W każdym języku istnieją sposoby na to, żeby podać źródło (albo przynajmniej typ źródła) informacji zawartej w zdaniu. Jeżeli powiemy po polsku „padał deszcz”, to nie precyzujemy, że wiemy o tym, ponieważ staliśmy w tym deszczu, moknąc; a może nie widzieliśmy deszczu, ale słyszeliśmy krople bębniące o szyby; a może wnioskujemy, że padało, bo na ulicy widać kałuże; a może nie ma kałuż, ale trawa jest świeża, a ziemia niezbyt sucha; a może różni ludzie powiadają, że padało; a może zakładamy, że padało, na podstawie zasłyszanego komunikatu meteorologicznego. Możemy oczywiście zasugerować którąś z tych możliwości, mówiąc: „słyszałem, jak padał deszcz” albo „widać, że padał deszcz”, albo „musiał padać deszcz”, albo „podobno padał deszcz”, albo „mówili w wiadomościach, że padał deszcz”. Ale nie mamy takiego obowiązku, a przede wszystkim samo zdanie „pada deszcz” nie wskazuje źródła naszej wiedzy.
Są jednak języki, w których zdanie obowiązkowo wskazuje źródło informacji za pomocą wykładników gramatycznych – zwykle morfemów fleksyjnych, partykuł towarzyszących czasownikowi albo określonych konstrukcji składniowych. Jeśli ich brakuje, to zdanie jest niekompletne i niegramatyczne, a jeśli użyjemy ich w sposób niewłaściwy, to możemy (z punktu widzenia odbiorcy komunikatu) skłamać, choć podajemy fakt zgodny z rzeczywistością. Taką kategorię gramatyczną nazywamy ewidencjalnością. Obowiązkowo wyrażana ewidencjalność jest rzadka w językach Europy (a także Afryki i Australii), ale szeroko rozpowszechniona w rdzennych językach obu Ameryk, częsta w Azji Północnej i Centralnej, w językach tybetańsko-birmańskich, w rejonie Kaukazu oraz w niektórych częściach Nowej Gwinei. Co najmniej jedna czwarta języków świata posiada gramatyczne wykładniki ewidencjalności, które muszą być użyte w każdej wypowiedzi. Liczka takich języków może nawet być niedoszacowana, bo pojęcie ewidencjalności wprowadzono do językoznawstwa dopiero w XX wieku, a dokładniejsze badania nad tą kategorią rozwinęły się w ostatnich dziesięcioleciach.
W przypadku najprostszym odróżniane są dwa poziomy ewidencjalności. Zwykle odróżnia się „bycie naocznym świadkiem” (wiem, bo sam widziałem) od wszelkich innych źródeł informacji. W przypadkach bardziej skomplikowanych możemy mieć nawet do sześciu odcieni ewidencjalności zilustrowanych w pierwszym akapicie tego wpisu:
1) jestem naocznym świadkiem,
2) polegam na własnych zmysłach, ale innych niż wzrok,
3) wnioskuję z widocznych śladów materialnych,
4) dedukuję z danych pośrednich,
5) polegam na pogłoskach, które do mnie docierają,
6) powołuję się na określone źródło.
Największe zagęszczenie złożonych systemów obowiązkowo wyrażanej ewidencjalności gramatycznej spotykamy w Ameryce Południowej – w językach Amazonii i przyległych częściach Andów. Dotyczy to także wszystkich rdzennych języków regionu Vaupés, o którym pisałem tu wcześniej, omawiając jego wielojęzyczność. Język desano z rodziny tukanoańskiej należy do rekordzistów: używa wszystkich sześciu odcieni. Pięć z nich wyrażana jest za pomocą przyrostków obowiązkowo dodawanych do czasownika. Jeden – oznaczający pochodzenie wypowiedzi od naocznego świadka – wyrażany jest przez brak przyrostka. Jeżeli zatem w języku desano ktoś mówi:
ĩgʉ̃ pea tabegʉ imĩ
(on drewno rąbie [+ czasownik posiłkowy wyrażający niedokonaność]), to opisuje sytuację, którą widział na własne oczy. Jeśli natomiast mówca przebywał w chacie, ale słyszał rąbanie drewna na zewnątrz, to powie:
ĩgʉ̃ pea tabegʉ ikʉmĩ
z przyrostkiem -ku- [kʉ] dodanym do czasownika posiłkowego przed końcówką osobową i wyrażającym „poleganie na własnych zmysłach, ale innych niż wzrok”.* Gdyby użył pierwszej wersji, to dopuściłby się kłamstwa, bo nie widział opisywanej sytuacji. Biada temu, kto tak robi, bo ludy Vaupés ze śmiertelną powagą traktują precyzję wypowiedzi i ktoś, kto lekceważy ewidencjalność, ryzykuje opinię człowieka, któremu nie można ufać.
Wyobraźmy sobie, że misjonarz chrześcijański, który opanował podstawy lokalnego języka, zaczyna opowiadać o tym, że „na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”, zapominając o właściwym przyrostku ewidencjalnym. Słuchacze zaczynają szeptać: „Dedukuję z danych pośrednich, że gość wciska nam jakiś kit. Twierdzi, że był tam i widział wszystko na własne oczy, a przecież sam powiedział, że nie było jeszcze wtedy ludzi”. Nie jest to sytuacja czysto hipotetyczna, tylko coś, co naprawdę wielokrotnie się zdarzyło. Hiszpański i portugalski nie wyrażają ewidencjalności obowiązkowo, dlatego ich użytkownicy mogą wśród mieszkańców Amazonii uchodzić za patologicznych kłamców, którzy o wszystkim mówią tak, jakby widzieli to na własne oczy. W języku tariana z rodziny arawackiej, który uwzględnia pięć odcieni ewidencjalności, ktoś, kto nie potrafi ich właściwie wyrazić, opisywany jest przymiotnikiem mẽdite (l.mn. mẽdi-peni), co można przetłumaczyć jako ‘nic niewart, beznadziejny’.**
Łatwo zrozumieć, że na obszarze wielojęzycznym chęć uniknięcia piętnowania i zachowania wiarygodności może być źródłem presji powodującej przenoszenie ewidencjalności z języka do języka. Dlatego ewidencjalność jest „zaraźliwa” jako skutek kontaktów językowych. Języki, które poprzednio nie posiadały jej wykładników gramatycznych, mogą je wytworzyć, ponieważ ich użytkownicy nie chcą tracić twarzy w kontaktach z sąsiadami. Stąd też się bierze rozmieszczenie ewidencjalności na mapie językowej świata: decyduje o nim raczej sąsiedztwo geograficzne i sieć kontaktów między językami niż związki genetyczne (przynależność języków do rodzin pochodzących od wspólnego przodka).
W językach Europy, jak wspomniałem, ewidencjalność wyrażana gramatycznie jest rzadkością, choć istnieje np. w języku bułgarskim, gdzie rozróżnia się ni mniej, ni więcej, tylko aż cztery odcienie ewidencjalności za pomocą różnych konstrukcji czasownikowych („czasów”), jak w następującym podręcznikowym przykładzie:***
1) kučeto izjade ribata (pies zjadł rybę – sam widziałem!),
2) kučeto e izjalo ribata (pies musiał zjeść rybę – poznaję po śladach),
3) kučeto izjalo ribata (pies podobno zjadł rybę – tak słyszałem),
4) kučeto bilo izjalo ribata (pies rzekomo zjadł rybę, w co powątpiewam).
Język polski nie wyraża ewidencjalności obowiązkowo, co nie oznacza, że nie posiada potencjalnych środków jej wyrażania. Niektóre z nich robią okresowo karierę, służąc np. subtelnemu uchylaniu się od odpowiedzialności za słowo pisane: „Nie twierdzę, że tak było; powtarzam tylko, co słyszałem”. Ale o tym będzie więcej w części drugiej.
Przypisy
*) Przykłady z języka desano zaczerpnięte z ropzprawy doktorskiej: Wilson de Lima Silva. 2012. A descriptive grammar of Desano. University of Utah. https://core.ac.uk/download/pdf/276267176.pdf
**) Alexandra Y. Aikhenvald. 2013. The value of language and the language of value: A view from Amazonia. HAU: Journal of Ethnographic Theory 3/2. https://www.journals.uchicago.edu/doi/full/10.14318/hau3.2.005
***) https://en.wikipedia.org/wiki/Bulgarian_verbs#Evidentials
Fascynujące i zupełnie mi nieznane do tej pory zjawisko
Czy tam gdzie ludzie posługują się językiem uwzględniającym ewidencjalność istnieje coś takiego jak PROPAGA? albo REKLAMA?
Hm, niby Bułgaria leży w Europie … i propaganda tam funkcjonuje…
Czy wśród tych ludów skala kłamstwa jest ograniczona w stosunku do ludów posługujących się językiem nie uwzgledniającym ewidencjalności?
Ewidencjalność nie zmusza do mówienia prawdy i nie uniemożliwia manipulacji. Nakazuje tylko deklarować, skąd pochodzi przekazywana informacja. Jeśli ktoś w języku z kilkoma poziomami ewidencjalności mówi: “Żona Kowalskiego zdradza go z sąsiadem”, używając wykładnika “naoczności”, to tak, jakby dodawał “widziałem ich in flagranti” albo “to ja jestem tym sąsiadem”. Zatem waga takiego stwierdzenia jest duża i konsekwencje jego wygłoszenia mogą być poważne, ale nadal nie musi ono być prawdziwe.
Znakomite, nie przekładam z wymienionych języków, ale wyobrażam sobie, że tłumacz może mieć problem, kiedy pojawia się – np. w bułgarskim, bo geograficznie i rodzinnie-językowo najbliżej – sugestia polegania na innych zmysłach niż wzrok, ale nie ma żadnej informacji precyzującej, na jakich konkretnie, i nie da się tego ustalić dedukcją. Tym niżej szapoba tym tłumaczom!
A co do do misjonarzy i głoszenia przez nich Biblii, to wydaje mi się, że gdyby nawet zapoznali się z językiem docelowym i pojęciem ewidencjalności, to tłumaczenie ze ścisłym zachowaniem tej kategorii mogłoby sprawić, że Biblia wypadnie słabo – z wykładnikami świadczącymi, że wszystko to było “ponoć” jakoś tak jakby traciła powab…
Jak by to napisał współczesny dziennikarz polski: “Na początku Bóg miał stworzyć niebo i ziemię” 😉