Porozmawiajmy o języku (5): Metoda porównawcza i dowodzenie pokrewieństwa

Nie będę się w tym wpisie rozwodził bliżej nad tym, dlaczego język się zmienia. Zauważę tylko, że każdy żywy język jest wewnętrznie różnorodny: poszczególni członkowie wspólnoty językowej różnią się wymową, zasobem słownictwa, wyczuciem znaczenia słów, preferencjami dotyczącymi fleksji lub składni itp. Częstość występowania konkurencyjnych wariantów zmienia się z upływem czasu. Jedne stają się rzadkie lub wychodzą z użycia, inne zostają wprowadzone do obiegu lub zyskują na popularności. Różnorodność w danej chwili i zmiana w czasie to dwie strony tej samej monety albo dwa różne spojrzenia na ten sam proces ewolucji języka.

Jeśli wspólnota językowa składa się z grup oddalonych od siebie geograficznie lub oddzielonych barierami społecznymi, to ludzie wewnątrz tych grup kontaktują się z sobą o wiele częściej niż pomiędzy grupami. Zmiany językowe szerzące się dzięki kontaktom mają przez to częściowo ograniczony zasięg i kumulują się lokalnie, powodując wyodrębnienie się odmian regionalnych (dialektów) lub społecznych (socjolektów). O ile bariery komunikacyjne nie są szczelne, spójność całej wspólnoty może się utrzymywać przez stulecia mimo istnienia wewnętrznego zróżnicowania. Każdy biolog zauważy tu analogię do puli genetycznej, przepływu genów, powstawania odmian geograficznych i podgatunków. Analogia jest nieprzypadkowa, bo mechanizm jest podobny. Odpowiednikiem biologicznej bariery reprodukcyjnej jest wzajemna zrozumiałość: dopóki możemy się bez trudu skutecznie porozumieć, to mówimy tym samym językiem, nawet jeśli różnimy się wymową (ja mówię „trzysta”, ty mówisz „czysta”), doborem słów (ja mówię „na dworze”, ty mówisz „na polu”) albo wariantów fleksyjnych (ja mówię „zemleć”, ty mówisz „zmielić”).

Tak powstają warianty regionalne (w tym przypadku amerykańskiej odmiany języka angielskiego).

Jeżeli wspólnota językowa rozpadnie się na dwie lub więcej części, a kontakt między nimi osłabnie lub ulegnie zerwaniu (na przykład wskutek istnienia trudnej do pokonania bariery geograficznej albo granicy politycznej ograniczającej swobodne kontakty między ludźmi), to każda część podzielonej populacji zaczyna ewoluować językowo niezależnie od pozostałych. Innowacje i zmiany szerzą się już tylko wewnątrz każdej z nowych grup, nie przenikając do innych. Różnice narastają z czasem, aż osiągną taki poziom, że wzajemna zrozumiałość zaczyna być utrudniona. Po kilkuset latach dawne dialekty stają się odrębnymi językami.

Aczkolwiek zmiany językowe bywają kapryśne, to przynajmniej jeden ich typ – zmiany fonetyczne – ma silną skłonność do zachowania regularnego.  Wynika to stąd, że realizacja fonetyczna segmentów mowy (fonemów), z których składają się słowa, zależy od wyrobionych nawyków artykulacyjnych, na które może mieć wpływ pozycja segmentu w wyrazie, akcent lub sąsiedztwo innych segmentów, ale raczej nie to, czy dany segment występuje w czasowniku, czy w przymiotniku, ani to, czy jest to przymiotnik rodzaju nijakiego, czy żeńskiego. Innymi słowy, zmiany dźwiękowe da się na ogół opisać za pomocą reguł odwołujących się tylko do kontekstu fonetycznego, w którym dana zmiana zachodzi, a nie np. do składni lub semantyki.

Ma to ogromne znaczenie dla stwierdzania pokrewieństwa języków. Wyobraźmy sobie, że język, w którego systemie dźwiękowym występuje dwuwargowa spółgłoska zwarta /p/, rozpada się na pięć języków potomnych. W trzech z nich /p/ na początku zostaje zachowane i nie ulega zmianom, w czwartym zmienia się w wargowo-zębową spółgłoskę szczelinową /f/ (takie zjawisko, zwane spirantyzacją, może się zdarzyć np. wskutek osłabienia energii artykulacyjnej powodującego, że zwarcie narządów mowy staje się niekompletne), a w piątym przechodzi jakiś bardziej skomplikowany, nietypowy rozwój, np. najpierw osłabia się do dwuwargowej spółgłoski szczelinowej /ɸ/, następnie do samego przydechu /h/, aż w końcu całkiem zanika. Po pewnym czasie w każdym z tych języków będzie można znaleźć odpowiadające sobie regularnie klasy słów o podobnym znaczeniu: w trzech językach w całej grupie słów spółgłoską początkową będzie /p/, w czwartym /f/, a w piątym odpowiadać im będzie zero (czyli nieobecność refleksu dawnej spółgłoski). Jeśli takich wyrazów jest wiele, to między językami L₁, L₂, L₃, L₄ i L₅ (pochodzącymi od wspólnego przodka L₀) zachodzi tzw. regularna odpowiedniość:

/p/ : /p/ : /p/ : /f/ : zero,

wynikająca z faktu, że zaszły cztery zmiany fonetyczne. Oznaczmy sobie kierunek zmiany grotem strzałki. A > B oznacza ‘A zmienia się w B’, a B < A oznacza ‘B pochodzi od A’. Mamy wobec tego:

L₁: p > p (nic cię nie dzieje);
L₂: p > p (także nic się nie dzieje);
L₃: p > p (nadal nic się nie dzieje);
L₄: p > f (spirantyzacja spółgłoski zwartej);
L₅: p > zero (zanik spółgłoski).

Takie zmiany mogą zajść naprawdę. Jeśli pierwszym językiem jest łacina, drugim polski, trzecim staroindyjski (sanskryt), czwartym angielski, a piątym walijski, to taki schemat odpowiedniości widzimy choćby w słowach o znaczeniu ‘pełny’:

łac. plēnus : pol. pełny : sanskr. pūrṇás, ang. full : wal. llawn.

Ale skąd wiemy, że wszystkie te języki pochodzą od wspólnego przodka? Właśnie stąd, że zachodzą między nimi tego rodzaju regularne odpowiedniości. Jest ich bardzo wiele i nie dotyczą tylko spółgłoski /p/ (lub tego, co może od niej pochodzić), ale w ogóle każdej spółgłoski i każdej samogłoski w wyrazach odziedziczonych po dawnych przodkach. Na przykład mamy także odpowiedniość /t/ : /t/ : /t/ : /θ/ : /t/. To znaczy, że w większości porównywanych języków w wyrazach o podobnym znaczeniu występuje takie samo zwarte /t/, a tylko angielski ma spółgłoskę szczelinową /θ/ czyli znowu zachodzi w nim spirantyzacja bezdźwięcznej spółgłoski zwartej. Przykładem może być liczebnik ‘3’:

łac. trēs : pol. trzy, sanskr. tráyas : ang. three : wal. tri.

Zauważmy, że słowa wykazujące odpowiedniości tego typu nie muszą być podobne. Często nie są, bo każde z nich w ciągu swojej historii podlegało całej serii zmian, które mogły je zmodyfikować nie do poznania. Na przykład walijskie llawn i staroindyjskie pūrṇás wyglądają, jakby nie miały z sobą nic wspólnego oprócz znaczenia. A jednak, porównując je szczegółowo, odkrywamy, że łączy je cała sieć misternie spleciona z regularnych odpowiedniości. Regularnych, bo te same schematy powtarzają się w innych parach słów. Prawdopodobieństwo przypadkowego powstania tak skomplikowanego wzorca jest praktycznie zerowe, tak jak prawdopodobieństwo, że obrazek, który ułożyliśmy z kilku tysięcy kawałków puzla nie jest tym, który pocięto na kawałki, tylko dziełem ślepego trafu.

Łaciński przymiotnik plēnus został odziedziczony przez języki, na które rozpadła się starożytna łacina, czyli dzisiejsze języki romańskie. I tu znów widzimy systematyczne odpowiedniości. Łacińska zbitka spółgłosek /pl/ na początku wyrazu pozostała niezmieniona we francuskim, katalońskim i w rumuńskim, natomiast we włoskim regularnie przeszła w /pj/, a w hiszpańskim w spółgłoskę pisaną ll, a wymawianą zależnie od dialektu jako miękkie „l” /ʎ/ albo jak coś w rodzaju polskiego „dź” /dʑ/ (jest zresztą tych wariantów jeszcze więcej). W portugalskim z kolei mamy na miejscu łacińskiego /pl/ spółgłoskę ch /ʃ/. Mamy zatem następujące potomstwo łacińskiego plēnus ‘pełny’:

franc. plein, katal. ple, rum. plin, wł. pieno, hiszp. lleno, port. cheio.

I znowu: aczkolwiek portugalskie cheio (wymawiane /ˈʃɐju/) i francuskie plein (wymawiane /plɛ̃/) nawet nie brzmią podobnie i nie mają ani jednego wspólnego elementu, zależność między nimi a łacińskim plēnus jest idealnie regularna i zgodna z przewidywaniami. Rzeczywiście – te same odpowiedniości pojawiają się w wielu innych parach słów. Na przykład łacińskie słowo pluvia ‘deszcz’ rozwinęło się w portugalskie chuva /ˈʃuvɐ/ i francuskie pluie /plɥi/. Gdybyśmy nawet nie znali łaciny jako języka znakomicie udokumentowanego historycznie w postaci pisemnej, i tak potrafilibyśmy udowodnić, że języki romańskie są z sobą blisko spokrewnione, a analizując starannie strukturę odpowiedniości między nimi, potrafilibyśmy zrekonstruować przybliżoną wymowę języka, od którego pochodzą.

Postępujemy tak w tych przypadkach, gdy wspólny przodek języków ewidentnie pokrewnych nie został udokumentowany, ponieważ jego użytkownicy nie znali pisma. Głębokie związki sugerujące pokrewieństwo takich języków jak łacina, polski, sanskryt, angielski czy walijski (plus kilkaset innych) zauważono ponad dwieście lat temu. Pojawiła się wtedy koncepcja indoeuropejskiej rodziny językowej, którą dopracowywano w ciągu XIX w. Zdano sobie wtedy sprawę z regularności zmian fonetycznych i dostrzeżono wiążącą się z nią możliwość rekonstrukcji wspólnego przodka przez zastosowanie metody porównawczej do analizy języków potomnych.

Pierwszą ważną zmianą regularną, jaką odkryto, było tzw. prawo Grimma (Jacoba, jednego ze sławnych braci Grimm) dla języków germańskich. Dwie spośród wspomnianych powyżej zmian, *p > *f i *t > *θ, są szczególnymi przypadkami prawa Grimma. Gwiazdką oznacza się rekonstruowane elementy języka nieznanego nam bezpośrednio. Będę je ponadto oznaczał pogrubieniem dla wyraźniejszego odróżnienia od form zaświadczonych. Ważne jest bowiem to, że rekonstrukcja jest zawsze hipotezą roboczą, która, jak wszystko w nauce, wymaga wielokrotnego testowania i pozostaje hipotezą nawet wówczas, gdy pomyślnie przeszła dotychczasowe weryfikacje. Zapis *p > *f oznacza, że wg naszej najlepszej, starannie sprawdzonej wiedzy dawny dźwięk /p/, odziedziczony po dalekich przodkach, zmienił się w /f/ w języku pragermańskim, z którego rozwinęły się języki takie jak angielski, niemiecki, niderlandzki, islandzki, szwedzki, duński, wymarły gocki i kilka innych. Języki te czasem zachowały dawne /f/, a czasem dalej je przekształcały, na przykład w dźwięczne /v/.

Jan Marcin Szancer: Czerwony Kapturek i wilk < prasłow. *vьlkъ < prabałtosłow. *wilkas < praindoeur. *wl̥kʷos.

Teorię zmian językowych udoskonalano przez kolejne dziesięciolecia. Około roku 1876 rekonstrukcja indoeuropejska przybrała formę dojrzałą. Trzeba ją było następnie rewidować, gdy w wieku XX odkryto wcześniej nieznane języki indoeuropejskie, a wraz z nimi nowe dane o dużym znaczeniu dla rekonstrukcji hipotetycznego wspólnego przodka, języka praindoeuropejskiego. Do dziś językoznawcy historyczni pracują nad wieloma aspektami rekonstrukcji, której zarys powstał półtora wieku temu.

Może się zdarzyć, że ciąg porównywanych form zawiera coś, co „nie pasuje do obrazka”. Weźmy na przykład słowa oznaczające ‘ojca’. Podobnie jak ‘pełny’ i ‘trzy’ jest to część słownictwa podstawowego, zwykle trwałego historycznie.

