Wśród standardowych wymówek, przytaczanych przez niemal każde internetowe i książkowe źródło na temat druzgocącej klęski, poniesionej przez Armię Czerwoną z ręki Wehrmachtu w czerwcu i lipcu 1941 roku, dwie powtarzane są zupełnie bezrefleksyjnie. Traktują one o wymordowaniu korpusu oficerskiego przez Stalina oraz o ostrzeżeniach superszpiega z Japonii, które rzekomo zignorowano. Najpierw zajmiemy się skutkami rzekomych czystek.
Mit piąty
Stałe powtarzanie, niczym mantry, twierdzenia o stalinowskich czystkach, które pozbawiły sowiecką armię dowódców i doprowadziły do jej klęski na początku niemieckiej inwazji, ma swoje korzenie w propagandowej samokrytyce Stalina, dzięki której z agresora stał się sojusznikiem zachodnich mocarstw. Rozpowszechnianie plotek o zniszczeniu korpusu oficerskiego w przededniu wojny stanowiło w jakimś stopniu odium dla sowieckiego dyktatora, ale nieporównywalnie mniejsze od postrzegania go jako sojusznika Hitlera i imperialistycznego napastnika. Przyznanie się do mniejszej, i w dodatku fałszywej winy, przysłoniło całkowicie tę prawdziwą, dużo poważniejszą.
Większość źródeł, wypluwanych przez internetową wyszukiwarkę, twierdzi, że Stalin wymordował czterdzieści tysięcy oficerów w 1937 i 1938 roku, w tym “genialnego” Tuchaczewskiego i dlatego w 1941 większość kadry oficerskiej znajdowała się na stanowiskach dopiero od roku – co sprawiło, że źli Niemcy zaskoczyli miłujących pokój Sowietów. Poza obrażaniem elementarnej arytmetyki mamy tu do czynienia ze znacznie głębszym, dogodnym dla ZSRR kłamstwem.
Zacznijmy od mitu Tuchaczewskiego jako genialnego stratega. Ten pozbawiony formalnego dowódczego wykształcenia prostak trafił do carskiej armii w 1914 roku, ukończył szkółkę dla młodszych oficerów, ale już w 1915 trafił do niewoli (nigdy nie odbył studiów wyższych ani nie ukończył prawdziwej akademii wojskowej). Po wypuszczeniu wrócił do macierzystego pułku, lecz tam już wtedy panowało rewolucyjne bezhołowie; sołdaci sami wybierali spośród siebie oficerów. Tuchaczewskiego lubiano, bo nie podejmował żadnych decyzji i przymykał oko na bandytyzm i pijaństwo. Wybrany na oficera jakoś trafił przed oblicza Lenina i Trockiego, a ci, formując rewolucyjną Armię Czerwoną i szukając wiernych ludzi, zrobili z niego dowódcę 1. Armii Frontu Wschodniego. Tu trzeba wspomnieć, że sowiecka wojna domowa to przede wszystkim gigantyczna skala represji wobec kogokolwiek, kto “stawiał się” nowej władzy. I tu Tuchaczewski odnalazł swoje powołanie.
Ogłosił w guberni tambowskiej, że wszyscy, którzy sprzeciwiają się narzucanej siłą władzy sowieckiej są automatycznie bandytami i mają być eksterminowani. Jego “wielka militarna strategia” polegała na dokonywaniu masowych mordów i paleniu wiosek. Tak, szczegółowo planował te bezlitosne pacyfikacje, przy których bledną okrucieństwa Sonderkommand SS z II wojny światowej. Dnia 23 czerwca 1921 roku wydał rozkaz, podług którego miano przeprowadzać pacyfikacje miejscowości, podejrzewanych o skrywanie “bandytów”, czyli ludzi zbrojnie przeciwstawiających się leninowskiemu terrorowi.
W rozkazie tym jest mowa o tym, by po otoczeniu danej miejscowości szczelnym kordonem, wybrać 60-100 zakładników i ogłosić, że zostaną publicznie zgładzeni, jeśli nie wydadzą partyzantów antysowieckich w ciągu dwóch godzin. Po upłynięciu tego czasu miano zamordować wszystkich zakładników i wyznaczyć następnych, aż do skutku lub do eksterminacji całej ludności. Prawda, że to wyrafinowana strategia, niemal na poziomie Clausewitza bądź von Moltkego? Mordowanie cywilnej ludności szło Tuchaczewskiemu świetnie. Tuchaczewski i jemu podobni zabili wszelkie moralne opory we własnym narodzie, dając początek kulturze zdrady, zdrady sąsiada czy kolegi, wszechobecnego donosicielstwa, nieustannego strachu przed represjami. Prawie co do dnia dwadzieścia lat po wydaniu wymienionego rozkazu na tej samej ziemi znalazł się inny okupant, podobnie okrutny, który jednak swe okrucieństwo kierował wobec narodów obcych, nie zaś wobec własnego, jak rzekomy bohater Tuchaczewski.
Żołnierze ogromnej armii nie pójdą w śmiertelny bój na rozkaz dowódców, których nienawidzą i którzy stale grożą im rozstrzelaniem. Jak w swojej książce napisał hitlerowski generał von Mellenthin, prawdziwy strateg-profesjonalista, “Morale narodu i jego sił zbrojnych to jedna niepodzielna całość. Armia oparta na poborze będzie walczyć z przekonaniem tylko wówczas, gdy wie, że jest utożsamiana z ojczyzną. Wszystkie władze muszą zatem czynić starania, aby ludowi przekonująco przedstawiać swoje cele i metody edukacji.” (Armored Warfare in World War 2: Conference Featuring F. W. von Mellenthin, General Major a.D., German Army; von Mellenthin, F.W., Battelle Columbus Laboratories Tactical Technology Center, 1979, p. 149. Przekład mój – przyp. autora). Budując gigantyczne siły zbrojne Stalin zdawał sobie sprawę, że pozostawanie na wysokich stanowiskach dowódczych okrutnych kretynów, zbiorowych morderców i katów ludności cywilnej gwałtownie osłabi morale wojska. Trudno wymagać bowiem od żołnierza, by atakował umocnione pozycje wroga na rozkaz generała, który wcześniej wymordował mu rodzinę.
Tuchaczewski, który w glorii i chwale jeździł z wizytami do Niemiec i Wielkiej Brytanii jako przedstawiciel sowieckiej armii, był w grupie właśnie takich ludobójców pozbawionych ludzkich uczuć, a wraz z nim Antonow-Owsiejenko, Blücher i inni. Z prawdziwym, uzbrojonym przeciwnikiem spotkał się tylko w roku 1920, gdy prowadzone przez niego hordy sowieckich żołdaków natrafiły na polska armię. Skoro w 1920 Tuchaczewski został upokorzony jako dowódca przez polską kawalerię, to w 1941 w cudowny sposób poradziłby sobie z niemieckim natarciem, prowadzonym przez zawodowych oficerów? To nonsens. Tuchaczewski w napisanych przez Bóg wie kogo traktatach o strategii wzywał do produkcji nawet 50-100 tysięcy czołgów rocznie – by zapewnić armii tak ogromną przewagę, by nikt nie zdołał jej zatrzymać.
Pomysły te były o tyle groźne, że “pokojowa” gospodarka sowiecka już pracowała praktycznie tylko na rzecz przemysłu zbrojeniowego – gdyby jeszcze zwiększono produkcję czołgów do tak astronomicznych rozmiarów, z cywilnej produkcji nie pozostałoby nic. Wtedy nawet zastraszony i zindoktrynowany naród radziecki mógł się zbuntować. Dobry przykład kretynizmu rzekomego geniusza Tuchaczewskiego zawarty jest w cytacie z jednego z jego dzieł. Mówi on tam o pierwszej wojnie światowej jako o konflikcie, w którym “wielomilionowe armie walczyły ze sobą na froncie o długości setek tysięcy kilometrów”. Albo ten idiota nie miał pojęcia, czym jest kilometr, albo mentalnie znajdował się na innej planecie, wyraźnie większej od Ziemi.
Legenda o tym, jak to źli Niemcy spreparowali dokumenty, które przekazali Sowietom i na podstawie których Tuchaczewskiego zgładzono, zupełnie nie trzyma się kupy. Skoro Niemcy byli tak zaprzysięgłymi wrogami ZSRR i rzekomo w latach 1933-1939 kraje te nie utrzymywały żadnych stosunków (co jest naturalnie kłamstwem), to dlaczego ktokolwiek dał wiarę materiałom dostarczonym przez wroga? W sumie pozbyto się z wojska ok. 40 tysięcy oficerów, ale była to po prostu akcja polegająca na oczyszczaniu ziarna z plew przed epokowym wyzwaniem. Przecież w tak gigantycznej armii część oficerów winna była pijaństwa, kradzieży czy ponadprzeciętnej tępoty – i tych się pozbywano. Nieprawdą jest, aby całe 40 tysięcy rozstrzelano.
W 1937 sowiecki korpus oficerski w ponadmilionowej armii liczył 206 tysięcy osób. Gdyby nawet faktycznie zabito wówczas 40 tysięcy, stanowiłoby to zaledwie 20% całości, więc mit mówiący o tym, że wszyscy oficerowie w 1941 roku mieli za sobą mniej niż rok służby nijak nie daje się dopasować do szkolnej arytmetyki. Jak się okazuje, aresztowano 10868 oficerów, a spośród nich życie straciło 1654, z których większość rozstrzelano, a część nie doczekała egzekucji i zmarła w więzieniu. Liczba ponad 36 tysięcy oficerów wojsk lądowych i lotnictwa plus 3 tysięcy oficerów marynarki wojennej dotyczyła ludzi ZWOLNIONYCH z wojska, a nie zabitych. Wygodniej jednak było wmówić opinii publicznej, że Stalin popełnił błąd, mordując tysiące przedstawicieli korpusu oficerskiego i dlatego klęska lata 1941 roku miała tak sromotny wymiar. A że część oficerów w 1941 roku miała mniej doświadczenia? W latach 1937-1941 Armia Czerwona urosła ze stanu osobowego, wynoszącego 1,1 miliona do 5,5 miliona. W przypadku zmasowanego, druzgocącego ataku z zaskoczenia indywidualne doświadczenie dowódców niższych szczebli miałoby znikome znaczenie: mieli po prostu wykonywać rozkazy z góry.
Ubocznym niejako procesem wobec usuwania plew z kadry oficerskiej były czystki etniczne, rozpoczęte w 1937 roku tak zwaną “operacją polską” NKWD. Przeprowadzona na rozkaz Jeżowa operacja doprowadziła do zamordowania ponad 100 tysięcy Polaków, których pokój ryski zastał na terenie ZSRR, a także do deportacji dalszych kilkuset tysięcy. Deportacje i zsyłki do obozów przeprowadzono ze szczególnym okrucieństwem, wysyłając na Syberię karmiące matki, rozdzielając rodzeństwa itd. W podobnym okresie przeprowadzano także inne czystki etniczne na zachodnich rubieżach państwa sowieckiego – dotknęły 13 narodowości i około 2 milionów osób.
Według mnie należy zastanowić się nad głęboką przyczyną tych działań Stalina – prawdopodobnie chodziło o oczyszczenie z potencjalnie wrogo nastawionej ludności terenów, na których miało nastąpić rozwinięcie wielkich związków taktycznych w chwili planowanego ataku na Europę Zachodnią. Usunięcie, jak to nazwał w notatce Stalin, “polskiego brudu”(https://ipn.gov.pl/pl/aktualnosci/56296,Operacja-polska-NKWD-1937-1938.html) oraz innych grup etnicznych, na przykład Finów, upraszczało kwestię zabezpieczenia szykujących się do natarcia wojsk oraz utrzymania ich koncentracji w tajemnicy w środowisku skomponowanym wyłącznie z wiernych Stalinowi, pewnych politycznie “ludzi radzieckich”.
W kolejnym odcinku zajmę się “ostrzeżeniami” sowieckiego superszpiega.
cdn.