Indygo: od chemii przez dżinsy do muzyki

Pisałem wcześniej o używanych kilkanaście wieków temu przez cywilizację Majów niesamowicie trwałych pigmentach. Do ich wyrobu używano klasycznego niebieskiego barwnika ekstrahowanego z roślin – indygo, znanego wcześniej w wielu częściach świata. Myślę, że warto napisać o nim nieco więcej. Przedstawię tutaj sposób jego uzyskiwania, a w drugiej części pokrótce opiszę ciekawą chemię, która towarzyszy tym procesom.

Historia indygo jest ściśle związana z Afryką Zachodnią. Właśnie stamtąd pochodzi indygowiec barwierski (Indigofera tinctoria), niewielki półkrzew z rodziny bobowatych.

Indygowiec barwierski

Źródło: Wikipedia

Licencja: GNU Free Documentation License

Dziś już go nie spotkamy w stanie dzikim, natomiast jest jeszcze uprawiany, m.in. w Indiach. Jako pierwszy opisał go w Europie Marco Polo. W Polsce niespotykany, ale mamy tu jego odpowiednik: urzet barwierski (Isatis tinctoria), pochodzący z rodziny kapustowatych.

Jak się otrzymuje słynny niebieski barwnik? Proces jest względnie prosty, choć wymaga nieco cierpliwości. Pierwszym etapem jest zbiór roślin, który odbywa się wczesną jesienią. Co ciekawe, fioletowe kwiaty się odrzuca. Zebrane rośliny (łodygi z liśćmi) są wiązane w niezbyt duże pęczki. Następnie umieszcza się je w odpowiednio dużych kubłach, zalewa ciepłą wodą, a same pęczki roślin przyciska kamieniami. Tę mieszaninę pozostawia się na ok. 24 godziny. W tym czasie zaczyna się fermentacja (uwaga: cuchnie!), w trakcie której do roztworu uwalnia się barwnik – woda zaczyna przybierać kolor zielonkawy. Wtedy usuwa się pęczki roślin, które można dodać do kompostu. Do roztworu dodaje się 2-procentowe wapno gaszone (Ca(OH)2), aby całość była lekko zasadowa. I tu następuje bardzo istotny etap – napowietrzanie roztworu. Tradycyjnie robi się to mieszając intensywnie roztwór kijami, ale w przypadku małoskalowej, domowej produkcji, można użyć elektrycznego miksera. Proces kontroluje się wzrokowo. Roztwór zmienia barwę z zielonkawej przez zielononiebieski do niebieskiego, a nawet granatowego. Zmiana koloru wynika z utleniania związków chemicznych obecnych w mieszaninie. Napowietrzanie (aeracja) trwa zwykle ok. 20 minut. Doświadczeni specjaliści poznają moment, w którym należy zakończyć ten etap, po charakterystycznym dźwięku pękających pęcherzyków powietrza. Kolejnym etapem jest sączenie przez gęste płótno, aby oddzielić ewentualne odpady. Drobny osad barwnika opada bardzo powoli na dno, a wtedy ciecz znad osadu (brązowawą) bardzo ostrożnie się usuwa, a pozostałą wilgotną pastę suszy. Można ją też zamknąć w plastikowym pojemniku i przechowywać nawet przez dwa lata.

Indygo (kolekcja drezdeńska)

Źródło: Wikipedia

Autor: Shisha-Tom

Licencja: CC BY SA 3.0

Proces barwienia przy pomocy indygo też wymaga kilku etapów. Samo indygo jest bardzo słabo rozpuszczalne w wodzie. Aby się rozpuściło, trzeba je zredukować i przeprowadzić w tzw. białe indygo (które dla zmyłki ma barwę zielonkawą). Do tego celu stosuje się m.in. cukier owocowy, czyli fruktozę, ale z dodatkiem zasady. W trakcie redukcji powstaje związek znany jako leukoindygo. Zamiast fruktozy można zastosować siarczan żelaza(II) albo naturalną hennę, która też ma właściwości redukujące.

Cząsteczka indygo

Źródło: Wikipedia

Licencja: domena publiczna

Cząsteczka leukoindygo

Źródło: Wikipedia

Licencja: domena publiczna

Leukoindygo, jeśli się uważnie przyjrzymy wzorom, różni się od indygo strukturą cząsteczki – zwykłe indygo ma zespół tzw. sprzężonych wiązań podwójnych ułożonych w jednej płaszczyźnie, i stąd jego barwa. W postaci leuko ich nie ma, dlatego barwa jest znacznie słabsza. No dobrze, dość chemii, bo was zanudzę. Dodam tylko, że świeżo barwiony materiał nie ma jeszcze charakterystycznego niebieskiego koloru. Powstaje on powoli w trakcie utleniania się barwnika tlenem z powietrza. A barwnik indygo jest ściśle związany z pewną bardzo popularną na całym świecie tkaniną – dżinsem (jeans, denim).

Tkanina dżinsowa barwiona indygo

Autor: Nikodem Nijaki

Licencja: CC BY-SA 3.0

Chociaż sam materiał znany jest od XVI w., to prawdziwą popularność zdobył, gdy panowie Jacob Davis i Levi Strauss opatentowali niezwykle trwałe niebieskie spodnie, wyposażone w wiele nitów. Było to dokładnie 150 lat temu, w 1873 r., kiedy panowała gorączka złota, i takie trwałe spodnie były bardzo poszukiwane, ponieważ w ich kieszeniach można było przechowywać próbki skał czy złote samorodki.

Dziś już rzadko produkuje się naturalne indygo. Pod koniec XIX w. niemiecki chemik Adolf von Baeyer opracował syntezę tego barwnika, ale dopiero w 1901 r. Johannes Pfleger wymyślił jeszcze lepszą wersję syntezy, z której korzysta się do dziś. Produkcja syntetycznego indygo osiąga poziom kilkudziesięciu tysięcy ton rocznie.

A już na sam koniec zapraszam do posłuchania mistrza fortepianu Duke’a Ellingtona grającego… no oczywiście – „Mood indigo”. Utwór z 1930 roku nadal brzmi świeżo. Tu wersja z 1967.

Literatura dodatkowa:

Japoński domowy przepis na indygo

Przepis na barwienie przy pomocy indygo

(c) by Mirosław Dworniczak

Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem. Linkować oczywiście można.

4 thoughts on “Indygo: od chemii przez dżinsy do muzyki

  1. Tkaniny barwione indygo w sposób naturalny (ręczny) posiadają dodatkowo właściwości antybakteryjne, dlatego w Japonii samurajowie nosili pod zbrojami ubrania z takiej właśnie tkaniny. Są badania, które potwierdzają, że tkanina farbowana ręcznie zwalcza nawet Staphylococcus aureus.
    Polecam bardzo ciekawy filmik poświęcony indygo https://www.youtube.com/watch?v=Aj5oA0YxCi0

    1
    • Dzięki za ciekawy film. Tradycja jeszcze się jakoś trzyma, jak widać.

  2. Jeansy Levi Strauss z Płocka. W latach 90-tych 150 pln. To byla fortuna. Połowa miesięcznego studenckiego utrzymania. Niebieskie klasyka ale białe (marynarski krem) z klasyczną klapą z przodu to był już ratytas. Ech indygo…

    • A w Pewexie Wranglery po 10$ i tańsze i stąd popularniejsze Rifle po 7$ – chyba ok. 1970 r.
      No i nasze krajowe „szariki”, zdecydowanie tańsze.
      Zapewne pamiętasz też słynne „marmurki”.
      Znajomi rodziców, którzy jeździli słynnymi „pociągami przyjaźni” do Ruskich opowiadali, że dżinsów, nawet polskich można tam było wywieźć dowolną ilość. W hotelu nie zdążyli się rozpakować i wszystko już mieli sprzedane. Panie „etażowe” były lepsze niż dzisiejszy Internet. A w drugą stronę leciało złoto.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *