Inne odcinki serii i wpisy pokrewne:
Czy znacie język polski? (1): reguła Wackernagla
Czy znacie język polski? (2): niepożądane misie
Czy znacie język polski? (3): weń, doń i inne dziwne połączenia
Czy znacie język polski? (5): co zacz i przecz się swarzy ni ocz
Patrz także: Wzięłem i poszłem: krótki wykład o względności norm
Jako się rzekło wcześniej, bezrodzajowe zaimki osobowe (pierwszej i drugiej osoby liczby pojedynczej oraz zwrotny) miały w języku staropolskim następujące formy (dla uproszczenia podane we współczesnej pisowni):
biernik | dopełniacz | celownik | narzędnik | miejscownik |
mię (mie) | mnie | mnie (mi) | mną | mnie |
cię (cie) | ciebie | tobie (ci) | tobą | tobie |
się (sie) | siebie | sobie (si) | sobą | sobie |
Formy w nawiasach to warianty enklityczne, posłuszne regule Wackernagla. Osobne „słabe” formy biernika (z samogłoską nienosową) były używane konsekwentnie tylko w dialekcie małopolskim jako dopełnienie czasownika. Forma si wcześnie wyszła z użycia (co język potoczny skompensował sobie wprowadzeniem nowej enklityki se). Formy mi, ci istnieją nadal i mają się świetnie, a nawet szerzą się w konstrukcjach typu mi się pod akcentem. Warto zauważyć, że form enklitycznych nie używano z przyimkiem: nigdy nie mówiono !ku mi ani !ku ci, ale wyłącznie ku mnie, k tobie (albo ku tobie).
W tym systemie w ciągu XVII i XVIII w. zaszły dość istotne zmiany dotyczące biernika i dopełniacza. Pojawiła się tendencja do ujednolicenia obu przypadków, przy czym dawne formy dopełniacza traktowane były coraz częściej jako „mocne” (ortotoniczne), a dawne formy biernika jako „słabe” (atoniczne, enklityczne). Na przykład ciebie tu nie potrzeba (z akcentowanym zaimkiem), ale nikt cię nie lubi. Taki stan rzeczy utrwalił się mniej więcej we współczesnym języku, choć do dziś użycie cię i się jako enklitycznego dopełniacza podlega wahaniom (nienawidzę ciebie/cię albo mam ciebie/cię dość), co świadczy o nadal trwającej ewolucji. Nie ma natomiast wahań w przypadku mnie, bo forma mię została niemal całkowicie wyparta z żywego języka. Zauważmy przy okazji, że wymowa mię, cię, się jako [mʲɛ], [tɕɛ], [ɕɛ] (bez nosowości) jest zwykłym przypadkiem regularnego we współczesnej polszczyźnie odnosowienia ę na końcu wyrazu i nie ma bezpośredniego związku ze staro(mało)polskimi formami słabymi mie, cie, sie.
Jedną z konsekwencji wprowadzania mnie, ciebie, siebie w bierniku było skolonizowanie przez te formy jednej ze szczególnych nisz ekologicznych zaimków, mianowicie zwrotów przyimkowych. Pierwotnie było tak: po przyimkach wymagających biernika występowały tylko mię, cię, się. Na przykład: przez mię, przed cię, za się. Po przyimkach wymagających dopełniacza było natomiast: dla mnie, beze mnie, do ciebie, z siebie. Gdy kontrast między biernikiem a dopełniaczem uległ zaburzeniu i zaczął się zacierać, zdarzało się, że przez analogię do przed cię mówiono do się lub dla cię, ale częściej występowała migracja w drugą stronę. Ponieważ pojawiła się tendencja do używania mię, cię, się tylko jako swobodnych enklityk, zaczęto ich unikać po przyimkach. Od XVII w. najpierw sporadycznie, a potem coraz częściej mówiono przeze mnie, przed ciebie, po ciebie, za siebie, o siebie. W XIX w. ustalił się podział ról zbliżony do dzisiejszego. Nie mówimy już: „Ruszył przed się, nie oglądając się za się”. Archaizowanych form można użyć dla żartu i dla rymu, jak to robił Jeremi Przybora: „Dla cię, za cię, w szmacie…” Ale mój dziadek, gospodarz z zachodniego Mazowsza, powożąc, wołał do konia: k sobie! (w lewo) i od się! (w prawo).
Po starych wyrażeniach przyimkowych pozostały ciekawe relikty. Niektóre z nich funkcjonowały jako przysłówki lub partykuły, tworząc związki tak ścisłe, że traktowano je jako jeden wyraz, czego świadectwem jest łączna pisownia. Na przykład przed się ‘przed siebie’ utarło się w wyspecjalizowanych znaczeniach takich jak ‘nadal, wciąż’, a następnie ‘a jednak, wbrew pozorom, mimo wszystko’ i zaczęło być zapisywane jako przedsię oraz ulegać wewnętrznej asymilacji fonetycznej, ponieważ nie odczuwano już granicy morfologicznej między jego składnikami. Poniższe formy spotykamy powszechnie już w XVI wieku:
przed się > przedsię > przecię, przećsie, przećcie, przecie itp.
Można było też rozszerzać urobioną w ten sposób partykułę o przyrostki wzmacniające takie jak ‑ż lub ‑ć: przedsięż, przedsięć. Kiedy już o tym wiemy, to staje się oczywiste, że dzisiejsze przecież i przecie są pozostałościami tego zwrotu.
Mówiło się także brać (coś) przed się w znaczeniu ‘zajmować się czymś’. Wyrażenie to także uległo stopniowej fosylizacji:
wziąć przed się > wziąć przedsię, przedsię wziąć > przedsięwziąć
I choć nie mówimy już przed się, nadal mamy przedsiębiorstwo, przedsięwzięcie i przedsiębiorców; możemy też coś przedsięwziąć (rzadziej przedsiębrać).
Drugim popularnym wyrażeniem tego typu było za się ‘za siebie’. Jako partykuła zaczęło oznaczać mniej więcej ‘następnie, natomiast, z kolei, ponownie’; ulegało przy tym uproszczeniu fonetycznemu:
za się > zasię > zasie > zaś
W tej zredukowanej formie przybrało tyle odcieni znaczeniowych, że nieraz trudno je dokładnie zdefiniować. Może też wchodzić w skład bardziej rozbudowanych wyrażeń, jak zwłaszcza zaś, nie zaś itp. Znaczeń gwarowych w rodzaju ‘wara, nic ci do tego’ (do cudzego garnka zaglądać zasię!) nie da się zliczyć na palcach obu rąk. Mamy też szeroko rozpowszechnione regionalne zaś w znaczeniu przysłówkowym ‘później, potem’ oraz na zaś w znaczeniu ‘na później, na zapas’ (zostaw se coś na zaś). Osobliwie zaś poznańską specjalnością jest tautologiczne zaś potym ‘później’, a także zaś ale (tej, zaś ale jaką ty kawkę pijesz?), odpowiadające funkcjonalnie wzmocnionemu spójnikowi ‘a’.
Mamy ponadto koła wodne nasiębierne i podsiębierne zależnie od tego, czy biorą wodę na się, czy pod się. Ktoś wymyślił do kompletu przymiotnik śródsiębierne, raczej dziwaczny, bo nie istniał zwrot !śród się; pokazuje on jednak, jak działa analogia. W Wikipedii koło nasiębierne stało się nadsiębierne, także przez analogię (skoro „pod”, to i „nad”), ale wbrew etymologii. Kiedy przygotowywałem ten wpis, Mirosław Dworniczak przypomniał mi o istnieniu ładowarek różnych typów: przedsiębiernych, zasiębiernych oraz przedsięrzutnych i zasięrzutnych (dziękuję!). Terminologia techniczna nie zapomniała o swoich osiemnasto- lub dziewiętnastowiecznych korzeniach.
Na zakończenie zaś wspomnę jeszcze o nasięźrzale, pięknej i ciekawej paproci o niezwykłym pokroju. Jej charakterystyczny kłos zarodnionośny dał początek bajkom o „kwiecie paproci”. Nazwa nasięźrzału (starsze warianty: nasięźrza, nasięźrze) pochodzi od zwrotu na się źrzeć ‘patrzyć na siebie’, zapewne dlatego, że nasięźrzał uważany był za ziele magiczne o wielkiej mocy, powodujące, że kochankowie na się źrzą. Według Zygmunta Glogera (1903, Encyklopedia staropolska, hasło „Rośliny miłośnicze”) miało to działać tak:
Lud opowiada, że dziewczyna, chcąc zjednać sobie miłość chłopca, musi zdobyć tę paproć w szczególniejszy sposób. A więc upatrzywszy sobie za dnia miejsce, gdzie rośnie nasięźrzał, musi iść tam o północy nago i obróciwszy się tyłem – żeby jej djabeł nie porwał – rwać go, wymawiając pewną formułę, której liczne warjanty posiadamy – a więc np. taką:
Nasięźrzale, nasięźrzale,
Rwę cię śmiale,
Pięcią palcy, szóstą dłonią,
Niech się chłopcy za mną gonią;
Po stodole, po oborze,
Dopomagaj, Panie Boże.
Ostrzegam jednak, że nasz krajowy nasięźrzał (Ophioglossum vulgatum) to gatunek bardzo rzadki w Polsce i ściśle chroniony, nauka zaś nie potwierdza skuteczności magicznych praktyk z jego udziałem. Jest to przedsięż roślina nietuzinkowa. Nie mogę nie wspomnieć, że genom krajowego nasięźrzału ma 2n = 480 chromosomów (ponad dziesięć razy więcej niż ludzkie 46). Jeden z tropikalnych gatunków nasięźrzału, O. reticulatum, ma ich jeszcze trzy razy więcej, czyli 1440 (rekord świata organizmów żywych). Na tym na razie skończę, ale będzie jeszcze jeden odcinek o tym, co zacz, i przecz obracamy coś wniwecz.