NASA

Uh, oh… czyli ostatnie słowa Mike’a J. Smitha

Historia promu Challenger

Ostatnie nagrane z kabiny Challengera słowa znajdziemy w zapisie dokumentującym ostatni start wahadłowca, misję STS-51-L, 28 stycznia 1986 roku.

T+73.000 (approximate)

Smith, intercom: “Uh oh…” This is the last comment captured by the crew cabin intercom recorder. Smith may have been responding to indications on main engine performance or falling pressures in the external fuel tank.

Krótko przedtem z centrum kontroli lotów poszła „okejka” na zwiększenie mocy silników (rakieta po starcie rozpędza się, osiągając w pewnym momencie tzw. max Q, punkt maksymalnego ciśnienia dynamicznego – żeby się nie rozpadła, przed jego osiągnięciem ograniczana jest moc silników, która następnie jest zwiększana, nazywamy to „throttle up”). W 74 sekundzie od startu orbiter rozpadł się na fragmenty, które zaczęły, na oczach zgromadzonych widzów, dziennikarzy, rodzin i pracowników NASA, majestatycznie spadać z nieba.

Dezintegracja promu Challenger. Źródło: Kennedy Space Center / Wikimedia Commons. Domena publiczna.

Co przyczyniło się do katastrofy? W toku postępowania wyjaśniającego prowadzonego przez NASA zidentyfikowano dwa główne problemy: wadliwy o-ring oraz, niestety, błędy decyzyjne ze strony szefów NASA i kontroli lotów, do których doprowadziła ogromna presja na start: misja STS-51-L miała być wyjątkowa ze względu na obecność na pokładzie orbitera nauczycielki, Christy McAuliffe. Misja NASA, przybliżanie zwykłym ludziom kosmosu, miała ziścić się podczas właśnie tego tragicznego lotu – paradoksalnie właśnie to w dużej mierze przyczyniło się do tragedii: konieczność wykazania się, poparcia składanych do budżetu wniosków, zademonstrowania podatnikowi, że wydatki na podbój kosmosu nie są oderwane od rzeczywistości, ale służą zwykłym ludziom.

Problemy z o-ringami nie były nowe: po każdym locie starannie oglądano wszystkie elementy orbitera i odzyskane SRB: już w 1984 roku znaleziono uszczelkę, która kompletnie nie spełniła swojego zadania (jak większość elementów zużywalnych, o-ringi były też redundantne, czyli nadmiarowe – w połączeniach znajdowały się zawsze dwa). Firma Thiokol, która odpowiadała za produkcję uszczelek, stworzyła nowy wzór o-ringów, jednak proponowany nowy system był zbyt drogi, a do tego pojawił się dopiero pod koniec 1985 roku, wiec nie było żadnych szans na zastosowanie go w SRB Challengera.

I być może gdyby Larry Mulloy posłuchał chociaż zdecydowanych sprzeciwów inżynierów Thiokol dotyczących startów w niskich temperaturach, a sama firma twardo obstawała przy przesunięciu planowanej daty startu, a nie poddała się w końcu, rezygnując ze swojej decyzji, Challenger stałby teraz w którymś muzeum Ameryki, a program kosmiczny nie straciłby wspaniałych astronautów. To już jednak historia.

OV-099, czyli Challenger, był orbiterem… z przypadku. Jako STA-099 miał służyć wyłącznie celom testowym, jako pierwszy statek kosmiczny zbudowany z nowoczesnych lekkich materiałów. Pamiętajmy, że były późne lata 70. ubiegłego wieku, modelowanie komputerowe miało wiele ograniczeń, więc po prostu wytrzymałość testowano „na żywo”, a raczej na ziemi lub podczas krótkich lotów testowych. W 1979 roku NASA, zadowolona z osiągów i możliwości Challengera, zwróciła się do firmy Rockwell, podpisując kontrakt na przebudowanie promu tak, by mógł trafić na orbitę. Przebudowa i testy trwały trzy lata, a w 1982 roku Challenger trafił na Florydę do Kennedy Space Center.

Był to kolejny statek kosmiczny, którego nazwa nawiązywała do statku morskiego, a konkretnie do brytyjskiego HMS Challenger, który wsławił się rejsami po Pacyfiku i Atlantyku w latach 70. XIX wieku. Orbiter dotrzymał „danego słowa” – wiele misji Challengera i jego załóg było przełomowych, a najważniejszym osiągnięciem były fantastyczne misje Spacelab.

