jeśliby natrafiła – a przecież natrafiłaby nieodzownie – na fale radiowe, telewizyjne, telefoniczne, internet mobilny, radiofonię służb porządkowych i miejskich, czy choćby włączenie kuchenki mikrofalowej w budynku, obok którego się przechodzi, nie wspominając już o wyładowaniach atmosferycznych. Nie, nie, to byłby horror.

    Dlatego bardzo się cieszę, żenie żyję w świecie Marvela, gdzie jak ugryzie cię radioaktywny pająk, zdobywasz cechy pająka, a jak radioaktywna jaszczurka – cechy jaszczurki. Strach pomyśleć, co by było, gdyby ugryzł cię radioaktywny narwal lub mitsukurina. Ale za przedstawienie tych fantastycznych stworków bardzo dziękuję, bo nie miałem o nich pojęcia, a są arcyciekawe!

    1
    • Niezwykle barwny i kreatywny komentarz, powiem szczerze że masz drogi Ildeofonsie talent zabawy słowem😃
      Serdecznie pozdrawiam🩷

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *