Nikotyna (ciemnoszare – węgiel, jasnoszare – wodór, niebieskie – azot)
źródło – Wikipedia, licencja: domena publiczna
Zacznę od krótkiego wstępu chemicznego. Nikotyna to względnie prosty związek organiczny, składający się z atomów węgla, tlenu, azotu i wodoru. Klasyfikowana jest jako alkaloid, podobnie jak np. kofeina czy teobromina, ale też morfina albo efedryna. I tak, jak wszystkie inne alkaloidy, ma charakter zasadowy. A skąd owa nikotyna się bierze? Ano, z natury! Spotkamy ją w liściach tytoniu, ale też w pomidorach, kalafiorach, ziemniakach czy bakłażanach – praktycznie we wszystkich roślinach z rodziny psiankowatych (łac. Solanaceae). Jaki jest sens syntezy tego związku przez rośliny? A taki, że jest on bardzo efektywną bronią chemiczną, konkretnie insektycydem. Od końca XVII w. wyciąg z tytoniu był stosowany w tym właśnie celu. Dziś czasami starsi działkowcy też jeszcze czasami go używają.
Jeśli rozpatrujemy działanie nikotyny na człowieka, mamy tu sporo ciekawostek. Przyjęta w małych ilościach działa stymulująco, dzięki temu, że zwiększa wydzielanie adrenaliny, zmniejsza odczuwanie głodu i bólu. Jednak gdy zostanie przedawkowana, jej działanie jest wręcz przeciwne: daje uczucie „odlotu”, oderwania od rzeczywistości, gonitwę myśli, tachykardię. Dalej już jest tylko gorzej – halucynacje, arytmia, utrata przytomności, drgawki, zgon. Brzmi fatalnie, prawda?
Nikotyna jest toksyczna, to dość oczywiste. Ale tu właśnie mamy pierwszą poważną kontrowersję. Jak bardzo jest toksyczna? Od mniej więcej 150 lat uznawano ją za bardzo silnie trującą. Dane książkowe mówią, że dawką śmiertelną jest zaledwie 60 mg (0,06 g), a w przypadku dzieci połowa tej wartości. Czyli – bardziej trująca niż cyjanek (dawka śmiertelna ok. 200 mg). I przez półtora wieku uznawano to w zasadzie za prawdę objawioną. Dopiero w drugiej dekadzie XXI w. austriacki profesor toksykologii, Bernd Mayer, przyjrzał się dokładniej danym literaturowym i postanowił odmitologizować toksyczność tego związku. W opublikowanym w 2013 r. artykule przywołuje wiele przypadków, w których zdecydowanie większe dawki nie powodowały skutków śmiertelnych. Jest tu przykład próby samobójczej przez zażycie 4 g (4000 mg!) czystej nikotyny. Analizując wiele dostępnych danych z badań laboratoryjnych Mayer szacuje, że dawka śmiertelna wydaje się być co najmniej kilkakrotnie wyższa – 0,5-1 g. Z oczywistych względów nie da się tego zweryfikować doświadczalnie. Dlatego Mayer postanowił zrobić analizę danych historycznych. Wyszło z niej, że tak naprawdę dane o tych 60 mg pochodzą z jednej(!) publikacji pochodzącej z połowy XIX w.! Wszyscy kolejni autorzy po prostu kopiowali ten wynik bez rzetelnego sprawdzenia.
Każdy, kto kiedykolwiek palił papierosy czy cygara wie doskonale, że nie da się ich wypalić dużo za jednym razem. Taka próba kończy się mdłościami i wymiotami. W ten sposób organizm broni się przed trucizną. Połknięcie roztworu nikotyny skończyłoby się podobnie. Bardzo niebezpieczne byłoby jej wstrzyknięcie wprost do krwi, ale to już jest sprawa skrajna.
No dobrze, a co z kwestią działania rakotwórczego nikotyny? Owszem, gdy ktoś pali tytoń, ma duże szanse na rozwój takich chorób, jak rak płuca czy pęcherza moczowego. Tyle, że tak naprawdę za te choroby są odpowiedzialne inne składniki dymu tytoniowego – przede wszystkim substancje smoliste, wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne itd. Gdy przeanalizuje się dane z literatury, okazuje się, że nie ma badań dotyczących wpływu nikotyny nieobciążonej dodatkami na rozwój chorób nowotworowych. Zresztą – gdyby nikotyna powodowała raka, czy jakakolwiek agencja rządowa zezwoliłaby na sprzedaż w aptekach gum, plastrów, sprejów czy tabletek zawierających czystą nikotynę? A są one dostępne na rynku jako produkty OTC, czyli sprzedawane bez recepty. Produkty te są stosowane w leczeniu z uzależnienia od tytoniu.
Okazuje się jednak, że całkiem możliwe, że niebawem zaczną być stosowane w innych celach medycznych, ale o tym już w drugim odcinku.
To jeszcze dodam, że papież Urban VIII w 1624 r. ekskomunikował wszystkich palących tytoń w kościołach, kaplicach i innych świętych miejscach. Sto lat później papież Benedykt XIII odwołał tę ekskomunikę.
Hm… czyli wychodzi na to, ze sposób palenia tytoniu na modłe bliskowschodnią, czyli w sziszach, gdzie dym filtruje sie przez wode, jest zdecydowanie najmniej szkodliwy, a juz na pewno mniej szkodlwy od palenia zwyklych papierosow…
Zgadza się, w ten sposób pozbywamy się wielu niedobrych substancji. Z kolei rdzenni mieszkańcy Ameryki co prawda palili, ale używali tytoniu bez setki dodatków – to też było mniej szkodliwe niż dzisiejsze ćmiki.
Czy można przyjąć, że zarówno shisha jak i e papieros mają podobna szkodliwość? Zachowując wszelkie środki bezpieczeństwa?
Nie. w shishy są wdychane jednak dodatkowo niektóre związki, które nie zostaną pochłonięte w wodzie, a dodatkowo też tlenek węgla – i jego jest sporo, bo w shishy efekty tzw. niepełnego spalania są dość silne – bywa, że gorsze niż przy paleniu papierosa.
Uściślając należy dodać, że jako dawkę śmiertelną trucizny podaje się zazwyczaj t.zw.”DL 50″. Jest to taka dawka, która okaże się śmiertelną dla 50 % populacji (czyli dla co drugiej osoby) i wspomniane 200 mg cyjanku potasu, to właśnie owe DL 50 tej trucizny, ale może być ktoś wyjątkowo odporny i przeżyje dawkę znacznie (może nawet wielokrotnie) większą, a z kolei kogoś szczególnie wrażliwego zabije dawka znacznie mniejsza. Oczywiście podobnie rzecz się ma w przypadku nikotyny. I druga uwaga – organizm osoby często narażonej na oddziaływanie substancji toksycznych najczęściej (nie w przypadku każdej trucizny) wytwarza sobie na nią odporność i może wytrzymać czasem dawkę, która dla nieuodpornionego oznaczała by pewną śmierć.
[…] Pierwszy odcinek serii jest tutaj. […]