Czas na nieco statystyki:

Liczba misji: 9 (misja 10 zakończona katastrofą)

Misje Spacelab: trzy, w tym pierwsza rzeczywista misja (Spacelab-1 poleciał testowo dwa lata wcześniej z STS-9 [Columbia]) Spacelab-3: dla zmyłki Spacelab-2 na orbitę wyniósł również Challenger w sierpniu 1985 r. Te dwa loty zakończyły fazę testowania działania laboratorium w przestrzeni kosmicznej, ale o Spacelab jeszcze niedługo napiszę więcej. Warto wspomnieć, że podczas postępowania wyjaśniającego katastrofę stwierdzono taką samą usterkę o-ringu, która później przyczyniła się do tragedii.

STS-8: pierwsza misja ze startem i lądowaniem w nocy. Nocne starty to zawsze gratka dla fotografów.

STS-8 podczas startu. Źródło: NASA. Domena publiczna.

STS-6: pierwsza misja z wyjściem astronauty w przestrzeń kosmiczną. Rozpoczęła się 4 kwietnia 1983 r. i trwała 5 dni, 23 minuty i 42 sekundy. Podczas wyjścia w przestrzeń kosmiczną Musgrave i Peterson testowali EMU, czyli Extravehicular Mobility Unit – skafander, którego konstrukcja niewiele w zasadzie się od tamtego czasu zmieniła. W 1993 roku Musgrave wziął też udział w misji serwisowej teleskopu Hubble’a i z tej misji pochodzi jedno z najwspanialszych selfie z teleskopem.

F. Story Musgrave podczas misji serwisowej w 1993 r. Źródło: NASA. Domena publiczna.

STS-7: pierwsza misja z kobietą, Sally Ride, na pokładzie.

Sally Ride na pokładzie Challengera. Źródło: NASA. Domena publiczna.

Katastrofa Challengera odbiła się szerokim echem nie tyko w mediach, ale także w branży – ale czy wyciągnęliśmy z niej właściwe wnioski? Kto wie.

Najlepszy, rzetelny dokument: https://youtu.be/3NdlIiDiCZ4

One thought on “Uh, oh… czyli ostatnie słowa Mike’a J. Smitha

  1. Wielka szkoda, że wówczas zrezygnowano z idei wahadłowców. W zamiast za to rozwijano technologię rakiet jednorazowego użytku. To tak, jak by wilki statek oceaniczny wypływał z portu mając na pokładzie jedynie załadowaną towarem barkę, po dopłynięciu w pobliże celu wodował barkę, a sam tonął. Barka docierała do celu, a z powrotem do portu macierzystego wracała już tylko załoga szalupą. Podobny zresztą błąd strategiczny popełniono kiedy swojego czasu zrezygnowano z idei sterowców, po spektakularnej (i przez raczkujące dopiero towarzystwa lotnicze rozdmuchanej) katastrofie Hindenburga. Dziś w niejednej katastrofie lotniczej ginie więcej pasażerów niż miał Hindenburg, a z samolotów pasażerskich się nie rezygnuje. A przewóz frachtu sterowcem kosztuje czterokrotnie mniej niż samolotem i może odbyć się door to door, użycie sterowca jako latającego dźwigu jest piętnastokrotnie tańsze niż śmigłowca.Wracając zaś do działalności nazywanej dumnie “podbojem kosmosu”. Jaki to podbój, dopiero raczkowanie i szczypanie. O podboju będziemy mówić, gdy z zaopatrzeniem dla wielkiej przemysłowej (!) bazy księżycowej będzie startował z Ziemi wahadłowiec, dostarczy parę tysięcy (!) ton towaru do kosmicznego frachtowca, a ten dalej dostarczy go na Księżyc (być może też via wahadłowiec) i każdy z użytych tu statków pójdzie na złomowanie dopiero po odbyciu setek rejsów (dzięki którym nie tylko się zamortyzuje, ale i zysk armatorowi przyniesie). No, a postój w porcie kosmicznym kosztuje (opłata portowa), więc trzeba go skrócić tylko na czas załadunku / rozładunku i ew. tankowania paliwa (choć prawdopodobnie już będzie napęd jądrowy).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *