Z tym, że nie „dziedzic Pruski”, tylko kwas – ale od początku. Kilka dni temu postanowiłem napisać tekst, w którym w ramach ciekawostki chciałem opisać substancję chemiczną, którą można znaleźć zarówno w wojskowych pakietach przeciwchemicznych, jak i w sex-shopach jako tzw. „poppers”. Wczoraj również na Twitterze rozmawiano o spożywaniu pestek, m.in. awokado, które jak się okaże również mają z tym pewien związek.
Generalnie nie polecam spożywania takich pestek pomimo zawartych w nich przeciwutleniaczy. Problemem są tu substancje znane jako cyjanoglikozydy, z których najbardziej znane to amigdalina, linamaryna czy prunazyna. Ich wspólną cechą jest to, że w trakcie hydrolizy uwalniają cyjanowodór. To dość prosty związek, składający się z wodoru i anionu cyjankowego: HCN. Związki zawierające ten anion to cyjanki. Przypuszczam że na hasło „cyjanek” wielu przychodzi na myśl trucizna znana z powieści i seriali kryminalnych, tj. cyjanek potasu (KCN). Dlaczego cyjanki są truciznami? Z uwagi na obecność wyżej wspomnianego jonu, który w naszym organizmie uwielbia łączyć się z żelazem na trzecim stopniu utlenienia. Hemoglobina zawiera w sobie cząsteczkę hemu (żelazoporfiryny), w którym cząsteczka żelaza jest na drugim stopniu utlenienia, więc nie ma problemu z wymianą gazową w płucach. Problem zaczyna się na poziomie oddychania komórkowego, które, jak pamiętamy ze szkolnych podręczników, polega na syntezie substancji nazywanej ATP, czyli adenozynotrójfosforanu. Stanowi ona jedyne źródło energii dla komórek naszego ciała. ATP powstaje w wyniku przepływu elektronów z wodoru na tlen przez białka łańcucha oddechowego w mitochondriach. Jednym z ogniw tego łańcucha jest oksydaza cytochromowa, duży kompleks białkowy nazywany też kompleksem IV łańcucha oddechowego. Białko to również zawiera cząsteczki hemu, w których żelazo na trzecim stopniu utlenienia może połączyć się z jonem cyjankowym. Wtedy przepływ elektronów przez łańcuch oddechowy zatrzymuje się więc ATP nie powstaje. Bez ATP komórki nie przeżyją kilku minut.
Cyjanoglikozydy są dość rozpowszechnione w naturze, więc siłą rzeczy spożywamy je w wielu pokarmach. Nie ma sensu nie spać z tego powodu po nocach ani prowadzić dokładnych analiz każdego produktu, gdyż nasz organizm ma sposoby na radzenie sobie z uwalnianym z nich cyjanowodorem. Przeprowadzono eksperymenty, w których izotop węgla 12C w jonie zastępowano izotopem radioaktywnego węgla 14C. Jeśli taki cyjanowodór brał udział w jakiejkolwiek reakcji w naszym organizmie, np. pod wpływem enzymów, to łatwo go było śledzić dzięki radioaktywności węgla. Jak wykazały badania na myszach, większość tego związku jest wydalana z moczem. Bardzo dużą rolę pełni tu wątroba, a konkretnie jeden z enzymów o mało przyjemnej dla ucha nazwie – sulfotransferaza tiosiarczanowa, znana również jako rodanaza. Substancja ta przekształca cyjanki w rodanki, które również są toksyczne, ale łatwo wydalamy je z moczem. Tak jak cyjanki zawierają w sobie jon cyjankowy – CN, tak rodanki posiadają jon rodankowy, który różni się od wcześniejszego obecnością siarki – SCN.
Nasz organizm ma różne sposoby na radzenie sobie z toksynami i nie tylko. Pamiętajmy jednak, że wszystko w odpowiedniej dawce jest trucizną oraz że pozornie niegroźne substancje mogą wzmagać niekorzystne działanie innych. Znany jest przypadek kobiety, która spożywała regularnie gorzkie migdały oraz duże dawki witaminy C. Nie miała świadomości, że kwas askorbinowy przyśpiesza uwalnianie się cyjanowodru z amigdaliny zawartej w migdałach. Jeśli przyśpiesza, to oznacza, że zdąży się go uwolnić więcej, a więc wzrośnie przyjęta dawka. W tym wypadku na szczęście wystarczyła hospitalizacja.
Cyjanowodór dzięki swej toksyczności znalazł się na polach bitew i był wykorzystywany przez zbrodniarzy w obozach koncentracyjnych. Cyklon-A, o którym wspomniał Piotr w tekście pt. WSPÓLNOTA CZERWIENI cz.5, był mieszaniną chemiczną, która pod wpływem pary wodnej zawartej w powietrzu uwalniała właśnie ów toksyczny gaz. Istnieje oczywiście odtrutka i sposoby leczenia tak zatrutej osoby – podaje się w tym celu substancje, które znamy jako azotyny alkilowe. Są to produkty reakcji kwasu azotowego i odpowiedniego alkoholu, np. etanolu, butanolu czy pentanolu. W odpowiedniej dawce utleniają żelazo zawarte w hemoglobinie na trzeci stopień, tworząc methemoglobinę, która nie może transportować tlenu, ale może odbierać jony cyjankowe i transportować je do wątroby, gdzie pomóc może wspomniana już rodanaza. Nic więc dziwnego, że znajdziemy np. azotyn amylu na wyposażeniu wojskowych pakietów przeciwchemicznych, których mogą użyć zaatakowani taką bronią żołnierze.
Azotyn amylu zdobył popularność również poza wojskiem; znajdziemy go w wielu sex-shopach jako tzw. „poppers”. Związek ten wdychany w mniejszych dawkach działa na nasz organizm, powodując rozluźnienie mięśni gładkich – w tym pochwy i odbytu. Dodatkowo powoduje nagłe rozszerzenie naczyń krwionośnych, co powoduje spadek ciśnienia krwi i zwiększenie tętna. Jest to odbierane przez użytkowników jako uczucie podniecenia i euforii. Warto wiedzieć że z buteleczką zawierającą taki „poppers” należy się obchodzić ostrożnie. Azotyny są nietrwałe i ulegają szybkiemu rozkładowi, dlatego te sprzedawane w sex-shopach są stabilizowane różnymi środkami, które przy rozlaniu mogą wywołać poparzenie. U osób wrażliwych zaś mogą wystąpić omdlenia i zawroty głowy.
Podsumowując: pestek gruszek, jabłek, moreli, brzoskwiń itp. raczej nie powinno się jeść. Jeśli zjemy małą ilość, to nasz organizm sobie raczej poradzi. Kiepskim pomysłem jest ich regularne spożywanie. Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną – ważna jest dawka.
(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem.
Co do amygdaliny, już dość dawno temu któryś z pseudomedycznych szarlatanów zaczął reklamować tenże związek, zawarty w pestkach moreli, jako „witaminę B17” czyli ukrywany przez Big Pharmę cudowny lek na raka. Oczywiście otworzył w Meksyku klinikę, gdzie za ciężkie pieniądze leczył zdesperowanych ludzi, z łatwym do przewidzenia efektem.