łac. pater : pol. ojciec : sanskr. pitā́ : ang. father : wal. tad

Łacina, sanskryt i angielski ładnie się zgadzają, jednak polski ma coś, co nie zaczyna się na /p/, a słowo walijskie także wygląda na coś rodem z innej parafii. W takim przypadku trzeba rozważyć różne możliwości. Być może „słowo na *p” jest wspólną innowacją mniejszej grupy języków, do której nie należał przodek języka polskiego ani walijskiego. Być może polski i walijski straciły dawne słowo i zastąpiły je czymś nowym. Okazuje się, że zachodzi ta druga możliwość. Walijski należy w ramach rodziny indoeuropejskiej do mniejszej grupy języków celtyckich, blisko z sobą spokrewnionych. Inny język z tej grupy, irlandzki, ma oczekiwany refleks dawnego słowa na oznaczenie ‘ojca’, athair. Słowo, które zachowało się w irlandzkim i poza grupą celtycką, musiało istnieć także w języku praceltyckim (gdzie miało formę *ɸatīr > *atīr). Walijski zastąpił je refleksem praceltyckiego słowa *tatos ‘tata’, które było dziecinnym synonimem formalnego określenia ‘ojca’. Podobnego pochodzenia było prasłowiańskie słowo *otьcь < przedsłowiańskie *atikos (zdrobnienie od dziecinnego *ata).

Trzeba zaznaczyć, że nie ma nic szczególnego w rodzinie indoeuropejskiej poza tym, że to głównie podczas badań nad nią opracowano i udoskonalono metodę porównawczą. Jednakże mniej więcej w tym samym czasie odkryto pokrewieństwo języków semickich, takich jak arabski, hebrajski, aramejski, akadyjski, fenicki, amharski itd. (dziś grupę semicką uważamy za część większej rodziny afroazjatyckiej), oraz języków ugrofińskich, jak fiński, węgierski, estoński, języki lapońskie i kilkanaście innych (dziś klasyfikowanych jako rodzina uralska). O tym, ile znamy rodzin językowych i jak są one liczne, porozmawiamy w jednym z kolejnych odcinków serii. Porozmawiamy też o koncepcji drzewa rodowego języków i związanych z tym komplikacji.

Przypis

21 lat temu, kiedy Wikipedia była jeszcze bardzo młoda (miała dokładnie 1 rok), zapoczątkowałem w jej angielskiej wersji hasło „Grimm’s law”. Trudno uwierzyć, że naprawdę go jeszcze nie było! Wikipedia zachowuje całą historię redakcji, można więc sobie porównać moją oryginalną wersję [1] z obecnym stanem hasła [2], żeby sobie uświadomić, o ile więcej można się dziś nauczyć z internetu i jak pięknie ewolują projekty społecznościowe.

[1] https://en.wikipedia.org/w/index.php?title=Grimm%27s_law&oldid=255825

[2] https://en.wikipedia.org/wiki/Grimm%27s_law

Udostępnij wpis

3 thoughts on “Porozmawiajmy o języku (5): Metoda porównawcza i dowodzenie pokrewieństwa

  1. Przyznaję, jako technik, nawet nie zdawałem sobie sprawę, jak obszerną dziedziną potrafi być językoznawstwo. Języki zawsze traktowałem jako narzędzie a nie przedmiot do badań. Dziękuję za “otwarcie oczu” tą serią artykułów. Pozdr.

  2. Możemy więc z inżynierii wstecznej języka zrobić użytek:
    PaTeR
    P<B
    T<C"
    BaC"eR
    Baczer, ten co baczy, czyli patrzy. Z tego i białoruski baćka, który teraz z Łukaszenką się kojarzy. Sens taki sam jak
    MaZo'R
    Ma zór, dozór, pozór, czyli baczenie, patrzenie.

  3. otьcь
    Zapiszę to samo zmieniając symbol znaku miękkiego, jednocześnie wyobrażając spółgłoski dużymi literami. Znak miękkości zastąpić może też samogłoskę i.
    oT’C’
    T<C"
    oC"C'.
    Zatem czytamy starsze słowo jako oczyć. To samo co patrzeć ale też i uczyć, wszak drugie bez pierwszego nie istnieje (pomijam inwalidztwo utraty wzroku). Tak samo jak widzieć i wiedza. Taki to nasz język.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *