Rtęć to jedyny metal będący cieczą w temperaturze pokojowej, a zamarzający dopiero w -39 stopniach. Od wieków fascynowała nie tylko uczonych, ale też zwykłych ludzi. Starsi czytelnicy zapewne pamiętają klasyczne medyczne termometry rtęciowe, jak też zabawy, gdy taki szklany termometr się stłukł. Dzielenie tych ruchliwych kulek, a potem ponowne ich łączenie. Oczywiście ta rtęć parowała i truła, ale mimo wszystko fascynacja była silniejsza od strachu. Grecka nazwa „hydrargyrum” oznacza dosłownie „wodne srebro”. W języku angielskim rtęć nazywano „quicksilver”, czyli żywe srebro (analogicznie jak w Biblii króla Jakuba, gdzie sądzeni będą “the quick and the dead” – “żywi i martwi”). Dziś angielska nazwa to „mercury”. Polska nazwa „rtęć” pochodzi od prasłowiańskego *rъtǫtь, ale dalsze pochodzenie jest bardzo niejasne.
Pierwiastek ten jest dość rzadki, jeśli chodzi o jego zawartość w skorupie ziemskiej (0,08 ppm). Podobnie jak złoto, może występować w stanie wolnym, czyli jako tzw. rtęć rodzima, ale głównie jest składnikiem minerału znanego jako cynober (siarczek rtęci(II) – HgS). I właśnie z tego związku uzyskuje się czystą rtęć przez ogrzewanie w strumieniu powietrza i skraplanie otrzymanego metalu. Proces ten jest znany od tysiącleci. Największa w Europie kopalnia rtęci znajdowała się w Almaden (Hiszpania). Istniała od czasów starożytnych. Druga pod względem znaczenia była kopalnia w miejscowości Idrija (Słowenia) – tu rtęć znaleziono w XV w. W obu tych miejscach występuje zarówno cynober (HgS), jak też rtęć rodzima.
Rtęć fascynowała starożytnych władców. Pojemniki z rtęcią metaliczną, datowane na XVI w. p.n.e. znaleziono m.in. w egipskich grobowcach. Maharadżowie i kalifowie budowali w swoich siedzibach baseny wypełnione rtęcią. Chodzili tam po dywanach rozłożonych na powierzchni, nie wiedząc oczywiście, że metal ten paruje (szczególnie w wyższych temperaturach), a pary są toksyczne. Obserwatorów fascynowało to, że nawet duże i ciężkie kamienie, jak też przedmioty wykonane z żelaza nie toną w rtęci, lecz swobodnie pływają na powierzchni. Jedynym znanym w tamtych czasach metalem, który tonął w rtęci, było złoto.
Rtęć w postaci par jest bardzo trująca – działa silnie przede wszystkim na układ nerwowy człowieka. Pierwiastek ten powoli kumuluje się w organizmie powodując zatrucia przewlekłe. W medycynie znane są one pod nazwą eretyzmu (erethismus mercuralis). Nosi ona też popularną nazwę choroby szalonych kapeluszników. Wynika to z tego, że w danych czasach do oddzielania futra od skóry kapelusznicy używali toksycznego azotanu rtęci(II). Długotrwała ekspozycja na ten związek powodowała poważne problemy neurologiczne. Stąd też mamy w literaturze (Alicja w Krainie Czarów) postać Szalonego Kapelusznika. W języku angielskim znamy też określenie „mad as a hatter” („szalony jak kapelusznik”).
Ale tak naprawdę najbardziej toksyczna jest rtęć w związkach organicznych. Tu niestety negatywną rolę spełniają mikroby, które potrafią nieorganiczne jony rtęci połączyć z atomami węgla. Podstawowym, bardzo szkodliwym związkiem, jest metylortęć CH3HgX (gdzie X – dowolny anion). Gromadzi się ona przede wszystkim w organizmach morskich skąd, poprzez łańcuch pokarmowy, trafia też do organizmów ludzi. Tutaj też się akumuluje, powodując w skrajnych przypadkach problemy neurologiczne. Kiedyś (w czasach PGR-ów) organiczne związki rtęci były stosowane jako środki ochrony roślin – sporo tego zostało w środowisku. Podobnym związkiem jest etylortęć (C2H5HgX), także toksyczna, ale w tym przypadku sytuacja jest inna – ona się niespecjalnie akumuluje. Po kilku dniach połowa tego związku jest wydalana z organizmu.
Tu krótko wspomnę też o rtęci w szczepionkach. Owszem, kiedyś w wielu z nich znajdował się konserwant, tiomersal (thimerosal), organiczny związek rtęci, który rozkłada się z wydzieleniem etylortęci. Właśnie – nie metylo-, ale etylo-, czyli taki związek, który się nie akumuluje. Co więcej, dziś rtęć została praktycznie wyeliminowana ze szczepionek. Dlatego gorąco zalecam – dzieci trzeba szczepić, nie można się zasłaniać mityczną “rtęcią w szczepionkach”.
“dziś rtęć została praktycznie wyeliminowana ze szczepionek. Dlatego gorąco zalecam – dzieci trzeba szczepić, nie można się zasłaniać mityczną “rtęcią w szczepionkach”.
Problem z przekonywaniem do tej oczywistości w tym leży, że apologeci teorii spiskowych przekonać się nie dadzą. Oni wszak “wiedzą” (!), że naukowcy przecież kłamią. Niestety, na głupotę szczepionki nie wynaleziono.
Niestety, taka jest prawda. Ale jeśli dotrze choćby do jednej osoby, będę szczęśliwy.
Tiomersal był też często stosowany jako konserwant w lekach ocznych np. w kroplach.
W każdym razie jego zawartość w lekach czy szczepionkach była na tyle nikła, że śmiem twierdzić, iż wielokrotnie więcej rtęci spożywano np. w rybach, niż dostawało się do organizmu wraz z produktami medycznymi.
Niestety, aż do XIX wieku powszechnie stosowano sole rtęci – kalomel i sublimat jako panaceum na liczne schorzenia, zwłaszcza gastryczne. Z kolei inhalacje z par metalicznej rtęci były zalecane w leczeniu syfilisu czyli kiły. Było to pokazane m.in. w znakomitym serialu “The Knick”. Ostatnia ciekawostka – przypadkowe spożycie metalicznej rtęci jest praktycznie… nieszkodliwe, o ile nie jest w postaci zmikronizowanej, jak toongiś bywało z różnymi dziwnymi lekami np. z błękitnym proszkiem konsumowanym namiętnie przez Abrahama Lincolna.
Tak, to prawda – to były ilości nanogramowe, zważywszy na to, że tych kropel było niewiele. Trzeba by pewnie 3x dziennie przez rok wkraplać, aby wyrównać z jedną puszką szprotek.
Rtęć w medycynie to szeroki temat. Ja z czasów młodości (lata 70. XX w)pamiętam znajomą mamy – aptekarkę, która w ramach leków galenowych ucierała rtęć metaliczną m.in. z lanoliną. Głównie na wszawicę łonową.
Słynna “szara maść, szara maść, szara maść”.