Roger, go for throttle up…

czyli opowieść o tym, jak katastrofy wahadłowców Challenger i Columbia zmieniły loty w kosmos (część 1).

Końcówka stycznia i początek lutego to czas, kiedy wspominamy załogi lotów STS-51-L (Challenger, 28 stycznia 1986) i STS-107 (Columbia, 1 lutego 2003), zakończonych katastrofą odpowiednio 73 sekundy po starcie i dwa tygodnie po starcie, po wejściu w ziemską atmosferę. Katastrofa Columbii w 2003 roku na ponad dwa lata uziemiła wahadłowce i sprawiła, że w zasadzie do końca ich ery w 2011 roku przestano rozwijać ten trwający 30 lat program (ostatnie loty były niemal wybłagane przez naukowców na potrzeby ISS i teleskopu Hubble).

Załoga lotu STS-51-L, od lewej z tyłu: Ellison Onizuka, Christa McAullife, Gregory Jarvis, Judith Resnik; od lewej z przodu: Michael J. Smith, Dick Scobee, Ronald McNair. Źródło: NASA, domena publiczna.
Załoga lotu STS-107, od lewej: David M. Brown, Rick Husband, Laurel Clark, Kalpana Chawla, Michael P. Anderson, William C. McCool, Ilan Ramon. Źrodło: NASA, domena publiczna.

Dlaczego w ogóle powstały wahadłowce i jaki był cel tego programu? Choć ten rodzaj statku kosmicznego kojarzy nam się z latami 80., ISS i teleskopem Hubble’a, to początki Space Transportation System (STS) datuje się na koniec lat 60. ubiegłego wieku, kiedy to wymyślono projekt amerykańskiej stacji kosmicznej, na którą miały latać „kosmiczne ciężarówki” wielokrotnego użytku. Kiedy w końcu ruszyła budowa stacji kosmicznej (i zmieniono koncepcję z amerykańskiej na międzynarodową), wahadłowce stały się doskonałym środkiem transportu na orbitę: mogły funkcjonować jako element stacji, co w początkowych fazach było niezwykle ważne, zabierały na pokład sporo niezbędnych materiałów oraz dużą załogę, a do tego dość szybko po powrocie można było je przygotować do kolejnego lotu. Niestety możliwość ponownego użycia okazała się jednym z najsłabszych punktów orbiterów (z problemami dotyczącymi okładziny izolującej boryka się także SpaceX w kolejnych prototypach statku Starship, ale to temat na inny wpis).

Choć najczęściej wspominamy katastrofy, to warto odnotować, że w ramach programu STS odbyło się 135 lotów łącznie (wliczając wypadki), wyniesiono na orbitę wiele ton sprzętu (w tym najcięższy, ważący 25 ton teleskop Chandra), a bez wahadłowców nie cieszylibyśmy oczu obrazami przesyłanymi przez teleskop Hubble’a, któremu trzeba było założyć specjalne „okulary”, by naprawić pofabryczną wadę.

Zwykle, kiedy mówimy o STS, z przyzwyczajenia opisujemy „wahadłowce”, ale tak naprawdę wahadłowiec to część wynosząca na orbitę statek, czyli orbiter STS.

Wahadłowiec i orbiter STS, źródło: NASA, domena publiczna.

Pierwszym orbiterem był Enterprise, choć nie trafił on w przestrzeń kosmiczną: był to swego rodzaju szybowiec, wyniesiony przez Boeinga 747 nad wyschniętą nieckę jeziora w Kalifornii w ramach testu lądowania w 1977 roku.

Podróżujące w przestrzeń kosmiczną orbitery to Columbia (28 lotów, 4808 orbit), Challenger (10 lotów, 995 orbit), Discovery (39 lotów, 5830 orbit), Endeavour (25 lotów, 4671 orbit) i Atlantis (32 loty, 4648 orbit).

Łączna załoga wahadłowców wyniosła 848 osób z 16 krajów, w tym 49 kobiet. Pierwszą z nich była Sally Ride na pokładzie Challengera (STS-7) w 1983 roku. Najstarszym astronautą był John Glenn, który podczas lotu wahadłowcem Discovery z misją STS-95 w 1998 roku miał 77 lat! Tylko jedna osoba miała okazję lecieć każdym z wahadłowców: Story Musgrave.

Wahadłowce w sumie przeleciały 537 114 016 mil, czyli 864 401 219 kilometrów w ciągu 134 lotów (nie wliczamy ostatniej misji Challengera).

Najdłuższym lotem był lot STS-80, trwający 17 dni, 15 godzin, 53 minuty i 18 sekund. Wszystkie wahadłowce spędziły w kosmosie ponad 1320 dni.

Tyle statystyk, a za kilka dni zapoznamy się dokładniej z samym programem STS, jego założeniami, kosztami oraz największymi problemami, które doprowadziły do katastrof, a w końcu zawieszenia programu i konieczności polegania na współpracy z Rosjanami aż do czasu SpaceX i Dragona.

4 thoughts on “Roger, go for throttle up…

  1. Uważam, że wielkim błędem była rezygnacja z idei wahadłowców. W zamian postawiono na rozwiązanie które można by porównać do takiej oto procedury: Z portu wyrusza wielki statek. Składa się z głównego (nie tak dużego) kadłuba transportowca i dodatkowego pchacza z wielkim zbiornikiem paliwa. Kiedy się ono wyczerpie, pchacz zostaje odcumowany i pozostawiony w dryfie na środku oceanu. Już się go nie odzyska. Prawdę mówiąc już lepiej gdyby zatonął, niestety on dryfuje i ocean zaśmieca. Statek płynie dalej. Ale i on nie powróci do portu, zostanie dryfującym wrakiem – śmieciem na oceanie. Powróci jedynie mała szalupa. Zresztą też jednorazowego użytku. Głupio, czyż nie? Ale tak właśnie cały czas wyglądało to co z dumą nazywaliśmy podbojem kosmosu (choćby np. “misje księżycowe”). Dumą nienależną, bo to żaden podbój, a tylko nieporadne raczkowanie. Podbój będzie wtedy, gdy wystartuje wahadłowiec, dotrze do transportowca kosmicznego (takiego od orbity do orbity) i nań przekaże swój ładunek (najlepiej w kontenerach wielokrotnego oczywiście użytku). Transportowiec zawiezie kargo gdzie trzeba, zabierze drugie kargo (to w przeciwną stronę) i powróci. Przeładunek na wahadłowiec, lot na Ziemię. Wahadłowiec po wyładunku i załadowaniu następnej partii towaru zaraz startuje do następnej misji. Niezwłocznie, żeby nie płacić nadmiernej opłaty portowej. Odbędą tak i wahadłowiec i transportowiec setki misji zanim się zestarzeją i pójdą “na żyletki”. Wtedy, dopiero wtedy (!) będziemy mogli powiedzieć, że podbiliśmy kosmos (no może choćby ten najbliższy, w obrębie Układu Słonecznego).

    • Ale przecież cała idea SpaceX polega na tym – trzymając się analogii morskiej – żeby pchacz wracał do portu, był tankowany i używany po paru tygodniach do wypchnięcia następnego transportowca. I to na razie wychodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *