Zestaw mitów, które do dziś są wytaczane przez tradycyjnych historyków tudzież autorów powieści i filmów, a które mają usprawiedliwiać totalną klęskę sowieckiej armii w 1941 roku, zawiera także mit szpiegowski. Opiera się on na promowanej ad nauseam radzieckiej legendzie o nieustraszonym agencie wywiadu nazwiskiem Sorge.
Mit szósty
Richard Sorge to postać pod wieloma względami ważna dla sowieckiej i rosyjskiej narracji dotyczącej drugiej wojny światowej. Przede wszystkim jego życiorys ma stanowić dowód przewagi ZSRR nad pozostałymi światowymi mocarstwami w zakresie działalności wywiadowczej. W tę narrację wpisują się także liczne dzieła literackie i filmowe, w tym także serial „Siedemnaście mgnień wiosny”, traktujący o fikcyjnym agencie Stirlitzu, a nadto – nie da się tego ukryć – polski serial „Stawka większa niż życie”, którego bohater, znany jako Kloss, był przecież podwładnym struktur wywiadu Armii Czerwonej.
W latach 60. XX wieku w ZSRR miała miejsce eksplozja mody na Richarda Sorge, pisano o nim książki, kręcono filmy, nazywano ulice jego imieniem. Wydawano znaczki pocztowe i projektowano pomniki. Był synonimem sowieckiej zaradności i zarazem dowodem na rzekomą tępotę hitlerowców. To samo działo się w NRD, gdzie zrobiono z Sorgego bohatera narodowego, co pasowało do mitu, mówiącego, że źli Niemcy, faszyści, to mieszkańcy wyłącznie NRF, zaś antyfaszyści zawsze stanowili trzon narodu komunistycznego nowotworu, powstałego na bazie sowieckiej strefy okupacyjnej. W Polsce w latach 70. nawet wydano komiks o agencie z Tokio, który mgliście pamiętam.
W owym okresie, okresie szalonej popularności sowieckiego szpiega, ujawniono, że do wywiadu zwerbował go Jan Bierzin, twórca i szef tak zwanego Zarządu Czwartego w sztabie generalnym Armii Czerwonej, który później przekształcił się w GRU. Kim był Bierzin? Jan Karłowicz Bierzin to naprawdę Łotysz, który dosłużył się w sowieckim wojsku stopnia generalskiego dzięki wyjątkowej skuteczności w epoce leninowskiego Czerwonego Terroru – podobnie jak Tuchaczewski wypracował metody brania zakładników i ostentacyjnego ich mordowania na terenach, gdzie tlił się sprzeciw wobec wprowadzanego siłą komunizmu. Całkowity brak skrupułów i determinacja w eksterminacji wrogów czerwonej zarazy sprawiły, że to jemu powierzono dowodzenie Zarządem Czwartym, zalążkiem wywiadu wojskowego ZSRR.
Bierzin pojechał na wojnę domową w Hiszpanii jako dowódca zespołu doradców wojskowych. Dziwny wybór, bo na taktyce znał się jak Tuchaczewski na trygonometrii. A może wcale nie dziwny? Stalin wprawdzie liczył na to, że wojna wywoła otwarty konflikt między Wielką Brytanią i Francją z jednej strony, a Niemcami i Włochami z drugiej, ale miał także plany B i C. Plan B – bo kontakty gospodarcze z III Rzeszą i krajem Mussoliniego wcale nie zostały zerwane (mimo pozorów), zaś plan C to działania stricte wywiadowcze, którymi realnie na miejscu kierował bezwzględny Bierzin. Kilka tysięcy dzieci hiszpańskich zwolenników komunizmu zabrano do ZSRR, rzekomo dla ich ochrony – poddano je potem wieloletniemu szkoleniu i zrobiono z nich zawodowych zamachowców, wykorzystywanych potem przez kilka dekad do akcji specjalnych na rzecz ZSRR, w tym do ochrony Fidela Castro (autorzy powieści o Jasonie Bourne i Orphan X nie wszystko wyssali z palca…).
Daleko większym przedsięwzięciem sieci podwładnych Bierzina było pozyskiwanie dokumentów od ochotników z 54 krajów, którzy w ideowej naiwności przybywali na Półwysep Iberyjski, by walczyć w Brygadach Międzynarodowych. Wszystkie dokumenty, w tym paszporty, zabierano im rzekomo w celu bezpiecznego przechowania. Dziwnym trafem miejsca, gdzie podobno magazynowano dokumenty, zawsze szły z dymem lub ulegały zniszczeniu wskutek wrogiego ostrzału. W ten sposób autentyczne, bezcenne dokumenty, nieodzowne przy tworzeniu tzw. legend dla agentów wywiadu czy grup dywersyjnych, trafiały do ZSRR i zasilały aktywne archiwa wydziałów dokumentacji sowieckiego wywiadu. Używano ich jeszcze w latach sześćdziesiątych.
Ten właśnie Bierzin, rozstrzelany w 1938 roku na fali usuwania oficerów pochodzących z republik bałtyckich i/lub będących okrutnymi rzeźnikami, to pierwszy oficer prowadzący niemieckiego komunisty z uprzywilejowanej rodziny, daleko spokrewnionej z Karolem Marksem, Richarda Sorge. Legenda Sorgego, jak to zwykle bywa u Sowietów, jest niespójna wewnętrznie. Raz się twierdzi, że został komunistą pod wpływem horroru wojny światowej, kiedy indziej znowu okazuje się, iż już podczas tejże wojny przyjaźnił się z wiernymi Moskwie komunistami, którzy po drugiej wojnie trafili do władz NRD.
Tak czy owak, niemieckiej narodowości agent, pracujący dla Moskwy w latach 1920-1933 i badający działalność partii komunistycznych w różnych krajach (w tym w Wielkiej Brytanii), który okresowo jawnie mieszkał w Moskwie i w dodatku pisał do jakichś gazet – jakoś nie wzbudzał zainteresowania niemieckiego kontrwywiadu. Jego swoboda działania, brak oficjalnego źródła utrzymania powinny były uruchomić czujność Niemców – dlaczego to się nie wydarzyło? Oficjalne biografie omijają ten temat szerokim łukiem. Zapisał się do NSDAP i w równie tajemniczy sposób tak wkupił się w łaski naiwnych pobratymców, że został korespondentem wpływowego dziennika Frankfurter Zeitung w Chinach i Japonii. Mnie to śmierdzi pracą na dwie strony, zwłaszcza w okresie ścisłego współdziałania Moskwy i Berlina. Cudów w służbie wywiadowczej bowiem nie ma.
W Tokio Sorge podrywał coraz to nowe kobiety i sypiał z nimi, pił też sporo alkoholu i przyjaźnił się z Niemcami z miejscowej ambasady. Według sowieckiej legendy z tych osobowych źródeł informacji czerpał ważką wiedzę, którą jako agent „Ramzai” (radziecka transkrypcja „Ramsay”) dzielił się w szyfrogramach z Centralą w Moskwie. Problem tylko w tym, że od 1938 roku Centrala żądała, by Sorge powrócił do Moskwy na „wypoczynek”. Agent odmówił. Potem jeszcze wielokrotnie Centrala domagała się jego powrotu i zawsze odmawiał – wiedział naturalnie, że Bierzin, podobnie jak wszyscy jego najbliżsi współpracownicy, został już rozstrzelany. Pobierający nadal gażę z Frankfurter Zeitung Sorge zaczął więc… opłacać swoich informatorów z własnych pieniędzy i nadal wysyłał – niechciane – raporty do Moskwy. Co to może oznaczać? Ano tylko tyle, że istnieje spore prawdopodobieństwo, że agent tak wystraszył się perspektywy powrotu do ZSRR i podzielenia losu Bierzina, że oddał się do dyspozycji albo Niemców, albo japońskiego Kempeitai. Depesze wysyłał do dawnych szefów, by zebrać kapitał dobrych uczynków, który w przyszłości mógł ocalić mu życie.
Apologeci Związku Radzieckiego chętnie wspominają o radioszyfrogramie, który były agent GRU Sorge wysłał do Moskwy i w którym podawał termin niemieckiej inwazji. Czy ten „dokument”, traktowany niemal jak relikwia, w ogóle jest prawdziwy? Nawet jeśli jest, to niedługo wcześniej ten sam Sorge wysłał do tej samej Centrali inny szyfrogram, w którym skwapliwie potwierdzał opinię, że Niemcy zaatakować ZSRR nie mogą dopóty, dopóki finalnie nie rozprawią się z Wielką Brytanią. Jeśli nawet ktoś czytał w kierownictwie GRU jego depesze i jeśli nie powstały one poniewczasie jako elementy propagandy, musiał realnie uznać byłego agenta za niegodnego zaufania idiotę.
Stalin nie potrzebował Sorgego, miał bowiem lepszych agentów. Bodaj najskuteczniejszym był Kim Philby, który treść rozszyfrowanych w Bletchley Park niemieckich depesz (kodowanych przy pomocy Enigmy) przekazywał Stalinowi wcześniej niż zdołał je zobaczyć Winston Churchill. Przereklamowany Sorge przez wiele lat skutecznie odwracał uwagę świata od prawdziwych, bardzo niebezpiecznych sowieckich szpiegów, którzy działali swobodnie do lat 70. XX wieku w krajach Zachodu. Generał Golikow, który w 1940 roku dowodził GRU, poinformował Stalina w grudniu tegoż roku, że agentura doniosła, jakoby Hitler podpisał plan ataku na ZSRR. Wiadomość ta powinna była zaniepokoić Stalina, który planował swoje własne uderzenie w plecy Niemców – ale nie zaniepokoiła.
Było tak, albowiem Golikow użył całego zakresu możliwości GRU, by wykryć niezależne dowody przygotowań III Rzeszy do ataku na ZSRR. I nie znalazł ich – Niemcy ani nie szyli ciepłej odzieży dla wojska, ani nie przygotowali specjalnych smarów dla broni, pojazdów i samolotów, ani nie pracowali nad benzyną syntetyczną bardziej odporną na niskie temperatury. Stalin był pewien, że zaatakuje skutecznie jako pierwszy. Dlatego też Golikowa nigdy nie ukarał, a nawet go awansował kilkakrotnie aż do stopnia marszałka. Żadna depesza od byłego agenta, próbującego wkupić się w łaski dawnych przełożonych nie mogła mieć większej wagi od ustaleń szefa GRU.
Skonstatować trzeba, że rzekome „ostrzeżenie” agenta Sorgego o ataku Niemiec na ZSRR to raczej tylko propagandowa bajka, wpisująca się w system łgarstw, składający się na Wielkie Sowieckie Kłamstwo, rozpowszechniane powszechnie do dziś także w Wikipedii. Milczące przyzwolenie na rozpowszechnianie przez Moskwę Wielkiego Sowieckiego Kłamstwa, obejmującego także zbrodnie takie jak katyńska, wyrazili najpotężniejsi alianci. Mieli swoje po temu powody. W otoczeniu Roosevelta znajdowało się wpływowe gremium, złożone z ludzi, którzy kosmiczne pieniądze zrobili na budowie przemysłu zbrojeniowego ZSRR. Nadto początki wojny w wykonaniu wojsk amerykańskich były nieporadne – wspomnieć należy choćby tchórzostwo oddziałów pancernych na Przełęczy Kasserine w Afryce Północnej, o Pearl Harbor nie mówiąc.
Z kolei Brytyjczykom odpowiadał taki stan rzeczy dlatego, że mit przeważających, nowoczesnych, niemal niezwyciężonych wojsk niemieckich rozgrzeszał skutecznie fiasko Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego i hańbę Dunkierki. Poza tym dawało to szansę Churchillowi na wzmacnianie mitu o triumfie RAF w Bitwie o Anglię – milczeniem pomijano naturalnie fakt, że Dorniery, Heinkle i Messerschmitty w zbiornikach paliwa miały podczas tej kampanii benzynę lotniczą, zrobioną z ropy z sowieckiego Baku.
W kolejnych odcinkach zajmę się skrótowo tematyką potajemnego sprowadzenia do ZSRR po wojnie całej rzeszy niemieckich naukowców, inżynierów i techników – Stalin nauczył się, że sama dokumentacja bez rozumiejących jej genezę ludzi nie wystarczy do budowy niezwyciężonej armii.
cdn.
Oho, pan autor taki bezstronny, jak nieomal TVP. Niestety, tego nie da się czytać z powodu licznych, emocjonalnie nacechowanych, wtrętów autora.
Dlatego też autor, co jest jego prerogatywą, podpisuje się nazwiskiem. Żadna osoba nie jest zmuszana do czytania jego wpisów. Pan za to woli – bezstronną – anonimowość. Miłego dnia.