Groźna broń chemiczna w Bałtyku – II

Co w takim razie zatopiono w wodach Bałtyku? Był to przede wszystkim iperyt siarkowy, czyli tzw. gaz musztardowy. Ale mamy tam też tabun (środek paralityczno-drgawkowy), chloropikrynę (gaz łzawiący), fosgen (gaz duszący). Był też adamsyt, iperyt azotowy, luizyt oraz tzw. Blaukreutz (niem. błękitny krzyż) – wyjątkowo paskudną mieszaninę toksycznych związków organicznych na bazie arsenu (tzw. sternitów). Dokładnych wykazów jednak brak, nikt się tym wtedy nie przejmował.

 

Iperyt siarkowy (czarne – węgiel, szare – wodór, żółte – siarka, zielone – chlor)
źródło: Wikipedia, licencja – domena publiczna

Pociski, granaty i inne ładunki zawierające środki chemiczne, jak też zwykłe stalowe beczki, w których je przechowywano, wylądowały w końcu na dnie morza. Są tam od kilkudziesięciu lat. Działanie wody morskiej powoduje powolną, ale systematyczną korozję. Penetrująca je słona woda reaguje z zawartością, ale tak naprawdę nie wiadomo, co powstaje w wyniku rozkładu tych substancji toksycznych. Dodatkowo prądy morskie przemieszczają te ładunki. Niestety, ich zawartość jest straszliwie groźna, nawet po latach. Latem 1955 roku grupa kolonistów z Żywca bawiła się nad Bałtykiem na plaży w Darłówku. Znaleźli tam przerdzewiałą beczkę, którą zaczęli toczyć. Z wnętrza wydostawała się gęsta, twardniejąca na powietrzu beżowo-brunatna ciecz – najprawdopodobniej był to jeden z iperytów azotowych, po latach w wodzie morskiej przypominający bursztyn. Ponad setka(!) dzieci uległa poparzeniom. Czwórka straciła bezpowrotnie wzrok. Ówczesne władze komunistyczne skrzętnie ukryły te informacje przed społeczeństwem. W ostatnich latach wypadki dotyczą głównie rybaków. W 1976 roku sześciu rybaków z Darłowa zostało poparzonych zaplątanym w sieci iperytem. Podobne zdarzenie miało miejsce w 1997 w okolicach Władysławowa, gdzie poszkodowane były cztery osoby.

Powtórzę – po długim czasie przebywania pod wodą iperyty (a także biały fosfor, którego sporo wylądowało też na dnie Bałtyku) wyglądem przypominają bursztyn. Co gorsza – to nie jest tak, że taki „kamyk” wzięty do ręki parzy od razu. On się uaktywnia pod wpływem temperatury dłoni, a jak zacznie działać, to robi to bardzo intensywnie. Dlatego warto się przyglądać każdemu znalezisku nad morzem. Uważajcie szczególnie na dzieci.

No dobrze – a co możemy zrobić w tej sytuacji? Jakiś czas temu zainicjowano program CHEMSEA. Ma on za zadanie klasyfikację i monitoring składowisk broni chemicznej. Ale wszystko jak zawsze rozbija się o koszty. Obawiam się, że nikt nie sypnie solidną kasą, zwłaszcza w czasach, gdy tuż obok trwa wojna, jak też kryzys finansowy. Jaki będzie efekt? Kolejne poparzenia, wypadki, śmierć fauny bałtyckiej. To niestety jest raczej nieuniknione.

Co można zrobić? Rozpatrywane są dwie koncepcje – bezpośrednie wydobycie i utylizacja tych ładunków (straszliwie drogie) albo też zabetonowanie zlokalizowanych miejsc zatopienia (tańsze, ale tylko odwlekające wszystko w czasie). Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że nie wiemy, czy ostatnie eksplozje, które zniszczyły elementy gazociągów przebiegających po dnie Bałtyku, nie naruszyły też zagrzebanych w mule dennym starych ładunków, co jeszcze bardziej może skomplikować sytuację.

Tak czy inaczej – zegar tyka nieubłaganie, a chowanie głowy w piasek nie spowoduje, że niebezpieczeństwo zniknie.

Pierwsza część artykułu jest dostępna tutaj.

4 thoughts on “Groźna broń chemiczna w Bałtyku – II

  1. ..tyka az nastapi jakas spektakularna katastrofa, z wieloma ofiarami, i oczywiscie wtedy zacznie sie przerzucanie kosztow usuwania tego syfu na panstwa, ktore najmniej zawinily.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *